Rozdział 7
♫
Zapada zmrok
Woła mnie to gdzieś
Tam gdzie nieznane mi jest
Gdy nocą uciekam do gwiazd
Podobno znikam z radarów i map
#michałszczygieł
Z napełnionym bakiem dalsza jazda nie stanowiła już dla Marcela i Bianki przeszkody nie do pokonania. Ujechali jednak kolejne kilka kilometrów, aż Marcel nagle zjechał z wyznaczonej przez nawigację trasy w drogę podporządkowaną.
- Prosto! - pouczyła go Bianka, pełniąc funkcję jego osobistego pilota. - Miałeś zjechać dalej prosto.
Wcześniej jechał dalej dwupasmówką, mijając wiejskie domy i pola, i nie wyglądało na to, aby się zagubił w mapie.
- Na dzisiaj koniec wycieczki - oznajmił, spoglądając na nią przelotnie kątem oka.
- Co? Wytłumacz... bo ja nic z tego nie rozumiem! - oburzyła się.
Bianka nie mogła uwierzyć, że po przejściach z unieruchomionym autem, Marcel marnuje jeszcze benzynę na niepotrzebne objazdy i zbaczanie z trasy.
- Spójrz na mapę - poprosił, a Bianka nie wiedząc na co ma patrzeć wymownym gestem dłoni kazała mu tu wyjaśnić.
Marcel westchnął i wskazał palcem na szyld.
- Za dwa kilometry będzie zjazd do pola namiotowego. Rozbijemy się tam.
Bianka wlepiła w Marcela pytające spojrzenie, jakby próbowała prześwietlić jego myśli.
- O-k? - odpowiedziała niepewnie.
Nagle zatrzymał auto na poboczu, dosłownie w „szczerym lesie" i włączył światła awaryjne. Odpiął pas i przekręcił się w jej stronę, aby łatwiej mógł spojrzeć jej w oczy.
- Ciągle jesteś nieufna, co? - Puścił jej oko z uśmiechem.
Dziewczyna w odpowiedzi skrzyżowała dłonie pod biustem, nieświadomie unosząc je w górę i uwydatniając krągłości. Chłopak na sekundę zatrzymał na nich spojrzenie, ale kiedy zapragnęła złapać z nim kontakt wzrokowy, szybko podniósł go z powrotem na jej oczy.
- Już rozumiem... Znowu coś się popsuło, tak? - zapytała z ironią Bianka, aż go tym zaskoczyła.
- Nie - odparł sucho, krzywiąc się.
- To dlaczego chcesz się zatrzymać na polu namiotowym? Myślałam, że chcesz jak najszybciej dojechać do Paryża.
Biankę z czasem zaczęło nieco irytować to, że Marcel był dla niej taki mało przewidywalny. Kiedy myślała, że potrafiłaby określić jego następny krok, on zaskakiwał ją czymś takim jak właśnie cholerny nieplanowany postój w jakiejś dziurze w środku lasu.
- Moglibyśmy być w Paryżu za - udał, że się zastanawia - jakieś czternaście godzin.
- A dlaczego nie będziemy? - zapytała jego współpasażerka, odgadując jego intencje.
- Bo, do cholery, tak jest zabawniej! - odparł wesoło chłopak, całując ją niespodziewanie w policzek.
Szybko się odsunął, a Bianka spaliła takiego raka, myśląc, że cała jej krew w żyłach skumulowała się właśnie w jej policzkach, że z trudem dochodziła do siebie. Policzki paliły ją żywym ogniem, lecz szczęśliwie rumieńce nieco przykrywała warstwa makijażu, jaki na siebie nałożyła. Przynajmniej miała taką naiwną nadzieję.
- Idę siusiu - odparła, odpinając pas i jak najszybciej opuściła miejsce pasażera.
Ucieczka była dla niej najlepszym wyjściem. Nie zniosłaby teraz jego intensywnego spojrzenia. Skakało po niej, pobudzając wszystkie nerwy, przez co ledwie mogła oddychać z nadmiaru emocji.
- Chcesz tutaj...siusiać? - zdziwił się Marcel.
Co prawda z męskimi potrzebami było o wiele łatwiej, ale nawet on nie skazywał się na takie niewygody. To było dla niego niemal niehumanitarne.
Bianka nieśmiało pokiwała głową, rozglądając się za jakimś szerokim drzewem, czy ustronnym miejscem. Zawsze w takiej sytuacji pół godziny wybierała idealne miejsce, by spulchnić leśne poszycie.
- Za półtora kilometra będzie stacja benzynowa.
- Muszę już! - wyjaśniła, czując jak znowu się rumieni, tym razem z upokorzenia.
- Może nie pij tyle, co?
