Rozdział 13
♫
Oh, all I see is everything that we could be
You'll never be alone with me
#axeljohansonsson
Kolejny przystanek ich szaleńczej podróży był dla Bianki zupełnym zaskoczeniem. Gdy auto zaparkowało w stanicy kajakowej "Dobra Przystań" w Skwierzynie, dziewczyna jeszcze nie domyślała się, że od dawna planował tu sprzedać kajak, kamizelki ratunkowe i cały swój kempingowy ekwipunek.
Wszystko stało się jasne, gdy na boku dogadywał szczegóły transakcji z młodym mężczyzną z mysią twarzą i dredami na głowie. Dziewczyna przysłuchiwała się jak Chojecki z pasją opowiadał o zaletach otwartego kokpitu, doskonałej wyporności i stabilności nowoczesnego, polietylenowego sprzętu.
Bianka chwilę podziwiała urokliwe miejsce, w którym było dosłownie wszystko do spędzania czasu nad Obrą: wynajem kajaków, całoroczne domki do noclegu, wiaty, pole biwakowe czy nawet grilla. Domyślała się dlaczego wybrał to miejsce na pożegnanie. Było idealne.
Okolice powiatu międzyrzeckiego słynęły z nieujarzmionej natury, bliskości lasów i jezior. Znajdowały się na skraju bardzo urokliwej Puszczy Noteckiej. Już wyobrażała sobie jak przyroda może wyglądać z siedziska w kajaku, a z tego, co zdążyła przeczytać w internecie te rejony skrywały jedne z najatrakcyjniejszych tras dla kajakarzy.
Bianka nagle poczuła bolesne ukłucie, o wiele dokuczliwsze niż wbijanie igły w skórę.
Marcel kochał kajaki! Żył spływami, kontaktem z wodą i rwącymi strumieniami. Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć? Był tylko jeden powód, dla którego z tego wszystkiego rezygnował. Szukał pieniędzy na dalszą podróż.
- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? - spytała Marcela, obserwując z troską jego twarz.
Spuścił na moment głowę, ale jego oczy nie pozostawiały miejsca na wątpliwości.
- Jeśli potrzebujesz pieniędzy... - wyrwało się Biance, za co chłopak zgromił ją spojrzeniem.
- Muszę to zrobić. Inaczej ojciec mnie znajdzie. Kajak jest zbyt charakterystyczny.
Bianka ze smutkiem kiwnęła głową, bo miał rację.
- Chcesz się przejść? - spytał z bladym uśmiechem.
Dziewczyna nie miała nastroju na przechadzki, nie po tym, co właśnie musiał zrobić, ale zgodziła się, bo widocznie to on potrzebował przewietrzyć głowę.
Marcel zaprowadził Biankę nad Obrę, jakby doskonale orientował się w terenie i pewnie tak było. Wędrowali chwilę brzegiem rzeki, aż zaproponował, by spoczęli na skrawku trawy porośniętej mleczami.
Uważnie studiowała jego twarz, gdy Marcel tempo wpatrywał się w grupkę szykującą się do spływu, nie mówiąc ani słowa, czym tylko martwił dziewczynę.
- Przykro mi... - wyznała Bianka ze smutkiem, pragnąc zabrać od niego ten ciężar. - Wiem jak kochasz swój kajak.
Nie drgnął, za to jego wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej ponury.
- Tu niedaleko w Bledzewie jest most zwodzony. Tuż przy moście, wokół zachodniego przyczółka, zachowały się drewniane zapory przeciwpancerne w postaci pali wbitych pionowo w ziemię. Nazywają je „zębami hipopotama".
Zaśmiał się, jakby znów miał osiem lat i usłyszał to po raz pierwszy. Mimowolnie odpłynął wspomnieniami gdzieś daleko. Tam, gdzie czuł się jeszcze kochany.
- Moja mama lubiła tu przyjeżdżać - wyznał cicho, ale kiedy zorientował się, że powiedział za dużo, chrząknął. - Nieważne...
Wstał, pocierając nos i uniósł twarz wprost do słońca, jakby próbował czerpać z promieni nową energię. Bianka czasem myślała, iż Marcel w pewien sposób był połączony z siłami natury. Czasem przypominał cichy wiatr albo ciepły, letni deszczyk, by w jednej sekundzie zmienić się w burzę z piorunami, niszczycielski huragan.
Zamierzała za nim pobiec, gdy nagle usłyszała jedno ciche "miał". Zatrzymała się, łamiąc butem gałąź, co zwróciło uwagę Marcela.
- Słyszałeś? - spytała, nadstawiając uszu.
Chojecki ściągnął brwi.
- Chodź, Bi...- mruknął z wyraźnym zmęczeniem w głosie.
- Ciii!
Bianka przystawiła palec do ust i zaczęła podążać w stronę krzaków. Znów przystanęła, słysząc ciche miałczenie. Przykucnęła na jedno kolano i odchyliła gałęzie, nabierając pewności, że się nie przesłyszała.
- Co jest?
