Rozdział 10. BIANKA
♫
Nim zajdzie słońce
I skończy się ten świat
Chcę spojrzeć jeszcze raz
W twe oczy pełne gwiazd
Nim zgasną ognie
Co płoną ciągle w nas
Zatańczmy jeszcze raz
#SmolastyDoda
Zatrzymałam się dopiero przy drzewie obok naszego namiotu.
Łzy moczyły moje policzki, ale stałam spokojnie, zasłuchana w miarowy rytm własnego oddechu. Nie byłam pewna, na kogo byłam bardziej wściekła: na siebie, że dałam się w to wciągnąć, by innym coś udowodnić; na Marcela, że pozwalał Michalinie na te śmiałe gesty, od których w środku kipiałam z cholernej zazdrości czy tego obleśnego Rafała, którego język jeszcze długo czułam buzi. Musiałam trzy razy przepłukać jamę ustną podróżną buteleczką z Listerinem, by nie zwymiotować.
Wciąż mi się jednak zdawało, że czułam na sobie jego pieprzony zapach, mdlący i drażniący, aż uzmysłowiłam sobie, że dalej z moich ramion zwisała bluza chłopaka. Szybkim ruchem zrzuciłam ją z siebie jak obślizgłego robaka prosto na trawę, ale po chwili ją podniosłam, odkładając na turystyczne krzesełko, bo źle się czułam z niszczeniem cudzych rzeczy. Zostałam w przewiewnej koszuli w kratę, ale nie było mi zimno, mimo, że wieczór był stosunkowo chłodny jak na początek lata. Wolałam już jednak zmarznąć na zimnym powietrzu, niż dzielić z tym dupkiem cokolwiek.
Wzięłam parę głębszych oddechów, aby się uspokoić. Nie lubiłam się tak czuć. Jak ofiara, którą nie byłam. Zbyt łatwo ulegałam emocjom, ale prawdą było, że gdybym nie dała się tak sprowokować Miśce, do niczego by nie doszło. Sama byłam sobie winna.
- Wszystko dobrze, mała? - Usłyszałam za plecami głos Marcela.
Miał na sobie tę samą bluzę z kapturem w melanżowym kolorze z logo Tommiego Hilfingera, w której kieszeniach Miśka ogrzewała sobie dłonie, myśląc, że tego nie widziałam.
Powoli się do mnie skradał, pewnie bojąc się, by mnie nie spłoszyć. Jakby on też mnie brał za jakąś płochliwą sarenką, która zrywa się do ucieczki po usłyszeniu trzasku łamanej gałęzi. Nie chciałam taka być. Nie chciałam być sarenką. Taką Biankę bez trudu można było zranić i upolować. Byłam silniejsza, niż wszystkim się wydawało i pragnęłam pokazać swoją siłę.
Przetarłam policzek, by zmazać z siebie dowody swojej słabości.
- Jak chcesz, mogę tam wrócić i mu poprawić. - Skrzywił się z nieudanego żartu.
Odwróciłam się gwałtownie i zasztyletowałam Marcela spojrzeniem. Gdybym stała bliżej wbiłabym w niego oskarżycielski palec. Zamiast tego powiedziałam:
- Zawsze tak rozwiązujesz problemy? Przemocą, napędzając spiralę agresji?
Przełknął gulę, przyjmując na siebie cały mój żal, jakby uznał, że sobie na niego zasłużył. Po chwili jednak podniósł głowę, zaglądając mi śmiało w oczy. Chciał mi pokazać, że to nie on był tym złym, choć było mi wszystko jedno.
- Czyli miałem stać i patrzeć jak ten gnój wpycha ci język do gardła?
- Mogłeś się nie wtrącać! - odparłam z gniewem, nad którym przestałam panować. -Sama bym sobie poradziła!
Nienawidziłam tracić kontroli nad swoim życiem, a zwłaszcza, gdy ktoś wmawiał mi, że czegoś nie potrafiłam zrobić. Odepchnęłabym Rafaello, strzeliła w pysk i kazała się więcej do siebie nie zbliżać. Nie potrzebowałam obrońcy.
- Właśnie widziałem, jak świetnie sobie radziłaś - prychnął, co mnie jeszcze bardziej wkurzyło.
