XVI
Znowu nie nadążałam z lekcjami. Czy to normalne? Zazdrościłam Hermionie takiego samozaparcia i zorganizowania. Nie potrafiłabym codziennie uczyć się po parę godzin. Mój mózg chyba by się przegrzał. Zerknęłam na Rachel. Pisała zawzięcie pracę na pergaminie. Minęły dwa dni od tego całego zajścia. W życiu nie widziałam jej tak przygnębionej, smutnej i zapłakanej. W pierwszy dzień, w ogóle nie była na lekcjach. Ja jej odradziłam. Mieliśmy wtedy lekcję astronomii z Krukonami. Biedaczka na pewno by się załamała. Ten dzień wolnego dobrze jej zrobił. Wtedy wzięła się w garść, powiedziała, że nie ma zamiaru przejmować się tym frajerem i postanowiła o nim zapomnieć. Chociaż wiem, że to będzie dla niej trudne. Oczywiście już milion razy dziękowała mi za mój 'atak'. Nie za samo uszkodzenie jego twarzy, a za pokazanie jej, że po prostu był ostatnią i najgorszą świnią po zaklęciu żądlącym. Żeby uczcić to całe wydarzenie ja, Hermiona, Rachel i Ginny (skład dormitorium 10b) postanowiłyśmy założyć Klub Szczerej i Uzasadnionej Niechęci Do Ślizgonów. Mamy już nawet listę członków i plakietki. Nasze motto to 'Każdy, byle nie Ślizgon'. Do pomieszczenia weszła znana mi dziewczyna o burzy brązowych loków.
- Witam! O co to święto? Nie odpisujesz ode mnie potajemnie pracy z Historii Magii tylko robisz sama? Gdzie Ognista? Trzeba to uczcić! - zaśmiała się, i usiadła na łóżku na przeciwko mnie.
- Zabawne panno Granger, dziękuję za wspieranie mnie - mruknęłam kończąc ostatni akapit. Jeszcze tylko zaklęcia i OPCM.
- Pamiętasz, że jutro spotkanie u Slughorna? - Kiedy to usłyszałam westchnęłam głośno.
- Nie chcę tam iść. Zresztą nie chcę zostawić Rachel..
- Mel, już ci mówiłam, że zostanę tu sama i nie musisz się martwić - odrzekła zza książki do transmutacji. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Mioną. Oby nie poszła do niego wygarnąć mu co myśli, bo dobrze wiem, że nie skończyłoby się to dobrze. Tym bardziej, że teraz w najlepsze romansuje z Buldogiem (tak ochrzciłyśmy Astorię w naszym klubie). Nie mieszałam się już, żeby nie pogarszać sytuacji. Jak widać, Granger zrobiła to samo wychodząc z dormitorium.
*
Jedyne czego chciałem, to naprawić Szafkę Zniknięć. Niczego więcej. To wszystko niszczyło mnie od środka. Jakbym nie był już dostatecznie zniszczony. Ojciec tchórz w Azkabanie, matka załamana i przestraszona całą sytuacją, Bellatrix napiera i ciągle wysyła listy, które mają mnie 'ponaglić', a ja mam zostać śmierciożercą od razu po zabiciu Dumbledore'a. To ma być tak zwany chrzest. Najgorsze, że nic nie mogę z tym zrobić. Tak będzie i tyle. Moi rodzice, mogliby być w niebezpieczeństwie gdybym się przeciwstawił. Nie mam wyboru. Nie mam...
- Dracze! - Ocknąłem się z rozmyślań. Zab i Nott weszli do pokoju. Tylko ich tu teraz brakowało.
- Pamiętasz, że jutro idziemy na piżama party do Slughorna? - przypomniał mi Diabeł. Niestety tak.
- Taaa... - odpowiedziałem z niechcenia. Mogą mnie już zostawić w spokoju. W sumie przeniesienie się do mojego prywatnego dormitorium nie było takim złym pomysłem.
- Nott jak tam twoja wybranka serca? - Od razu odwróciłem głowę w ich stronę. To zawsze jest zabawne.
- Odwal się, nie moja wina, że ona potrafi się bić lepiej od ciebie - Stłumiłem śmiech, a Diabeł chyba poczuł, że ktoś uraził jego dumę.
- To było z zaskoczenia! - fuknął i rzucił mu nienawistne spojrzenie.
- Daruj sobie, zresztą mówiłem ci już, że dałem sobie spokój - rzucił rozdrażniony, a Blaise parsknął śmiechem.
- A moja babcia ma wąsy. Mnie nie oszukasz stary - odburknął, a Nott tylko prychnął i usadowił się na fotelu biorąc Whiskey do ręki. Przez kilka minut trwała tu błoga cisza przerywana tylko odgłosem szklanki odkładanej na stolik. Cieszyłem się nią, póki czarnowłosy znowu nie przemówił.
- A ty Blaise? Kogo sobie upatrzyłeś tygrysie?
- Na pewno nie Gryfonkę - Nott, już lekko wstawiony, przeszedł teraz na mnie.
- Jak tam Smoczku? A może ty sobie upatrzyłeś jakąś? - Dobrze wiem, że nawiązywał do sytuacji wtedy, z Dowell w lochach.
- Tak, nazywa się moja różdżka i jeśli zaczniesz znowu się wykłócać o tą głupotę, to moja dziewczyna ci wpierdoli - zagroziłem. Zab głośno się zaśmiał, a chwilę potem Nott do niego dołączył. Na szczęście potem zaczęli gadać normalnie i żartować z Wieprzleja i Grzmotka. Ja mogłem w spokoju pomyśleć o moim zadaniu, które muszę zrobić.
Inaczej... Inaczej zawiodę. A jeśli zawiodę? Zginę i ja, i matka, i ojciec. Na samą myśl przeszedł mnie ogromny dreszcz. Emocje wzięły górę. Szybko wyszedł z dormitorium, a następnie przszedłem przez Pokój Wspólny nawet nie rzucając okiem na siedzących tam. Poluzowałem krawat i przeczesałem ręką moje platynowe włosy. Wszystko w moich rękach. Ich życie. Ale ja muszę... Ja muszę do jasnej cholery zabić Dumbledore'a. Pobawić go życia. Mam wyjście? Wiedziałem, że nie. Automatycznie skierowałem się do łazienki Jęczącej Marty. Tam nikogo nie będzie. Nigdy nie ma. Przetarłem załzawione oczy.
Musisz to zrobić Draco... nie wolno ci zawieść.
Słowa matki siedziały w mojej głowie już od dłuższego czasu. do moich oczu zaczęły napływać łzy. Pewnie teraz usłyszałbym od ojca jaki to miękki i słaby jestem. Może ma rację? Może właśnie jestem słaby? Kiedy szedłem szybkim krokiem w kierunku łazienki, zobaczyłem kogoś przed sobą. Serce podskoczyło mi do gardła.
- Draco?
Przepraszam was, że tak późno. :(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top