Rozdział 5. BIANKA
„Zapomnimy? Co to znaczy zapomnimy?", zastanawiałam się, analizując w głowie ostatnie słowa Marcela. Zabrzmiały aż nadto krindżowo. Nie wyobrażałam sobie, by śmał mówić to na poważnie. Przecież nie zgodziłby się na wspólną podróż i zwiedzanie Paryża tylko po to, abyśmy później o sobie zapomnieli. Nie można tak łatwo wymazać kogoś ze swojego życia, po tym jak już się w nim pojawił. Pamięć ludzka ma nieograniczoną pojemność i nie pozwala na wciskanie przycisku "kasuj" na żądanie.
Nie. Tego na pewno nie zrobi. Nie on. Nie Marcel. Nie mógłby mnie odstawić na samolot, jakby nasza, co prawda świeża znajomość, nie miała żadnego znaczenia. Przekonywałam samą siebie, że mnie nie zostawi i o mnie nie zapomni. Tak jak on wrył mi się do głowy grubymi literami, tak ja miałam głęboką nadzieję utrwalić się na murze jego wspomnień, że już nie będzie w stanie mnie zamazać. Odcisnę na nim swój ślad.
Przecież Marcel powiedział tak tylko po to, abym za wiele sobie nie wyobrażała. Jeszcze mnie nie sfrienzonował, co dawało nikłą nadzieję, że może odwzajemni moje zainteresowanie. Możliwe nawet mu się fizycznie nie podobałam, czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Liczyło się przede wszystkim to, że Marcel nie ruszył w dalszą drogę, co dawało mi czas, aby odwieść go od tego poronionego pomysłu szukania wsparcia u dawno niewidzianej krewnej i diametralnej zmiany w życiu, którą ratował się poprzez zwykłą, tchórzliwą ucieczkę.
A może po prostu zrobiło mu się mnie żal? Jak głupia się rozryczałam, a zdaniem mamy mężczyźni z trudem znosili, gdy kobieta płacze. Nie wiedzą, że to kobieca tajna broń. „Gdy nie wiesz jak przekonać faceta do swojego zdania - płacz. Wtedy na 99,9 procenta możesz być przekonana, że masz go w garści". Zapamiętałam jej słowa, które któregoś letniego popołudnia wypowiedziała w kuchni w tajemnicy przed ojcem, patrząc na niego czule.
Marcel jednak nie wyglądał na chłopaka, na którego rzewne łkanie robiłoby wrażenie. Co jeśli on to te cholerne 0,1 setnych procenta facetów?
Pocieszałam się, że do Paryża jeszcze daleka droga. Na tyle daleka, że w trakcie podróży może się jeszcze wiele wydarzyć. Miałam zatem ponad tysiąc kilometrów przed sobą do namysłu jak go przekonać. Może Marcel zmieni zdanie i porzuci niepewne plany na przyszłość, pogodzi z ojcem a nasza relacja się wzmocni? Miałam zamiar się o to postarać, choć jeden raz o coś konkretnego zawalczyć.
Raz zbiłam ulubioną filiżankę mamy i udało mi się tak ją posklejać, że prawie nic nie było widać. Zostało tylko małe wyszczerbienie. Co prawda już w niej nie pije, ale do dzisiaj stoi za szybą kredensu w salonie. To samo chciałam zrobić z Marcelem. W głębi ducha liczyłam, iż uda mi się pozbierać pokruszone odłamki życia Marcela, złożyć w całość i na nowo posklejać je go kupy. To nie mogło być, aż takie trudne. Nawet jeśli ten pomysł wydawał się cholernie idiotyczny, lepszego na razie nie miałam.
Na moich ustach zagościł szeroki uśmiech zadowolenia z samej siebie.Udało mi się w końcu przekuć smutek i rozczarowanie w coś konstruktywnego, co wzbudziło we mnie nową motywację do działania.
***
Weszłam po kryjomu po schodach na górę, mając nadzieję, że nikt nie odkrył mojej nieobecności. Dom dziadków był duży, co dawało szansę, iż domownicy ciągle myśleli, że odpoczywam w swojej sypialni.
Niestety, gdy znalazłam się tuż przy drzwiach i miałam pociągać za klamkę, z pokoju naprzeciwko wyszła Mela, a ja podskoczyłam jak rażona prądem.
- Bia? - spytała, a ja poczułam irracjonalny przypływ zdenerwowania.
Nigdy nie umiałam kłamać, tym bardziej byłoby mi trudniej oszukać kuzynkę, z którą znałyśmy się jak łyse konie. Amelia nieprawdę wyczuwała na kilometr i była niczym mój osobisty wykrywacz kłamstw.
Już szykowałam jakąś wiarygodną wymówkę, kiedy Mela odezwała się pierwsza:
- Już się dobrze czujesz? Wyglądasz mniej gównianie. Ten dzban niech żałuje - stwierdziła, posyłając mi przyjacielski uśmiech. - Sorry. - Podniosła dłonie w geście rezygnacji, wiedząc, że się zagalopowała.
