11

- Kolacja! – krzyknął Jacob przez megafon, a dzieciaki zaczęły schodzić się do stołówki.

- Lecimy! – powiedziała od razu Suzie i z szerokim uśmiechem mi pomachała, biegnąc w stronę obozu.

- Będziesz później, nie? – spytała Jenny.

- Możliwe – W odpowiedzi posłała mi buziaka w powietrzu, goniąc za swoją przyjaciółką.

Zostałam sama na pomoście, chowając telefon do kieszeni. Zrobiłam im trochę zdjęć, bo stwierdziły, że dawno nie miały profesjonalnej sesji, co poniekąd mnie bawiło, bo nie miałam nawet aparatu ze sobą, ale wciąż było to dość urocze.

Choć kochałam obie te dziewczynki całym sercem, to trochę się ucieszyłam, że poszły. Miło było przez chwilę posiedzieć w ciszy, patrząc na spokojne jezioro i powoli zachodzące słońce. Kochałam ten klimat, którego doznawałam tylko w wakacje na tego typu wyjazdach, taką nieopisana błogość i beztroskę, poczucie, że jest „tu i teraz" i wcale nie potrzeba mi niczego innego.

Usłyszałam za sobą kroki, więc nieco się odsunęłam. Chris bez słowa usiadł obok mnie i podał mi puszkę oranżady. Pokręciłam z rozbawieniem głową.

- Doskonale wiesz, że nie umiem otwierać tego cholerstwa – Spojrzałam na niego znacząco, kiedy uśmiechnął się szeroko.

- Wiem i naprawdę nie mogłem odpuścić sobie tego momentu, gdy prosisz, żebym zrobił to za ciebie – Posłał mi urocze spojrzenie, biorąc ode mnie napój, który oddał mi po chwili otwarty. – Wzięłaś te zdjęcia?

- Nie, Frankie dał mi tę kartę, więc sama sobie wywołam, a tych nie mam serca mu zabierać – Wzruszyłam ramionami, biorąc łyka oranżady i nie mogłam się nie uśmiechnąć. – Dziś jakiś dzień wspomnień?

- Narzekasz? – Spojrzał na mnie z ukosa, na co natychmiast zaprzeczyłam. – Na tę oranżadę czaiłem się, odkąd przyjechaliśmy, bo zbyt długo jej nie piłem, a jest tysiąc razy lepsza niż ta frajerska wódka z imprez – dodał, a ja parsknęłam śmiechem, choć musiałam przyznać mu rację.

- Tęsknię za tamtymi czasami – westchnęłam po dłuższej chwili, wpatrując się w puszkę, którą trzymałam w dłoni. To był kolejny „must have" naszych obozów, zaraz obok lodów toffi ze sklepiku, który na początku wyjazdu odwiedziliśmy z Chrisem. To wszystko miało swój urok i wiem, że gdybym nawet cudem dostała coś z tych przysmaków w Phoenix, to w życiu nie smakowałyby tak dobrze, jak właśnie w Westphall, na naszym pomoście.

- Oj kiedyś to było – rzucił, udając głos starszej pani, na co oboje się zaśmialiśmy.

Wzięłam jeszcze łyk napoju, po czym odstawiłam go na bok i położyłam się na plecach, przymykając oczy. Panowała między nami przyjemna cisza, co w sumie nie było niczym dziwnym, bo po tylu latach przyjaźni ciężko wprowadzić między nas niezręczność.

Chyba zbyt wiele razem przeszliśmy.

- Wiem, że to źle zabrzmi, ale myślałem, że w te wakacje będę tak siedział z Tess.

- Aż tak nie lubisz mojego towarzystwa? – Podniosłam się na łokciach, patrząc na niego znacząco, ale pokręcił ze śmiechem głową. Zebrałam w sobie siły, by wrócić do siadu. – Ja myślałam, że nie będziesz chciał o niej rozmawiać przez cały wyjazd.

- Bo wolałbym nie, ale ciężko to trzymać w sobie, zwłaszcza że jesteś jedyną osobą, której potrafię się szczerze wygadać – Mimowolnie uśmiechnęłam się na jego słowa, przytulając go jedną ręką i poczochrałam go po włosach, na co się zaśmiał. – Dziękuję, Minnie. Serio.

- Już się nie rozczulaj nade mną, wiem, że chcesz kontynuować o Tess – Podkuliłam nogi, opierając głowę na kolanach. – Serio, Chris. Mów.