Usłyszała za plecami, nieco za blisko ucha, ale nie miała czasu się tym przejmować, bo już wyciągała dłoń w kierunku małej, czarnej kuleczki, wydającej przestraszone zawodzenie. Nim zdołało uciec, objęła zwierzę w palce i przytuliła do siebie.
- Spójrz! - zawołała do Marcela, odwracając się w jego kierunku z małym kociakiem przy piersi.
Młode wierzgało kończynami i piszczało ze strachu, więc Bianka delikatnie głaskała młode kocię po grzbiecie by go uspokoić.
- Cicho, cicho malutki... - wyszeptała i spojrzała na zaskoczonego Marcela, który, aż rozchylił usta z zachwytu.
Jego oczy błyszczały, gdy odwzajemnił spojrzenie. Speszona intensywnym kolorem jego tęczówek, znów popatrzyła na małego kotka.
- Dranie... Ktoś musiał go tu podrzucić.
Usta Marcela zacisnęły się nerwowo, gdy nagle oboje usłyszeli coś jeszcze. Kolejne miałczenie, tym razem głośniejsze. Chojecki pierwszy zareagował i ruszył w kierunku głosu, ale Bianka go powstrzymała, zaciskając dłoń na jego ramieniu.
- Uważaj, to może być jego matka. Rozwścieczona jest gotowa zaatakować.
Zawiesił wzrok, ale nie posłuchał. Wszedł głębiej w leśną gęstwinę, wspinając się nieco wyżej na pagórek. Gdy długo nie wracał, Bianka zaczęła w myślach panikować, że być może samica go zagryzła, stając w obronie swojego miotu, ale szczęśliwe Marcel wyłonił się zza krzaków, niosąc drugą puchatą kulkę.
- Drugi? - zdumiała się Bianka.
Wzrok miał dalej poważny, ale postawa Marcela była już wyraźnie rozluźniona.
- Skubany nie chciał się dać złapać - rzucił wesoło, głaszcząc czule zwierzę po małej główce.- W pobliżu ani śladu ich matki. Widocznie ktoś chciał się pozbyć kłopotu...
Bianka zacisnęła szczękę, czując bardziej wściekłość niż smutek z powodu odnalezienia niechcianych zwierząt.
- Jak ktoś mógł ich tak tu zostawić! To nieludzkie!
- Ludzie to najpaskudniejsze zwierzęta na świecie - stwierdził bez ogródek Marcel, z czym dziewczyna wyjątkowo się zgadzała w całości.
Postawili kotki na trawie obok siebie i sami usiedli. Gdy zwierzęta odnalazły się wzrokiem, podbiegły do siebie na chwiejnych nóżkach. Lizały się po pyskach i zaczęły ze sobą bawić.
- Muszą mieć z parę tygodni, bo inaczej byłyby ślepe - zauważyła Bianka, przypominając sobie jak kiedyś dziadkowi okociła się kotka Bunia, z czego wszyscy się cieszyli.
Pokochała dzieci Bunii tak bardzo, że gdy przyszedł czas, by się z nimi pożegnać, bo odnalazły nowe domy, mała Bianka rozpłakała się z żalu i ukryła się z kotkami w piwnicy. Skończyło się na wyważeniu drzwi przez wujka Andrzeja. Ale Bianka już dawno wydoroślała i rozumiała, iż nie można się kierować egoistycznymi pragnieniami.
- Co my z nimi zrobimy?
- Jak to, co? Nie zostawimy ich tu - zaprotestował Marcel i uśmiechnął się pogodnie, śledząc ckliwym wzrokiem kocie zabawy. - Zabierzemy je ze sobą.
Postanowił tak po prostu.
- Zwariowałeś? - Prychnęła Bianka. - Musimy to gdzieś zgłosić. Ktoś przyjedzie i je zabierze w bezpieczne miejsce.
Mina Marcela zrzedła.
- A byłaś kiedyś w schronisku?
Bianka przełknęła ślinę. Nie była, bo rodzice nie akceptowali posiadania zwierząt. Zbyt wiele problemu sprawiała opieka nad nią. W jej życiu rodzinnym nie było miejsca na innego członka rodziny.
- A ja byłem, ale nie w tym wypasionym, którym się chwalą w telewizji - dodał Marcel poważnym tonem. - Zwierzęta żyją tam jak w więzieniu... Zamknięte, często bez odpowiedniej karmy, bo schronisko na to nie stać. Wolontariusze dwoją się i troją, ale nie ma zbyt wielu darczyńców. Gdyby nie odpisy z podatków...
- Skąd to wiesz? - spytała Bianka, wyczuwając wrażliwą nutę w jego głosie.
Westchnął, speszony, ale wiedząc, że dziewczyna tym razem nie odpuści, wyjaśnił:
- Odbywałem prace społeczne za wandalizm... Ale to było jeszcze w szkole.
- Czemu mnie to nie dziwi... - mruknęła dziewczyna, sprawiając, że Marcel spojrzał na nią, jakby zabolały go te słowa.
Zmieszała się, bo niedostatecznie jasno się wyraziła. Jednocześnie nie chciała kryć się z własnymi myślami. Przecież obiecali sobie szczerość.
- To nie to, co myślisz... Może kiedyś ci powiem - westchnął, głęboko, zaciągając się powietrzem.
