Rozdział 11

Dzisiaj puścić w niepamięć możemy każdą zamieć

Ze mną jesteś bezpieczna, mała

Nic się nie stanie

#BajorsonVinVinci

Uśmiechnięta nastolatka ze zdjęcia faktycznie bardzo przypominała Biankę. Dzieliły ten sam kolor oczu, kremową cerę i ciepły, łagodny uśmiech, z tą różnicą, iż jej policzki były o wiele bardziej pyzate i rumiane jak piwonie, z uroczymi dołeczkami, a podbródek wyraźnie zaokrąglony. Nie nosiła też tak długich, lśniących loków w kolorze czekolady, a krótką do ramion, farbowaną fryzurę z mocno rozjaśnionym dolnym pasmem włosów.

Prawie nie poznawała tamtej dziewczyny, choć patrzyła na nią w lustrze niemal codziennie. Jakby wyparła ją z pamięci. W chwili, gdy fotograf wykonywał te pamiątkowe zdjęcie do legitymacji studenckiej wydawała się taka szczęśliwa, pomimo ograniczeń i nakazów w związku z chorobą. Promieniała młodzieńczym blaskiem. Lubiła siebie taką, jaka jest, choć daleka była do doskonałości.

A potem ktoś sprawił, że zaczęła się wstydzićtego, jak wyglądało jej ciało. Że jej twarz była zbyt okrągła, figura bardziej pełna i nie tak szczupła jak tego chciał... Że nie była idealna. Sprawił, że przestała siebie lubić i z obrzydzeniem odwracała wzrok od tego zdjęcia, na którym wcale nie wyszła niekorzystnie, po prostu inaczej... Ale to wciąż była ona. Bianka. Z tymi paroma kilogramami więcej, których się pozbyła, celowo pomijając dawki insuliny przecież nie utraciła ani cząstki siebie. Tylko na chwilę pozwoliła, by ktoś przejął nad nią kontrolę.

Teraz, gdy znów miała przed oczami ten obraz, nie czuła już tego wstrętu na własny widok. Nikt nigdy nie powinien się tak czuć. Nikt nigdy nie powinien pozwalać innym na utratę samego siebie. Każdy musi sam panować nad tym, kim jest i jaki chce się pokazać światu. I choć po tamtej pulchniejszej dziewczynie nie pozostał na zewnątrz ślad, ona nie zniknęła. Była tam. Schowana głęboko w środku. Drugi raz nie pozwoli jej sobie odebrać. Nie da jej skrzywdzić.

Ponownie patrząc na tę starą szkolną fotografię, czuła nie wstręt, co strach. Panika zaczęła coraz szybciej krążyć w jej żyłach i ledwo zdołała się powstrzymać, by nie krzyczeć z bezsilności. Na szczęście nikt niczego nie zauważył. Krzychu pokazał im jedynie chwytliwy nagłówek na swojej tablicy „Trwają poszukiwania zaginionej 20-latki z Wielkopolski" z jej zdjęciem. Przynajmniej chciała myśleć, że media nie podały jej danych osobowych, a narzeczeni nie mieli czasu kliknąć w link i jej nie rozpoznali.

Pod byle pretekstem dała się zaciągnąć Marcelowi do męskiej toalety.

"Co ja narobiłam?", zadręczała się w myślach, gdy stanęła stopą na lodowatych płytkach, bo gdzieś po drodze zgubiła japonkę. To było nierozsądne i zupełnie do niej niepodobne. Nigdy wcześniej nie znikała bez wiadomości na tyle godzin. Zawsze rodzice wiedzieli z kim i gdzie była. Być może przesadnie ją sprawdzali, ale teraz musieli pewnie umierać z niepokoju...

To wszystko wina Marcela. Przez ostatnie dwa dni żyła innym życiem. Życiem, które do niej nie należało i nigdy nie powinna go kraść. Zatraciła się tak bardzo w swoich marzeniach, że zapomniała, że losu nie można od tak zmienić. Zawsze sobie o nas przypomni w najgorszym momencie.

— Tylko nie krzycz, błagam — poprosił cicho Marcel, choć sam zdawał się być kłębkiem nerwów.

Nigdy go takiego nie widziała. Przy Natalii i Krzyśku jeszcze się hamował, ale gdy tylko się pożegnali, wyczuła, że trzęsły mu się ręce i jak płytki był jego oddech. Krążył między rzędem natrysków, pisuarami i kabinami z rękoma zaplecionymi z tyłu głowy, aż kucnął, jakby ciężar w piersi go przygniótł.

Sama ledwie mogła oddychać i jeśli nie skupiłaby się na postaci Marcela, ściany obskurnego kibla zaczęłyby wirować...

— Coś ty, kurwa, mała, nabroiła? — Usłyszała jego słaby głos, choć dotarł do niej z opóźnieniem, odbity od grubej szyby.

