Rozdział 12
♫
znów chwilę, dwie
popatrzę w oczy twe bezbronne
wydech i wdech
tyś mnie pokochał nieprzytomnie
#magdaberedarubik
Bianka nie wiedziała, w jakim kierunku jadą i ile pokonali kilometrów, zanim telefon Marcela znowu się rozdzwonił. Szybko przełączył na tryb głośnomówiący w zestawie samochodowym.
- Załatwione - usłyszała głos młodego chłopaka po drugiej stronie. - Ukryłem adres IP przez płatny VPN. Nie powinni cię namierzyć. Ale lepiej korzystaj z TOR'a, tylko nie szukaj niczego w darknecie, mój padawanie.
- O co chodzi? - zapytała Bianka zniecierpliwionym tonem, gdyż miała wrażenie, że ten chłopak mówił do Marcela szyfrem.
- To ty dalej nie jesteś sam? O kurwa!
- Dzięki, Jeremi. Nara! - Rozłączył się, nim przyjaciel zdążył zadać jakieś pytanie.
Posłał Biance niezadowolone spojrzenie, ale nie tak surowe jak się spodziewała.
- Możesz zwolnić? Na tej drodze jest ograniczenie do dziewięćdziesięciu.
Bianka nie rozpoznawała trasy, którą jechali. Podążali wzdłuż lasów i pól, co jakiś czas mijając pojedyncze budynki mieszkalne, ale Marcel nie specjalnie przejmował się znakami. W końcu, po jakiejś niespełna godzinie jazdy od kempingu, zatrzymał samochód na leśnym postoju, ale Bianka była tym mało zainteresowana. Myślami wciąż była przy zmartwionych bliskich.
Chojecki wyciągnął ze schowka mapę i rozłożył ją na przedniej masce samochodu, wpatrując się w nią intensywnie. Zaznaczał też koła i kreski markerem, co dla dziewczyny przypominało szukanie drogi z labiryntu w kartach pracy dla dzieci z podstawówki.
- I? - zapytała już poważnie wkurzona.
- I co? - Marcel odwrócił głowę w jej stronę z zakrętką flamastra w zębach.
- Czy teraz mogę napisać do mamy, żeby już się nie martwiła? Ten Jeremi mówił...
- Nie możesz - powiedział beznamiętnie, za co otrzymał lodowate spojrzenie. - Nie patrz tak. Nie możesz skorzystać ze swoich starych kont. Ale możesz założyć nowe. Możesz im się nagrać, jeśli chcesz, aby wiedzieli, że nic ci nie jest.
Bianka popatrzyła na Marcela, nie dowierzając. Z jego ust brzmiało to tak, jakby to było dziecinnie proste. Wydawał się uspokojony, napięcie zniknęło z twarzy chłopaka, przez co jego rysy stały się delikatniejsze. Teraz w zupełności skupiał się na niej. Zrozumiała, że bardziej od aresztowania przez policję, bał się odnalezienia przez ojca, co było dla niej do przyjęcia, ale nadal kompletnie pozbawione głębszego sensu. Nie można wiecznie uciekać. Przychodzi czas, by się zmierzyć z własnym życiem.
Chłopak widząc jej nieugiętą minę, przewrócił oczami.
- Zrób to teraz. Poważnie. Możesz teraz do nich napisać.
Na dowód Marcel kliknął coś w swoim telefonie, a po chwili Bianka miała już ponowny dostęp do sieci WiFi na swoim smartfonie.
- I to bezpieczne dla ciebie? - dopytała.
- Skoro Remi tak mówi, to tak. Masz jakąś zaufaną osobę, do której możesz napisać?
Zmarszczyła czoło.
- A dlaczego nie do mamy? - spytała nieufnie.
- Bo może być to dla ciebie nieprzyjemne - skwitował, wzruszając ramionami. - Najpierw będą szczęśliwi, że się znalazłaś, a potem nieźle wkurwieni. Nie lepiej zawiadomić ją przez kogoś, komu uwierzą, a nie narazisz się na ich gniew?
- Brzmi tak, jakbyś mówił z własnego doświadczenia - domyśliła się, choć Marcel tego nie potwierdził żadnym gestem. - To jak uciekanie od odpowiedzialności. Ja nie chciałam im tego zrobić, Marcel. Straciłam głowę, bo już dawno miałam się do nich odezwać - wyjaśniła.
- Teraz patrzę na ciebie i widzę, że się boisz. W przeciwnym razie, bez oglądania się na mnie, już byś to zrobiła.
Bianka zacięła usta, nie chcąc przyznać Marcelowi racji.
Cholernie bała się skontaktować z kimkolwiek z jej rodziny. Bała się nie tego, że na nią nakrzyczą, że powiedzą jej jak bardzo ich zawiodła, ale tego, że przez swoje nieroztropne zachowanie mogła skrzywdzić fizycznie i psychicznie tych, których najbardziej kochała. Przede wszystkim zaś obawiała się tego, że poproszą ją, aby natychmiast wracała, a ona to zrobi. Dla nich, nie dla siebie.
Momentalnie jej dłonie zaczęły się trząść. Wiedziała jednak, że musi to zrobić, bo jej bliscy już dość się przez nią wycierpieli.
- Mam ci pomóc? - szepnął, obejmując ją ramieniem.
Gniewny Marcel gdzieś zniknął i na nowo stał się tym słodkim chłopakiem, który odciągał od niej gałęzie, pytał, czy jest jej zimno, podawał cieplejsze ubranie. Chłopakiem, który potrafił odczytywać dokładnie to, czego potrzebowała. A najbardziej potrzebowała bliskości.
Drugiemu Marcelowi trochę brakowało do bycia ideałem. Musiała nauczyć się z nim żyć. Ale dla Bianki Marcel Chojecki wcale nie musiał być idealny. Wystarczyło, że po prostu był.