Żałował, że na stacji nie kupił papierosów, ale musiał uważać na kamery przemysłowe. Ujawienie komuś prawdziwych danych byłoby już ryzykowne. Istniała szansa, że ktoś g zapamięta.
Marcel zapakował kociaki w karton po zużytych farbach w sprayu, które trzymał w bagażniku, a te przepakował w mniejszy.
- Po co twojemu koledze to wszystko?- spytała Bianka, zagryzając w biegu kilka orzechów.
- A po co artyście pędzle i farby? - Uniósł jedną brew i zatrzasnął drzwi bagażnika.
Nie dyskutowała więcej i zajęła fotel pasażera, kładąc karton z kociakami na swoich kolanach. Nim ruszyli w drogę poprosiła, by Marcel odszukał najbliższej lecznicy dla zwierząt.
- Po co nam weterynarz?
Bianka westchnęła, gdy Marcel zmarszczył czoło.
- Lekarz musi je zbadać, sprawdzić czy są zdrowe. Nie wiemy co mogą jeść, a nie sądzę, że zjedzą twoje chipsy...
Marcel zaśmiał się na głos.
***
Z racji, że nie byli umówieni na wizytę w lecznicy, musieli czekać na swoją kolej. Umilali sobie czas w poczekalni, słuchając muzyki z jednej słuchawki i przy okazji odkryli, iż mieli całkiem podobny gust muzyczny. W tym czasie kociaki dwa razy zdążyły zasikać podłogę, przez co Bianka musiała świecić oczami przed recepcjonistką, która na szczęście dała się udobruchać na słodkie uśmiechy Marcela. Nie wiedziała jak on to robił, że potrafił roztaczać wokół siebie aurę "Marcela Chojeckiego, króla życia", na który wszyscy się łapali, włącznie z nią samą.
Podczas porady weterynaryjnej, zakupili na miejscu niezbędne kocie akcesoria i karmę, ale zrobiło się zbyt późno, by mogli ruszyć w dalszą drogę. Oboje poczuli pewnego rodzaju fizyczne i emocjonalne zmęczenie. Bianka już kilkukrotnie zauważyła jak Marcel ukradkiem przecierał oczy.
- Spałeś coś w ogóle ostatnio? - spytała z niepokojem.
- Niewiele - przyznał niechętnie.
- To może zrobimy postój?
Początkowo chłopak kręcił nosem, chcąc zaprzeczyć, ale ostatecznie znużenie z nim wygrało.
Zbiegiem okoliczności tuż przed przejściem granicznym w Słubicach znaleźli tani, podrzędny motel. Szyld nie zachęcał do noclegu i już od progu dało się wyczuć, iż hotelik służył raczej kierowcom tirów w wiadomych celach, ale Marcel był zdecydowany, więc Bianka nie chciała narzekać. W recepcji dostali klucze od pokoju dwuosobowego.
Na schodach minęli atrakcyjną kobietę po trzydziestce, która posłała im znaczący uśmiech. Jej mocno odsłonięte ubranie i wyraźny makijaż sugerowały coś, o czym onieśmielona dziewczyna nie chciała w tej chwili myśleć.
- Oby mieli tu grube ściany - szepnął Marcel z łobuzerskim uśmieszkiem pod nosem, wkładając klucz w zamek, bo pokoje nie miały karty magnetycznej.
Bianka zawstydziła się, ale pospiesznie weszła do środka. Na jej rumiane policzki wykwity jeszcze większe czerwone place, gdy zobaczyła, że skromnie urządzona, klaustrofobiczna klitka miała tylko jedno łóżko.
- Podwójne? - zapytała Marcela, lustrując go ostrzegawczym spojrzeniem.
Wyraźnie słyszała jak zamawiał „pokój dla dwóch osób".
Marcel wzruszył ramionami.
- Widocznie idiotka z recepcji wzięła nas za parę. - Szturchnął ją w bok, dla rozładowania napięcia, ale dziewczyna spięła się jeszcze bardziej. - Poczekaj, idę na dół ją opieprzyć.
- Nie! - Zatrzymała go, odruchowo łapiąc za łokieć. - Nie ściągajmy na siebie uwagi.
Dziewczyna była pewna, że Chojecki byłby w stanie w złości wszcząć prawdziwy raban, a to mogłoby tylko przysporzyć im kolejnych kłopotów.
- Masz rację. Ale jeśli ci to przeszkadza...
- Jest ok! - pisnęła cienkim głosem. - Przecież to jedyny wolny pokój, a ty jesteś zmęczony jazdą.
Marcel odwrócił się do Bianki twarzą i przebiegł po niej oczami by się upewnić czy nie stawia jej w niekomfortowej sytuacji, ale gdy nie zauważył niczego niepokojącego w jej spojrzeniu, otaksował szybkim wzrokiem pomieszczenie.
- W takim razie prześpię się na podłodze - rzucił beztrosko, porywając z łóżka poduszkę, którą powąchał, po czym zaczął podrzucać.
Rozchyliła usta. Dzieliła już z Marcelem wspólny namiot, ale nagle myśl, że mieliby dzielić ze sobą jedno łóżko wcale nie wydała jej się taka straszna.