Patrzył teraz na nią płonącymi oczami, zadając jej tysiące pytań, jakby nie poznawał tej dziewczyny i był nią mocno rozczarowany. Po części tak było. Nie do końca jeszcze to do niego docierało, ale zaczynał rozumieć, że go oszukała.

Ton jego głosu był szorstki, ale po tym jak mocno przeczesał palcami włosy, Bianka pojęła, że powstrzymywał się, by nie wybuchnąć i znów na nią nie nakrzyczeć. Przełknęła ślinę, czując jak lód spływa jej do żołądka, ale opanowała reakcję własnego ciała.

— Daj mi telefon... — wymamrotała za cicho, bo nie usłyszał.

— Co?

Nie zareagował, więc kucnęła przy Marcelu i wystawiła rękę, strzelając gromami w jego twarz. Najchętniej by mu w nią przywaliła ze złości na cały ten absurd, by wziął się w garść i jej pomógł, zamiast się załamywać.

— Pożycz mi komórkę.

Biankę zaczęło irytować, że nic nie mówił, tylko patrzył na nią w milczeniu. Nie była pewna, nad czym tak intensywnie myślał i czy znów ją czymś niemile zaskoczy.

A prawda była taka, że wyłączył racjonalne myślenie. Był w zbyt dużym szoku, by nadążać za tokiem jej rozumowania i potrzebował chwili, by dotarła do niego powaga sytuacji. Wciąż miał przed oczami tamto zdjęcie, a w pamięci to jedno, okrutne zdanie:

"Gliny jej szukają, myślą nawet, że ktoś mógł ją porwać". To Krzychu wyczytał z komentarzy pod postem, podobnie jak informację o pozostawionym rowerze.

"Kurwa", pomyślał. "Co tu się odwaliło".

A więc został cholernym porywaczem. Może psy już mają jego rysopis? Albo są na tropie i zaraz ich złapią? A jeśli prokuratorek go znajdzie, będzie miał kolejny powód, by go zamknąć.

Ocknął się i wyjął z kieszeni telefon, ale nie po to, by oddać go Biance. Wpisał w wyszukiwarkę "Uprowadzona dziewczyna", a od razu wyskoczyło mu mnóstwo artykułów z ostatnich kilkudziesięciu godzin o dwudziestoletniej studentce, którą ostatnio widziano, jak jechała na swoim miętowym rowerze. Policja nie podała szczegółów, ale zaznaczyła, że istnieje bezpośrednie zagrożenie dla jej zdrowia i życia.Media zaś od kilku godzin trąbiły o tym w telewizji, na portalach społecznościowych. Wszędzie. Jej wizerunek pojawił się w całej Polsce.

Jakim cudem to do nich nie dotarło? No tak, od dwóch dni żyli odcięci od świata w lasach pośrodku jeziora na mało obleganym kempingu, prawie bez zasięgu, Internetu i telefonów, bo nawet swojego IPhona wyłączał na noc na wszelki wypadek.

Chojecki wstał z kolan, by w spokoju je wszystkie przeczytać. Czytał tak szybko, jakby ścigał się na śmierć i życie, a litery uciekały mu spod rozbieganego wzroku.

— Co robisz? — spytała słabo Bianka, zaniepokojona wyrazem jego twarzy.

— Szukają cię — mruknął w końcu grubym, nieswoim głosem, zapatrzony w ekran telefonu. — I faceta powyżej metra osiemdziesiąt pięć, z którym się szarpałaś przy kościele. Nie mają twarzy dupka i nikt nie pamięta tablic rejestracyjnych, za to świetnie zapamiętali, że jeździł luksusowym autem z kajakiem na dachu...

Gdy uniósł wreszcie wzrok, w jego rozszerzonych gniewem oczach dostrzegła chłód, że ze strachu aż się cofnęła, wpadając na pobliski pisuar. Ledwie panował nad emocjami, nad tym, co teraz o niej myślał, jak bardzo oszukany się czuł. Paląca, zatruwająca myśli furia rozsadzała mu wnętrzności.

Bianka zagrażała mu bardziej, niż kiedykolwiek by się tego po niej spodziewał. Ona, niewinna dziewczyna, która nie skrzywdziłaby muchy, niemal całkowicie go zniszczyła.

— Dobrze, że na tym zadupiu nie było kamer... Chociaż może byłoby zabawniej...

— Marcel... — pisnęła Bianka, czując jak wyrasta między nimi mur.

Mięśnie ramion chłopaka były napięte, a żyła na jego karku pulsowała stanowczo za szybko. Najgorszy był jednak jadowity posmak w jego głosie, który wywrócił jej żołądek do góry nogami i ugodził Biankę w brzuch, od czego zapiekły ją oczy. Z trudem tamowała łzy.

— Czy ty w ogóle zamierzałaś mi powiedzieć, że nawiałaś z domu? Myślałaś, że to się nie wyda, mała?

