XXVI

Rozejrzałem się po salonie. Zawsze ponure i przygnębiające wnętrze, pełne czerni i szarych odcieni, teraz kipiało radością. Przy kominku umieszczono ogromną choinkę, a jej czubek sięgał aż do sufitu. Przystrojona w świece i srebrne łańcuchy, bombki, gwiazdki i sztuczne jabłka. Posypana była sztucznym śniegiem, a czubek dekorowała ogromna srebrna gwiazda. Kominek zdobiły łańcuchy takie same jak na choince oraz wieniec z jodłowej gałęzi. Nad każdą firaną wisiały złote dzwoneczki, które kołysały się lekko w jedną to w drugą stronę, nie dzwoniąc. Na stole znajdowała się szklana podobizna dumnego renifera z wielkim porożem. Oczywiście stół przykrywał ozdobny srebrny obrus. Matka rozpromieniła się, widząc to z jaką dokładnością przyglądam się ozdobom.

- Starałam się. Twój pokój też ustroiłam. Mam nadzieję, że się cieszysz - uśmiechnęła się delikatnie, a ja myślałem, że właśnie się przesłyszałem.

- Ty ustroiłaś mój pokój? - zapytałem zdziwiony. Co roku, to tylko salon miał ozdoby, nic więcej. Święta nie były obchodzone w radości, a więc po co mielibyśmy to robić w całym domu? Na dzień po świętach i tak po niczym nie było śladu. Matka od razu wszystko sprzątała.

- Tak... Jest trochę inaczej... Gdy nie ma Lucjusza - od razu odwróciła wzrok w kierunku okna, gdzie zaczął padać śnieg. Mogłem się założyć, że w jej oczach dostrzegłbym łzy - Oczywiście mogę je zdjąć, jeśli chcesz...

- Nie! Nie... Po prostu mnie to zdziwiło - mruknąłem pod nosem, zdejmując buty i siadając obok niej na sofie. Ona zlustrowała mnie od góry do dołu.

- Daj spokój Draconie, nie będziesz przecież chodził w garniturze! Zdejmij to zaraz, niedługo przecież święta! Nie paraduj mi tu, jakbyś szedł na pogrzeb! - Spojrzałem się na nią, jakby właśnie przytuliła mugola.

- C-Co? 

- To co słyszałeś. 

- Co się stało z moją matką? - spytałem, jakby sam siebie.

- Uwolniła się od fanatyka, to się stało. - Przełknąłem ślinę. Czekałem w milczeniu, bo wiem, że będzie miała coś jeszcze do powiedzenia.

- Zaczęło się od obsesji. Zresztą, dobrze wiesz jak to było. Niestety. Czarny Pan powrócił, ale nie miał jeszcze swojego efektownego wejścia, a Lucjusz nadal jest w Azkabanie. Wiesz kiedy to się skończy, prawda? - spytała mnie, a ja wstrzymałem oddech i kiwnąłem lekko głową.

- Właśnie... Draco, nie mam zamiaru cię pytać o to zadanie, wszystko wyjaśniłeś mi w listach. Nie mam teraz nawet głowy na martwienie się o to. Chciałabym przestać o tym myśleć, chociaż w święta - Mam tak samo, mamo. 

- Po prostu... Wiem, że dasz radę. Zresztą powierzyłam twoją opiekę Severusowi.

- Teraz już wiem, czemu ciągle za mną chodzi i wypytuje o wszystko - warknąłem, zaciskając szczękę. Snape nie dawał mi spokoju. Po każdych eliksirach musiałem zostawać i relacjonować mu, jak idzie mi naprawa szafki.

- Dobrze wiesz, ze musiałam to zrobić. Nie zostawiłabym cię z tym sama...

- Radziłem sobie dobrze i bez niego - Spojrzała na mnie smutno, a ja przetarłem oczy, gdyż nie przyzwyczaiłem się jeszcze do blasku choinki. 

- Ja... Och no dobrze, nie mówmy o tym - rzuciła nagle kierując się do kuchni, połączonej z pokojem gościnnym. Rozłożyłem się na kanapie patrząc w sufit. 

- Co tam u Blaise'a? Wszystko okej? Wpadnie tu? - Mama go uwielbiała. Ma tam gdzieś głęboko w środku swój urok, którego czasami używa. Na moją rodzicielkę, jak widać zadziałał.

- Taaa, może wpadnie z matką - odpowiedziałem odgarniając włosy do tyłu.

- Ach! Oby nie przyprowadziła kolejnego swojego faceta, tak jak ostatnio! - usłyszałem charakterystyczny ton, który świadczył o jej zirytowaniu. Uśmiechnąłem się pod nosem. Pani Zabini nie była stała w uczuciach.