- Nie. Ty będziesz prowadził. Ja mogę się przespać na podłodze. To nie problem.
Chojecki zaśmiał się w głos.
- Urocza jesteś. Ale nie ma mowy. - Pokręcił stanowczo głową.
- Myślisz, że zasnę, wiedząc, że będzie ci niewygodnie? - zapytała z większym uporem. - Poza tym... Łóżko jest szerokie. Pomieścimy się.
Bianka przełknęła nerwowo ślinę, nie będąc pewna, czy dobrze robiła, proponując Marcelowi coś tak odważnego. Jeszcze niedawno spaliłaby się ze wstydu, zanim taka myśl opuściłaby jej głowę.
Marcel w duchu się uśmiechnął, starając się nie pokazywać jak jej zawstydzenie pobudzało jego wyobraźnię. Bianka nawet się nie starała z nim flirtować. Po prostu już taka była, prostolinijna, pozbawiona ukrytych motywów. Z jej ust nawet świństwa brzmiałyby niewinnie jak zabawki dla dzieci.
- Ok. Skoro nie masz nic przeciwko. - mruknął, udając obojętnego. - Chętnie prześpię się na czymś innym niż ziemia. - Puścił jej oczko i opadł na łóżko z rozpiętymi ramionami. Sprężyny materaca ugięły się pod jego ciężarem, na szczęście bez hałasu. Był dla niego za miękki, ale przyjemnie dawał odpocząć mięśniom. Przymknął z zachwytu oczy.
- Nawet nie wiesz jak człowiek łatwo przyzwyczaja się do najgorszych warunków. To łóżko jest spełnieniem marzeń. Jeśli mi powiesz, że w łazience mają szampon i białe ręczniki, to jestem w cholernym raju.
Bianka zaśmiała się głośno.
- Jesteś wariatem. Nie wiem, czy tacy wariaci idą do nieba - odgryzła się, na co Marcel wsparł się na ugiętych łokciach, eksponując bicepsy.
- Na pewno nie za nieumyślne porywanie zdesperowanych lasek. Ale są dużo gorsze rzeczy, za które sam posłałbym ludzi do piekła.
- Na przykład? - Zaintrygowana dziewczyna zmrużyła oczy, gdyż ton głosu Marcela zmienił się na wyraźnie poważniejszy. Przestał już być taki wesoły.
- Za całowanie dziewczyn bez ich zgody, na przykład - odparł śmiało.
Bianka spuściła wzrok, gdyż chłopak celowo, bądź nie, przypomniał jej niezręczną sytuację z Ralfem, o której już nigdy nie chciałaby pamiętać.
- Albo w ogóle za odbieranie komuś wolnej woli.
- Tu też masz coś konkretnego na myśli? - zainsynuowała, udając, że szuka kosmetyczki w torbie.
- Mówię ogólnie. Spokojnie, mała.
Wzruszył ramionami.
- Czasem cię nie rozumiem - odparła, bo już od dawna dziwne myśli odnośnie Marcela chodziły jej po głowie.
Od początku jej się wydawało, iż pod maską słodkiego łobuza skrywał małego, skrzywdzonego chłopca. Nie wiedziała tylko, jak do niego dotrzeć i czy nie jest już za późno, by go uratować.
- Czasem kobiety nie rozumieją facetów, jakie to smutne - zironizował. - A wiesz, ile razy to my was nie rozumiemy? Chcecie jednego, a mówicie drugie. My coś robimy z myślą o was, a okazuje się, że chodziło wam o coś zupełnie innego. Albo jesteście nieszczere, bo myślicie, że zranicie nasze uczucia.
- Możesz jaśniej?
Bianka, czując, iż Marcel rzuca jej wyzwanie, wyprostowała się i krzyżowała dłonie na piersi, nieświadomie eksponując biust.
- W seksie na przykład.
- Mów dalej... - zachęciła, biorąc drżący oddech.
Marcel nie odrywając od niej wzroku, podszedł bliżej dziewczyny i zatrzymał się kilka centymetrów od jej twarzy, na którą patrzył teraz z góry. Wnętrze ciasnego pomieszczenia momentalnie się skurczyło, od czego Biance zaczęło brakować powietrza. Plątanina energii, dzika i nieokiełznana, wypełniła przestrzeń między nimi, jakby szukała tylko ujścia.
- Facet chce zaspokoić niesamowitą dziewczynę, a ta kłamie, że było jej z nim dobrze. Zamiast powiedzieć mu wprost, że był kiepski, pozwala mu myśleć, że jest bogiem w łóżku, przez co jego ego wzrasta do niebotycznych rozmiarów. Ona nie spełnia się w tym związku, aż na końcu on łamie jej serce, ale to dziewczyna wyrzuca sobie, że to jej wina. A wystarczyłaby zwykła szczerość, prawda?
Bianka przełknęła ślinę, spuszczając wzrok. Analiza Marcela zaskakująco trafnie opisywała ją i Konrada, ale starała się tego po sobie nie pokazać.