Instynktownie wtuliła się w jego tors i wzięła parę głębszych oddechów, wdychając jego znajomy zapach, który działał na nią uspokajająco jak olejki kamforowe. Był jak ciepły okład, który łagodził ból opuchniętego serca.
Chłopak zabrał od niej telefon, obejmując ciaśniej, poklikał i za chwilę oddał jej urządzenie z nowym zalogowaniem.
- Amelia Frątczak. Dodaj ją do znajomych, proszę - powiedziała łamiącym się głosem.
- Zrobione. Błyskawicznie zaakceptowała, a nawet nie masz profilowego. To jakaś twoja przyjaciółka? - zapytał, szczerze zainteresowany.
- Kuzynka, ale jest jak najlepsza przyjaciółka.
- Ooo, od razu napisała.
Mia: Bia, to ty?
Bianka oderwała się od Marcela i spojrzała w wyświetlacz.
Mia: Proszę, niech to będziesz ty.
Mia: Wszyscy mówią, że cię porwali, ale ja nie chcę w to wierzyć.
Mia: ????
Mia: To jakiś głupi żart?
Bianka wybuchła płaczem. Nie pomagała jej już obecność Marcela. Nie słyszała nawet słów pocieszenia, które szeptał jej „porywacz". Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Gdy się lekko uspokoiła, Marcel odwrócił ją do siebie twarzą i uniósł jej podbródek, aby spojrzała mu w oczy.
- Nie pisz, po prostu nagraj wiadomość - zaproponował, taksując ją czułym wzrokiem. - Powiedz im tyle, ile chcesz, aby wiedzieli. Uwierz mi, że czekają na to.
Bianka szybko przetarła oczy, aby wziąć się w garść.
- Zuch dziewczyna. Włączę dyktafon, a ty po prostu mów.
Pokiwała nieśmiało głową.
- Część Amelia. Tak, to ja.
Marcel zmrużył oczy, ale dziewczyna tak mocno przygryzała drżącą wargę, że nie mogła wydusić słowa. Wysłał nagranie głosowe i nie reagował na trylion nowych wiadomości od Mii. Włączył z powrotem funkcję wiadomości głosowej na komunikatorze, dając gestem Biance znać, aby kontynuowała.
- Bardzo was przepraszam, że tak was wystraszyłam, ale nikt mnie nie porwał. To wszystko jedno wielkie nieporozumienie. Zostawiłam wam kartkę.
Marcel ponownie urwał nagranie i wysłał.
- To teraz nie jest ważne, Bi. Powiedz im, że jesteś bezpieczna, nic ci nie jest i żeby odwołali poszukiwania.
Bianka wzięła dużo głębszy oddech, a po policzkach płynęły jej rzeki łez.
- Chce wam tylko powiedzieć, że nic mi nie jest. Nie musicie się martwić. Ja... Ja musiałam wyjechać. Daleko, ale wrócę do was niedługo. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Po prostu... miałam wszystkiego dość. Ale nie bójcie się. Dbam o siebie, wszystko kontroluję. Odezwę się jeszcze i wam to wyjaśnię. Tak strasznie mi przykro...
Marcel przerwał nagranie, a Bianka rozpłakała się na dobre. Przesłał też niespodziewane zdjęcie, które jej zrobił, kiedy była spokojniejsza. Dopisał krótką wiadomość od siebie, bo zdenerwowana dziewczyna nie była w stanie samodzielnie tego zrobić.
Bianka: To dowód, że to naprawdę ja. Przykro mi, że Was wystraszyłam. Napisz, proszę, czy u Was wszystko dobrze.
Marcel przybliżył Biankę do siebie, nie mogąc dłużej znieść jej łkania. Sam pociągnął nosem, czując się po części winnym jej łez. Teraz jednak widocznie odetchnął z ulgą. Za jakiś czas media powinny podać informację, że Bianka skontaktowała się z rodziną i zakończyć akcję poszukiwawczą.
- Już dobrze... Już po wszystkim - mówił do niej, głaszcząc po włosach. - Byłem na ciebie kurewsko zły, ale teraz wiem, jakie to uczucie, kiedy można ciebie stracić i im nie zazdroszczę.
Poderwała głowę w górę, aby spojrzeć chłopakowi w oczy, kompletnie zaskoczona jego słowami. Porażający błękit jego tęczówek onieśmielał ją za każdym razem, gdy skupiały się tylko na niej.
- Przez moment bałem się, że mnie zostawisz, Bi.
- Zrobiłabym to - przyznała ochrypłym głosem. - Już prawie do nich zadzwoniłam w recepcji.
Była pewna, że Marcela znowu opanuje złość i ją puści, ale w odpowiedzi objął ją jeszcze mocniej. Nie chciał, by nagle zniknęła. Jeszcze nie teraz.
Ton jej głosu stwardniał.
- Ale gdy to wszystko mówiłam, zrozumiałam, ile w tym było prawdy. Ja naprawdę muszę od nich odpocząć. Są opiekuńczy i chcą mi pomóc, ale to ja muszę sobie poukładać w głowie niektóre sprawy. Bez nich. Sama.
- Nie musisz mi tego wyjaśniać, mała.
Marcel objął ramionami jej głowę, przyciskając ciaśniej do piersi. Uwielbiał w niej to, że była taka filigranowa i mieściła mu się w dłoniach. Mógł ją całą schować i mieć tylko dla siebie. Ubóstwiał jej gładkie, lśniące włosy w kolorze czekolady, po których ją głaskał jak małą dziewczynkę, czując jak uspokaja się pod wpływem jego dotyku.
- Czuję, że nie zasłużyłam na to, że mnie szukali. Bo zrobiłam im wielką podłość.
Spokojny głos Bianki wnikał w bluzę Marcela.
- Muszą cię zrozumieć. Nie zawsze można kierować się dobrem innych, a swoim - odparł szczerze.