Zrobił przy tym minę, jakby na samo wspomnienie wielkich, obłapiających mnie łapsk Rafała, miał zaraz dostać szału.
- Ten zwyrol wykorzystywał to, że nie reagujesz. Nie obchodziło go, jak się czułaś.
Zadrżałam. Marcel poruszył to, o czym nie miałam ochoty teraz rozmawiać.
- A ciebie obchodziło? Cały czas zajmowałeś się Miśką... - dorzuciłam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
W przypływie gniewu często paplałam wszystko, co ślina mi przyniosła na język. Co w duszy, to na języku. Niepotrzebnie zdradziłam się ze swoimi odczuciami. Jeszcze Marcel był gotów pomyśleć, że się w nim zadurzyłam, a to nieprawda. Moje serce nie mogło aż tak się pomylić i zabić mocniej dla kogoś, kto być może nie był tego wart. Nie zamierzałam się o tym boleśnie przekonywać kolejny raz. Nie pozwolę, aby ktoś znowu mnie niszczył.
- Proszę, Bi... - dodał łagodniej Marcel. - Powiedz prawdę. Podobało ci się?
Zamarłam, spuszczając speszony wzrok i z mocno dudniącym sercem czekałam, czy Marcel to zauważy. Bogu dzięki, że było ciemno, bo chyba spaliłabym się ze wstydu.
- Nie wiem... - odparłam cicho, a chłopak popatrzył na mnie, jakby prześwietlał mnie na wylot, po czym tylko się zaśmiał.
Pozwoliłam, aby podszedł do mnie bliżej, że teraz nasze ciała dzieliło jedynie kilkadziesiąt centymetrów.
- Więc żałuję, że wcześniej nie sprasowałem mu nosa - powiedział lekko, co miało być żartem, ale zwyczajnie mnie nie rozśmieszyło.
W jego oczach dostrzegłam jednak błysk rozbawienia.
- Jak mogłaś być zazdrosna o kogoś takiego jak Miśka? - spytał ciszej i z niedowierzania kręcił głową. - Do pięt ci nie dorasta. To straszna jędza i ci mega zazdrości.
Zaśmiałam się gorzko na głos i objęłam się ramionami, aby zmniejszyć odczucie zimna. A może było mi jeszcze chłodniej, kiedy wydawało mi się, że czułam ciepło, bijące z ciała Marcela.
- Niby czego?
Obrzucił mnie szybkim, ale uważnym spojrzeniem, po czym odpowiedział, nie spuszczając ze mnie palącego wzroku.
- Bo jesteś... Bianką. A ona jest nikim. Pustą laską, która lubi rozkładać nogi.
Zacięłam wargi i popatrzyłam na Marcela karcąco. Nienawidziłam, gdy faceci tak łatwo osądzali płeć przeciwną i to tylko dlatego, że często nas nie rozumieli. Nieważne w jakim byli wieku, potrafili wyrażać się o dziewczynach bez większego szacunku. Jakbyśmy były przedmiotami wystawionymi na półkę, które każdy z nich może sobie oglądać, oceniać i odkładać z powrotem, kiedy coś im w nas się nie spodoba. Faceci lubią wkładać sobie dziewczyny do koszyka, kupować za kwiaty i piękne słówka.
- Nie chcę, abyś tak o niej mówił. Nie chcę, abyś tak mówił o kimkolwiek, rozumiesz?
Chojecki ściągnął brwi.
- Dlaczego? Przecież to prawda. Prawda czasem boli. Szkoda, że nie tych, których powinna.
Westchnęłam z rezygnacją, bo Marcela ciężko było przegadać. Miał gotową odpowiedź na wiele pytań. W zasadzie dopiero teraz sobie uświadomiłam, że często nasze zdania się od siebie różniły, ale pomimo to zawsze szukaliśmy jakiejś drogi kompromisu, choć to ja częściej się obrażałam i to Marcel musiał wyciągać rękę na zgodę. Przede wszystkim rozmawialiśmy ze sobą, czego niemal nie doświadczyłam w mojej poprzedniej, dłuższej relacji z chłopakiem. Konrad milczał w mojej obecności, często zagapiony w dziecinną grę na telefonie. Będąc ze mną, rozmawiał głównie z kumplami albo porównywał mnie z koleżankami z klasy i mówił mi te wszystkie potworne rzeczy, które głęboko we mnie zostawały. Pod tym względem oboje znacznie się od siebie różnili.