- Możliwe, że tak jest - stwierdziła jedynie, unikając kontaktu wzrokowego i przełknęła gulę w gardle.
- Wiem o tym. - Puścił jej oczko i wziął w palce niesforny lok, który opadł Biance na policzek.
Zadrżała, czując prąd przechodzący wzdłuż jej pleców.
- Przy mnie nie musisz udawać.
Bianka uniosła oczy, zaskoczona jego wyznaniem, a jednocześnie w pewien sposób zachęcona.
- Nie udaję... - szepnęła, obejmując wzrokiem usta chłopaka, które kusiły bardziej, niż słodka przekąska.
Czasem siebie za to nienawidziła, ale bycie blisko Marcela smakowało zbyt dobrze. Obeszła się jednak smakiem, bo chłopak odsunął się na bezpieczniejszą odległość. Śmiał się.
- Wy, dziewczyny, albo jesteście zbyt wrażliwe, jeśli idzie o uczucia, albo zwykłymi kłamczuchami. Ale żadna z was nie próbuje postawić się na naszym miejscu.
Bianka uśmiechnęła się kącikiem ust, bo wiedziała, po co to robił. Mówił to wszystko tylko dlatego, aby ją podjudzić.
- Nasza dziewczyńska szczerość liczyłaby się tylko wtedy, gdy będzie się zgadzać z waszą męską logiką. Ale wystarczyłby jeden kumpel, który podważyłby jej słowo. Wówczas to ona stałaby się w oczach tych samców niewdzięczną jędzą, a tamten nadal czułby się królem życia.
- To totalnie niesprawiedliwe, bo dotyczy jedynie najgorszego sortu facetów, ale dobra. - Marcel uniósł dłonie w geście poddania. - I tak mi nie uwierzysz, jak ci powiem, że nam zależy na waszym zaspokojeniu dużo bardziej, niż na własnym.
Twarz Bianki lekko się wykrzywiła z zakłopotania.
- Czy serio musimy o tym mówić właśnie teraz?
Wstał i z powrotem znalazł się blisko Bianki, że teraz materiały ich bawełnianych t-shirtów niemal się ze sobą stykały. Oboje popatrzyli na siebie, jakby toczyli ze sobą walkę.
- A czemu nie? Powiedz, próbowałaś kiedyś jak to jest?
Pytanie Marcela wydawało się Biance dwuznaczne, aż speszona, znów uciekła wzrokiem w podłogę.
- Nie o to pytam, Bi - zaśmiał się, jakby powiedział coś zabawnego. - Czy kiedykolwiek pomyślałaś jak to jest być nami.
- Nie - odpowiedziała otwarcie. - Nie potrafiłabym myśleć jak wy. Chociaż... to może wcale nie byłoby takie trudne. Faceci są bardzo przewidywalni.
Marcel przewrócił oczami.
- Bardzo śmieszne. To ja ci powiem. Myślisz sobie: Boże, tak szybko? Już po wszystkim? To teraz ja mówię: spróbuj.
- Nie rozumiem... - Zmrużyła powieki, nie pojmując do czego Marcel zmierzał.
Chłopak chwycił skołowaną dziewczynę za rękę i poprowadził do krawędzi łóżka.
- Wyobraź sobie, że uprawiasz seks z laską. Jesteś facetem.
Bianka zaśmiała się, bo wydawało jej się, że Marcel sobie żartuje. Nawet jeśli stroił sobie z niej żarty, chciała mu pokazać, że nie jest, aż tak wstydliwa, aby przestać grać w jego grę.
- Co mam zrobić? - zapytała, ledwo powstrzymując rozbawienie.
Cała sytuacja wydawała jej się absurdalna.
Marcel z uśmiechem pod nosem stanął obok dłuższego boku łóżka, zakładająć dłonie na torsie i skinął głową na materac. Bianka zrozumiała, iż ma się położyć na brzuchu i samo to kosztowało ją kolejną dawkę śmiechu.
- Wesprzyj się na łokciach.
Bianka wykonała polecenie, czując się jak uczennica na egzaminie i to niekoniecznie takim, na który była dobrze przygotowana. Marcel szczerze się zaśmiał z jej miny.
- A teraz poruszaj się... posuwiście - wyjaśnił, na co oboje zachichotali.
- Posuwiście, czyli jak?
Śmiałą się tak, że z trudem mogła się opanować, ale przypominając sobie jednak Konrada, starała się jak najdokładniej odwzorować jego marne łóżkowe poczynania.
- No prawie, a teraz szybciej. No dalej.
Bianka w środku drżała, walcząc z kolejną salwą śmiechu, aż w końcu opadła na łóżko, nie mogąc złapać oddechu.
- Widzisz? To wcale nie takie łatwe - skwitował, wystawiając do niej rękę, aby usiadła. - Wymaga siły. Same chęci nie wystarczą.
- Wcześniej tak o tym nie myślałam.
- Siły i umiejętności - zaznaczył, unosząc zabawnie palec górę.
Bianka wówczas pomyślała, że Konradowi brakowało zwłaszcza tego drugiego. Chciała nawet z tego zażartować, ale gdy uświadomiła sobie, co właśnie przez chwilą pokazywała, cała rozluźnienie, które jeszcze przed chwilą czułą, wyparowało.