— Boże... Zadzwonię do mamy, odkręcę to! — przekonywała, ale Marcel jej nie wierzył.

Nie uwierzył w ani jedno jej słowo. Skoro oszukała go raz, może zrobić to kolejny. Tak to działa. A już myślał, że znalazł swój ideał. Czysty, niezbrukany kłamstwem i niegodziwością. Widocznie bardzo się co do niej pomylił. Jak widać nie ma na tym świecie ideałów.

Skrzyżował ręce na piersi z ironicznym uśmiechem.

— I co im powiesz?— zaśmiał się szyderczo.— Że uciekłaś z przypadkowym chłopakiem? Myślisz, że ci uwierzą? Grzecznej dziewczynce, która nigdy nie zrobiła niczego niestosownego? To rozpali piekło...

Pot spłynął Biance po plecach ze zdenerwowania.

— Daj mi, do cholery, telefon, Marcel! — krzyknęła drżącym głosem, gdy stał, wpatrzony w nią tymi gniewnymi oczami, a niewidzialne, oskarżycielskie igły wbijały się w każdy wolny centymetr jej ciała, o wiele boleśniej niż jej Nieprzyjaciel.

Uciął jej żądanie jednym srogim spojrzeniem.

— Jeśli do nich teraz zadzwonisz, namierzą mój telefon, a wtedy szlak trafi moją ostrożność, zabezpieczenia, to, że jest na kartę zarejestrowaną na mojego kumpla. Od razu nas znajdą...

Samotna łza przetoczyła się po policzku dziewczyny, widząc, ile bólu sprawiła rodzicom i jak skomplikowała życie Marcelowi. Nigdy tego nie chciała. Ona może zachowała się samolubnie, wybierając się w tą szaloną podróż, by choć raz zrobić coś dla siebie, tylko dlatego, że tak chciała, ale Marcel w tej chwili był jeszcze gorszym egoistą... Jak mogło go obchodzić tylko to, że zostanie znaleziony, jak tu chodziło o coś ważniejszego?

— Jak mogłaś mnie tak okłamać, Bi? Zaufałem ci... — stwierdził z goryczą w głosie, które łamało jej serce. — Gdybym wiedział, że planujesz uciec starym i nic im nie powiedziałaś, nigdy bym się nie zgodził, byś ze mną jechała...

Twarz Marcela wpatrywała się w Biankę nieruchomo. Była zgaszona, jakby już nie chciał jej znać i bardzo ją w tej chwili nienawidził. Dziewczyna czuła jego wściekłość. Wydawał się tylko pozornie spokojny, a tak naprawdę rozszalał się w nim huragan, który z trudem dusił w swoim ciele. Jeśli wydostanie się na zewnątrz, uwolni tę niepohamowaną niszczycielską siłę, rozniesie wszystko po drodze. Przeraził ją w tej wersji.

— Ale ja nie uciekłam... Ja... Kartka! Zostawiłam dziadkom kartkę! — przypomniała sobie nagle. — Napisałam, że jestem bezpieczna i żeby się nie martwili. Nie rozumiem... Powinni ją już dawno odczytać...

Brwi Marcela się ściągnęły i namyślił się, analizując tę informację. Jeśli mówiła prawdę wiadomość, że odeszła z własnej woli powinna wystarczyć policji by wszystko odwołać.

— Nie mogłaś zwyczajnie powiedzieć "Nara, wyjeżdżam, wrócę za dwa tygodnie?". Jesteś pełnoletnia, do cholery.

On zwyczajnie tak robił. Po kilku słowach wsiadał w samochód i odjeżdżał. Tylko czasem prokuratorek wybiegał za nim z krzykiem i o coś się przypierdalał, ale on miał to w dupie.

Bianka zacisnęła wargi, wymierzając piorunujące spojrzenie w Chojeckiego.

— Nie doszło mi to tego, gdybyś nie zniszczył mi telefonu.

— Nie byłoby problemu, gdybyś się nie uparła by ze mną jechać!

— Zgodziłeś się! — przypomniała mu, łypiąc na niego oczami.

— Przestań się licytować, bo pożałuję, że się zgodziłem — sarknął.

Mina Bianki zrzedła, a Marcel poczuł upiorną satysfakcję. Zapomniał, jaka w złości potrafiła być irytująca i dlaczego wcześniej nie chciał mieć dziewczyny dłużej, niż na kilka tygodni. Laski zawsze robią gównoburzę. Zacisnął pięści i miał ochotę ją porządnie uciszyć... Przymknął oczy, by się uspokoić, bo serce biło mu w zawrotnym rytmie.

— Wspomniałaś w liście o mnie?— spytał już spokojniej.

Dobosz zawahała się, ale kiwnęła głową ze smutkiem. Nie pomyślała o tym, gdy go pisała.

— Ja pierdole... — zaklął do siebie. — Czyli już po mnie.