- Swoją drogą, jak tam u tej twojej? - Podniosłem się automatycznie z kanapy i rzuciłem jej zdziwione spojrzenie.

- Jakiej, mojej? 

- Och, jak ona miała? Sansy? - wybuchnąłem ironicznym śmiechem i z powrotem opadłem na oparcie.

- Mamo, błagam cię... Prędzej prowadzałbym się z gnomem ogrodowym, niż z nią - oświadczyłem, a zakładam, że w tej chwili cieszyła się w duchu, gdyż nigdy jej nie lubiła. Raz złożyła mi niezapowiedzianą wizytę w wakacje, a mama dostawała szału. 

- A więc?

- A więc co?

- Masz jakąś na oku? - westchnąłem ciężko, ale tak na prawdę nerwowo stukałem palcami o poduszkę.

- Udam, że tego nie słyszałem.

- Czyli jednak! - jej wesoły głos obijał się po wszystkich ścianach tego domu. Pierwszy raz rozmawiam z nią w taki sposób. Luźny, zabawny. 

- Co dziś na kolację? - zadałem pytanie wymijająco, wchodząc do kuchni.

- Nic, jeśli się nie przyznasz - powiedziała znad garnków.

- To idę głodować. - Usiadłem przy stole i założyłem ręce na piersiach jak obrażony pięciolatek.

- Kimkolwiek ona jest, świetnie jej idzie.

- Co jej niby świetnie idzie?

- Jesteś weselszy. Żartujesz. Śmiejesz się. Jakbym widziała inną wersję mojego syna. Tą lepszą. Świetnie jej idzie pokazywanie światu dobrego Dracona - przełknąłem głośno ślinę. Jakbym słyszał Zabiniego. Dziwnie się poczułem, słysząc coś takiego z jej ust.

- Jesteście ze sobą?

- Mamo, proszę...

- Chyba mam prawo wiedzieć! - oburzyła się, kładąc na stół półmisek z sałatką z owocami morza.

- Co chcesz wiedzieć, skoro nie ma żadnej dziewczyny? 

- Bo ci uwierzę! - Postawiła obok mojego talerza dzbanek z sokiem dyniowym.

- Więc skąd jesteś taki wesoły, co? - zapytała się podejrzliwie, stawiając na środku talerz szaszłykami i usiadła na przeciwko mnie.

- Czy nie możemy rozmawiać o czymś innym? Na przykład o tym jak dobrze gotujesz? - prychnęła, a ja włożyłem do ust widelec z sałatką i pokazałem kciuk do góry. Pokręciła głową z niedowierzaniem i również dołączyła się do jedzenia.

*

Mama trzymała mnie w objęciach, a tata już wesoło kiwał siedząc na fotelu. 

- Nareszcie! Muszę ci jednak powiedzieć, że jesteś straszną gapą! Bonnie! - zakrzyknęła, a ja dostrzegłam u jej stóp kota. Czy ja na prawdę zapomniałam jej wziąć ze sobą? Jak mogłam zapomnieć o kocie? Przez całe półrocze!

- Jesteś zakręcona jak wieczko od słoika! - stwierdziła, ale ja już wpatrywałam się w magiczne świąteczne przystrojenia. Z sufitu zwisały drobne, złote gwiazdeczki, powieszone na sznurkach. Jakiego zaklęcia do tego użyła?  Choinka tradycyjnie była w kolorach czerwieni i złota. Łańcuchy, małe jabłka, oraz przeróżne wstęgi miały kolor czerwony. Za to świece, bombki, gwiazda na szczycie oraz aniołki, świeciły się na złoto. Na poręczy schodów został okręcone lampki które migały we wszystkich kolorach. Na stoliku tańczył mały chochlik kornwalijski ubrany w płaszczyk i czapkę Mikołaja. Fikał koziołki oraz stepował na białym obrusie mamy. To na pewno dzieło taty, zawsze miał talent do takich zaklęć.

- Ślicznie tu! - zachwycałam się całym otoczeniem. Mama z tatą wymienili krótkie spojrzenia.

 - Melissa, możemy pogadać? - zaczęła, już nie tak radośnie, jak minutę temu. Usiadłam z mamą na kanapie, a tata nadal siedział w fotelu naprzeciwko nas. Patrzył się w dół i sprawiał wrażenie niezbyt chętnego do rozwinięcia dyskusji. 

- Kochanie, podjęliśmy pewną decyzję i mamy nadzieję, że się do niej dostosujesz, bo sprawa jest na prawdę poważna - zakomunikowała Charlotte grobowym tonem. Siedziałam w milczeniu, a noga trzęsła mi się z nerwów.

- O co konkretnie chodzi?

- O twój przyszły rok nauki w Hogwarcie. 



Dziękuję za 1k gwiazdek! Jesteście wspaniałe! Kocham was! 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top