- W upały należy dużo pić - broniła się.
- Wiem, że jest gorąco na zewnątrz, ale mamy klimatyzację. Nie odwodnisz się, Bi.
Bianka już poruszała ustami, aby odeprzeć jego słowa kolejnym kontrargumentem, jaki na prędko próbowała wymyślić, kiedy ostatecznie wybuchł śmiechem.
- Wiesz, że się z tobą droczę, mała? - zapytał słodkim tonem.
Czasem przypominał jej pluszowego misia. Cholernie seksownego, nie tak miękkiego, za to twardego w odpowiednich miejscach, pluszowego misia, do którego chciałaby się wtulić, jakby on miał moc, aby mogła schować się przed całym światem. Wyobraziła sobie jak zwija się w kłębek, a Marcel owija się wokół niej jak kołdra i oddaje jej swoje ciepło.
- Przysięgniesz, że się odwrócisz, kiedy schowam się za tamtymi drzewami? - Wskazała na wysokie, potężne sosny i krzewy rosnące w niewielkiej dolince, przez co nie była widoczna nawet, jeśli jakieś w oddali jakieś auto raczyłoby tędy przejechać.
W odpowiedzi Marcel zakrył dłonią oczy, uwydatniając swój biceps, wystający spod krótkiego rękawa koszuli. Zadowolona dziewczyna prędko przerzuciła czerwony plecaczek przez ramię i odtworzyła drzwi pasażera.
- Zaraz wracam! - wykrzyknęła i poszła za potrzebą.
„Jakie to słabe, Bia...", pomyślała, poprawiając sukienkę, kiedy w pęcherzu czuła już niebywałą ulgę. Może faktycznie powinna ograniczyć spożywanie płynów? Bała się jednak, że ten cholerny pasek na ekranie zacznie się niebezpiecznie wahać...
***
Bianka nie wracała dla Marcela stanowczo zbyt długo. Ciągle ręką zasłaniał oczy, ale uznając, iż nie byłaby w stanie wylać z siebie całej cysterny, w końcu ją zabrał. Wstał, by rozprostować kości i kilka razy wymachiwał dłońmi w powietrzu, by nie ścierpły. Zrobił jeszcze kilka łyków napojów energetycznego i powoli zaczynał tracić cierpliwość.
- Bi, długo jeszcze?! - wykrzyknął.
Na szczęście dla Marcela, dziewczyna się pojawiła i zmierzała już w jego stronę. Chcąc okazać się dżentelmenem, chłopak wystawił w jej kierunku paczkę nawilżanych chusteczek, z których skorzystała, ocierając dłonie.
- Hej. To normalne. Nie wstydź się mnie. - Próbował przełamać jej zawstydzenie.
Dopiero wówczas to zauważył.
- Co to jest? - Wskazał na małą plamkę krwi na udzie dziewczyny, gdy podczas wsiadania jej sukienka podwinęła się za wysoko.
Bianka podskoczyła na siedzeniu i szybko starła ją palcem, poprawiając ułożenie materiału.
- To nic. Musiałam się ukłuć jakąś gałązką - odpowiedziała, nie patrząc mu w oczy.
Marcela nie opuszczało uczucie, że dziewczyna nie chcąc sprawiać kłopotu, za wszelką cenę próbuje ukryć, że załatwianie się w szczerym lesie nie było dobrym pomysłem.
- Następnym razem zatrzymam się na stacji - skwitował i ruszył w dalszą drogę.- Muszę dbać o moją dziewczynę.
„Moja dziewczyna", powtórzyła w myślach, zastanawiając się co tak naprawdę Marcel miał na myśli. Serce uderzało o ścianki jej klatki piersiowej i miała wrażenie, że zaraz połamią się jej żebra. Jednocześnie poczuła przypływ szczęścia, jeśli to miałoby kiedykolwiek okazać się prawdą.
- Jesteśmy - rzucił beztrosko, gdy zaparkował za bramą wjazdową do pola namiotowego. - Chodźmy do recepcj. I nie awanturuj się ze mną przy kasie. Ja za wszystko płacę.
- Dobrze, pozwolę ci być moją skarbonką.
Marcel uśmiechnął się z zadowoleniem i poszedł ich zameldować. Bianka w tym czasie czekała przy aucie i rozglądała się po ogrodzonym kampingu.
Sezon letni właściwie dopiero się rozpoczynał, więc Biankę dziwiło to, jak Marcel mógł spać niemal pod gołym niebem już od kwietnia. A co z sesją, z zajęciami? Pogoda też pewnie nie zawsze ku temu sprzyjała. Ostatni weekend majowy był co prawda ciepły, ale z pewnością nie omijały go wahania pogodowe. No i miał jeszcze samochód...