Nie miałam zamiaru już nigdy więcej wspominać mojej największej pomyłki. Chciałam jej za to powiedzieć, że w środku promieniałam szczęściem, ale musiałam zostawić to dla siebie, jeśli to co sobie zaplanowałam miało wypalić.
- Tak, jest o wiele bardziej w porządku.
- Bardzo się cieszę - dodała, rzucając mi się spontanicznie na szyję.
Odwzajemniłam uścisk, czując z kolei jak wielka pętla zaciska mi się na szyi i byłam już gotowa wszystko wyznać Meli. Nigdy wcześniej nie miałyśmy przed sobą większych tajemnic. Amelia nie była tylko moją kuzynką, ale również najlepszą przyjaciółką i siostrą z wyboru. Może na co dzień mieszkałyśmy w innych miastach, ale kontaktowałyśmy się ze sobą codziennie i dotychczas nie wyobrażałam sobie, że mogę przed nią ukrywać coś tak wielkiego.
Właściwie byłyśmy do siebie nawet podobne. Obie nosiłyśmy długie włosy i byłyśmy podobnego wzrostu. Moje naturalnie włosy zawsze lekko się falowały po mamie i miały intensywny, ciepły kolor mlecznej czekolady, a Amelii zaś były ciemniejsze, kasztanowe i proste jak struny.Obsesyjnie przycinała końcówki, aby żaden włos nie burzył idealnej linii. Różniłyśmy się jedynie figurą. Chciałam być tak samo szczupła, ale moja waga okresowo się wahała. Cholerne zaburzenia gospodarki węglowodanowej i przyjmowanie tiorydazyny.
Amelia była większą gadułą i dużo łatwiej nawiązywała nowe znajomości, ale słysząc o moich niedawnych problemach, stała się bardziej ostrożna. Chciała się o mnie troszczyć, ale ja nie potrzebowałam kolejnej osoby do niańczenia mnie. Sama musiałam o siebie zadbać.
- Wiesz, Bia, nie chcę być wredna, ale ostatnio gdzieś znikasz i prawie cię nie widuję - wypaliła nagle, kiedy obie usiadłyśmy na moim łóżku. Dalej pachniało płynem lawendowym.
Spuściła głowę, zagryzając dolną wargę, jakby żałowała, że powiedziała wprost o swoich odczuciach.
- To znaczy... Nie pytałam gdzie chodzisz, ani z kim, ale trochę się nudzę tu sama - rzuciła smutnym tonem, aż poczułam okropne wyrzuty sumienia.
Amelia była od mnie młodsza o rok, niedawno zdała maturę i szykowała się do wyjazdu na studia. Miałyśmy nawet wspólne marzenie, że wybierze Poznań, a my znajdziemy dorywczą pracę i wynajmiemy jakąś kawalerkę, aby nie musieć mieszkać z moimi rodzicami. W szkole średniej lepiej sobie radziła, bo nie dość, że miała najlepszą średnią w klasie, to jeszcze cieszyła się zainteresowaniem chłopaków, którzy próbowali przebić się przez jej mur obojętności.Miała grupkę przyjaciół, ale z nikim jeszcze nie chodziła. Kiedy mną zainteresował się Konrad, ona pierwsza się o tym dowiedziała, ale nie rozmawiałyśmy często na jego temat.
Jak mogłam teraz tak ją okłamywać, nie mówiąc jej o Marcelu? Było mi cholernie przykro z tego powodu, ale nie mogła się teraz dowiedzieć. Powiadomiłaby moich rodziców albo swoich. Pewnie nawet próbowałaby mnie powstrzymać. Choć czasami bywała roztrzepana, jej decyzje były zawsze bardzo dobrze przemyślane.Ja nie potrafiłabym bez jej pomocy wybrać kierunku studiów.
- Może coś byśmy dzisiaj razem porobiły?- zapytała normalnym tonem, w którym nie było już słychać urazy. - Wiesz... Tak jak kiedyś?
Złapałam ją za rękę. Nie mogłam jej tym razem odmówić. Za kilka godzin byłam umówiona z Marcelem na potajemne spotkanie i było wielce prawdopodobne, że kiedy następnym razem się spotkamy, nie będzie tak miło.
- Jasne, że z tak! - odpowiedziałam z entuzjazmem.
- No to super! - Uśmiechnęła się. - Pójdziemy poopalać się na plaży a potem kupimy sobie kręcone lody, po których ostatnio tak rzygałam.
- Tylko najpierw zwiążesz włosy. Nie chcę znów znów wyplątywać ci włosów z kaloryfera...
Obie się zaśmiałyśmy. To była jedna z najgorszych nocy poprzednich wakacji.
- Nie przypominaj mi...