- To egoistyczne - powiedziała cicho.
- To naturalne.
- Ty tak robisz? Myślisz o sobie, dlatego nie obchodzi cię, że twój ojciec może umierać z niepokoju i dlatego cię szuka?
Nie patrzyła mu w oczy, przez co łatwiej było jej zadać mu to pytanie.
Marcel długo milczał. Jego klatka piersiowa przyśpieszyła, co dało dziewczynie jasny sygnał, że to, co mu powiedziała, zrobiło na nim wrażenie.
- Wie, że żyję. I to mu wystarczy - odpowiedział zdawkowo, choć wcale nie spodziewała się po nim żadnej reakcji. Zwykle Marcel sprytnie unikał odpowiedzi.
Poruszyła się, więc chłopak odsunął Biankę na długość ramienia i przyjrzał się jej twarzy. Nie przeszkadzało mu, że była napuchnięta i czerwona od płaczu. Miała biały odcień cery i wyglądała niezdrowo. Zaprowadził ją do auta, a z bagażnika przyniósł jej koc i poduszkę.
- Prześpij się. Obudzę cię na następnym przystanku. - Posłał jej przyjazny uśmiech.
- A jeśli ktoś będzie chciał się ze mną skontaktować na Messengerze? Mia na pewno napisze jak zareagowali moi rodzice. Muszę wiedzieć, czy przyjechali z Poznania, co u dziadków...
- Wtedy cię obudzę - przerwał jej, nakrywając kocem i podkładając poduszkę o zagłówek. - A teraz śpij.
Miał ochotę dotknąć jej podbródek, ale w porę się powstrzymał. Ostatnio nie mógł utrzymać przy sobie rąk i najchętniej trzymałby ją w ramionach cały czas, jakby Bianka była jego trzecim płucem, bez którego teraz nie może się obejść, aby normalnie funkcjonować. Musiał się opamiętać.
Za bardzo chciał jej dotykać.
***
- Bi... wstawaj, śpiochu.
Przyjemne łaskotanie na policzku chciało ją wyrwać z objęć Morfeusza, ale było jej tam tak dobrze, że nie chciała się budzić. Tam czuła spokój, było miękko i słodko jak wata cukrowa.
- Proszę - usłyszała tuż przy uchu.
Czyjś ciepły oddech drażnił ją w kark, a nieco szorstkie palce zataczały delikatne kręgi na jej gładkiej skórze na policzku.
Bianka otworzyła oczy i myślała, że tonie. Wpadła w głębinę niebieskich oczu Marcela, które patrzyły na nią z czułością i lekkim rozbawieniem.
- Jesteśmy na miejscu, księżniczko.
Wyprostował się, a ona wytarła ręką kąciki powiek z zalegającej ropy.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała jeszcze półsenna, rozglądając się w obie strony.
- Na stacji benzynowej.
Wstała, czując jak bolą ją kości, ale zrobiła to zbyt gwałtownie i coś strzeliło jej w karku. Zaczęła rozmasowywać to ścierpnięte miejsce. Zwykle nie umiała zasnąć na dłużej w samochodzie, a teraz miała wrażenie, że upłynęły godziny.
- Ale gdzie dokładnie jesteśmy? - zapytała ponownie.
- Wierzbno? Jakaś dziura prawie dwieście kilometrów za Poznaniem - odparł, otwierając jej drzwi.
Faktycznie znajdowali się na stacji benzynowej Orlenu. Ale nie na MOP'ie na autostradzie, czy drodze szybkiego ruchu, ale przy zjeździe z drogi krajowej przy parkingu TIR w jakiejś małej miejscowości. Biankę dziwiło, dlaczego Marcel wybierał tak mało oczywistą trasę.
Szybko jej myśli zajęło coś innego. Sięgnęła po telefon, jaki zostawiła na desce rozdzielczej, ale go tam nie było. Zmrużyła oczy z niepokoju.
- Gdzie mój telefon, Marcel?
W jej głosie wyczuł gniew.
- Spokojnie, Bi. - Wyciągnął urządzenie z kieszeni. - Wyciszyłem go. Nie chciałem, aby cię obudził. Tak smacznie spałaś - ostatnie dodał szeptem, pochylając się w jej stronę.
Uśmiechał się kącikiem ust. Gdy chciała po niego sięgnąć, podniósł rękę wyżej.
- Przepraszam, ale przeczytałem wiadomości od Mii - dodał, po czym oddał jej telefon.
Bianka powinna być na niego zła za naruszenie prywatności, ale nie potrafiła. Przełknęła z trudem ślinę.
- Co pisze? - zapytała słabo.
Wolała to usłyszeć od niego.
- Odwołali poszukiwania. Mia nawet zrobiła screena z wydania ogólnopolskich wiadomości. „Poszukiwana skontaktowała się z rodziną" i takie tam... Gliny nie udzielają informacji odnośnie szczegółów sprawy.
Bianka założyła ręce na piersi, wymierzając w chłopaka ostre spojrzenie.
- Wiesz, że nie o to pytam... - Zagryzła z nerwów wargę.
- Sama przeczytaj, Bi. Musisz.
Dziewczyna pokiwała głową i westchnęła przeciągle. Je serce pracowało na zwiększonych obrotach i poczuła, że robi jej się gorąco, a jednocześnie było jej słabo z nerwów. W końcu jednak uruchomiła komunikator.
Mia: Boże, tak się cieszę, że to ty.
Mia: Nie wiem o co chodzi, ale ciocia prosi cię, żebyś wróciła do domu. Ja też cię proszę...
Mia: Dziadkowi raz skoczyło ciśnienie, ale oboje wytrzymali całą tę... „akcję". Właściwie nie wiem, po co ci to piszę. Sama do cholery zadzwoń to się dowiesz!
Mia: Co ty odwaliłaś??? Dlaczego???!!!