Bianka zamrugała mokrymi od łez powiekami. Zrobiła kilka kroków w stronę stojącego bokiem Marcela, który podpierał się jedną ręką o ścianę, aby móc lepiej spojrzeć chłopakowi w oczy.Popatrzeć z bliska na jego twarz, zrozumieć jego obawy.

— Ale dlaczego tak się boisz, że cię znajdą? Co takiego zrobiłeś?

Okręcił gwałtownie głowę i wymierzył w Biankę przeszywające spojrzenie, od którego się wzdrygnęła. Skrzywił się, jakby kolejny raz poczuł bolesne ukłucie.

— Wszystko przepadnie, rozumiesz? — Podszedł do niej bliżej, a siła jego spojrzenia przyparła ją do wąskiej ścianki między dwoma kabinami prysznicowymi. — Wszystko, co budowałem przez tyle tygodni! Pogrążysz mnie, Bi.

Bianka opuściła głowę i z trudem oddychała przez nos. Zimno łazienkowych kafli, o które się opierała tylko kumulowały dreszcze, bo w środku już się trzęsła. Paniczny strach o zdrowie rodziców i poczucie winy, jakie ją przygniotło było nie do zniesienia.

— Ale ja muszę do nich zadzwonić! — nalegała, nie widząc lepszego sposobu jak krzyk, by przebić się przez jego pancerz obojętności na jej płacz. — Rodzice uważają, że ktoś mnie porwał, może nawet myślą, że nie żyje i że już nigdy mnie nie zobaczą!

Jej argumenty nie trafiały w Marcela, od którego odbijały się niczym piłeczki pingpongowe. Był rozgniewany i zbyt skupiony na sobie, by dostrzec inny punkt widzenia.

Westchnął tylko ze zmęczenia i odwrócił od dziewczyny napiętą, lekko zaczerwienioną z emocji twarz. Zagryzł nerwowo pięść. Wyglądał, jakby miał zamiar jej użyć. Przestraszyła się, nie o siebie, i gwałtownie wciągnęła powietrze. Widziała go wzburzonego, ale nie tak jak teraz.

Nagle usłyszeli jak ktoś, zapewne mężczyzna, zmierza do łazienki.

Marcel zadziałał błyskawicznie. Wciągnął Biankę do kabiny i szybkim ruchem zasunął zasłonkę prysznica. Poczuła, że zderza się plecami z jego torsem, a jego ciepłe dłonie delikatnie zakrywają jej usta.

Ktoś odkręcił kurek i z deszczownicy trysnął strumień. Po chwili z sąsiedniej kabiny zaczęło przedostawać się ciepło i kłęby pary, otulając ich jak mgła.Powinna zachować spokój, ale jej oddech mimowolnie przyspieszył. Para, szum wody i zapach Marcela, który sam pachniał przyjemnie, jakby przed chwilą wyszedł spod prysznica, zwalała ją z nóg i nawet się cieszyła, że jedną ręką oplótł wokół jej ramion.

Stała przed nim, przyciśnięta do chłopaka, nie wydając z siebie dźwięku. Policzki ją zaczęły palić bardziej niż dłoń Marcela, a pot spływać między piersiami. Czując, że robi się gorąco i zaczyna się pocić, bo w pomieszczeniu nie było wentylacji, poruszyła się niespokojnie, chcąc wrócić do namiotu, skoro facet był zajęty i jeszcze długo stamtąd nie wyjdzie, ale została przyciągnięta z powrotem.

— Ciii... — Szept Marcela przy uchu wywołał prąd ciągnący się wzdłuż całego wrażliwego na każdy bodziec ciała dziewczyny.

Bianka kiwnęła głową, ale po minucie pożałowała swojej decyzji, gdy kabina obok wypełniła się dźwiękami, których żadne z nich wolałoby w tej sytuacji nie słyszeć. Coś, co nie było ani trochę seksowne jak na filmach z przystojniakami, a przypominało jęki ociężałego lwa...

Policzki dziewczyny jeszcze bardziej się czerwieniły i serce zaczęło jej walić, jakby matka przyłapała ją na oglądaniu filmów dla dorosłych przed ukończeniem osiemnastki. Nie, żeby to kiedyś zrobiła, ale sama wizja napawała ją wystarczającym wstydem.

"Boże, niech już skończy", błagała, czując się strasznie zażenowana, zwłaszcza, że klatka piersiowa Marcela pod nią wibrowała od tłumionego śmiechu, a ciepło bijące z jego rozpalonego ciała, nie pozwalało jej się rozluźnić. Dla niej to wcale nie było zabawne.

— Jak możecie to robić?— spytała cicho, by zająć czymś myśli.

Chłopak z uśmiechem pod nosem nachylił się nad jej uchem i bezceremonialnie wyszeptał:

— Brandzlować się pod prysznicem? Nigdy tego nie robiłaś... pod prysznicem?