Moja złość na Marcela powoli zaczynała topnieć, a na jej miejscu pojawił się zupełnie inny rodzaj podenerwowania. Gdy zbliżył się jeszcze bardziej, zapatrzony w głębię moich oczu, zwyczajnie bałam się ruszyć z miejsca, aby nie wyczytał z mojej mowy ciała, jak bardzo do niego lgnęłam.
- Lubię, kiedy jesteś o mnie zazdrosna... - wyznał niemal intymnym szeptem, po chwili głuchej ciszy, przerywanej jedynie pohukiwaniem świerszczy gdzieś w zaroślach.
Na jego ustach powoli piął się lekki uśmiech.
Poczułam na policzkach dwa palące place gorąca, które wielkością mogłyby dorównać tarczy księżyca. Jeszcze bardziej zmniejszył między nami odległość i zawisł nade mną jak obca gwiazda, która przebyła tysiące lat świetlnych, aby popatrzeć na mnie z orbity. Był wyższy niemal o głowę, więc gdy stał naprzeciw mnie, wydawało mi się, że mój wszechświat na chwilę się kurczy albo nastąpił kolejny Wielki Wybuch, a on osłaniał mnie przed gradem lecących w moją stronę odłamków materii. W tej ciemnej przestrzeni zostawaliśmy jednak tylko ja, on i jego ciepłe oczy pełne gwiazd, które przyciągały mnie do siebie jak grawitacja. Razem tworzyliśmy swój własny, mały wszechświat.
- Nie byłam zazdrosna! - zaprzeczyłam ostro, aby nie pogrążać się jeszcze bardziej. - Tylko nie podobało mi się, że kazałeś nam udawać. To nie w porządku...
Marcel zastygł, jakby nagle skończyła mu się bateria i zacisnął szczękę.
- Myślałem, że to wystarczy, by facet odpuścił. Cholernie żałuję, że cię nie zdołałem obronić. Że za długo patrzyłem...
Przełknął z trudem i zacisnął pięści do bólu. W jego głowie, zdawało się, pulsowało stado zadręczających go myśli, coraz bardziej ciemnych i gorzkich.
- Nic takiego się nie stało... - mruknęłam smutno, nie chcąc, by się obwiniał o coś, na co nie miał wpływu, a nie mogłam teraz spojrzeć Marcelowi w oczy.
Sama jeszcze nie do końca doszłam do siebie i minie trochę czasu zanim to na spokojnie przepracuje. Czy mogłam zachować się inaczej? Lepiej zareagować? Pewnie tak, ale czy to ja powinnam się teraz wstydzić? Niczego złego nie zrobiłam. Jakimś sposobem stałam się przedmiotem walki dwóch nabuzowanych hormonami mężczyzn, którzy w mylnym przekonaniu rościli sobie do mnie jakieś prawa, ale nie odpowiadałam za to co czynili.
- Bi...
Uniosłam oczy, zachęcona łagodnym głosem Marcela.
- Ten gnój cię dotykał - wycedził przez zęby, jakby brzydził się własnymi słowami.
Zobaczyłam jak jego twarz się zmieniała. Z łagodnej robiła się śmiertelnie poważna, a jednocześnie dziwnie pusta, a jego oczy twardniały, przypominając teraz dwa trudne do skruszenia głazy.
- Tak, ale... gdybym nie chciała...
Nagle przypomniałam sobie tamten niepożądany pocałunek i obce palce sunące wzdłuż mojego kręgosłupa, nieprzyjemnie gorące, aż przeszedł mnie chłód i wzdrygnęłam się z zimna, które czułam w środku.
Skrzywił się, a nerwy na jego twarzy stężały.
- Gówno prawda! - warknął srogim tonem.
Moje usta rozwarły się z wrażenia. Zaskoczył mnie jeszcze bardziej, gdy jednym szybkim ruchem złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, obracając tak, że zderzyłam się z jego torsem. Głowa chłopaka znalazła się idealnie w zagłębieniu mojej szyi, gdy się nade mną pochylił.