Mia: Czekaj... to zdjęcie. Ty nie jesteś sama, prawda???
Mia: Znalazłam kartkę. Leżała pod komodą...
Mia: On jest z tobą? Ten cały Marcel?
Mia: On cię do tego namówił?
Mia: Nie znasz gościa! Nie ufaj mu. Może być niebezpieczny, Bia!
Mia: Nie wkurzaj się na mnie, proszę, odpisz. Wiesz, co my przeżywaliśmy, Bianka?! Twoja mama ciągle płakała, nawet twój tata strasznie to przeżywał.
Mia: Jestem na ciebie kurewsko zła, Bia! To były dwa najgorsze dni dla naszej rodziny!
Mia: I napisz do cioci i wujka, nie jestem posłańcem!
Mia: Proszę cię, wróć do nas. Nie bój się.
Mia: Ja ci już nawet wybaczyłam.
Mia: Tylko wyjaśnij nam to.
Mia: Będzie dobrze.
Mia: Odpisz... błagam. Martwię się...
Bianka miała ochotę roztrzaskać telefon o chodnik.
Nie czuła niczego. Myślała, że zaleje ją wstyd i żal, pustosząc jej zbolałą duszę, ale w środku była spokojna, choć nie rozumiała dlaczego.
- Chyba wystarczy... - stwierdził Marcel i wyjął jej z dłoni smartfona, w który się tępo wpatrywała. - Mia pisze średnio co dziesięć minut, więc lepiej będzie jak obie ochłoniecie.
Przypatrzył się jeszcze raz zdjęciu profilowemu ładnej dziewczyny o prostych, czarnych włosach i łagodnej twarzy, która teraz przypominała mu rozwścieczonego bulteriera.
- Jesteście blisko spokrewnione? Jesteście do siebie nawet podobne - zauważył.
- Chyba tak...- zgodziła się Bianka, błądząc myślami.
Nieobecny wzrok dziewczyny prześlizgiwał się po otoczeniu, ale nie osiadał na niczym długo, jakby jej dusza znów uciekała daleko.
Marcel ujął jej policzki w swoje dłonie i sprawił, że ponownie na niego spojrzała, a pociągnięta za sznurek dusza wróciła na miejsce. Bianka zaczęła widzieć tylko jego. Nie obchodziło jej nawet to, że stali po środku chodnika i swoim zachowaniem mogli zwrócić uwagę innych klientów stacji. Nie liczyło się nic, oprócz tych dłoni i tej pary oczu.
- Olej to. Daj sobie i im czas, mała. Oni nawet nie próbują cię zrozumieć... tego gówna, w którym sami tkwią. Już obrzucają cię winą za wszystko, a nie znają nawet powodu. Nie próbują niczego skumać. Chcą mieć jedynie poczucie, że to nie oni spierdolili, tylko ty. To chore.
W jasnych oczach Marcela ujrzała coś ukrytego, czego nie potrafiła jeszcze określić, ani zdefiniować. Bianka jednak widziała, z jaką świadomością wypowiadał każde słowo, jakby naprawdę w środku tak myślał i to dotyczyło ich obojga.
- Mam przestać z nimi rozmawiać? - zapytała z lekką pretensją. - Nie umiem tak jak ty. I nie chcę. - Spuściła wzrok.
- Nie każę ci tego robić. Ale myślę, że potrzebujesz im, a przede wszystkim sobie udowodnić, że potrafisz radzić sobie sama. Bo potrafisz, Bi.
- A ty sobie radzisz? - Odbiła piłeczkę, a oboje spojrzeli sobie głęboko w oczy.
Skoro oboje byli jak dwa poranione ptaki ze złamanymi skrzydłami, kto kim powinien się opiekować? Żadne z nich nie miało szans polecieć w dalszą drogę, jeśli się nie naprawią, a mogą to zrobić jedynie sami. Bianka doskonale to wiedziała i chciała, aby Marcel też to pojął.
Odsunął się, co przyjęła z niechęcią i przytrzymał jej drzwi. Wszedł za nią do sklepu, od razu rozglądając się po asortymencie, jakby zapomniał o wcześniejszej rozmowie.
Zaczął zabierać z półek kaloryczne przekąski, za które przy kasie zapłaciliby krocie. Biankę rozchmurzył widok Marcela, próbującego sięgnąć dla niej Fantę Zero z naręczem paczek chipsów. Stanęła obok niego i zaczęła zabierać od chłopaka niezdrowe jedzenie.
- Dzisiaj się zapomniałeś i to kilka razy - przypomniała.
Odłożyła paczki z powrotem we właściwe miejsce. Marcel westchnął i skrzywił się jak urażony chłopiec.
- Nie bądź taka. Wiem, że pobluzgałem, ale wymyśl mi inną karę. Facet w moim wieku potrzebuje kalorii, Bi.
Dziewczyna jednak była nieugięta i wyjęła z jego rąk ostatnie chipsy, jakie kurczowo trzymał przy sobie.
- To puste kalorie. Poszukam czegoś pożywnego, ale z mniejszą ilością śmieci. - Uśmiechnęła się triumfalnie, a Marcel podążał za nią jak posłuszny piesek.
Bianka po uprzednim przeczytaniu składu, zabrała dla nich kanapki z kurczakiem, paczki solonych orzeszków, batony proteinowe, wodę i po puszce gazowanego napoju. Dla siebie dorzuciła jeszcze sałatkę, ale jej skład już jej tak nie ucieszył, a dla Marcela na pocieszenie chipsy z soczewicy. Żadnych energetyków.
Wyszli ze sklepu, obładowani torbą z przekąskami, którą Bianka wrzuciła do bagażnika, gdy Marcel juz siedział na masce samochodu i zajadał batona w czekoladzie. Wszystkie stoliki były zajęte przez kilka rodzin, których pociechy bawiły się nieopodal na placu zabaw.