Zadrżała, przełykając suchość w ustach. Jaka była głupia i mało domyślna, że poruszyła ten temat akurat teraz. Wstrzymała powietrze i zacisnęła powieki, a Marcel łaskawie zasłonił jej uszy. Była mu za to cholernie wdzięczna, bo sama miała największą ochotę to zrobić. Co innego, gdyby obok stał Ben Barnes... albo... ktoś inny.

Gdy było po wszystkim a szum wody dobiegł końca, usłyszeli chlupoczący dźwięk mokrych klapek, stąpających po kałużach rozlanej wody na łazienkowych płytkach i gwizdy zadowolenia. Bianka chciała jak najszybciej stąd zniknąć i o wszystkim zapomnieć, choć wątpiła, by dało się to kiedykolwiek "odsłyszeć". Marcel jednak dalej się nie poruszył i poczuła jak ciaśniej ją do siebie przyciska, a coś twardego uderzyło ją o pośladek.

Jego komórka. Wystarczy, że lekko odchyliła dłoń i wsunęła palce w kieszeń jego spodni. Wydobyła telefon, ale zadziałała za wolno.

— Spryciula... — warknął gardłowo przy jej skroni i zablokował dłoń dziewczyny, trzymającą smartfon.

W odpowiedzi, zupełnie instynktownie jak podczas kursu samoobrony, odwróciła jego rękę, boleśnie wykręcając nadgarstek i wbiła mu łokieć między żebra. Jęknął z bólu, gdy wciąż trzymała urządzenie, chowając go przed siebie, aby go nie dosięgnął. Chojecki jednak zdołał ją przytrzymać w pasie, gdy chciała uciec.

— Oddaj, proszę! — zażądał już mniej przyjemnym tonem.

Nie zamierzała odpuścić. Uderzyła chłopaka w tył kolana, ale nie potrafiła włożyć w to wystarczająco dużo mocy, aby zgiął się w pół i ją puścił.Trzymając Biankę w pasie, próbował sam odebrać urządzenie, ale lawirowała ręką, że nie mógł go przechwycić, a nie chciał się szarpać z dziewczyną na siłę.

— Cholera, nie bądź dzieckiem!

— Potrzebuje go! Puść mnie! — jęczała, czując, jak podczas walki zaczęła ciężej oddychać.

Poluzował uścisk, ale tylko na chwilę, by ostudzić jej czujność, a wtedy zdecydowanym ruchem obrócił zaskoczoną dziewczynę, wciskając w głąb kabiny i wysunął jej telefon z dłoni, spoglądając cwanie w oczy.

Bianka w akcie zemsty, bez namysłu, sięgnęła po słuchawkę prysznicową, odkręciła kurek i strzeliła chłopakowi ciepłym strumieniem w twarz. Oszołomiony, dał sobie ponownie odebrać urządzenie i przywiódł dłonie do twarzy. Wsunęła telefon do przedniej kieszeni, drugą ręką trzymając słuchawkę prysznica.

Marcel stanął w bezruchu i potarł dłonią ociekającą wodą twarz.

— Bardzo dojrzałe — mruknął niskim głosem, posyłając jej roziskrzone spojrzenie i w dłoniach wykręcił białą koszulkę, która i tak przylepiła się do jego ciała jak druga skóra.

Świeży T-shirt był znów przemoczony od szyi w dół. Bianka krótko zaśmiała się na głos i zagryzła wargi, tłumiąc rozbawienie. Znów wymierzyła w chłopaka ze słuchawki prysznica, omijając twarz.

Marcel zamrugał i spojrzał na nią z nieodgadnioną miną. Oczy mu zapłonęły.

Bianka przełknęła głośno ślinę i zamarła ze słabo ukrywanego napięcia. Uniosła powoli powieki, a od wysiłku kilka przepoconych kosmyków opadło dziewczynie na czoło, wchodząc do oczu. Normalnie odgarnęłaby je z twarzy szybkim ruchem, ale badawcze spojrzenie dziewczyny zatrzymało się na mokrej twarzy Marcela, na której skrzyły się maleńkie krople wody, a z ciemnych włosów wciąż kapała woda.

"Boże, zmiłuj się", pomyślała i zagryzła wolną wargę, kiedy Marcel nieświadomie zlizał kropelkę z ust.

Nie wykonała ani jednego ruchu i nie potrafiła odwrócić wzroku. Ciało zaczęło ją mrowieć, boleśnie domagając się, aby się nim zajął tak, jak jej oczami. Patrzył, jakby w myślach robił z nią coś bardzo niegrzecznego, a ona zasługiwała na karę. Dreszcze przebiegły jej po plecach, wbitych w baterię prysznicową, które przyjemnie kontrastowały z ciepłem pary z gorącego strumienia, którego wciąż nie wyłączyła, ale trzymała go już nisko.