Jeśli przed chwilą był mocno zdenerwowany w jednej sekundzie cała złość z niego wyparowała, choć wciąż trawił go ogień. Miałam wrażenie, że te płomienie przeskoczyły z jego ciała na mnie, że ja też stanęłam w ogniu z zupełnie innego powodu.
- Twoje ciało inaczej reaguje, gdy coś ci się podoba.. - szepnął ochrypłym głosem do mojego ucha, od czego wciągnęłam gwałtownie powietrze. - Na przykład to...
Mimowolnie drżałam, gdy przyłożył chropowaty policzek do mojego, gdy trącał nosem moją szyję i ucho, szurając nim po odsłoniętej skórze, raz w górę, raz w dół. Dreszcze przebiegały mi po plecach i nie panowałam nad rytmem własnego serca. Już dawno przestało mnie słuchać. Byłam zbyt oszołomiona, by odczytać jego intencje i ledwo trzymałam się na nogach, ale jakimś cudem on stał pewnie i utrzymywał nas oboje w pionie.
Powinnam się w tym momencie odsunąć, ale nie zdołałam. Napięcie, którego jeszcze nigdy nie odczuwałam tak intensywnie chciało mnie rozsadzić od środka. Nie wiedziałam jak się go pozbyć, a byłam zbyt nieśmiała, by prosić, by to Marcel mnie od niego uwolnił. Całe ciało mnie paliło.
Było już za późno. Przepadłam.
Chciałam tego. Jego dłoni splecionych na moim brzuchu. Ciepłego oddechu osiadającego na skórze, wkradającego się we włosy, które unosiły się, gdy coraz szybciej nabierał oddech. Nie potrafiłam zliczyć ile razy ja łykałam i wypuszczałam powietrze, gdy tak naprawdę dotarło do mnie co właśnie robiliśmy.
- Jeśli tego nie chcesz, pokaż to tak, bym zrozumiał... Pokaż mi, Bi - dodał, dotykając ustami płatka prawego ucha.
Przymknęłam oczy, przyjemnie odurzona delikatnym naciskiem jego warg.
Problem w tym, że nie chciałam, by przestał. Wciąż było mi go za mało. Chciałam go mieć jak najbliżej, jak tylko się dało. Zapragnęłam czuć na sobie jego usta, dłonie... Czuć go całą sobą. Przeniknąć w niego, byśmy byli jak jedno.
Doskonale to wyczuł, jakby znał mnie na pamięć, kiedy ja wciąż się go uczyłam po omacku. Jego silne ramiona ciaśniej oplotły mnie wokół talii i przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej, aż poczułam coś, co nie powinnam, jeśli dalej chcieliśmy się przyjaźnić. Jego podniecenie w spodniach dało mi jasny sygnał, że balansowaliśmy na cienkiej granicy. A ja po raz pierwszy byłam gotowa ją przekroczyć. Stałam nad przepaścią bez asekuracji i chciałam w nią skoczyć i to na główkę. Ciągnąc go za sobą.
Gdy Konradowi to się przy mnie zdarzało i wyczuwałam wybrzuszenie w jego bokserkach, kiedy się przytulaliśmy, moje ciało często stawało się zbyt napięte by w pełni się wyluzować. Nie odpowiadało w taki sposób, jaki tego oczekiwał, przez co często podświadomie wiedziałam, że się na mnie złościł. Choć nigdy tego wprost nie powiedział, czułam, że wywierał na mnie presję. Zrobiliśmy to tylko raz, po tym, jak długo naciskał. Stało się to na krótko przed naszym zerwaniem, w mieszkaniu jego rodziców, ale nie wspominałąm tego dobrze. Nie zmusił mnie do seksu, ale w jego przekonaniu znaliśmy się wystarczająco długo, aby to zrobić, a ja byłam w nim zakochana i bałam się go stracić. Nie wyszło tak, jak oczekiwałam, więc nie pozwoliłam mu na kolejne zbliżenia, aż w końcu ze mną zerwał.
Z Marcelem było inaczej. Gdyby posunął się dalej, pozwoliłabym mu na znacznie więcej, ale on zamarł na długo, prawie nie oddychając. Być może bił się z myślami i nie potrafił się zdecydować, a mnie nie starczyło odwagi, by podjąć nastepny krok za nas dwoje...