Bianka na samą myślą o tym jak wyglądały ostatnie tygodnie Marcela, posmutniała w środku, na zewnątrz wciąż pozostając wesołą dziewczyną, która wręcz nie może się doczekać spania na polu namiotowym. Te, które wybrał Marcel nie miało luksusów, ale ku zadowoleniu Bianki, w łazienkach były prąd i prysznic z ciepłą wodą, co było już znacznym udogodnieniem. Przecież ostatnim razem rozbił się na dzikiej plaży za frico.
Marcel za to nie potrafił sobie logicznie wytłumaczyć, że widok toalet rodem z lat dziewięćdziesiątych jej nie wystraszył. Zwykłe dziewczyny, które dotychczas znał, jego zdaniem, potrafiłyby tylko ciągle narzekać na warunki, jak jakieś nieznośne baletnice po słabym występie na scenie. Bianka była dla niego pod tym względem bardzo niezwykła.
- Marcel? Może tu, co? - zapytała, kiedy przechodząc się po polu namiotowym, szukali odpowiedniego miejsca do rozbicia swojego obozu.
Zbliżał się pierwszy weekend wakacji, więc na szczęście byli tu nielicznymi jeszcze gośćmi. Cisza i spokój, zero biegających wszędzie, rozwrzeszczanych dzieciaków oraz te parę wysokich drzew, które rzucały przyjemny cień na udeptaną leśną ściółce, kompletnie im wystarczały.
- Jest tu tyle samo słońca co cienia - przekonywała Bianka.
- Co? Nie lubisz, jak coś łamię równowagę w przestrzeni? - zagadał filozoficznie, choć odnosiła wrażenie, jakby mówił o jakimś obrazie na płaszczyźnie.
- Lubię siebie w równowadze. Równowaga jest bezpieczna.
- To co? Jakieś sztuczki z Mindfullness? - zaciekawił się, unosząc brew w górę.
- Trochę... - rzuciła na odczepnego i lekceważąco wzruszyła ramionami, by uciąć temat, ale kiedy przystanął, by na nią spojrzeć, dodała: - Trening uważności uczy czerpać energię z życia, cieszyć się z małych rzeczy, a przede wszystkim pomaga walczyć ze stresem i się zrelaksować.
- Znam lepsze metody na resetowanie... - uśmiechnął się głupowato.
- Uczy też jak żyć w harmonii z sobą, środowiskiem i... z innymi - dodała ciszej.
Nie chciała narzucać się Marcelowi ze swoim zdaniem, dlatego wszystko co mówiła, wypowiadała dość ostrożnie. Nie chciała być przecież dla niego męcząca.
- Przy mnie będziesz żyć bardzo harmonijnie. Jak w harmonijce.
Przewróciła oczami, więc odpuścił.
- Ok. Tez mi się tu podoba. Dobre miejsce. - Marcel posłał jej delikatny uśmiech. - Rozbijemy się tu, ale tylko na jedną noc - zaznaczył.
Wyminął dziewczynę i poszedł po samochód, aby podjechać nim bliżej. Z bagażnika wyciągnął torbę ze zwiniętym namiotem. Wtedy Bianka zauważyła w środku coś dziwnego. Były to różnokolorowe spraye z kilkoma rodzajami końcówek w drewnianej skrzynce, ułożone kolorystycznie, a w plastikowym pudle z kolei jakieś markery, chusty, maseczki i sportowy plecak.
- Co to? - zapytała odruchowo Bianka.
Marcel spojrzał na nią i cofnął się po śledzie.
- Nic. Kumpel zostawił i zapomniał zabrać.
- Pomóc ci jakoś?
Bianka nigdy nie spała pod namiotem, zatem nie miała zielonego pojęcia co mogłaby robić, ale nie stała stać bezczynie i patrzeć.
- Spoko. Poradzę sobie - odpowiedział.
Miał rację. Marcel szybko uporał się z postawieniem namiotu, a ona tylko od czasu do czasu podawała mu potrzebne elementy i śledzie, które jako jedyna rozpoznała.
Zanim namiot stanął, na oko próbowała ocenić czy jest dostatecznie duży, aby pomieścić ich oboje, a co najważniejsze, czy ma dwie sypialnie. Jeśli nie, któreś z nich musiałoby spać w samochodzie. Była gotowa się poświecić, byle tylko następnego dnia ruszyć z nim w dalszą drogę. Okazało się jednak, że był tak samo duży jak go zapamiętała. Czteroosobowy, z dwiema dwuosobowymi sypialniami po dwóch stronach i malutkim, jak to nazwała „korytarzem". Posiadał również zadaszenie, gdzie śmiało można było wystawić stolik i krzesła w czasie deszczu. Bianka kiedyś marzyła nawet o tym, aby zamieszkać w przyczepie jak na amerykańskich filmach.