Siedzieli teraz obok siebie na łóżku, nie patrząc na siebie, jakby żadne z nich nie wiedziało co powiedzieć.
- Bianko - zaczął poważniej Marcel, przecinając nagle ciszę, że niemal podskoczyła. - Możesz śmiało położyć się ze mną w jednym łóżku. Jestem tak cholernie zmęczony, że nie znalazłbym w sobie ani trochę siły, aby się do ciebie dobierać. - Złapał Biankę pod brodę. - Nie wstydź się mnie. Zgoda?
Bianka na moment zamarła. Może zdziwiło ją to, że poruszył z nią tak swobodnie temat seksu bez powodu, ale kompletnie się nie spodziewała, że zrobił to, aby poczuła się przy nim bezpiecznie. Tak naprawdę nie musiał nic mówić. Przy Marcelu czuła się tylko i wyłącznie bezpiecznie.
Po dłuższej ciszy pokiwała lekko głową i odwróciła się. Zabrała ze sobą swoje rzeczy na przebranie i przybory toaletowe, po czym bez słowa udała się do łazienki.
Wzięła szybki, otrzeźwiający prysznic, aby Marcel nie musiał długo czekać, a później w bluzie i spodniach od piżamy wyszła nieśmiało z łazienki. Jakie było jej zaskoczenie, kiedy po pościeli spacerowały sobie małe kociaki, a za nimi leżał na materacu Marcel.
- Marcel! Zwariowałeś! - krzyknęła szeptem. - Tutaj nie można przetrzymywać zwierząt. Mieliśmy je nakarmić i zostawić w samochodzie.
- Przemyciłem je w kieszeni bluzy, kiedy brałaś prysznic. Nie mogłem ich tam zostawić. - Popatrzył na Biankę błagalnie. - Znów poczują się opuszczone. Proszę, nie każ mi ich zamykać w aucie. Będą tam samotne. Proszę, proszę... - Zrobił słodką minkę.
Dziewczyna westchnęła, odliczając do pięciu z rękoma uniesionymi w górze, by się uspokoić. Rękawy bluzy jak zwykle naciągała za mocno, że mogła schować do środka całe dłonie.
Gdy nie usłyszał dalszych protestów, uniósł głowę. Objął dziewczynę zachwyconym wzrokiem.
Jej luźne, pofalowane włosy puszczone na jedno ramię na tle szarej bluzy wyglądały tak zjawiskowo, że zagryzł dolną wargę, zmuszając się, by skupić myśli na czymś innym niż jej ponętny wygląd, z którego nawet nie zdawała sobie sprawy.
- Jak je nazwiemy? Myślałaś o tym? - spytał cicho, głaszcząc jedne z kociąt pod brodą, od czego młode przymknęło wąskie oczka.
Biance szybko przeszła złość, wiedząc, z jaką czułością zajmował się zwierzakami.
- A ty, masz jakiś pomysł?
- Bonifacja i Filemon. Prawda, że oryginalnie? - uśmiechnął się zachęcająco.
- Bonnie i Fin - rzuciła, przysiadając na skraju łóżka.
- Mnie pasuje. - Złapał sprawnie dwa kociaki w dłoniach. - Raczej nie są głodne. Wstawię je do łazienki, nim zasikają cały pokój. Jeśli jutro sprzątaczki coś poczują, wyłgamy się, że śmierdzi kanalizacją.
Marcel zniknął w łazience, a Bianka schowała się pod kołdrą. Chojecki odprowadził ją wzrokiem z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym sam zniknął za drzwiami.
Dziewczyna zasłuchana w równy rytm szumiącej wody, walczyła ze zmęczeniem, które kazało jej zamknąć oczy. Oby się nieco rozbudzić, sięgnęła po telefon, na którym Mia zostawiła jej kolejną porcję wiadomości. Jedna wiadomość pochodziła z nieznajomego jej konta z podpisem: Anna Dobosz. Konto zostało założone niedawno i podobnie jak jej, nie miało profilowego zdjęcia. Jej mama nigdy nie założyła konta na żadnym z portali społecznościowych.
Anna Dobosz: Bianko, odezwij się do nas. Tata i ja bardzo cię kochamy. Nie wiemy, co się wydarzyło, że postanowiłaś wyjechać bez słowa, ale wiedz, że pomożemy ci ze wszystkim. Chcemy jedynie, abyś była bezpieczna.
Mama i tata
Bianka przez dłuższą chwilę wpatrywała się tempo w telefon, którego ekran rzucał niebieskie cienie na jej skąpaną w półmroku twarz. W oczach stanęły jej łzy i miała ochotę się rozpłakać, ale prędko przetarła policzki dłońmi i zmusiła się, aby uspokoić nerwy.
Wtedy z łazienki wrócił Marcel. Miał jeszcze wilgotne włosy po prysznicu i roznosił z sobą korzenny zapach wody po goleniu i antyperspirantu, od których Biance szybciej zaczęło bić serce.
Chłopak włączył pilotem mały telewizor i chwilę skakał po kanałach. Dłużej zatrzymał się na programie informacyjnym.