Obejrzała się na młodego mężczyznę, który bujał swoją pięcioletnią córeczkę na huśtawce, czując jak wracają do niej niechciane wspomnienia. Też kiedyś tata bawił się z nią w taki sposób, aż pewnego dnia zemdlała podczas zabawy i odtransportowano ją do szpitala. Miała wtedy osiem lat, ale doskonale pamiętała strach w oczach rodziców, leżenie na oddziale, liczne badania, szkolenie. Od tamtej pory część jej beztroskiego dzieciństwa zniknęła bezpowrotnie. Tamta diagnoza stała się dla ich rodziny momentem granicznym, od którego zawsze wszystko dzieliło się na "przed" i "po". Dla jej rodziców była jak kara, dla niej zaś niczym wyrok, z którym musiała nauczyć się żyć każdego dnia.
Przełknęła żal, który zagnieździł się gdzieś na dnie jej serca, przypomniawszy sobie o swoim "towarzyszu" i skupiła się na tym, by przez stres znów nie mieć wysokiego poziomu glikemii.
- Zaraz wracam - rzuciła do Marcela, narzucając na plecy czerwony plecaczek.
W toalecie oblała twarz zimną wodą, bo w lustrze wydawała jej się nieco pulchniejsza niż ostatnio. Automatycznie wyjęła z etui pena z insuliną szybkodziałającą i dokładnie przemyła ręce wodą z mydłem, bo skończyły jej się jednorazowe waciki nasączone alkoholem. Po sprawnej wymianie igły i odliczeniu potrzebnych jednostek na wstrzykiwaczu, wbiła ją w fałd skórny na brzuchu pod kątem czterdziestu pięciu stopni, wprowadzając ostrze nieco za płytko, bo powstał bąbel.
W tym momencie w drzwiach zjawiła się pracownica obsługi z wiadrami na wózku i mopem w ręce. Bianka zamarła z igłą wbitą w skórę, gdy kobieta w średnim wieku obrzuciła ją długim, podejrzliwym spojrzeniem, które zawsze wprawiało młodą dziewczynę w zakłopotanie.
Nienawidziła tego. Bardziej od igieł nienawidziła, gdy ludzie tak na nią patrzyli, zadając setkę niewypowiedzianych pytań. Ich ciekawość i niezrozumienie na twarzy bolało gorzej niż niewielkie ukłucie. Od dziecka walczyła, by przestano ją traktować inaczej, nie jak pacjenta, a kogoś, kogo nie trzeba ograniczać i wiecznie sprawdzać.
Bianka upuściła pena na podłogę, gdy sprzątaczka zajęła się wymianą papieru w toaletach, a jej i tak się wydawało, że czuła jej wzrok na plecach. Nie chcąc budzić większej sensacji, prędko wrzuciła wszystko z powrotem do otwartego plecaka, nie sprawdziwszy stanu urządzenia i wyszła bez słowa, najchętniej zatrzaskując drzwi, ale były na sprężynie.
Zastała Marcela, gdy ten rozmawiał przy samochodzie przez telefon. Stał tyłem, więc nie zdołał jej dostrzec. Nie zamierzała podsłuchiwać, ale miał włączony tryb głośnomówiący.
- Nie wkurwiaj mnie, Marcel, tylko słuchaj. Twój stary u mnie był.
W słuchawce Bianka usłyszała zdenerwowany kobiecy głos.
- Skąd wiesz, że to był on? Nigdy go nie spotkałaś - uspokajał Chojecki.
Głośne westchnienie jasno wskazywało, że dziewczynie kończyła się cierpliwość.
- Przedstawił mi się, debilu! Poza tym widziałam jego ryja w telewizji, zapomniałeś?
Marcel boleśnie napiął mięśnie ramion, czując nagły wyrzut adrenaliny i uderzenie krwi do głowy. Oblał go zimny pot, a przez łomot serca prawie nie docierały do niego słowa przyjaciółki.
- Czego chciał? - wykrztusił niskim, ochrypłym głosem, który ledwie przecisnął mu się przez ściśnięte gardło.
Wziął drżący oddech, w którym Bianka rozpoznała lekki objaw paniki, choć próbował z całych sił go tłumić. Jej samej żołądek się ścisnął z nerwów, gdy próbowała coś z tego rozumieć. Niepokój rósł w niej coraz bardziej.
- Nie wiem, kurwa! Wypytywał o ciebie, o to czy wiem, gdzie się ukrywasz.
Marcel przeczesał nerwowo włosy, a Bianka schowała się za samochód, by dalej pozostać niezauważona. Wiedziała, że nie powinna tak bezczelnie podsłuchiwać, ale sprawa z ojcem Marcela wydawała jej się coraz bardziej podejrzana.
- Chyba mu niczego nie powiedziałaś... - Ton jego głosu stał się lodowaty, co wybrzmiało jak groźba.
- Ohujałeś?! Jasne, że nie, ale spanikowałam! Jak mnie znalazł i połączył z tobą?
- Drań musiał o ciebie wypytać w szpitalu... - mruknął zajadle, aż zęby mu zazgrzytały. - Mogłem to przewidzieć. Pieprzony ubek!
- Tylko spokojnie... Każdy mógł się wygadać. Tylko, że... Powiesz, że ocipiałam, ale Marcel... On serio wydawał się zmartwiony.
Lodowaty śmiech Marcela zmroził Biankę. Bała się co jeszcze usłyszy i zachodziła w głowę skąd było w nim tyle jadu na myśl, iż jego ojciec pragnął go odnaleźć i się o niego troszczył? Co się miedzy nimi wydarzyło?
- Pierdolenie. On ma mnie gdzieś. Zawsze tak było.
- Nie pieprz! Nie widziałeś go. Miał prawie łzy w oczach. Wie, że go okłamałam. Mówił, że potrzebujesz tera...