- Coś nie tak? - zapytał Chojecki, zauważając jak dziewczyna od dłuższej chwili mu się przygląda.
W odpowiedzi pokręciła głową, więc wyciągnął z samochodudwa śpiwory kempingowe, które rozłożył na matach samopompujących po obu stronach, przez co w sypianiach było jeszcze sporo miejsca.
- Będzie ci wygodnie? - zapytał z troską. - Mogę podłożyć jeszcze jedną. Mam ich cztery.
Faktycznie. A aucie miał cztery identyczne pokrowce, wielkości małego plecaka.
- Skoro ty dasz radę, to ja też - odpowiedziała Bianka, nie chcąc sprawiać kłopotu.
Swoją drogą Marcel miał niesamowicie zdrowe płuca, gdyż nie używał pompki, a przygotowania do nocnego wypoczynku zajęły mu niespełna godzinę. Brakowało jej tylko tych klimatycznych ledowych lampek, które od teraz kojarzyły się Biance tylko z nim.
Dziewczyna poszła skorzystać z toalety po wypiciu kolejnej butelki wody i wróciła akurat, kiedy Marcel wyciągnął z auta jeden z nowszych modeli Macbooka na polskim rynku. Sprawdził stan baterii, włączył urządzenie i usiadł na przednim siedzeniu samochodu, kładąc go sobie na kolanach.
- Laptop też masz świetnie nowy - wyrwało się Biance, zanim pomyślała.
Zastanawiała się mimochodem, ile zarabiają prokuratorzy na najwyższym szczeblu, że mogli sobie pozwolić na to wszystko. Marcel jednak nic nie odpowiedział. Zamyślony uruchomił pocztę elektroniczną na przeglądarce TOR. Wcześniej korzystał jedynie z komunikatorów i social mediów, ale musiał się dostosować. Na szczęście Internet mobilny działał sprawnie. Dostrzegł kilka nieprzeczytanych wiadomości od tego samego nadawcy.
No i gdzie ty, kurwa, jesteś??? Dlaczego się do mnie nie odzywasz tak długo! Czekam.
Marcel, to już przestaje być śmieszne... Jeremi też się zaczął w chuj martwić, nie tylko ja! Jak cię tylko spotkam, to ci przypierdole w ten twój piękny uśmieszek!
Jak do końca tygodnia się nie odezwiesz, idę to twojego starego!!! I mi jeszcze, KURWA, podziękujesz!!!
Wystukał szybko nową wiadomość, nie zauważając, że Bianka cały czas go obserwowała, zachodząc w głowę z kim tak pisał.
Elo,
Tak, wiem, kurwa, że długo się nie odzywam, ale wolę nie ryzykować. Pieprzony Pegazus i te chujowe sprawy, nieważne.Wszystko jest dobrze. Nie musicie się o mnie wcale martwic. Radzę sobie zajebiście. Powoli zmierzam do celu.
Przygruchałem sobie nawet nową koleżankę... Ale nie. Nic z tych rzeczy. Bianka jest w porządku. Może trochę dzika, ale przy naszej ekipie, by się rozkręciła. Polubiłabyś ją. Nie napiszę ci, gdzie aktualnie jestem, ale odezwę się, gdy już będę na miejscu. Dzięki za telefon. Poprzedni leży na dnie pierdolonej Wisły.
I do cholery, jeśli się dowiem, że cokolwiek pisnęłaś prokuratorkowi, to koniec z nami.
ILY.
Marcel.
P.S. Pozdrów ode mnie tego dupka Jeremiego. Pieprzycie się jeszcze, czy znowu jesteście przyjaciółmi?
Gdy skończył wysłał maila na adres poczty o loginie l(s)exi. Uśmiechnął się przy tym do siebie. Bianka tylko kątem oka przyglądała się temu nagłemu przypływowo wesołości. Nie śmiała jednak zapytać o co chodziło.
- Przepraszam, mówiłaś coś? - zaczął Marcel, kiedy zdał sobie sprawę, że na chwilę się odciął od świata. - Wysyłałem maila do zaniepokojonej przyjaciółki - wyjaśnił. - Teraz masz moją całą uwagę.
Bianka nie podniosła wzroku.Poczuła się dziwnie zignorowana i zazdrosna o tę tajemniczą dziewczynę. Odetchnęła jednak z ulgą, uzmysławiając sobie, że nie wspominałby o niej, gdyby jej wcześniej totalnie nie sfriendzonował i odwzajemniła jego spojrzenie.