Bezwiednie rozchyliła usta. Nie była w stanie zrobić nic więcej. W głowie zrobiło się mgliście, a duszne powietrze, unoszącej się wokół pary, parzyło jej płuca i boleśnie zaciskało pierś. Jej czuły wzrok ślizgał się od oczu i warg Marcela, po ramiona, mięśnie brzucha i klatkę piersiową, która opadała w przyspieszonym rytmie. Szum wody zagłuszał pulsowanie w uszach, ale i tak słyszała jak oboje łapczywie walczyli teraz o każdy oddech.

Marcel ostrożnie wyjął Biance słuchawkę z dłoni i przysunął się na parę grzesznych centymetrów. Pod naporem jego wzroku skuliła się jeszcze bardziej, jakby chciała stać się niewidoczna, a jednocześnie pragnęła, aby pieścił pożądliwym wzrokiem całe jej ciało i znalazł się jeszcze bliżej. Chciała by dał jej więcej. Pragnęła go poczuć.

Kącik jego ust drgnął, gdy świadomie wcisnął kolano między jej nogi, skutecznie unieruchamiając przed jakąkolwiek próbą dalszej ucieczki, ale nie dotykał jej w żadnym innym miejscu. Zadrżała z rozkoszy, co niemal doprowadzało go do obłędu, a skóra boleśnie skwierczała, błagając, aby ją ugasiła.

Jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko twarzy Bianki, a jedna ręka zawisła nad jej głową, którą zgiął w łokciu. Te niebieskie, skupione na niej tęczówki wciąż patrzyły intensywnie. Nie były już gniewne, raczej... głodne i bardzo niecierpliwe.

— Grzecznie. Proszę — wysapał z ustami przy jej ustach, a jego oddech osiadł na nich jak czuły powiew wiatru.

Bianka zadygotała, czując niespodziewanie jak strumień zimnej wody spływa wzdłuż jej boku. Nie była w stanie myśleć, gdyż było to najbardziej erotyczne z jej przeżyć. Zapomniała nawet o co ją prosił i błagała go w duchu, aby przestał ją tak dręczyć.

Nie miała pojęcia, jak bardzo chciał to zrobić.

— Oddaj. Proszę. Mój. Telefon, Bianko. — Z każdym urywanym słowem jego klatka piersiowa rytmicznie opadała.

Marcel przysuwał słuchawką prysznicową coraz wyżej, aż natrafił na zarys jej piersi, które momentalnie stwardniały jeszcze bardziej pod sportowym biustonoszem. Tylko na chwilę jego wzrok spadł niżej, po czym przygryzł wargę do krwi, przywołując się do porządku i podniósł go z powrotem na jej oczy. Tylko tam. Czekał.

Nie umiała już dłużej z nim walczyć. Wygrał. Drżącymi palcami wyjęła telefon z przedniej kieszeni spodni, z tej suchej strony. Druga, mokra, zaczęła ją ziębić, choć pod spodem wszystko w niej płonęło żywym ogniem. Czy on to widział? Wyczuwał, jaką miał nad nią władzę?

Marcel odebrał od Bianki urządzenie, uważając, by nie dotknąć jej ani jednym palcem i odsunął się, od czego gwałtownie wciągnęła powietrze.

— Grzeczna dziewczynka — pochwalił ją, patrząc gdzieś obok, a dziewczynę znów przeszył prąd aż do podbrzusza, w którym rozszalała się burza z piorunami, nie żadne cholerne motyle.

Zdusiła jęk i spuściła głowę, zasłaniając się włosami. Nie chciała by teraz na nią patrzył. Najchętniej schowałaby się gdzieś, gdzie nikt nie mógłby jej zobaczyć. Zapewne wyglądała żałośnie: rozpalona, zdyszana i pokonana.

Wtedy poczuła jak chłopak na moment się przysuwa, odgarnia jej włosy z oczu i zakłada za ucho.

— Nie chowaj przed facetem rumieńców. Są cholernie podniecające.

Skrzywił się z bólu i odwrócił gwałtownie w stronę luster. Niestety wisiały nieco za nisko, biorąc pod uwagę jego wzrost.Przez szparę między sylwetką chłopaka, a bokami prysznica Marcel nie mógł zobaczyć swojej twarzy, za to wisiały idealnie na wysokości jego krocza. Jego czarne szorty sterczały w centralnym miejscu, czego szczęśliwie nie było aż tak mocno widać.

"Kurwa", zaklął, karcąc się w myślach i zmarszczył czoło. "Jak to możliwe?". Wziął parę głębokich oddechów, aby zwolnić puls. Umysł wciąż miał zamroczony i nie potrafił się dłużej na niczym skoncentrować. Prawie też stracił kontrolę nad sobą. Przy tej dziewczynie wciskanie hamulców stawało się coraz trudniejsze. Chciał wziąć ją na przednie siedzenie, szaleć, gnać i latać. Wciskać gaz do dechy i pędzić z nią w nieznane.

Odsunął się, robiąc jej przejście, po czym rzucił ochrypłym głosem:

— Czysto.