Przeszło mi przez głowę, że połączymy przyjemne z pożytecznym,. Przyjemne, bo uwielbiałam spędzać z Amelią czas i to się nigdy nie zmieni. Pożyteczne, bo wtedy jeszcze bardziej nikt nie nabrałby podejrzeń, że szykuje się do wycieczki, a właściwie do ucieczki.
Właściwie dopiero to sobie uzmysłowiłam. Miałam zamiar uciec z nieznajomym chłopakiem. Chyba zwariowałam.
***
Spędziłyśmy na plaży kilka godzin. Opalałyśmy się na kocu na naszej dzikiej plaży, o której wiedzieli tylko miejscowi. Brzeg był wykarczowany, ale miejsce otoczone było lasem. Woda miała przyjemną temperaturę, a przede wszystkim jej lustro było tak czyste, że widziałam swoje stopy, stojąc zanurzona po pas. Co jakiś czas wchodziłyśmy trochę popływać. Obie radziłyśmy sobie z tym nieźle, gdyż tata Amelii nauczył nas pływać, kiedy byłyśmy jeszcze w podstawówce. Moi rodzice byli pływackimi analfabetami i tylko drżeli o mnie, kiedy wypływałam za daleko albo zanurzałam się na zbyt długo. Właściwie cały czas o mnie drżeli...
Później dołączyła do nas jakaś grupka dzieciaków w podobnym wieku. Trójka chłopaków i dwójka dziewczyn. Czworo z nich tworzyło pary. Zagadali do nas o jakąś pierdołę, więc przeniosłyśmy się do nich. Jednemu z wolnych chłopaków, Erykowi, wyraźnie spodobała się Mela, ale ona pozostawała uprzejma, ale obojętna. Pograliśmy w „siatkonogę", wypiliśmy piwo, ja bezalkoholowe i wymieniliśmy się profilami na fejsie. Gdy wróciłyśmy, zjedliśmy wspólny obiad z dziadkami i została mi tylko godzina, by się wyszykować.
Wbiegłam po schodach do swojego pokoju na górę i wyciągnęłam z szafy torbę podróżną. Wpakowałam do niej bieliznę, kilka par spodni, jakieś bluzki, dwie letnie sukienki, buty, sweter i kurtkę przeciwdeszczową. Wcisnęłam saszetkę z najpotrzebniejszymi kosmetykami. Wzięłam też komórkę, ładowarkę i powerbank, a z szuflady komody wyciągnęłam portfel. Zabrałam ze sobą kartę kredytową i całą gotówkę, jaką tutaj przywiozłam.
Gdy wydawało, mi się, że mam już wszystko, co potrzeba, przypomniałam sobie o najważniejszym. Cholera! Prawie bym zapomniała. Przeanalizowałam szybko w głowie, czy potrzebuję nowego wkładu, ale ten musiał mi wystarczyć jeszcze na trzy tygodnie. Upewniłam się, że jest w porządku. Nie zamierzałam brać zapasu. Z lodówki wyjęłam worki chłodzace i zapakowałam wszystko, włącznie z etui termoizolacyjnym do torby.
Gdy byłam pewna, że mam już naprawdę najpotrzebniejsze rzeczy, spojrzałam w lustro. Moja cera na szczęście nie przypominała odcieniem buraka i była lekko opalona. Oceniłam swoje ubrania i się skrzywiłam. Pod wpływem impulsu ściągnęłam z wieszaka dawno nienoszoną sukienkę. Założyłam ją tylko raz, na wesele kuzyna w zeszłym roku. Była to niebieska, letnia sukienka do kolan w stylu lat pięćdziesiątych. Z przodu miała biały kołnierzyk, a z tyłu rozcięte plecy do linii łopatek. Dobrałam do niej białe conversy i upewniłam się, że rękaw jest odpowiednio długi, aby zakryć czytnik.
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem i na szybko przeczesałam w palcach luźno puszczone włosy.Obejrzałam ostatni raz pokój, w którym spędziłam tak dużo czasu. Na ściany pokryte boazerią z lat dziewięćdziesiątych, teraz pomalowaną na biały kolor, łóżko z drewnianą ramą i zawieszonymi nad nim ledowymi lampkami, do których przywiesiłam zdjęcia z Instax'a. Dziadek ich nie zdjął, bo przykleiłam je na haczyki samoprzylepne i bał się, że oderwie je razem z tynkiem.
Miałam już wychodzić, po kryjomu jak szczur, ale zrozumiałam, że nie mogę tak zniknąć bez jakiejkolwiek wiadomości. Nie chciałam, aby dziadkowie się o mnie martwili. Choć nie byli tak przewrażliwieni jak rodzice, pozwalając mi na więcej swobody, czułam, że nie mogę ich tak okrutnie potraktować. Nie chciałam też wyjeżdżać bez pożegnania z Amelią.