Szybko jej myśli skierowały się na inny tor.Zaczęła analizować w głowie: laptop, namiot, całe kempingowe wyposażenie...Nagle, jakby zapaliła się w niej ostrzegawcza, czerwona lampka. Zastanawiała się, kiedy Marcel znalazł czas, aby spakować to wszystko. Nie zdążyłby tego zrobić w trakcie awantury. Od początku nic w jego historii do siebie nie pasowało, szczędził jej szczegółów, a ona poczuła się jak idiotka, bo uwierzyła mu w każde jedne słowo.
Marcel zauważył jej nagłą zmianę nastroju.Z doświadczenia z dziewczynami wiedział, że z babskim fochem bywa jak z granatem - nigdy nie było wiadomo, kiedy wybuchnie. Chłopak wolał, aby nie urwało mu nowi, a już zaczął wyczuwać swąd kłótni.
- Coś się stało? Zrobiłem coś nie tak?
- Nie, nic - odpowiedziała oschle.
- Przecież, kurwa, widzę, że nic - zakpił, wstając z fotela.
Bianka westchnęła, żałując, że sprowokowała tę rozmowę. Przecież mogła siedzieć cicho, zbierać usłyszane od niego informacje i układać jak pieprzone puzzle.
- Po dzisiejszym dniu nie mam siły na rozkminianie, o co chodzi. Powiedz mi wprost albo zostawmy to do jutra.
Posłał jej dłuższe spojrzenie, ale Bianka spuściła oczy. Zacisnął w odpowiedzi szczękę i miał już zacząć ogarnąć jakąś kolację, w końcu musiał dziewczynę nakarmić, skoro zdała się na jego los, kiedy poczuł nieśmiały dotyk na ramieniu.
- Zastanawiam się - zaczęła drżącym tonem, - jakim cudem to wszystko znalazło się w twoim samochodzie. Mówiłeś, że tata wyrzucił cię z domu. Ale to trochę tak wygląda jakbyś był już wcześniej spakowany. Bo niby kiedy miałbyś czas to wynieść?
Marcel patrzył na nią twardym wzrokiem i szybko zrozumiał, do czego zmierzał ten wywód.
- Czekaj, ty myślisz, że co? Że znowu cię okłamałem? - Jego głos zabrzmiał ostrzej, niż zamierzał.
Ostatnie zachowanie Bianki jednak wyczerpało jego pokłady cierpliwości i naprawdę nie miał ochoty na kolejne głupie sprzeczki. Widocznie jego towarzyszka nie różniła się tak bardzo od zwykłych dziewczyn i także miała tendencję do dramatyzowania.
Marcel zrobił krok w jej stronę i pochylił się, znajdując się teraz z Bianką w dość bliskiej odległości od jej twarzy. W tak bliskiej, że zadzierając podbródek, czuła zapach jego drogich perfum, jakieś cytrusowe - myślała w duchu doskonale - widziała kolor jego oczu i cała zesztywniała pod magnetycznym działaniem.
Trwali tak chwilę w milczeniu, patrząc sobie w oczy, nim chłopak dodał:
- A co jeśli wszystko, co kiedykolwiek o sobie powiedziałem, nie jest prawdą? Co jeśli chciałem poczuć się jak mięczak, więc zamieniłem luksusowy hotel na Malcie, Florydzie, czy gdziekolwiek indziej na świecie, na śpiwór na zapyziałym polu namiotowym z zarastającym grzybem natryskiem w najbardziej nieatrakcyjnych turystycznie miejscach tego kraju? A mail, który właśnie wysłałem, był miłym pozdrowieniem z wakacji dla mojego ojca. Co byś na to odpowiedziała, Bianko?
Słowa Marcela ją mroziły, aż po plecach przeszedł ją dreszcz. Przełknęła ślinę, czując rosnącą gulę w gardle i nachodzącą wilgoć w kącikach powiek.
- Odpowiedziałabym, że manipulowanie ludźmi sprawia ci przyjemność i że się tym brzydzę -mówiła przez zaciśnięte zęby ze świecącymi od łez oczyma. - Że jesteś notorycznym kłamcą! - Bianka popchnęła go, ale nawet nie ruszył się z miejsca.
Chciała go wyminąć z zamiarem ucieczki od niego jak najdalej. Naprawdę uwierzyła chłopakowiw tę bajeczkę o ojcu. Współczuła mu kiepskiego położenia. Marcel potrafił cholernie dobrze kłamać.
- Hej, Bi! - Zatrzymał ją za łokieć.
- Zostaw mnie! - krzyknęła, wyrywając się.- Mam dosyć kłamstw, rozumiesz? Nie wiem, kim jesteś!
- Jestem popieprzonym sobą! - Rozłożył teatralnie ręce po bokach, ale szybko wziął uspokajający wdech.
Bianka zamrugała, a jej warga zaczęła drżeć.