- Uwierzyłaś prokuratorkowi, bo się przy tobie rozbeczał? - zakpił Marcel, a Bianka poczuła jak jej gardło zatyka klucha, którą z trudem przełknęła. - I ty chcesz zostać aktorką?
W słuchawce zapadła głucha cisza. Rozmówczyni Chojeckiego długo milczała i przez moment Marcel pomyślał, że w złości się rozłączyła. W zasadzie zasłużył na to, bo niepotrzebnie przelał swoją frustrację na przyjaciółkę, która przecież nie była jego workiem treningowym. Nie powinien tak reagować. Nie powinien znów tracić kontroli.
- Przepraszam... - wyszeptał cicho, uginającym się od skruchy głosem.
Przeprosiny Marcela były szczere, ale jego wcześniejsze, napastliwe słowa pozostawiły jakiś gorzki posmak. Czasem jedne przeprosiny nie wystarczą.
- Chcę tylko wiedzieć, czy jesteś po mojej stronie. Ty i Remi. Jesteśmy rodziną. Nie mam nikogo prócz was...
Niewidzialne macki ścisnęły Biankę za serce, powodując całkiem realny ból. Łzy zapiekły ją w kącikach oczu, słysząc ile bólu i desperacji kryło się za tym wyznaniem. Ciężar jego cierpienia niemal ją przygniótł do ziemi. Czyżby to była prawda? Ona nie wyobrażała sobie nie mieć przy sobie kręgu ludzi, którzy darzyli ją bezwarunkową miłością. Miała rodziców, kochających dziadków, masę kuzynów, ciotek i wujków, którzy zapewne wyłożyliby ostatnie pieniądze na okup, by sprowadzić ją do domu. Tymczasem Marcel za jedynych przyjaciół uważał jakąś podejrzaną dwójkę, którzy być może mieli na niego zły wpływ...
- Jestem z tobą, wiesz o tym, ale... czasem się zastanawiam, czy twój ojciec nie miał racji. Czy nie powinieneś tam wrócić...
Chojecki odetchnął z wyraźną ulgą, a Bianka nie miała zamiaru już dłużej im przeszkadzać. To było zbyt osobiste i żałowała, że nieświadomie przekroczyła barierę prywatności. Poczuła się jak intruz, który zakradł się do cudzego życia. A z drugiej strony zrozumiała jak bardzo pragnęła, by to z nią rozmawiał się i przed nią otworzył. Chciała stać się częścią jego świata.
Poczekała, aż się rozłączą w zgodzie, co na szczęście nastąpiło, po czym wyłoniła się zza samochodu tak, by zrobić wokół siebie zamieszanie.
- Już jestem! - zawołała głośno, a Marcel odwrócił się w jej stronę.
Zamarł z telefonem w dłoni, więc powiodła tam ciekawskim spojrzeniem.
- Rozmawiałeś z kimś? - spytała, udając beztroskę i wbijała w chłopaka badawcze spojrzenie.
Chciała sprawdzić czy się przyzna czy znów ją okłamie. A przede wszystkim poznać powód, dla którego uciekał. Gdyby miała moc czytania w myślach, chętnie by z tego skorzystała, bo nieodgadniony wyraz twarzy Marcela był dla niej jak świerzbiące ukąszenie. Jako przyszła psycholog marzyła by posiąść umiejętność odgadywania uczuć, zaglądania w ludzką, okaleczoną duszę. Wówczas wiedziałaby, jak ją uleczyć. Marcel był ciężkim przypadkiem, którego nie potrafiła rozszyfrować. Za każdym razem jej się wymykał, ilekroć poznawała o nim coś nowego. Nie zamierzała jednak rezygnować.
- Z... Je... Z Aleks - odparł z wahaniem, jakby sam nie do końca był pewny tego, co chciał powiedzieć. W końcu jednak postawił na prawdę.
Ucieszona Bianka rozluźniła się i uśmiechnęła łagodnie.
- Twoją przyjaciółką? - uściśliła.
Marcel przytaknął ruchem głowy, jakby nie miał siły wytężać głosu, ale gdy milczał za długo, Bianka postanowiła drążyć temat.
- Coś się złego stało?
Spuścił wzrok na swoje buty i przymknął na moment oczy.
- Nie gadajmy o tym, mała - westchnął.
Dziewczyna zacięła usta, nie chcąc, by kolejny raz ją tak lekceważąco zbywał.
- Dlaczego? Sam nie odpuszczasz w podobnej sytuacji, jeśli o mnie chodzi, więc dlaczego ja mam to zrobić twoim zdaniem?
Podreptała bliżej chłopaka i skrzyżowała ręce na piersi. Jej intensywne, wyczekujące spojrzenie wypalało w nim dziury.
- No? Słucham. Opowiesz mi o czym dokładnie mówiła Aleks?
Oczy Marcela pociemniały, wyrzucając z siebie iskry i przybrał bardziej bojową minę.
- Słyszałaś... - stwierdził, domyślając się, że musiała stać tam o wiele dłużej.
Bianka objęła się ramionami, choć rękawy bluzy Marcela były na nią stanowczo za długie, że jej dłonie znikały w środku. Nie było jej nawet przykro, że się zdradziła.
- Skoro wiesz, to dlaczego tak ci zależy, by to usłyszeć ode mnie?
- Bo chcę, byś był ze mną szczery - wyznała zniecierpliwiona. - Jak mam ci ufać, skoro ciągle coś przede mną ukrywasz?
Marcel zmrużył oczy i przekręcił głowę na bok, przypatrując się dziewczynie uważnie.
- Czyli mi nie ufasz?
Uniosła wyżej podbródek, by spojrzeć mu w oczy. Z bliska było to trudne, bo na linii wzroku miała jego umięśnioną klatkę piersiową, która pobudzała wyobraźnię, nawet, gdy zwykle się chował pod obszernymi bluzami.