Marcel zawiesił wzrok na spikerce z niezależnej telewizji.
- Trwają prace senackiej komisji nadzwyczajnej do spraw wyjaśnienia przypadków inwigilacji systemem Pegasus...
Momentalnie wyłączył telewizor, aż Biankę zdziwiło to, że nawet w nikłym świetle dostrzegła to, jak napiął wszystkie mięśnie.
- Możesz idź spać, ja jeszcze chwilę posiedzę - zaproponował.
- Daj spokój. Widzę, że jesteś wykończony. Połóż się - Bianka próbowała, aby jej głos brzmiał jak najbardziej naturalnie.
Po wiadomości od mamy niczego bardziej nie pragnęła, jak świadomości, że Marcel jest blisko. Stał się dla niej jedynym jasnym punktem na rozgwieżdżonym niebie i tylko dzięki niemu mogła odnaleźć swoją drogę.
- Dobrze. Włożę między nami poduszkę. Tak na wszelki wypadek - zażartował, po czym położył się na krańcu szerokiego materaca, oddzielając się od dziewczyny małym jaśkiem, który służył za zagłówek.
Pomieszczenie rozświetlały tylko małe lampki nocne, a oboje choć doskonale wyczuwali swoją obecność, patrzyli w sufit, jakby naprawdę chcieli ujrzeć przez niego gwiazdy.
Nastała chwila ciszy, w której Bianka słuchała jedynie równego oddechu Marcela. Miała wrażenie, że on robił to samo. Czuła na sobie jego spojrzenie, choć sama nie odważyła się przekręcić głowy.
- Często wybierałeś się na kajaki z mamą?
To pytanie wyszło z niej szybciej, niż pomyślała. Kompletnie bez żadnego filtra, który zatrzymałby jej usta przed jego wypowiedzeniem. Teraz bała się reakcji Marcela, bo dobrze zdawała sobie sprawę jak bardzo bolesny temat poruszyła. Nie powinno się rozdrapywać starych ran, jednym, głupim pytaniem.
Ku jej zaskoczeniu, Marcel odpowiedział niemal od razu:
- Skończyła studia, ale nigdy nie pracowała. To ojciec zarabiał na nas. Miała więc sporo wolnego czasu. Niekiedy, nie patrząc na to, że jest środek tygodnia, porywała mnie ze szkoły i urządzała nam ciekawe wycieczki. Z czego najbardziej lubiłem spływy. Była spontaniczna. Ojciec miał czasem o to do niej pretensje. Chyba był zazdrosny, że spędza ze mną więcej czasu.
Bianka, nie spodziewając się, że Marcel tak się przed nią otworzy, postanowiła wykorzystać okazję, by lepiej go poznać. Miała wrażenie, że bliskość i ciemność, zamazywały bariery, które jeszcze między nimi istniały.
- Byliście blisko jako rodzina?
Dziewczyna niemal widziała, jak chłopak się uśmiechnął.
- Można tak powiedzieć. Spędzaliśmy razem weekendy, wakacje. Starzy rzadko się kłócili. Ojciec był dziesięć lat starszy od mamy. Był doktorem na tym samym wydziale prawa, na którym studiowała, ale wyglądało na to, że się kochali. A twoi?
- Rzadko okazywali sobie uczucia, ale widziałam jak się wpierają. No i ich życie tak naprawdę było skupione na mnie. Bywało, że sami sobie czegoś odmawiali, abym ja mogła dostać to, czego chcę. Tata dużo pracował, a mama początkowo dorabiała dorywczo. Miałam w szkole mało koleżanek, czy przyjaciół, bo byli cholernie nadopiekuńczy. Rozumiałam ich, ale w pewnym momencie miałam tego dość.
Marcel zaśmiał się, jakby go to śmieszyło.
- Mama pozwalała mi niemal na wszystko i do póki żyła, ojciec się nie wtrącał. Mimo tego, że dawała mi swobodę, nie robiłem niczego złego, aby jej nie zasmucać, choć nie zawsze mi się udawało. Za to prokuratorek chciał mnie tresować jak szczeniaka. Nauczyłem się więc go gryźć. Choć dużo bardziej wolałbym zatopić zęby w jego żoneczce. Bez podtekstów. Ta dziw... ta kobieta tak owinęła sobie go wokół palca, że teraz to on skacze wokół niej jak bezmózgi pies.
Bianka kątem oka dostrzegła jak Marcel zaciska dłoń na kołdrze. Ściskał ją tak mocno, że na jego ręce zbielały knykcie i wyskoczyły żyły.
W przypływie impulsu, dziewczyna odnalazła jego dłoń i położyła na niej swoją. Marcel momentalnie się rozluźnił i splótł razem ich palce, odwracając głowę tak, aby móc spojrzeć jej w oczy. Bianka zrobiła to samo. Źrenice Marcela były jedynymi jasnymi punktami, w które chciała się teraz wpatrywać.
- Ile miałeś lat, gdy umarła twoja mama?
Oczy Marcela na chwilą się zatrzymały, jakby zaglądały gdzieś głębiej, aż w końcu odpowiedział ochrypłym głosem:
- Miałem dziesięć lat.