Robiłam coś popieprzonego, cholernie głupiego i nierozważnego, ale nie potrafiłam postąpić inaczej, biorąc pod uwagę jak wygląda moje życie. Żyłam w świecie pełnym nakazów i bezgranicznej kontroli. Nie było w nim miejsca na spontaniczność. Wieczne ograniczenia i wyliczenia. Miałam tego dość.
Wyrwałam ze skoroszytujedną karteczkę i nakreśliłam długopisem parę słów, mając nadzieje, że moi bliscy mnie zrozumieją i mnie nie znienawidzą.
Nie szukajcie mnie.
Wcale się nie zgubiłam.
Wreszcie odnalazłam to, czego tak długo szukałam, a po co bałam się sięgnąć.
Przy nim czuję się, jakbym dostawała zastrzyk energii. Znów wracają mi chęci do życia, nadzieja, że będzie lepiej.
On jest moim lekiem.
Nic mi nie będzie. Jestem bezpieczna.
I wrócę na pewno. Mam nadzieje, że z Marcelem.
Całuję i bardzo mocno Was kocham,
Bianka.
P.S. Będę na siebie uważać.
Nie wiedziałam, dlaczego zachciało mi się płakać.
Położyłam kartkę na komodzie, zostawiając w pokoju otwarte okno. Musiałam szybko przytrzymać drzwi, bo trzasnęłyby z hukiem od przeciągu. Z trudem zabrałam podręczny plecak i torbę podróżną, nie wydając przy schodzeniu większych odgłosów.
Stojąc przy drzwiach wejściowych, krzyknęłam, aby dźwięk skrzypiącej furtki nie zrobił na nikim wrażenia. Amelia leniwie oglądała tiktoki, dziadek śledził mecz w telewizji, a babcia krzątała się jeszcze w kuchni, mając w zamiarze coś pysznego upiec „na niedzielę".
- Wybieram się na chwilę do sklepu!- krzyknęłam.
- Teraz Biancia?- odpowiedział mi głos babci. - Potrzebujesz czegoś?
- Pójść z tobą, Bia?- odkrzyknęła Amelia.
- Nie trzeba, pojadę rowerem!- odkrzyknęłam jej i dodałam - Nie martwcie się, dam sobie radę - odpowiedziałam, a nikt nawet nie próbował mnie zatrzymać.
Korzystając, że okna kuchni i salonu nie wychodziły od strony furtki, a ogrodu, przewiesiłam przez kierownicę torbę, a mały plecak włożyłam do koszyka roweru.Niezauważona przez nikogo, wsiadłam na siodełko i wymknęłam się, powoli mknąc w kierunku miejsca naszej zbiórki. Nikogo nie zaalarmowało nawet skrzypnięcie furtki.
***
Przypięłam rower przy sklepie i wskoczyłam jeszcze po wodę mineralną, po czym poszłam na pieszo przez park i skręciłam w stronę kościoła, jedynego w wiosce, koło zabytkowego drewnianego młyna. Było to drugie, zaraz po sklepie, miejsce spotkań miejscowych.
Czułam jakąś dziwną falę ekscytacji, nieznanego wcześniej podniecenia. Nie mogłam się doczekać, kiedy wsiądziemy do samochodu Marcela i razem wyruszymy w drogę.
Obejrzałam się jeszcze, czy nikt nie zwraca na mnie uwagi i rozchylając ciężkie dębowe drzwi, weszłam do kościoła. Przyklęknęłam na wprost ołtarza, przeżegnałam się i wstając, rozglądałam się dookoła po zabytkowym wnętrzu.
Kościół był już otwarty dla wiernych na popołudniową mszę, ale prawie pusty. Zauważyłam jedynie modlącą się starszą kobietę w drugiej ławce. Dopiero później dostrzegłam w bocznej nawie Marcela, siedzącego w ławce obok konfesjonału.
Zachowując się tak, jakbym w ogóle go nie znała, przysiadłam się obok chłopaka, ale w przyzwoitym odstępie, ze wzrokiem wbitym w ołtarz.
- Cześć - odparł jako pierwszy.
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc jego aksamitny głos, ale Marcel nie mógł tego zobaczyć, patrząc wprost przed siebie, jak ja.
- Cześć - odpowiedziałam zbyt głośno, znowu czując te dziwne mrówki w żołądku na myśl, że już zaraz wyruszymy razem.
- Ciszej... - upomniał mnie szeptem.
Oboje nie chcieliśmy w końcu zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza w tak małej miejscowości.
- Przepraszam... - wyszeptałam, a z moich ust nie schodził uśmiech.
- Bi, możesz mi powiedzieć, dlaczego nalegałaś, aby spotkać się w kościele? Chol... - urwał przekleństwo - dziwnie się tu czuję. Nawet nie jestem wierzący. W dodatku nadal nie wiem, czy dobrze robię, zabierając cię ze sobą - mówił cicho, abym tylko ja mogła go usłyszeć.