Bianka nie ruszyła się od razu, więc sam rozsunął zasłonę. Usiadła z podkulonymi nogami na zmoczonej podłodze kabiny i opierała głowę o chłodne płytki. Na jej zarumienionej twarzy pojawiły się nowe, mokre ścieżki.

Lodowata fala oblała Marcela, a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.

— Bi... — odezwał się łagodnie, niepewny czy powinien zostać czy sobie pójść, ale szybko zdecydował, że nie mógł jej zostawić.

— Martwię się. Nie widzisz? — spytała, łamiącym się głosem.

Bianka unikała jego wzroku i obserwowała nieobecnym wzrokiem pęknięcia na suficie.

Przełknął gulę w gardle ze złości na siebie. Jej smutek wykręcał mu trzewia. Był jak celny cios, który łamie kości.

— Może ty masz wywalone na ojca, ale ja nie chcę, by myśleli, że zniknęłam. Że uciekłam, bo ich nie kocham.

Marcel przysiadł naprzeciwko i oparł się czołem o ściankę oddzielającą kabiny. Przymknął oczy.

— Wiem — zgodził się, choć oboje na siebie nie patrzyli. — Wymyślę coś. Obiecuję.

Głowa Bianki zapikowała w dół, a jej oczy wycelowały w chłopaka wyczekujące, rozpaczliwe spojrzenie.

— Naprawdę? Nie odstawisz mnie na najbliższy komisariat?— dodała ironicznym tonem.

— Nie. Nie zrobię tego — odpowiedział spokojnie.

— Dlaczego? Przecież narobiłam ci problemu. Jestem kulą u nogi...

Wzrok Marcela się zaostrzył i chłopak napiął szczękę. Przykucnął przed Bianką, biorąc ją pod brodę, aby spojrzała mu w oczy.

— Nie, nie jesteś. To ja jestem twoim największym problemem. Jeszcze nie wiem jak, ale cię z niego wyciągnę — zapewnił z żarem w oczach i ucałował ją niespodziewanie w czubek głowy.

Wstał pierwszy i wyciągnął do dziewczyny rękę, by pomóc jej się podnieść.

— A teraz chodź. Musimy jechać.

Bianka wciąż tkwiła w miejscu. Powiodła wzrokiem na jego dłoń.

— Dokąd?

— Gdzieś, gdzie nie będziemy umoczeni w tym gównie — powiedział szczerze.

Niepewnie złączyła ich palce ze sobą.

***

Przebrali się w ekspresowym tempie. Marcel z poczucia winy, że mogła się przeziębić nalegał, aby założyła jego bluzę. Składał namiot, a Bianka w tym czasie pakowała ich rzeczy do samochodu. Jednocześnie próbował ją wypytać, kiedy ostatnio logowała się na portale społecznościowe.

Uwijali się jak mrówki i gdy skończyli pakowanie, które zajęło im rekordowe pół godziny, Marcel przekazał Biance gotówkę, aby uregulowała ich pobyt.Kazał założyć jej okulary przeciwsłoneczne, które zakrywały połowę jej twarzy, choć była pochmurna pogoda. Po wpłaceniu odpowiednio odliczonej kwoty, w recepcji na małym telewizorze akurat leciał cicho poranny serwis informacyjny jednej z największych stacji telewizyjnych.

Wracamy do szokującej sprawy poszukiwań dwudziestoletniej Bianki Dobosz z Gierwatowa. Z najnowszych informacji przekazanych nam przed wielkopolskiego rzecznika policji, wykluczono utonięcie. Dziewczyna w dniu zaginięcia ostatni raz widziana była w okolicy kościoła, gdzie jeden z przypadkowych światków widział jak została wciągnięta do samochodu przez nieznanego, młodego mężczyznę. Więcej informacji przekaże Państwu Mariusz Olechowski, który jest na miejscu.

Bianka stanęła jak wryta, nie mogąc uwierzyć, że jeszcze nie zemdlała. Jej nogi nie chciały utrzymywać jej ciężaru.

— Ma pan może telefon? — zapytała w przypływie impulsu.

Starszy mężczyzna z siwizną i okrągłą twarzą, popatrzył na nią, jakby urwała się z filmu z lat dziewięćdziesiątych.

— Stacjonarny.

— Mogłabym zadzwonić? — poprosiła. — Rozładowała mi się komórka — skłamała.

Recepcjonista skierował w jej stronę stary model telefonu stacjonarnego z kablem. Trzymała już palce na cyfrach numeru do mamy, kiedy w ostatniej chwili zrezygnowała. Przecież Marcel obiecał, że coś wymyśli. Nie mógł skłamać. Pewnie chciał jedynie szybko zmienić lokalizację, aby ich nie namierzyli.

— Albo nie. Dziękuję.

Szybko wyszła z recepcji. Gdy wróciła, Marcel siedział pochylony nad laptopem i wystukiwał coś intensywnie na klawiaturze.