Nie była pewna jak odpowiedzieć, bo ciągle z tyłu głowy dochodziły do głosu wątpliwości. Dotychczas dał jej tyle samo powodów by mu nie ufać, ale nie chciała mówić tego na głos. Wybrała więc to, co uznała za najlepsze. Ucieczkę.
Spuściła oczy, gdy twarz zaczęła ją mrowić. Wiedziała, że brunet intensywnie się w nią teraz wpatrywał i nawet w takiej sytuacji za bardzo jej się to podobało.
Marcel ściągnął brwi w wyrazie zaskoczenia. Jego usta się poruszyły, ale się nie odezwał. Blanka prychnęła dla rozładowania napięcia i postanowiła zakończyć dyskusję, skoro pierwszy unikał trudnych odpowiedzi. Odwróciła się plecami, a wtedy złapał ją za łokieć i obrócił, przyciągając do siebie. Chciała się odsunąć, ale przyparł ją do maski samochodu. Jego ręce zamknęły się po jej bokach. Znalazła się pośrodku, uwięziona między jego ramionami.
- To proste pytanie, do cholery. Ufasz mi czy nie? - spytał nagląco.
Wzięła głęboki oddech, gdy uderzył w nią otumaniający zapach jego perfum. Naburmuszona i czerwona na twarzy, uparcie nie odpowiadała. Chciała go tym wkurzyć. Miała dość, że ciągle łapał ją za słówka i wykorzystywał swój męski urok, by odbijać piłeczkę. Nie grali w pieprzonego tenisa! Nie chciała dać mu tej satysfakcji i pozwolić się zdekoncentrować.
- Ja pierwsza zapytałam... - odparła, nie odrywając wzroku od jego twarzy, choć ten jej był o wiele mniej pewny siebie.
Kącik ust Marcela drgnął, gdy w milczeniu wodził oczami po jej twarzy.
Bez ostrzeżenia odsunął się i złapał dziewczynę za rękę, zaciągając prosto na plac zabaw, już prawie opustoszały, bo część samochodów odjechała.
- Możesz mi powiedzieć, co ty znowu wymyśliłeś? - pytała z gniewem, gdy stanął obok huśtawek.
- Sprawdzimy czy mi naprawdę ufasz... Stań tutaj. - Wskazał głową na krzesełko jednej z bujanek.
- Oszalałeś? To dla dzieci.
Wywrócił oczami i posłał jej przeszywające spojrzenie, z którym już nie miała ochoty się kłócić. Dla świętego spokoju stanęła na plastikowym siedzisku i przytrzymała się łańcucha.
- Zadowolony? - Parsknęła, kręcąc głową.
- Odwróć się plecami do mnie.
- Po co? - Zmarszczyła czoło.
- Widzisz? Wciąż mi nie ufasz, a chcę to zmienić. Zrób co mówię, proszę.
Okręciła się, co nie było łatwe, bo huśtawka zaczęła się kołysać i Bianka miała wrażenie, że zaraz plastikowe krzesełko pęknie albo ucieknie jej spod stóp. Marcel uspokoił nieco rozbujaną huśtawkę, po czym dodał spokojnie:
- A teraz zamknij oczy, odchyl się i puść łańcuchy.
Bianka wybuchła śmiechem.
- Chcesz, żebym spadła?
- Złapię cię.
- No nie wiem... - Zastanawiała się na głos.
W brzuchu zagnieździł się strach, bo nigdy nie była zbyt odważna, ale też rosnące podniecenie na myśl, iż pofrunie prosto w silne męskie ramiona. Wahała się czy nie zrobi sobie albo jemu krzywdy, była przecież za ciężka, a huśtawka niestabilna. Wszystko mogło się wydarzyć. Mogła źle upaść albo przygnieść Marcela.
Wtedy poczuła jak dłonie młodego mężczyzny dotykają jej bioder, gdy stanął za nią. Nadal był nieco wyższy od niej, choć stała na podwyższeniu. Biankę przeszył prąd. Tętniąca krew zawrzała jej w żyłach, pompując ją wprost do rozszalałego serca.
- Nie pozwolę ci upaść. Zaufaj mi, Bi - wyszeptał czule wprost do ucha dziewczyny.
Zacisnęła mocniej łańcuch w dłoni, gdy łaskotanie w uchu zamieniło się w nieznośne mrowienie w podbrzuszu. Stała na miękkich nogach i prawie straciła równowagę.
Odsunął się, a jej momentalnie zabrakło powietrza. Dudnienie w piersi jeszcze bardziej się wzmogło, a gorąco oblewało ją od góry do dołu.
Kiwnęła głową, niezdolna wyartykułować niczego sensownego, bo zmysły miała wyostrzone a w głowie gęstą papkę zamiast mózgu. Przymknęła oczy, gdy huśtawka przestała się bujać, czując łagodne promienie słońca na policzkach. Bez namysłu odchyliła się, jednocześnie puszczając łańcuchy.
Poleciała do tyłu, czując pęd i siłę grawitacji, a potem gorący dotyk w talii i na plecach. Otworzyła oczy, zaskoczona, że nie zderzyła się z ziemią i nic jej nie bolało. Zamiast tego odnalazła intensywne, rozżarzone spojrzenie niebieskich tęczówek, zdając sobie sprawę, że Marcel trzymał ją w objęciach, mocno i pewnie.
- Zawszę cię złapię, mała - wyznał cicho, pochylając się zdecydowanie za blisko jej ust.
Bianka uśmiechnęła się słabo, by zedrzeć z siebie wrażenie, jakie robił na niej jego zadziorny uśmiech i to głębokie spojrzenie, przed którym nie miała gdzie uciec. Jego czuły dotyk. Drażniący szept. Wszystko doprowadzało ją do granicy, powodując przyjemność i rozkoszne fale ciepła. Nie było miejsca, które teraz nie domagało się, by skupił na nim uwagę na dłużej. Każdy najmniejszy skrawek ciała Bianki pragnął być przy nim jak najbliżej. Stała się wrażliwym kłębkiem nerwów, nieodpornym na nic, co zamierzał z nią zrobić. Zgodziłaby się na wszystko.