Marcel nie musiał mieć pewności, czy postępuje słusznie. Wystarczyło, że ja to wiedziałam.
- Możesz się jeszcze rozmyślić - ciągnął. - Byłbym ci nawet wdzięczny, gdybyś to zrobiła.
- Ale za to ja wiem, co robię - zapewniłam go, aby nie miał wątpliwości. - Nie jestem dzieckiem. Chyba...Chyba się nie rozmyśliłeś? - dodałam nieco wystraszona, że mógł nagle zmienić zdanie.
Nie chciałam tego. Nie teraz, kiedy już się nastawiłam na wspólną przygodę. O ile przygodą można nazwać ucieczkę od problemów i możliwe łamanie sobie życia. Jego tułaczka i moja nagła decyzja o wyjeździe były niczym skok na główkę na płyciźnie i oboje mogliśmy złamać sobie kręgosłup. Ten moralny sama sobie złamałam, inaczej nigdy nie odważyłabym się, by z nim wyruszyć w trasę.
- Nie - odpowiedział bez zająknięcia, a mnie zalała ciepła fala ulgi.
Marcel przyjrzał się dyskretnie mojej twarzy, aż zaczęła mnie przyjemnie mrowić. Oboje skryci w półmroku słabego oświetlenia i ogłuszającej ciszy, szukaliśmy siebie wzrokiem jak para rozdzielonych łabędzi.
Oboje byliśmy jak dzieci we mgle. Szukaliśmy wyjścia z patowej sytuacji. Do dupy sytuacji tak właściwie. On bezmyślnie uciekał od konfliktu z ojcem, a ja desperacko od kłopotów, jakie sama na siebie zesłałam. Błądziliśmy po omacku, szukając jednocześnie kogoś, kto pomógłby się nam odnaleźć.
- Powiedz mi tylko... Czy nie pakuje się w kłopoty, zabierając cię ze sobą? - zapytał poważniej, odwracając głowę, czym zmusił mnie, abym na niego spojrzała. - Co powiedziałaś rodzicom? Będę szczery. Wydaje mi się, że trzymają cię krótko i to dziwne, że zgodzili się na wyjazd z nieznanym im chłopakiem.
Przełknęłam z trudem, bo wiedziałam, że nie da się łatwo oszukać.
- Wszystko załatwiłam - skłamałam gładko. - Mam przerwę wakacyjną i chyba mam prawo spędzać ją jak chcę, prawda? Już nieraz wyjeżdżałam ze znajomymi. Z resztą nie będzie mnie góra kilka dni. Trochę się zdziwili, że nie przyjechałeś pod dom, ale jakoś im to wytłumaczyłam.
Marcel nic nie odpowiedział, ale dał mi znak, że rozumie. Kiedy nauczyłam się tak dobrze kłamać? Stałam się patologiczną kłamczuchą.
- Dobrze, luz. Samochód zaparkowałem z tyłu. No to chodźmy.
Marcel wstał pierwszy i jego mina jasno świadczyła o tym jak niezręcznie czuł się w tym miejscu.
- A nie chcesz najpierw pogadać z tym gościem? - Marcel skinął głową na księdza, siedzącego w konfesjonale, szelmowsko się przy tym uśmiechając.
Zmrużyłam oczy, nie bardzo go rozumiejąc.
- Może lepiej ty mu wyjaśnisz, że to nie był mój pomysł - zażartował.
- A czy ty przypadkiem nie masz więcej na sumieniu, złodziejaszku?
Marcel uniósł dłonie w geście rezygnacji.
- Jeśli sam nie trafię do piekła, ty mnie tam zaciągniesz.
Zauważyłam, iż wychodząc z kościoła również się przeżegnał, więc albo był ochrzczony albo zrobił to, bo tak wypadało. Poszłam za nim do miejsca postoju kawałek za parkiem. Zaparkował auto koło oddziału poczty w miejscu dla niepełnosprawnych.
Posłałam mu karcące spojrzenie.
- Serio?
- Co? - spytał, mrużąc oczy. - Było wolne.
- Obok też jest wolne. Musiałeś zaparkować akurat tutaj? - Łypałam na niego. - A gdyby pojawił się ktoś z niepełnosprawnością?
- Daj spokój, Bi... Niedawno wyleczyłem skręcenie stawu skokowego. A biorąc pod uwagę, że jedziesz ze mną, muszę być niepełnosprawny umysłowo.
Zaśmiałam się głośno, ale Marcel powiedział to śmiertelnie poważnie.
Odblokował centralny zamek swojego nowiutkiego auta, więc otworzyłam boczne drzwiczki i włożyłam tam swoją torbę, po czym usiadłam z przodu na miejscu pasażera, rzucając plecak na deskę rozdzielczą.
- Zapnij pasy, proszę - przypomniał, a ja przewróciłam oczami.
- Wiem. Tylko poczekaj!
Tym razem Marcel spojrzał na mnie, jakbym była niespełna rozumu.
