X
Nadszedł czas na mecz. Nie chciało mi się tam iść, ale Hermiona nie chciała iść sama, więc dałam się namówić. Pierwszy mecz w tym roku grali ze Ślizgonami. Oby zmiażdżyli ich i wdeptali w ziemię. Nawet nie chcę patrzeć na zwycięstwo Ślizgonów.
- Melissa! - Kto mnie woła? Nie rozpoznawałam tego głosu. Szybko ubrałam się w sweter z lwem Gryffindoru i dżinsy, po czym wyszłam z łazienki. W moim pokoju stała ta sama dziewczynka z pierwszego roku, co ostatnio. Czyżby znowu list o profesora Slughorna? Miałam rację, dała mi list z tą samą pieczęcią i wyszła. Tym razem jestem zaproszona na pierwsze spotkanie! Czym sobie zasłużyłam na ten zaszczyt?
- Lissa! - Hermiona już czekała na mnie w Pokoju Wspólnym, wyszłam do niej, a ta z oburzeniem opowiadała mi, że Harry dolał Felix Felicis Ronowi do napoju.
- W sumie, świetny z niego kumpel - stwierdziłam, a ta spojrzała na mnie, jak na zdrajcę.
- Mel! Nie można używać eliksirów, żeby polepszyć wynik meczu! - krzyknęła Hermiona z oburzeniem. Podniosłam ręce do góry, na znak poddania się i siedziałam już cicho, aż doszłyśmy na stadion. Zajęłyśmy miejsca, a Luna dosiadła się do nas. Widać, że jej dzisiejszym faworytem był Gryffindor. Na głowie miała czapkę- lwią głowę. Wokół nas dostrzegłam jeszcze Seamusa, Deana, Nevilla, bliźniaczki Patil i Lavender. Przywitałam się z każdym a następnie wróciłam na swoje miejsce. Na boisko wlecieli już zawodnicy. Ron był zaskakująco pewny siebie. Ostatnio jak widziałam go przy śniadaniu, wyglądało to zupełnie inaczej. Wystartowali. Ginny od razu przejęła kafla, podała go do... Akurat teraz, nie wiadomo nawet skąd, na moją twarz, sfrunął szalik. Nie taki byle jaki szalik, ale ślizgoński.Pachniał na prawdę cudownymi perfumami. Ale skąd ja mam teraz wiedzieć, czyj to? Cholerę by wziął ten wiatr. Na razie postanowiłam to olać i po prostu trzymałam ten szalik w rękach. Może ktoś po prostu po niego przyjdzie.
Ron obronił! Kibice Gryfonów zawiwatowali głośno. Wydaje mi się, że ten mecz, będzie dla nas pewną wygraną. Ron obronił kolejną bramkę! Lavender zapiszczała, a Hermiona zaklaskała kręcąc głową z niedowierzaniem. Dołączyłam się do klaszczących. Mamy wygranę w kieszeni.
*
Poszedłem w kierunku mojej zguby. To chyba jakiś nędzny żart, że trafił akurat w ręce Dowell. Czy tu nie ma innych osób oprócz niej? Czemu zawsze trafiam na nią? Szlag. Biorę szalik i muszę zabrać się za moje zadanie. Gdyby tego szalika nie uszyła mi matka, nawet bym się po niego nie ruszył. Ale to jedna z niewielu rzeczy, które zrobiła specjalnie dla mnie. Przeszedłem przez grupę tych matołków z klasy niżej i od razu ją ujrzałem. Trzymała w rękach mój szalik i chyba ogrzewała sobie nim dłonie. Była ubrana w sweter z tym ich lwem i jasne dżinsy. Mimo, że była ubrana dość zwyczajnie... Zaraz, zaraz, czy ja na prawdę prawie o tym pomyślałem? Zauważyła, że na nią patrzę i odwróciła się w moją stronę. Spojrzała od razu na szalik i zeszła na dół po schodkach, żeby mi go oddać. Gładko poszło.
- Nie wiedziałam, że to twój - powiedziała cicho. Spojrzałem na jej ręce. Może przynajmniej był z tego szalika jakiś pożytek. Wręczyła mi go, ale ja nie przyjąłem.
- Zostaw go. Nie jest mi teraz potrzebny, zresztą widzę, że tobie owszem - Spojrzała na mnie jakbym właśnie zamienił się w ducha. Może jestem strasznym dupkiem, ale znam granice. Czasami. Może rzadziej niż czasami. Nie czekając na jej odpowiedź po prostu odszedłem.
*
Musiałam wyglądać śmiesznie, gdyż patrzyłam cały czas w jedno miejsce nie wiedząc co się właśnie stało. Czy Malfoy właśnie... Zachował się opiekuńczo wobec mnie? Świat zdecydowanie oszalał. Całej tej sytuacji przyglądała się Hermiona. Gdy usiadłam obok niej stwierdziła tylko:
- Wiesz co? Chyba właśnie zobaczyłam cud.
Ja nie wierzę w cuda. W ten też nie mogłam uwierzyć. Co się stało z napuszonym arystokratą?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top