Ocknął się pierwszy, bo ja nie byłam w stanie. Odsunął się i obrócił mnie twarzą do siebie, ale nie zdołałam spojrzeć mu w oczy. Śledziłam tylko wzrokiem jak ściąga z siebie bluzę i moje serce załomotało, dopóki nie poczułam, jak przekłada mi ją przez głowę. Jakoś odnalazłam w niej rękawy i zaciągnęłam ją sobie do połowy ud. Wciąż pachniała korzenno-cytrusowymi perfumami Marcela, od których zakręciło mi się w głowie z rozkoszy.
Poruszyłam ustami, by podziękować, ale po tym, co przed chwilą ze mną robił, nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Szczerze wolałabym wrócić do tego, co było wcześniej. On jednak zachowywał się tak, jakby tamta sytuacja nie miała miejsca. Wyciągnął mi włosy spod bluzy, od czego znów zatrzęsłam się w sobie z pożądania, ale szybko zabrał dłonie, wkładając je sobie w kieszenie spodni. Wydał mi się zmieszany tym jak jeszcze chwilę temu blisko siebie byliśmy, a jednocześnie zaskoczony.
Resztkami sił uniosłam oczy, czując wypieki na policzkach i było mi wstyd, że zachowywałam się jak niedoświadczona nastolatka. Cisza drażniła moje uszy i rozbudzone zmysły, które wciąż domagały się, by Marcel się nie oddalał.
- Twoje ciało należy tylko do ciebie - powiedział poważnie, a jego puste oczy patrzyły nie na mnie, a przeze mnie.
Zastanawiało mnie skąd tak nagle wziął się chłód w jego głosie. Zdystansował się, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Doskonale potrafił tłumić emocje. Ja byłam w tym beznadziejna. Ledwie mogłam wyłapać własne myśli i nazwać to, co czułam.
- To ty decydujesz. Nie daj sobie nigdy nikomu wmówić, że jest inaczej. Nigdy nikomu nie pozwalaj go zabierać bez zgody, rozumiesz? - spytał, spoglądając mi w oczy, ale nie byłam pewna, czy mnie widział.
Nie rozumiałam po co mi to mówił i po jaką cholerę chwilę wcześniej sam mnie dotykał, jakby chciał sobie mnie na chwilę pożyczyć, jak nie miał zamiaru nic z tym dalej zrobić. Chciał mnie tym czegoś nauczyć? W co on grał? Nie byłam dzieckiem, do cholery. Nie potrzebowałam dobrych rad, a zwłaszcza od kogoś takiego jak Marcel.
Kiwnęłam głową z zaciśniętymi ustami i niepocieszona odeszłam, by zakończyć tę rozmowę. Zamknęłam się w swojej prowizorycznej sypialni, znów czując złość. Tym razem całą frustrację przelałam na Marcela. W tej jednej chwili go znienawidziłam. Znienawidziłam za to, że się wycofał i odebrał nam szansę, choć sam tego pragnął. A może nigdy jej tak naprawdę nie było i tylko to sobie wyobraziłam?
Marcel miał w jednym rację.
Dawałam się wykorzystywać. Czy to był on, Rafał czy Konrad, kończyło się tak samo. Naiwna Bianka zawsze dostawała po dupie. Zasługiwała na wszystko, co ją spotykało.
***
Nie mogłam zasnąć, rozpamiętując moment, który nie powinien się między nami wydarzyć. Nawet jeśli Marcel zrobił to tylko po to, by mnie przestrzec, w głowie wciąż odtwarzałam tę chwilę, gdy nasze ciała naprawdę były ze sobą blisko złączone. Jak bezpiecznie czułam się w jego ramionach. I jak bardzo chciałam już zawsze być blisko niego. Wtulałam się w jego bluzę, wyobrażając sobie jak przytula mnie od tyłu i szepcze do ucha to, co dziewczyna tak banalna jak ja chciałaby usłyszeć. Byłam do tego stopnia żałosna.
Spokój, tylko spokój może człowieka uratować.
