IX
Oby nikt nie był teraz w łazience to by się dla niego źle skończyło. Kto może tam być? Pansy, Granger... Ktoś jeszcze kogo nie chcę dziś widzieć na oczy? Usłyszałem kroki. Jakiś uczeń schodził ze schodów mamrotając do siebie. To się leczy. Och, ale kogo my tu mamy!
- Malfoy, chcę moją różdżkę, wiem, że ją masz - warknęła zatrzymując się przede mną. Uśmiechnąłem się wrednie. Trochę ją najpierw podenerwuję.
- Nie wiem o czym mówisz. Zresztą, powinnaś być w dormitorium, mam odjąć punkty Gryffindorowi? - Słysząc to prychnęła i spojrzała na mnie z zamiarem mordu. O nie, mam już uciekać? Czy jeszcze nie?
- Po prostu mi ją daj i nie będziesz musiał mnie więcej oglądać, to na pewno jest ci na rękę, więc oddaj mi ją i sobie pójdę - Oh, ona jest taka zabawna jak jej na czymś zależy. Trzęsła jej się noga i szarpała rękaw od bluzy. Denerwujesz się? Bardzo mi przykro.
- No widzisz, nie za bardzo oto mi chodzi. Idź już, zanim na prawdę będę musiał odjąć Gryfusiom punkty.
- Co chcesz w zamian? - spytała zrezygnowana. Zaśmiałem się.
- Szybko się uczysz, Dowell. Nie wpierdalasz się do moich spraw i nie wchodzisz mi w drogę. Pasuje?
- Ta pasuje, różdżka - zażądała, a ja uśmiechnąłem się cwanie.
- Ach, zupełnie zapomniałem, mam ją w swoim dormitorium, a teraz idę się myć - Myślałem, że wybuchnie. Miło jest patrzeć jak ktoś jest przez ciebie wkurzony.
- Miałam ci nie wchodzić w drogę tak? To nie będę, daj mi ją - spierała się. Niestety to nie takie proste.
- Musisz poczekać. Chyba, że chcesz wejść ze mną i popatrzeć jak się myję, lub się do mnie przyłączyć - wytrzeszczyła oczy, a następnie wybuchnęła śmiechem.
- Już wolę tu poczekać, utop się - Na prawdę zamierzała tu czekać. Usiadła obok dębowych drzwi po turecku, czekając aż w końcu tam wejdę. Tego się nie spodziewałem. Myślałem, że zacznie mnie wyzywać i atakować. Ach tak zapomniałem, nie ma czym mnie atakować.
- Zwykle kąpie się godzinę, więc trochę sobie poczekasz - Ta tylko wzruszyła ramionami.
- Bywa.
Patrzyłem na nią zdumiony. Potrafiłaby siedzieć tu godzinę, żeby wziąć różdżkę i już więcej mnie nie widzieć.
- Dowell, daj sobie spokój, przyjdź po nią jutro - wywróciłem oczami. Ona wstała i otrzepała się z kurzu.
- Mam lepszy pomysł. Oleję cię i pójdę do Notta. On jako jedyny z was jest normalny - stwierdziła idąc z stronę lochów. Niestety miała rację, on dałby jej ją z pocałowanie ręki.
- Dobra Dowell wygrałaś - westchnąłem doganiając ją - Tylko pamiętaj o naszej umowie.
- Robię tak i bez umowy, więc już skończ - Miała rację. Od "incydentu" w Trzech Miotłach traktuje mnie wręcz jak powietrze. Powiedziałem hasło i wszedłem do Pokoju Wspólnego. Przeszedłem przez niego idąc do dormitorium. Zabini i Nott pili Ognistą. Nic nowego. Wziąłem jej różdżkę z biurka. Posłali mi dziwne spojrzenia, a ja wyszedłem do blondynki. Już wyciągała rękę, ale ja uniosłem różdżkę do góry, tak aby nie mogła jej dosięgnąć. Wyglądała teraz jak okradzione z zabawki dziecko.
- Magiczne słowo.
- Drętwota. Daj mi ją, spać mi się chce - powiedziała, ziewając, a następnie przecierając oczy.
- Och, doprawdy? Mi się nigdzie nie spieszy - stwierdziłem opierając się o ścianę.
- Zastanawia mnie coś. Skoro tak bardzo mnie nienawidzisz, czemu mi jej po prostu nie oddasz? Nie miałbyś już ze mną nic wspólnego - Zdziwiło mnie to, co usłyszałem. W sumie, miała trochę racji.
- Lubię mieć satysfakcję. Magiczne słowo - powtórzyłem, a ta westchnęła.
- Ta ta, proszę - mruknęła obojętnie. To za mało.
- To trochę mało, ale chcę się już umyć więc masz- podałem jej różdżkę, a ta bez słowa, szybkim krokiem poszła w stronę swojego dormitorium. Chyba bardzo dosłownie wzięła naszą umowę.
Nareszcie wszedłem do łazienki. Muszę przyznać, że łazienki prefektów były świetne. Napuściłem wody do przeogromnej wanny, rozebrałem się i wszedłem do ciepłej wody. Podpłynąłem do kurków z płynami do kąpieli i wybrałem zapach lawendowy. Od dziecka go uwielbiałem. Pewnie dlatego, że matka w ogrodzie miała pełno tych kwiatów. Zrelaksowałem się. Jednak od razu przypomniałem sobie o zadaniu. To co miałem zrobić, przerosło mnie. Robiłem różne rzeczy, kablowałem na Pottera, śmiałem się z Rudego i wyzywałem Granger i innych od szlam, pomiatałem młodszymi... Ale nigdy w życiu nikogo bym nie zabił. Zauważyłem, że czas, który spędziłem przed chwilą z Dowell... Nie było tak źle. I ani razu nie pomyślałem o tym. Dopiero teraz, jak sobie poszła. Jezu, muszę przestać myśleć jak jakiś wrażliwy Puchon. Zresztą, nie będę się zajmował jakąś Gryfonką. Co ona mnie obchodzi? Wystarczy, że oleję ją, ona już to zrobiła, zgodnie z umową. Ale czy na prawdę tego chciałem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top