- Masz w aucie lodówkę turystyczną, tak? - zapytałam dla pewności, choć pamiętałam, że ją posiada, odkąd poczęstował mnie piwem.
- Mam a co? Jesteś spragniona? Uprzedzam, że trzymam w niej jedynie zapas procentów.
- Nie, nic, ale gdyby zwolniło się trochę miejsca, to mam kosmetyki, które lepiej przechowywać w lodówce.
Jeśli wydało mu się do dziwne, nie dał tego po sobie poznać.
- Jasne, spoko. To zaczekaj. - Chciał wstać, aby zapewne uporządkować miejsce, ale szybko go zatrzymałam, kładąc mu odruchowo dłoń na odkrytym przedramieniu.
- Nie teraz. Wytrzymają parę godzin.
Marcel zatrzymał wzrok na moje dłoni, która spoczywała na jego skórze trochę za długo. Szybko ją zabrałam.
- To co ty trzymasz w kosmetyczce? Creme de La Mer?
Musiałam zrobić poważną minę, bo aż się zaśmiał dla rozładowania napięcia. A ja byłam w stanie skupić się tylko na tym, z jak idealnym akcentem wymówił francuską markę.
- O nic więcej nie pytam - dodał, uśmiechając się kącikiem ust. - Ale ja też mam prośbę. Podasz mi swój telefon?
Wyraz jego twarzy się zmienił. W jego zawsze pogodnych, przykuwających uwagę oczach, pojawiło się coś nieuchwytnego, czego nie potrafiłam nazwać. Nie mniej sposób, w jaki na mnie patrzył hipnotyzował mnie. Obezwładniał, sprawiając, iż za jego jedno ciepłe spojrzenie zrobiłabym wiele, wbrew rozsądkowi.
Marcel cholerne mi się podobał. Spodobał mi się od pieprzonego pierwszego wejrzenia. Rozpalał mnie we najczulsze punkty, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Naciskał na nie, jakby dokładnie wiedział, gdzie sią znajdują i wyzwalał we mnie to, co ukryte. Może miał naturę lekkoducha, ale przypominał mi przysłowiowego chłopaka z sąsiedztwa, do którego przez okno zakrada się każda nastolatka. Jego szczery rozjaśniał otoczenie a pogodne, wesołe oczy odpędzały chmurne myśli. Był też po prostu zabawny, bo przy nim znów potrafiłam się śmiać z niczego. Czułam się z nim dobrze i to właśnie z nim chciałam spędzać czas. Mnóstwo czasu.
- A po co ci on? - zapytałam w końcu jak kompletna idiotka, oblizując suche wargi.
Czasem lepiej było udawać, że się niczego nie rozumie. Głupie dziewczyny miały w życiu łatwiej. A już zwłaszcza z chłopakami.
- Proszę. - Popatrzył na mnie nagląco, ale z czymś miękkim, więc mu go podałam.
Nie spodziewałam się, że kiedy tylko mu go podam, on wyciągnie mojego Iphone'a z etui, ściągnie obudowę i z prędkością światła złamie w palcach moją kartę SIM. A potem wręczy mi go z powrotem z nieodgadnioną miną.
Wstrzymałam oddech. Przez pieprzoną sekundę gapiłam się na niego z otwartymi ustami, szukając w jego spojrzeniu jakiegoś wyjaśnienia tego, co właśnie zrobił. Niczego takiego nie znalazłam. Poczułam za to przejmujący chłód. Wypięłam się z pasów i w drżących palcach nacisnęłam na klamkę. Otworzyłam drzwi z zamiarem ucieczki, bo właśnie to podpowiedziała mi uwolniona w moim ciele adrenalina. Uciekaj albo walcz, dziewczyno. Ja wybrałam to pierwsze. Uciekłam od niego.
- Zaczekaj!
Zaczęłam biec w stronę parku, ale poczułam pociągnięcie za łokieć. Zderzyłam się z klatką piersiową Marcela. Próbował mnie zatrzymać, ale zaczęłam się wyrywać.
- Bianka, uspokój się! Musiałem! Hej! Nic ci nie zrobię! - powtarzał, aż zaczynały docierać do mnie jego słowa.
Przestałam się szarpać i skupiłam wzrok na jego twarzy.
- Musiałem to zrobić, przepraszam! - Poluźnił uścisk, a ja przestałam się wyrywać. - Przepraszam, że cię wystraszyłem. Już dobrze? - Popatrzył na mnie łagodnie i pogłaskał po włosach.
Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała wraz z jego przyśpieszonym oddechem. Był przejęty moją reakcją, wyczekując cierpliwie mojej odpowiedzi. Pokiwałam głową, ale wcale nie byłam taka pewna, że już mi lepiej. Miałam tam kompletną pustkę i trochę mi się kręciło przed oczami.
Wziął mój podbródek w palce i zadarł do góry, abym na niego spojrzała.