W końcu rozsądek wziął górę i wyszłam z namiotu, by zaczerpnąć tchu i odzyskać równowagę. Niedawno przestało padać, ale w powietrzu oprócz igliwia, dalej przyjemnie pachniało deszczem. Uwielbiałam go. Nie należałam do dziewcząt, które bały się, że zmoczy im się fryzura. Mogłabym skakać w kałużach, wdychać zapach burzy i tańczyć do melodii wygrywanej przez grzmoty.
Było późno, więc nie zdziwiło mnie, że wszyscy w namiotach już dawno pogasili światła i zrobiło się cicho, ale wówczas usłyszałam za sobą odgłos męskiego przyspieszonego oddechu dochodzącego gdzieś zza "mojego" drzewa. Zesztywniałam, bo bałam się pójść w tamtym kierunku, nie będąc pewna co takiego zastanę i czy nie będę tego żałować. Wybrałam jednak to, co podpowiadała mi intuicja i powoli zbliżyłam się do chłopaka.
Stał przy drzewie, wsparty na jednej ręce. Dyszał ciężko, jakby nie mógł złapać oddechu.
- Marcel? - Delikatnie dotknęłam jego odsłoniętego ramienia, ale strząsnął moją dłoń.
Był rozpalony.
Odwrócił głowę i ujrzałam szok na jego twarzy. Jego rozbiegane oczy chwilę mi się przyglądały, jakby próbowały sobie przypomnieć kim jestem, po czym twarz chłopaka napięła się i oszpeciła, odmalowując na niej niepohamowaną wściekłość.
- Odejdź! - warknął jadowicie.
Odskoczyłam, przerażona brzmieniem jego głosu. Przypominał rozjuszoną, ranną bestię, która za chwilę mnie zaatakuje. A mimo to wciąż stałam, nie ruszając się z miejsca. Nie potrafiłam odejść, gdy widziałam jak cierpiał.
- Dobrze się czujesz? Masz gorączkę?
- Powiedziałem, że masz mnie zostawić! - Zasłonił się plecami, ale z tej niewielkiej, dzielącej mnie od niego odległości dostrzegłam krople potu na czole chłopaka.
Z resztą nie tylko tam. Jego biała koszulka lepiła się do jego spoconego ciała, przylegając ciasno, iż mogłam ujrzeć zarys budowy jego torsu. Było to wielce niestosowne, że zawiesiłam na nim spojrzenie w takiej chwili.
- Nie odejdę, póki mi nie powiesz co się stało - powiedziałam twardo, czując jak kolejny raz dzisiaj wzrasta mi puls.
Krew szybciej krążyła mi w żyłach, a jej pulsowanie czułam w uszach, ale nie zamierzałam uciekać jak szczur. Nie byłam pewna jak chłopak odbierze mój sprzeciw, czy we wzburzeniu nie zrobi mi krzywdy, ale podświadomie czułam, że nie stanowił zagrożenia ani dla siebie, ani dla otoczenia. Na wolontariacie w Monarze w ostatniej klasie liceum spotkałam narkomanów, którzy opowiadali, że gdy byli na głodzie, potrafili zrobić dosłownie wszystko by dostać działkę, ale czy właśnie to dokuczało Marcelowi? Reakcja na odstawienie narkotyków?
Chojecki westchnął ciężko, kiedy uświadomił sobie, że nie żartowałam, ale nie zadziałał w żaden gwałtowny sposób, przez co odetchnęłam z ulgą.
- Nie powinieneś być teraz sam... - wyjaśniłam spokojnie, nie chcąc go rozdrażnić. - Posiedzę tu z tobą, pomilczę albo zrobię ci kanapkę, jeśli jesteś głodny... A jak poczujesz się zmęczony to...
- Program HALT? - zaśmiał się, ale jego śmiech był ledwie cieniem tego zdrowego. -Serio? Jesteś uparta, mała... - odparł, uśmiechając się kącikiem ust, a ja dostrzegłam błękit jego oczu, teraz załzawionych, gdy lekko okręcił głowę w moją stronę.
- Czyli wiesz o czym mówię...
- Od przyjaciółki... Piła od 12 roku życia, ale wyszła z tego. Ja nie mam z tym problemu. Nie biorę nałogowo i nie jestem w dołku...