— Wylogowałem cię ze wszystkich portali społecznościowych. Od dzisiaj nie możesz z nich korzystać — powiedział, nie spuszczając wzroku znad laptopa. — Nie wierzę w sprawne działania policji, ale skoro podejrzewają porwanie, mogli już wystosować nakaz i dobrać się do twojego konta, skoro twój telefon milczy od dwóch dni. Mogą już mieć wszystko: dostęp do Facebooka, Instagrama, Androida. Dlatego wyczyściłem ci telefon. Masz nowe konto i hasło.

— Na Facebooka nie wchodziłam od czasu wyjazdu. Ja nawet nie mam Instagrama — dodała z ironią. — Czekaj. To znaczy, że nie mogę korzystać też z Messengera? Chciałam napisać do mamy, że wszystko dobrze!

Poczuła złość, że działał za jej plecami. Wiedziała, że chciał się uchronić, ale nie musiał bez pytania zaglądać jej do telefonu jak jakiś pieprzony haker.

Marcel widząc jej minę, zamachał Biance telefonem przed oczami i wyciągnął w jej kierunku.

— Jest jeszcze niepodłączony do WIFI. Muszę najpierw zmienić IP sieci.

W tym musiał mu pomóc już Jeremi. Wyciągnął iPhona i wykonał szybkie połączenie.

— Cześć stary. Nie pytaj, jest w chuj źle. Spraw, żebym zniknął, był na Alasce albo Australii. Nie, kurwa, nie żartuje. Teraz, Remi! — krzyknął. — To strzel sobie energetyka. Chyba, że chcesz mieć na karku gliny. Daje ci piętnaście minut, hej.

U dostawcy Internetu mobilnego nie widniało jego nazwisko, tylko Jeremiego, bo na niego była zarejestrowana karta. To jego kumpla mogli za chwilę aresztować za uprowadzenie.

Bianka nic z tego nie rozumiała. Przyznała przed sobą, że początkowo może faktycznie chciała zadziałać impulsywnie z tym telefonem do mamy, ale teraz nie mogła nawet skorzystać z komunikatora. Nie mówiąc już o innych, ważnych dla niej aplikacjach.

— Wsiadaj. Mogą już przeczesywać teren, więc musimy spadać.

Dziewczyna jednak się nie poruszyła. Szok odebrał jej zdolność myślenia.

Marcel zamknął pokrywę laptopa i podszedł do Bianki. Złapał ją za rękę i zaprowadził na miejsce pasażera jak szmacianą lalkę.

— Wiem, że to za dużo, mała. Odjedziemy stąd i za niedługo wszystko się rozwiąże.

Bianka nic nie odpowiedziała. Nie chciała mówić tego na głos, ale miała wrażenie, że Marcel w pierwszej kolejności ratował własny tyłek. Ona nie mogła przestać myśleć, co przeżywają mama i tata oraz jej dziadkowie. Jak bardzo muszą się o nią bać. Miała tylko nadzieję, że nikomu z jej bliskich nic się nie stało, bo by sobie tego nie wybaczyła.

— Jeśli chcesz, możesz teraz wysiąść. Do Gierwatowa masz dwadzieścia sześć kilometrów. Ktoś pożyczy ci telefon. Zadzwonisz do rodziców. Przyjadą po ciebie i wszystko się skończy.

Nawet nie poczuła, kiedy Marcel położył jej dłoń na karku i delikatnie głaskał jej policzek kciukiem. Nie patrzyła na niego, bo nie mogła na niczym skupić uwagi.

— Pić. Chce mi się pić — powiedziała.

Chłopak momentalnie wyciągnął ze schowka w desce rozdzielczej małą butelkę wody. Bianka piła łapczywie.

— Zaraz wracam — powiedziała i chciała wyjść z samochodu, ale Marcel złapał ją za rękę.

Oboje spojrzeli sobie w oczy.

— Na pewno? — zapytał z nadzieją.

— Tak.

Zabrała ze sobą swój podręczny plecak, na co Marcel nawet nie zwrócił uwagi.

Choć nie mogła sprawdzić wykresu, znała na tyle swoje ciało, iż wiedziała, że jej organizm znowu się zbuntował. Piła kawę, ale nie zjadła dobrze zbilansowanego śniadania. Chwyciła szybko w biegu coś, czego nie powinna była zjeść, zanim pożegnali się z Natką i Krzychem. To nie byłaby taka zbrodnia, ale wiedziała, że do gorszych wyników przyczynił się stres.

Dawno nie używała tradycyjnego glukometru, ale przynajmniej upewniła się, że nie jest z nią tak źle jak myślała. Skorzystała z toalety i wypiła do końca butelkę wody, aby rozcieńczyć krew. Postanowiła wypić jeszcze więcej i zaczekać, czy poziom cukru się obniży.

Wróciła do Marcela, wsiadła do samochodu i odjechali, nie oglądając się za siebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top