- Posłuchaj, proszę. Nie skrzywdzę cię. Nie porwę cię, nie zgwałcę, ani nie wywiozę do burdelu. Nie jestem takim zjebem.
- To ma mnie uspokoić? - Wyrwałam twarz z jego ciepłego uścisku, odsuwając się o krok. - Przed chwilą zachowałeś się jak totalny psychol - dodałam, siląc się na mocny ton.
- Boisz się mnie? - zapytał z mocą, przytrzymując mnie swoim intensywnym spojrzeniem.
Zaczęłam szczerze się zastanawiać, czy zaufanie, jakim go obdarzyłam, nie śmieje mi się teraz prosto w twarz. Zadziałałam instynktownie, ale czy naprawdę uwierzyłam, że Marcel mógłby zrobić mi coś złego? Nie wyglądał na chłopaka, którym kierują złe intencje, czułam to. Gdzieś w środku czułam, że mogę mu ufać.
- Nie. Nie boję się ciebie. Teraz już nie. Ale zrobiłeś coś, co mnie cholernie przestraszyło.
Marcel westchnął, spuszczając skruszony wzrok.
- Wiem, kurwa. Przepraszam, mała. To było chore, ale konieczne. Nie chciałem cię w to wciągać, ale chcę, abyś zrozumiała.
Zacisnęłam powieki na jego pobłażliwy ton. Nie musiał zwracać się do mnie jak do małej dziewczynki. Już dawno odrosłam od stołu.
- To ja chcę zrozumieć dlaczego to zrobiłeś, co siedzi ci w głowie. A ty nie chcesz mieć problemów z policją... - Starałam się, aby moje ostre słowa zabrzmiały jak groźba, a przynajmniej jak realne ostrzeżenie.
- Żadnych glin - powiedział bardzo poważnym tonem, patrząc mi głęboko w oczy. - Chodzi o to, że... jestem pewny, że już mnie ścigają. Nieoficjalnie, bo wiem, że stary na mnie nie doniósł, ale nie odpuści, póki mnie nie znajdzie. Ma liczne kontakty. Mówiąc liczne mam na myśli, że serio duże. Mógł już je uruchomić. Jeśli zdradziłaś rodzicom, że jedziesz ze mną... To może uruchomić lawinę. Pieprzony efekt motyla. Nie po to się ukrywam. Nie chce, żeby mnie znalazł. Nie chcę go znać. To może być każdy, Bi. Facet spacerujący z psem, pani wracająca z plaży, udająca turystkę. Mogą mnie obserwować z ukrycia i ujawnić się w niespodziewanym momencie.
Słuchałam tego wszystkiego z niedowierzaniem. Czułam się, jakbym się znalazła przypadkowo w jakimś filmie akcji. Jednocześnie nie mogłam uwierzyć, że można tak łatwo znaleźć kogoś, kto nie chce być odnaleziony. Miałam nadzieję, że Marcel grubo przesadzał i wcale nikt nas nie obserwuje i przede wszystkim, nikt nas nie szuka.
- Nie patrz tak. Wiem jak to brzmi. Cholerny Matrix, ale ja nie zwariowałem. Prokuratorek zrobi wszystko, aby sprowadzić mnie z powrotem.
- Przecież jesteś tak samo dorosły jak ja. Nikt nie zmusi cię do powrotu. Rozumiem, że jest ci wstyd za tę kradzież... - przerwał mi.
Jego oczy pociemniały.
- Nie jest mi wstyd. Żałuję, że nie wziąłem więcej. Nie musiałbym się teraz martwić kasą. Bo ustalmy sobie coś jeszcze. - Pochylił się nade mną i zaczesał mi kosmyk włosów za ucho. - Nie przyjmę od ciebie żadnych pieniędzy. Wiem, że je masz. Albo ruszasz ze mną na moich warunkach albo rozstańmy się teraz, Bi. Mówię serio, kurwa.
W oczach Marcela zobaczyłam coś, czego wcześniej nie ujawniał. Upór. Determinację. Wiedziałam, że już zdecydował i nawet nie próbowałabym z tym dyskutować. Postanowiłam jednak nieco ponegocjować.
- Będę płacić tylko za siebie. Może czasem dorzucę ci się do benzyny...
Pokręcił głową.
- Nie, mała. To tak nie działa - powtórzył. - Właśnie powierzyłaś się mojej opiece i nie przyjmę od ciebie ani zjebanego grosza, rozumiesz? Nie chcę się czuć jak przegryw.
- Czujesz się jak przegryw, bo ktoś oferuję ci pomoc?
- Nie będę od ciebie zależny. Nie zniosę tego... - mruknął z zaciśniętymi zębami, a mnie zmroził lodowaty ton jego głosu.
