treehouse
- Pamiętasz ten domek na drzewie, przy którym się poznaliśmy? - zapytał młodszy, zaraz po tym jak wyszli z budynku.
- Chcesz tam pojechać?
- Tak.
Więc tak się stało. Tym razem również skorzystali z auta, gdyż podróż do tamtego miejsca była zbyt długa by mogli przejść ją na nogach, nie tracąc niepotrzebnie czasu. Ponownie włączyli radio, jednak w tym przypadku nie dane im już było usłyszeć Sweater Weather.
Wyszli z auta około piętnaście minut później, od razu kierując się w stronę lasu. Mimowolnie złączyli swoje dłonie, chcąc zapamiętać jak najwięcej z tego dnia. Dotyk był zdecydowanie rzeczą, którą obaj kochali; zwłaszcza w swoim towarzystwie. Idąc przez las mało się odzywali, dziwnym uczuciem było wiedzieć, że to ostatnie chwile jakie razem spędzają. W końcu kiedy przeżyłeś z kimś połowę życia, nie jest łatwo się rozstać. Dla nich było to szczególnie trudne, gdyż ich relacja nie zdążyła nawet rozkwitnąć, a już dostawała kłody pod nogi.
Na miejsce dotarli dość szybko, nie było to jakoś daleko. Nicholas pozwolił szatynowi pierwszemu wejść na górę, poprzez pokonanie lekko rozklekotanych już schodków. Nie mieli pojęcia ile ta konstrukcja już tu stoi, wiedzieli jedynie że bardzo długo. Pierwszym co Karl zauważył, wchodząc do środka domku, była złamana deska zwisająca z dachu. Nie było w tym nic dziwnego, ale musiał bardzo uważać, by nie zadrapać swojej nadwrażliwionej skóry. Armstrong wszedł zaraz po nim, również starając się nie mieć kontaktu z drewnem. Widząc, że młodszy stoi pośrodku domku i rozgląda się po jego wnętrzu, podszedł do niego i przytulił go od tyłu, zaplatając ramiona szczelnie na jego talii.
Jacobs czując to, dostał ogromnych motylków w brzuchu. Nie był w stanie zliczyć ile razy czuł je przy Nicholasie. Dziwne uczucie skręcania się całego żołądka mógł zawdzięczać tylko temu chłopcu. W jednej chwili czuł, jakby milion piór łaskotało całe jego ciało. Zachichotał cicho, układając swoje ręce na tych należących do przyjaciela.
- Nie śmiej się - mruknął brunet, wtulając swoją twarz w kark Karla.
- Dlaczego nie? Śmiech to zdrowie - odpowiedział mu chłopak.
Mimo, że Jacobs nie mógł tego zobaczyć, brązowooki przewrócił oczami. Uwielbiał go przytulać. Zawsze wtedy czuł się bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej. Strach było pomyśleć co się stanie, kiedy młodszy wyjedzie.
- Uwielbiam ten domek - powiedział szatyn, wtulając swoje ciało jeszcze bardziej w przyjaciela. - Zawsze mi się z tobą kojarzył.
- A mi z tobą - zaśmiał się, przesuwając rękę w górę, by móc ułożyć ją na klatce Karla.
Ten zaś na ten gest zachłysnął się powietrzem. Oczywistym było, że nie odsunie jego dłoni, bo bardzo mu się ten rodzaj dotyku podobał. Nie zmieniało to jednak faktu, że był cholernie zaskoczony.
Po pewnym czasie obaj usiedli na podłodze, rozmawiając o totalnie nie ważnych rzeczach. Poruszali wszystkie tematy jakie im wpadły do głowy. Zaczęło się od szkoły, a skończyło na - nie wiadomo jakim cudem - placach zabaw. Ten temat nie pojawił się jednak znikąd. Gdy byli młodsi często przesiadywali na opuszczonym placu, niedaleko ich szkoły. Przychodzili tam głównie po to, by dłużej nie być w domu. Nigdy nie było tajemnicą, że żaden z nich nie lubił domowej atmosfery. Dla obu wydawała się być surowa i napięta.
Kiedy Nicholas opowiadał, Karl wpatrywał się w jego oczy, ruch ust i mimikę twarzy. Zawsze uważał Nick'a za przystojnego. W sekrecie zazdrościł mu wielu cech. Brunet był bowiem cierpliwą, inteligentną i wyrozumiałą osobą. W dodatku był dobrze zbudowany i szybki. Nie dało się nie zauważyć, że wiele dziewczyn w szkole do niego wzdychało. Jacobs wiele razy zastanawiał się dlaczego brunet przyjaźni się akurat z nim.
- Słuchasz mnie? - zapytał rozśmieszony, widząc lekko rozmarzony wyraz twarzy towarzysza.
- Co? - odmruknął, nie wiedząc przez chwilę co się dzieje. - A. Nie, przepraszam. Zamyśliłem się.
- O czym myślałeś?
- Ciężko się nie domyślić, że o tobie - prychnął, na co Nicholas delikatnie się zarumienił. Nie dało się tego jednak zauważyć, gdyż jego karnacja skutecznie zakrywała jakikolwiek róż. Natomiast odcień skóry Jacobsa był na tyle jasny, że nie dało się nie dojrzeć nawet najmniejszego zawstydzenia.
- Ah tak? - dopytał uśmiechnięty. - A o czym dokładnie myślałeś?
- Nieważne.. - mruknął szatyn. - Pojedźmy na plac zabaw.
Starszy kiwnął głową w akcie zgody. Wstał, podając rękę Karlowi i wyprowadził go z domku. Nie żeby chłopak tego potrzebował, Armstrong po prostu chciał go dotknąć.
***
Hola!! Jak tam?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top