- Naprawdę przepraszam za te pierdolone bzdury, które ci przed chwilą naopowiadałem - powiedział już ze skruchą w głosie. - Chyba jeszcze byłem na ciebie zły.Spięłaś się też nagle o coś, a ja nie wiedziałem o co. I dopiekłaś mi tym, że zaczęłaś znowu o wszystko wypytywać. A ja naprawdę nie chcę dzisiaj rozmawiać o ojcu.
Bianka wpatrywała się w jego twarz, próbując odnaleźć oznaki kłamstwa.
- Nie okłamujesz mnie znowu? - dopytała, odsuwając się od niego.
- Nie. Jeszcze raz cię przepraszam za moje zachowanie. Naprawdę zerwałem kontakty ze starym i mam na niego wyjebane. A te wszystkie rzeczy... Czasem ze znajomymi urządzaliśmy sobie dzikie wypady na kajaki już od początku kwietnia. Wracałem właśnie z jednego, kiedy... Opowiem ci o tym później, dobrze? A teraz chodź. - Przygarnął ją po siebie, otaczając ramieniem. - Pójdziemy zrobić zakupy na kolację. Muszę cię nakarmić.
***
Udali się samochodem do większego marketu, gdyż jedyny sklep w wiosce nie oferował niczego szczególnego, poza różnymi rodzajami alkoholi, które wypaliłyby im przewód pokarmowy.
- Możesz zapakować te pomidory? - poprosiła Bianka, kiedy Marcel przechadzał się między regałami, jakby pierwszy raz robił zakupy.
- A potrzebne nam są pomidory? - zapytał sceptycznie.
W koszyku już były tylko same cholernie zdrowe produkty: udka i piesi z kurczaka, dwa rodzaje sałaty, papryki, ogórki, kukurydza, młody bób, kilka paczek orzechów, oliwa z oliwek... Na cholerę jej było, aż tyle? I to tylko na jeden posiłek...
Rozbawiony porwał dwa pomidory i zaczął nimi żonglować, zanim włożył do plastikowej reklamówki. Bianka spuściła wzrok, widząc jak Marcel ściąga na siebie uwagę innych klientów nietypowym zachowaniem. Brał coś z półki, czytał etykietkę, po czym z niesmakiem odkładał na miejsce.
- Możesz nie zwracać na siebie uwagi, proszę?
Odłożył z niesmakiem puszkę z paprykarzem szczecińskim.
- To na pewno dla ludzi? - zapytał. - Mój pies by tego nie zżarł...
- Masz psa? - zagadała machinalnie, poszukując czegoś niskokalorycznego.
- Miałem. Gdy zdechł zrobił się taki - Marcel przystanął przy lodówkach ze śmieszną miną i udał, że cały zesztywniał z nienaturalnie powykręcanymi rękoma i nogami.
- Marcel! - skarciła go Bianka, wkładając do koszyka kolejny składnik ich kolacji. - Jak nie pomagasz, błagam, możesz chociaż nie przeszkadzać?
Stanął za nią, chcąc chociaż popchać sklepowy koszyk.
- Sama uparłaś się, aby coś ugotować. Ja myślałem zamówić coś na wynos.
- Chyba nikt nigdy nie prosił cię o robienie zakupów, co? - Próbowała zgadnąć.
- Oczywiście, że kupowałem w sklepie, ale zwykle były to produkty dla mnie. O zakupy spożywcze dba nasza gosposia, ewentualnie zamawiamy je przez aplikację. Rzadko kupowałem gotowe jedzenie w dyskontach. Nie jadałem w domu od ukończenia liceum. Zwykle korzystałem z diet pudełkowych albo stołowałem się na mieście. Nie umiem kupować potrzebnych rzeczy, bo zwykle kupowałem te, które nie były potrzebne do przeżycia. Nie wiedziałbym nawet co kupić na pieprzonego grilla. Czy to dostatecznie opisuje poziom mojego zażenowania? - zapytał, kiedy Bianka w pełni skupiona na jego słowach, przystanęła na środku sklepowego korytarza.
Dziewczyna spuściła wzrok, zdając sobie sprawę jak bardzo ich światy się od siebie różniły. Ona najpierw nieśmiało przypatrywała się poczynaniom mamy w kuchni, po czym stopniowo uczyła się przygotowywać proste dania stojące w zgodzie z przyjętą przez siebie dietą.
- Po prostu zdaj się dziś na mnie, ok.? - poprosiła.
- Tylko mi wytłumacz, dlaczego stoisz nad lodówką i wyglądasz, jakbyś w głowie rozliczała całki? - Nachylił się nad nią stanowczo za blisko, łamiąc granicę intymności w miejscu publicznym. Gdyby nie to, że była w tym momencie mocno poirytowana, zwróciłaby większą uwagę nad to
Bianka wykrzywiła usta w grymasie.