- Była chora?
Nie odpowiedział, a Bianka nie chciała bardziej naciskać.
- Kiedyś ci powiem, ale dzisiaj mnie o to nie pytaj, dobrze? - poprosił szeptem.
- Dobrze - odpowiedziała niemal bezgłośnie. - Masz jeszcze kogoś oprócz ojca i ciotki?
- Ciotka Iza to tak naprawdę jego przyrodnia siostra. Nie odwiedzała nas często, bo odkąd pamiętam mieszkała zagranicą, ale zawsze powtarzała, że lubi mnie bardziej od swojego brata. Później nam tylko Jeremiego i Alex. Ojciec przestał się dla mnie liczyć odkąd... - urwał. - Może kiedyś ich poznasz.
Bianka niemal zachłysnęła się własnym oddechem. Ostatnie słowa Marcela nie powinny nabrać dla niej takiego znaczenia, ale czyż jeszcze niedawno Marcel chciał, aby o sobie zapomnieli, kiedy cel ich podróży dobiegnie końca? Miała gdzieś, jeśli sama przed sobą zgrywała naiwną, ale musiała uchwycić się tej jednej myśli, jak kotwicy.
- Byłoby fajnie - odpowiedziała sennie.
- No i jest jeszcze Tymek.
- Kim jest Tymek?
- Śpij już, Bi - poprosił łagodnie. - Dobranoc.
- Dobrych snów. - Na twarzy dziewczyny wyrósł uśmiech i cieszyła się, że Marcel nie był w stanie go dostrzec.
Nastąpiła grobowa cisza, której żadne z nich nie chciało przerywać. Ta cisza bowiem dawała im obojgu to, czego żadne z nich nie byłoby w stanie wyrazić słowami. Poczucie jedności i bezpieczeństwa. Stało się ich własną strefą komfortu, z której nie chcieli wychodzić.
- Przy tobie... - zaczął Marcel sennie, że Bianka ledwie była w stanie usłyszeć jego szept - nigdy nie czuję się samotny, wiesz?
Bianka uśmiechnęła się kącikiem ust, wpatrzona w twarz Marcela, która powoli odpływała w objęcia Morfeusza. Wbrew wszystkiemu jednak nie potrafiła zasnąć tak łatwo jak Marcel. Musiał naprawdę tęsknić za normalnym łóżkiem, bo zasnął jak dziecko i nawet nie przesunął się o centymetr.
Ekscytacja w połączeniu ze skrywanym rozrzewnieniem na jego ostatnie słowa nie dawały jej zmrużyć oka. Nie chcąc się kręcić w łóżku, aby nie obudzić Marcela, delikatnie rozłączyła ich dłonie i wyszła z łóżka najciszej jak potrafiła. Marcel dalej spał jak kamień.
Bianka podeszła do stolika nocnego, na którym odłożył swój telefon. Niewiele myśląc, wzięła go to ręki i odblokowała. Wcześniej tysiące razy widziała jak odbezpieczał swojego iPhone'a. Na szczęście nie używał biometrii, jedynie symbolu, który przesuwał po ekranie.
Choć kusiło ją, aby przeczytać jego ostatnie esemesy, przejrzeć listę połączeń, czy galerię zdjęć, uciekła do łazienki i lekko odkręciła mocny strumień wody z umywalki.
Usiadła na zamkniętej klapie sedesu i nie wiedząc co właściwie robi, wzięła głębszy oddech, przymykając powieki. Później, działając pod wpływem impulsu, wybrała numer mamy, który znała na pamięć.
Było grubo po drugiej w nocy, a mimo to rozmówca odebrał po drugim sygnale.
- Biancia, to ty?
Bianka zakryła dolną wargę do krwi, powstrzymując szloch.
- Mamo? - załkała.
- Gdzie ty jesteś, kochanie? Powiedz, przyjedziemy.
Usłyszała w głośniku oddech mamy. Sama też chwilę walczyła ze sobą, aby nabrać powietrza.
- Bardzo Was kocham - powiedziała i szybko się rozłączyła.
Włożyła sobie pięść w usta, aby zagłuszyć szloch, który wydarł się z jej gardła.
Zrobiła coś bardzo nierozważnego. Była głupią dziewczyną, która być może naraziła Marcela. Zaraz jednak zaczynała się usprawiedliwiać, że przecież nic poważnego nie mogło się wydarzyć. Nikt jej już nie szukał.
Szybko wykasowała połączenie z rejestru i zablokowała numer.
____________________________________________________
Hej, kochani!
Rozdział po tak długim oczekiwaniu zapewne wyda się Wam nieco statyczny, ale to celowy zabieg. Do końca czeka nas już jazda bez trzymanki, przynajmniej chcemy dostarczyć Wam mega dużo emocji.
Czy nam się uda?
Zostawiamy ocenę Wam!
Miłego odbioru ♥
PS. Historia z kotkami została oparta na faktach. Co prawda nie było to w okolicach "Dobrej Przystani" w Puszczy Noteckiej, a podczas leśnego postoju wyjazdu nad morze ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top