- Bo... Nie wiem, to głupie. Tyle się mówi, że w tym wieku nic się nie wie o miłości, zresztą sama mi kiedyś podrzucałaś taki tekst z jakiejś książki, nie pamiętam i to takie idiotyczne, że wierzyłem, że ten związek to może być coś na całe życie – Pokręcił głową z dość sztucznym śmiechem, wpatrując się w przestrzeń przed nami. – Czuję się, jakby życie kopnęło mnie w dupę i przyczepiło mi na plecach wielki napis „lamus". I wiem, że powinienem się otrząsnąć, zwłaszcza że mam teraz idealną okazję do tego, by o niej zapomnieć, ale nie potrafię. Cały czas siedzi mi w głowie.

- Kochasz ją? – spytałam, a on spojrzał na mnie z rozbawieniem.

- Skąd mam wiedzieć?

- Nie mówiłeś jej tego?

- Jasne, że mówiłem. Ona mi też i sama widzisz, co z tego wyszło. No ale błagam, ty nie mówiłaś tak temu...

- Kevinowi? – Skinął głową na imię mojego pierwszego i jak dotąd jedynego chłopaka. Parsknęłam śmiechem. – W sumie to nie.

- Serio?

- Te słowa mają swoją wartość – Wzruszyłam ramionami. – Ale wróćmy do...

- Jakbyś spotkała teraz Kevina i powiedziałby ci, że chce do ciebie wrócić, to co byś zrobiła? – przerwał mi wpół słowa, ale nawet mnie to nie ruszyło.

- Odmówiła.

- Poważnie? – Spojrzał na mnie z lekką kpiną, na co wywróciłam oczami. – Nie wierzę ci.

- To nie wierz. Nie potrafiłabym znowu z nim być, ale lubię go, czasem piszemy albo wychodzimy i rozmawiamy dość długo. Mamy sporo tematów i mam do niego ogromny sentyment, bo jednak był moim pierwszym chłopakiem, ale wiem, że to już by nie wróciło – powiedziałam spokojnie, utrzymując całkowicie obojętny ton głosu. Chris zacisnął usta, przez chwilę nad czymś myśląc, po czym pokiwał głową.

- Chyba masz rację.

- To znaczy?

- Mam do niej sentyment.

Uśmiechnęłam się smutno, głaszcząc go po ramieniu w chociaż lekko pocieszającym geście.

Nie byłam pewna, jak mam się zachowywać, bałam się, że to wszystko wróci i Chris znowu pogrąży się w czarnej rozpaczy, a mnie będą męczyć wyrzuty sumienia, że tego nie zatrzymałam, ale... co ja niby mogłam zrobić? Rozmawiałam z nim, starałam się wspierać jak najmocniej, ale mimo że bym chciała, nie byłam w stanie wybić mu jej z głowy, a tym bardziej naprawić ich związku. Ba, ja nawet nie miałam zbytnio prawa się do tego mieszać.

- Zjadłbym coś w sumie. Wracamy do domku? – spytał po dłuższej chwili, a ja skinęłam głową, podnosząc się z miejsca.

Stuknęliśmy się puszkami, dopijając swoje oranżady. Ruszyliśmy w stronę miasteczka, po drodze zahaczając jeszcze o stołówkę, żeby pożegnać się z dzieciakami. Szliśmy w ciszy, a ja, nie mając lepszego pomysłu na żaden ruch, lekko popchnęłam Chrisa biodrem, przez co ruszył się trochę w bok. Posłał mi pełne politowania spojrzenie, ale wzruszyłam niewinnie ramionami, a on powtórzył mój wcześniejszy ruch na mnie. Prychnęłam, na co zaśmiał się cicho.

-Dresy na horyzoncie – mruknął cicho, łapiąc moją dłoń, a ja dopiero zauważyłam grupę na oko kilka lat starszych od nas chłopaków, którzy faktycznie nie wyglądali na zbyt miłych.

Teoretycznie wcale się nie bałam, może jedynie nieco zestresowałam się, gdy nas mijali, ale przemilczałam to, wyłącznie zaciskając mocniej palce na ręce chłopaka. Gdy byli już daleko od nas, uświadomiłam sobie, że dalej trzymamy się za ręce. Uniosłam nieco niepewny wzrok na Chrisa, a on jakby dopiero otrząsnął się z myśli.

- Kiedyś często tak chodziliśmy – Uśmiechnął się lekko, patrząc na nasze dłonie, a ja mimowolnie się zaśmiałam.

- Mieliśmy czternaście lat. Zresztą to było tylko po to, żeby ta dziwna laska się od ciebie odczepiła...

- I udało się – przyznał, dopiero zabierając dłoń, a ja, naprawdę nie wiem czemu, w głowie miałam tylko wyobrażenie Jenny i jej znaczącego spojrzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top