- Bo nie wiem, ile mamy pieniędzy. I czy wybrać ten tańszy gatunek sera, czy ten lepszy, ale o dwa złote droższy...
Marcel wybuchł śmiechem i dopiero wówczas jego rozbawienie zauważył cały sklep. Dla rozładowania zaczesał luźny kosmyk włosów Bianki za ucho i odparł już ściszonym tonem:
- Po prostu weź to, czego potrzebujesz. I spierdalajmy stąd, mała.
Rzucił beztrosko kręcąc koszykiem, ale gdy przeszedł obok paczek z chipsami jego oczy się zaświeciły jak latarnie.
- I bierzemy jeszcze to i to... Te też będą zajebiste! - stwierdził, dorzucając opakowanie o smaku bekonowym.
- Dobrze, ale zjesz te świństwa sam.
- Dlaczego? Nie lubisz chipsów? - zdziwił się.
- Nie jem chipsów.
Przystanął i oparł się łokciami o rączkę wózka, który prawie by mu odjechał.
- Odchudzasz się? Na chuj? Masz zajebistą figurę - stwierdził, a Bianka musiała się odwrócić plecami, by nie zauważył jej rumieńca.
- Po prostu nie jem niczego z wysoką zawartością cukrów prostych i węglowodanów.
Dieta low carb. Słyszał niedawno o tym. Z resztą jego przyjaciółka także miała fioła na punkcie różnych diet: pudełkowa, ubogoenergetyczna, niskobiałkowa, bezglutenowa.... On stosował jedną. Jeść dużo, smacznie i z najlepszych produktów.
- Aaa... rozumiem. Nie cukrzysz, wolisz pieprzyć? - zażartował z błyskiem w oku.
Bianka zesztywniała, więc Marcel znów zaśmiał się w głos. Uwielbiał ją sprowadzać do takiego stanu, bo była wtedy seksownie niewinna. Ale gdy się odwróciła, jej mina wydała się Marcelowi zbyt poważna do okoliczności.
- Cukier to biała śmierć - stwierdziła i uśmiechnęła się niewesoło.
- Jak sól. Dlatego ja zdecydowanie wolę pieprzyć... - Puścił jej oko.
Bianka zabrała od niego wózek i podeszła do kasy. Gdy chciała już przystawić kartę płatniczą, by zapłacić za swoją część zakupów, szybko podał sprzedawczyni gotówkę, gromiąc Biankę spojrzeniem.
- Nie wolno ci używać karty! - warknął, a lodowaty ton jego głosu ją przestraszył.
- Dlaczego? Przecież ja się nie ukrywam... Nie namierzą mnie.
- Bo ja tak mówię i tak ma być! - dodał twardym głosem i wyminął ją na parkingu, wyrywając jej z ręki wszystkie siatki.
Ciężka atmosfera utrzymywała się póki nie zajechali z powrotem na miejsce i Bianka nie zajęła się przygotowywaniem zdrowej sałatki z kurczakiem, który smażył się na oliwie na ruszcie przy palenisku. Kilka razy widział, jak spoglądała w telefon, więc pewnie posiłkowała się jakimś przepisem. Gdy już chciał się odezwać, ona grzebała za czymś w jego lodówce i znów założyła na siebie plecak.
- A ty wiesz, że nie musisz za każdym razem zabierać ze sobą swoich rzeczy? Nie ukradnę ci ich - zagadał na wpół poważnym, na wpół żartobliwym tonem.
Posłała mu poirytowane spojrzenie i pobiegła do łazienki. Wróciła, gdy akurat przystawiał szyjkę szklanej butelki do ust.
- A ty pijesz, choć jutro prowadzisz?! - sarknęła, wskazując ręką na butelkę z piwem w jego dłoni.
Popukał na liczbę na etykietce z napisem "Zero procent" z urażoną miną.
- Piję to nie jadę - zaznaczył ostro. - A ty nie zachowuj się jak moja mat... - urwał nagle, zaciskając mocniej palce na butelce, po czym rzucił nią o ziemię, aż się rozbiła.
- Tu nie wolno śmiecić! - krzyknęła z pretensją.
- Tu jest taki syf, że nie zrobię różnicy...
Bianka już zamierzała posprzątać za chłopaka rozbite szkło, by właściciele kempingu nie wzięli ich za dzikusów, ale wyminął ją szybciej. Sam wrzucił szkło do odpowiedniego śmietnika bez słowa. Gdy sprzątał, zauważyła, iż jeden odłamek szkła wbił mu się w wewnętrzną część dłoni, gdy mocniej zacisnął palce, ale nawet tego nie poczuł. Wyjął odłamek, wytarł krew w mokrą chusteczkę i owinął dłoń na szybko w starą szmatę, jaką trzymał w otwartym bagażniku.