Przez chwilę nie mogłam się ruszyć, analizując w głowie to, co powiedział. Zachowywał się nerwowo, jakbym uderzyła w jego czuły punkt, o którym nie chciał mi wspomnieć. Widocznie skrywał jeszcze wiele mrocznych tajemnic. Jeszcze tak wielu rzeczy o nim nie wiedziałam, ale uczyłam się go, próbowałam dostrzegać znaki, które wysyłał.
- Nie gadajmy o tym - westchnął głośno wypuszczając powietrze, a jego napięte ramiona opadły. - To mój drugi warunek. Zgadzasz się?
Westchnęłam z irytacją, a potem pokiwałam głową.
- Jeszcze raz przepraszam za telefon. Kupię ci kartę pripeidową w Paryżu. Do tego czasu proszę cię, abyś nie korzystała z telefonu.
- Dobrze - zgodziłam się bezmyślnie, na co Marcel uśmiechnął się kącikiem ust, a ja uświadomiłam sobie, co to dla mnie oznacza.
W moich oczach stanęły łzy, bo kompletnie nie na to się przygotowałam. Potrzebowałam telefonu jak drugiej ręki, a Marcel właśnie ją odrąbał. Co prawda zabrałam z sobą Nieprzyjaciela, ale to znacznie utrudniało sprawę. Jakby była nie dość popaprana.
- Hej, Bi, wszystko dobrze? - zainteresował się Marcel, patrząc na mnie z troską. - Płaczesz, bo martwisz się, co pomyślą rodzice?
Pokręciłam głową ze zwieszonym podbródkiem, ocierając twarz.
- Użyczę ci swojego wifi. Noszę przenośny modem. Nie musisz mieć karty, aby móc korzystać z Internetu. Nie zabraniam ci przecież kontaktu z nimi. Możesz rozmawiać ze starymi przez komunikatory? - potwierdziłam ruchem głowy, więc dodał - Świetnie. Po prostu staraj się nie mówić, gdzie aktualnie jesteśmy, dobrze?
To i tak nie wchodziło w grę. Nie zamierzałam się z nikim kontaktować do czasu powrotu.
- Dobrze. Podasz mi hasło teraz?
Marcel zdziwił się moją prośbą, ale zrobił to od razu. Nawet cofnął się po mój telefon i przy mnie sam go podłączył do sieci. Sprawdziłam czy wszystko w porządku, ale nie kłamał. Wszystkie aplikacje z dostępem do Internetu działały jak należy.
- Świetnie. Czy w takim razie możemy już jechać, czy się rozmyśliłaś?
- Ruszajmy - oznajmiłam i westchnęłam głęboko.
Marcel zapalił silnik, który chodził bardzo cicho. Nie ruszył jednak z miejsca i zaczął mi się uważnie przyglądać.
- Tylko się nie przestrasz, szybko jeżdżę - uprzedził.
- Takim autem to chyba normalne, nie? Ma napęd na cztery koła?
- Ma - potwierdził z powagą i pochylił się, by otworzyć schowek, a mnie uderzył męski, cytrusowy zapach jego perfum. - Masz tu papierowe torebki.
Spojrzałam na niego spod byka.
- Spokojnie, panie Szybki i Wściekły. Nie zarzygam ci tapicerki.
- Ale ja mam chorobę lokomocyjną.
Popatrzyłam na niego, jakby żartował. Kącik ust Marcela zadrżał i wybuchł śmiechem. Zmierzyłam go wzrokiem. Czasem było mi trudno zgadnąć, kiedy tak naprawdę żartował.
- Hej, żartowałem! Nie mam. - Puścił mi oko. - Serio, nie jeżdżę do Rygi, ok?
Popatrzyłam na Marcela sceptycznie, ale gdy w końcu zrozumiałam żart, poszłam w jego ślady i też się zaśmiałam.
- Wolę kierunek boulevards parisiens - dodał z seksownym francuskim akcentem. - Gotowa?
Posłałam mu w odpowiedzi swobodny uśmiech.
- O to chodziło. Chciałem, abyś się uśmiechnęła.
Nie miał pojęcia jak bardzo rozluźniły mnie jego słowa. W towarzystwie Marcela śmiałam się zdecydowanie częściej niż w ciągu ostatniego roku.
Uruchomił silnik, wrzucił bieg na automatycznej skrzyni biegów i ruszyliśmy.
Jak daleko? Kogo to obchodziło? Tak daleko, aż nie skończy się nam benzyna albo nie wydarzy się coś nieprzewidzianego. Byłam gotowa na wszystko.
_______________________________________
boulevards parisiens (fr.) - paryskie bulwary.
_______________________________________
Hej Kochani. Mamy dla Was kolejny rozdział.
Fanów naszych innych opowieści uspokajamy, też będą ♥
Jak widzicie mamy tytaj inna perspektywę, bo perspektywę Bianki. Od czasu do czasu będziemy się posługiwać tym zabiegiem. Wiemy, że to niełatwe i pisarze go unikają, ale chcemy spróbować co z tego wyjdzie. Najwyżej później zmienimy ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top