XI

Jak przewidziałam tak się stało, wygraliśmy. Na szczęście byliśmy już w ciepłym i przytulnym Pokoju Wspólnym. Teraz również zatłoczonym, gdyż cały Gryffindor zebrał się by świętować wygraną.

- Weasley, Weasley, Weasley! - krzyczał tłum, a Ron rozpromieniony patrzył się na to całe zbiorowisko. Chwila chwały hm? Cieszyłam się szczęściem przyjaciela. W końcu niecodziennie twoje nazwisko krzyczy około stu uczniów. Ginny przechodziła obok mnie i spojrzała się na mnie dziwnie.

- A ty zbierasz szaliki wszystkich domów w Hogwarcie, czy idziesz to wyrzucić do śmieci? - spytała i przeszła dalej. No tak! Nadal mam jego szalik. Na prawdę nie chce iść znowu do lochów i znowu go spotkać, rozmawiać z nim. Chcę etap mojego życia na kłótniach z nim, w końcu zakończyć. Mogę go widzieć na lekcjach, ale nie chce przebywać z nim dłużej niż pięć minut, gdy stoję metr od niego. Czemu zawsze trafiam na niego? Dlaczego los tak bardzo postanowił mnie ukarać, użeraniem się z tym arystokratą od siedmiu boleści? Schowałam na chwilę dumę do kieszeni i wyszłam z Pokoju Wspólnego. Muszę to załatwić, chcę go już mieć z głowy. Nadal ubrana w sweter Gryffindoru (co po porażce Ślizgonów nie jest najlepszym pomysłem) skierowałam się do lochów. Oczywiście nie znałam hasła, ale miałam małą nadzieję, że akurat kogoś spotkam. Przyznam, że to nie jest najmądrzejszy pomysł. Będąc w lochach, trochę zaczęłam się denerwować. A co jak rzeczywiście nikogo tam nie będzie? A co jak spotkam kogoś z zakresu Zabini Blaise, Pany Parkinson? O wilku mowa.

- Co ty tu robisz, Dowell? - Gdy mówiła moje nazwisko, myślałam że zaraz opluje mnie jadem. To Pansy, dziewczyna, z którą nie raz miałam sprzeczki.

- Możesz przekazać to Malfoyowi? - zapytałam niepewnie. Nie wiedziałam jak na to zareaguje. Zlustrowała mnie, a następnie prychnęła.

- Nie znam tego człowieka - Po czym odeszła mówiąc hasło. Aż tak go nie lubi, czy chciała mi pokazać jak wielką suką jest? Kiedy otwierała drzwi, dostrzegłam Blaise'a, Malfoya i Notta, siedzących na kanapie. Każdy mnie zauważył. Gdyby Pansy nie zaczęła mówić pod nosem, nie spojrzeli by się w tą stronę i nie zauważyliby mnie. Nott podnosił się już z kanapy, ale blondyn był pierwszy. Niestety. Podszedł do mnie, a ja od razu wcisnęłam mu do ręki szalik.

- Dowell! - zawołał mnie, kiedy odwróciłam się i chciałam już stąd iść. Stanie tu i rozmawianie z nim, nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy . Odwróciłam się, a on wpatrywał się we mnie. Po prostu. Nic więcej. Patrzył się na mnie. Po jakimś czasie, zaczęło to być trochę niezręczne.

- Em, tak? - spytałam, a on jakby obudził się z transu.

- Może magiczne słowo? - zapytał, a na jego twarzy ujrzałam ten słynny, wredny uśmiech.

- Drętwota - odparłam bez zastanowienia a on się zaśmiał. Chyba nadal pamięta sytuację z moją różdżką. Zresztą, chwila... On się zaśmiał?!

- Dziękuję ci Draco, najprzystojnieszy, najmądrzejszy, najzabawniejszy i najskromniejszy gentlemanie, za pożyczenie mi szalika, żeby nie było mi zimno - wyrecytował, a ja wybuchnęłam śmiechem. Tak absurdalnej rzeczy dawno nie słyszała.

- Pierwsza cecha w ogóle nie pasuje do opisywanej osoby - stwierdziłam, a on podszedł do mnie zaskakująco blisko. Czy to jest czas, żeby uciekać? Był na tyle blisko, że czułam jego perfumy. Te same co na szaliku.

- Czyżby? - zapytał cicho patrząc mi w oczy. Dzieliło nas może pięć centymetrów. Nawet nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć.

- Malfoy! Pansy coś chce! - zawołał w jego kierunku Nott, wychodząc z Pokoju Wspólnego. Malfoy jak oparzony odskoczył ode mnie, jakby sam nie wiedział co właśnie zrobił. Nott widząc co się przed chwilą stało, spojrzał na przyjaciela z nienawiścią. Ten poprawił krawat i z tym nieszczęsnym szalikiem w rękach, jak gdyby nigdy nic, wszedł do Pokoju. Theodore spojrzał się na mnie i zamknął drzwi do ich pokoju z hukiem.

Może mi ktoś wytłumaczyć, co właśnie miało miejsce?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top