Gwałtownym ruchem postawił Biankę na nogi i złapał za szyję, przyciągając na centymetry od swojej twarzy. Druga dłoń chłopaka zahaczyła o jej biodro.
- Ufasz mi?
Już nie patrzył jej w oczy, od czego przełknęła suchość w ustach. Oddychała płytko i nie potrafiła zapanować nad drżeniem serca. Zacisnęła palce na materiale jego rozpiętej bluzy, instynktownie przyciągając go bliżej. Jego zamglone pożądaniem oczy przesuwały się z jej długich rzęs na wargi, które juz pragnął nakryć swoimi. On jednak dalej czekał.
Wówczas usłyszeli chrząknięcie za plecami. Odwrócili głowy, jednocześnie przerywając objęcie, natrafiając na zimne, karcące spojrzenie matki, która zakrywała oczy małej, uroczej blondyneczce z dwoma kiteczkami.
- To plac zabaw dla dzieci - skwitowała kobieta, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Przepraszamy - odezwała się zawstydzona Bianka.
Marcel za to nic sobie nie robiąc z uwagi nabuzowanej matki-polki, podniósł dziewczynę za uda i podrzucił sobie przez bark. Oddalał się od placu zabaw, niosąc Biankę, która protestowała i krzyczała, by ją postawił.
- Ludzie patrzą! Postaw mnie!
- Nie odpowiedziałaś! - upierał się.
W ramach kary zaczął się okręcać wokół własnej osi. Bianka mocniej zacisnęła powieki. Zaczęła piszczeć i głośno się śmiać, nie mogąc powstrzymać rozbawienia.
- Dobra, już! Ufam.
Gdy Biance mocno zakręciło się w głowie, poklepała chłopaka w plecy by przestał. Zatrzymał się i ostrożnie postawił dziewczynę na nogi, ale niechcący pociągnęła go za ramię, że runęli na plecy. Oboje leżeli teraz obok siebie pośród niskich, położonych pędów kukurydzy.
Długo żadne z nich się nie odzywało, wpatrzeni w błękit nieba, zbyt przejęci, by burzyć tę intymną chwilę.
- Chcę cię ufać, Marcel. Chcę, byśmy byli ze sobą szczerzy. Proszę, nie zawiedź mnie - wyszeptała Bianka, przekręcając głowę w bok, by spojrzeć na Marcela.
Dalej czuła wypieki na policzkach, ale też było jej niezręcznie po tym niedokończonym pocałunku. Chłopak podparł głowę na łokciu i odwzajemnił jej spojrzenie. Jego poważna twarz nie zdradzała zbyt wielu emocji, więc Bianka poczuła niepewność, którą zmazały dopiero delikatne dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechnął.
Nie odpowiedział, tylko odszukał jej dłoń i mocno złączył ze swoją. Oboje powiedli spojrzeniem na ich splecione palce na tle słońca.
- Słońce jest tak nisko? Która jest godzina? - zapytała, zdając sobie sprawę, że musiało być późne popołudnie.
- Przespałaś parę godzin, a ja bałem się cię obudzić, więc...
Zaśmiał się, widząc jej zdumioną minę.
- Więc czekałaś na stacji, aż się wyśpię, bo bałeś się, że się obudzę? Co robiłeś w tym czasie? - zastanawiała się.
- Patrzyłem jak śpisz - odpowiedział, czym zbił ją jeszcze bardziej z tropu. - No i ładowałem samochód.
- To mnie nie uspokoiło. To wariactwo, wiesz o tym? - powiedziała ze śmiechem.
- Nie nazwałbym tego tak - droczył się, po czym wstał i wyciągnął do niej rękę.
Bianka myślała, że chce pomóc jej się podnieść, ale kiedy tylko wstała, przyciągnął ją do siebie, obejmując w pasie i zaczął stawiać kroki jak w tańcu.
- Tańczyłaś kiedyś w pieprzonym polu kukurydzy? To dopiero wariactwo - stwierdził.
- Ja nie umiem tańczyć - odpowiedziała lekko zawstydzona. - Poza tym nie słyszę melodii.
- Tym lepiej. Nie pogubimy rytmu - odparł z rozbawieniem.
Marcel nachylił się nad nią, drażniąc skórę tuż przy uchu własnym oddechem.
- Daj mi się prowadzić - szepnął, po czym okręcił dziewczynę wokół własnej osi, aż wybuchła śmiechem.
Nie liczyły się dla nich kroki, choć zaskakująco szybko zgrali się ze sobą jak para profesjonalnych tancerzy, którzy tańczą ze sobą intuicyjnie i czytają sobie w myślach. Marcel prowadził Biankę pewnie, ale początkowa zabawa z niezgrabnymi obrotami, przerywana salwami śmiechu, przerodziła się w symfonię powolnych ruchów. Poczuła ciepło jego dłoni w zagłębieniu kręgosłupa i gorąco bijące z jego ciała, gdy przysunął ją do siebie jeszcze bliżej, zachęcając, aby oparła głowę na jego torsie. Teraz ich stopom rytm nadawały miarywe oddechy i uderzenia ich połączonych wspólną nicią serc.
Bianka spojrzała Marcelowi głęboko w oczy i w tym właśnie momencie ten skrywający swoje tajemnice chłopak na zawsze odcisnął na niej piętno. Zaszył się jej głęboko pod skórą jak niewidoczny tatuaż i była pewna, że cokolwiek się wydarzy, jak daleko poniesie ich wiatr, już nigdy nie zdoła go sobie zedrzeć. Stał się jej nierozerwalną częścią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top