- Wszystko ok? - spytała zaniepokojona bardziej jego stanem emocjonalnym niż niewielką ranką, ale nie odpowiedział.
Z nieodgadnioną miną usiadł przy palenisku, by zająć się pieczonym mięsem.
Bianka zaczęła się poważnie zastanawiać nad Marcelem. Zachowywał się inaczej. Im dłużej z nim przebywała, tym coraz częściej dostrzegała momenty, w których wyglądał na rozchwianego, na granicy jakiegoś wybuchu. Gdzie się podział ten miły, uroczy chłopiec? Czasami jej się wydawało, iż uroczy Marcel na chwilę gdzieś znikał.
Dopiero gdy zaspokoił głód w żołądku, humor mu wrócił. Dostrzegł, że Bianka ledwie tknęła swoją sałatkę, więc sam stracił apetyt na jeszcze jedną dokładkę kurczaka. Musiał przyznać, że ta dziewczyna umiała gotować.
- Co jest, mała? Znów cię czymś wkurzyłem?
Zdumiona, że się do niej odezwał po takim czasie, uniosła głowę znad papierowego pojemnika, bo Marcel nie uznawał plastiku.
- Nie, tylko czasem cię nie rozumiem.
Posmutniał, a Bianka nie wiedziała, czy z powodu jej słów, tego, że ona była przygaszona czy miał po prostu jakiś głębszy problem, o którym jej nie powiedział.
- Chcesz o tym pogadać?
Mimochodem się uśmiechnęła do siebie na to pytanie, bo często na roku z dziewczynami tak żartowały, udając, że robią sobie wzajemnie psychoterapię przed egzaminem.
- Nie dziś. Jestem już chyba zmęczona. Dobranoc - rzuciła, wstając z rozkładanego krzesełka ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Zajęta własnymi myślami, nawet nie zauważyła, jak Marcel podniósł się zaraz za nią i stanął w intymnej odległości, gdy była już przy wejściu do namiotu. Zamrugała nerwowo, bo poczuła się skrępowana, a jednocześnie zafascynowana tym, jak jej ciało zareagowało na tę niespodziewaną bliskość z Marcelem. Każdy cząstka między ich ciałami, każdy atom wypełniała energia, elektryzując między nimi przestrzeń. Uniosła oczy bardzo powoli, gdy od dłoni, aż po ramię poczuła dreszcze. Dopiero, gdy ślad urwał się na granicy czytnika, odskoczyła.
- DOBRANOC - powiedziała z naciskiem, czując, że ciężki, głodny wzrok Marcela osiadł na jej twarzy, powodując drżenie całego ciała.
Nie chciała teraz się zastanawiać ani nad tym co czuła, ani tym, co zamierzał.
Marcel chrząknął i przytulił do siebie koc, którym ich od siebie odgrodził, a który prędko zgarnął, by podać go dziewczynie. A potem zaczął sunąć nim po...
- Tak, chciałem się tylko upewnić czy masz wszystko czego potrzebujesz - pisnął zawstydzony i cofnął się o kilka kroków. - Jeśli będzie ci zimno, to...
- Mam koc, dziękuję - rzuciła i nie patrząc na chłopaka, schowała się za zasuwą materiałowej sypialni.
Zanim uspokoiła oddech, siedząc na klęczkach, wydawało jej się jak Marcel zdusił przekleństwo. Uśmiechnęła się do siebie, czując, iż pierwszą w życiu noc pod namiotem spędzi na walce ze snem.
______________________________________
Hej, kochani!
Obiecanego maratonu z naszym pisaniem ciąg dalszy....
Ten rozdział niewątpliwie jest na swój sposób dla nas przełomowy, bo choć staramy się powoli odkrywać karty, same jeszcze nie wiemy co tak naprawdę trzymamy w dłoni. Ta historia ewoluuje w kierunku, którym nie do końca chciałyśmy Was częstować w wakacje, ale może właśnie dzięki temu nabierze smaczków, które Was będą zachęcać do dalszego czytania. Może będzie trochę mroczniej niż początkowo zakładałyśmy, ale... Mamy nadzieję, że ta historia tak się rozwinie, że pozostawi coś po Was. Zawsze bowiem o to nam chodzi. By coś po sobie zostawić.
Szykujemy się na mały urlop, więc to naprawdopodobniej osttania lub przedostatnia część do następnego tygodnia... Może uda się coś jeszcze dla Was zrobić, ale... nie chemy znowu obiecywać, bo różnie to wygląda.
Miłego odbioru!
E&P
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top