Nie wiedziałam czy mu wierzyć. Na psychologii klinicznej uczono nas, że osoby uzależnione potrafiły kłamać i wypierać swój nałóg.
- To dlaczego... - urwałam, patrząc mu wreszcie w oczy.
Nie odpowiedział, tylko wyminął mnie bez słowa.
- Dokąd idziesz? - spytałam, podążając za nim wzrokiem.
- Przewietrzyć się - odparł krótko. - Nie tylko ty w nocy nie możesz spać.
- Zaczekaj! - krzyknęłam, a on przystanął, odwracając się w moją stronę już z łagodniejszą miną. - Tak chcesz iść? Mógłbyś przebrać koszulkę, abyś się nie przeziębił, proszę?
Marcel zrobił minę, jakby to była najbardziej błaha rzecz, o jakiej teraz mógłby pomyśleć. Skinął jednak głową i zajrzał do swojego namiotu. Wyciągnął ze sportowej torby T- Shirt, który wydawał mi się zaskakująco świeży i uprany jak na warunki, w jakich żył. Chwilę mocował się z tym, który z siebie ściągał, a ja mimowolnie wstrzymałam oddech, wpatrzona w jego nagie, lekko zaokrąglone plecy.
- Możesz mi ją dać? - zapytałam, gdy trzymał koszulkę w dłoni i chciał ją schować do torby na brudne ubrania.
Marcel ściągnął brwi, jakbym była kosmitką, więc wyjaśniłam:
- Upiorę ją w łazience, aby nie zżółkła.
- Po co? Nie musisz - zdziwił się, jakby nie rozumiał, dlaczego okazuje mu troskę po tym jak chłodno mnie przed chwilą potraktował.
- Możemy nie robić z tego wielkiej rzeczy? - poprosiłam.
Podał mi ją ze wstydem, a ja przyjęłam ją w swoje dłonie, jakby to była książka, czy inna normalna rzecz.
- Daj mi pół... godzinę. Za niedługo wrócę - powiedział ochrypłym głosem, patrząc na mnie już o wiele łagodniej.
Oddalił się, a ja poszłam prosto do łazienki, choć na dzisiejsze standardy to pomieszczenie użyteczności publicznej trudno było tak nazwać. Przyzwyczajeni do najlepszych wygód ludzie oczekują wystroju pomieszczeń jak z katalogu wnętrzarskiego, a w łazienkach czekających na nich stosu białych, puszystych ręczników i płynów do kąpieli w małych, hotelowych buteleczkach.
Tutaj białe, nieco pożółkłe płytki ścienne miały standardową wielkość, a nad rzędem umywalek powieszono najzwyklejsze lustra bez ramy. Prysznice zaś miały zasłonkę i odpływ w podłodze, ale było tu przynajmniej czysto.
Zatkałam umywalkę korkiem, nalałam do niej ciepłej wody, która aż mnie parzyła i wlałam nieco mydła. Namoczyłam bawełniany materiał w gorącej wodzie, by pozbyć się bakterii. Nie żebym myślała, że coś pomoże a plamy bez proszku, ale przynajmniej uprana nie będzie brzydko pachnieć, a ja miałam czas, aby zajął czymś głowę.
Wyciskałam co jakiś czas koszulkę, aż zrobiła się piana, kiedy usłyszałam czyjś głośny płacz, a właściwie raniące uszy zawodzenie.
- Jest tu ktoś? - zapytałam przestraszonym głosem.
Moje mięśnie automatycznie się napięły, a serce zaczęło bić szybciej. Wchodząc zapaliłam tylko połowę żarówek, więc panował tu półmrok.
Duchem okazała się Miśka, która wyszła z jednej z kabin i zdębiała na mój widok.
Wyglądała żałośnie. Miała czerwoną, napuchniętą od płaczu twarz i rozmazany makijaż, ale wydawała się kompletnie tym nie przejmować. Podeszła bez słowa do lustra, opierając się dwoma rękoma o armaturę i patrzyła wprost przed siebie na swoje odbicie.
- Nic nie mów - powiedziała, ale o dziwo w jej głosie nie było słychać pretensji, bardziej zmęczenie.
- Przecież nic nie mówię - wyrwało mi się, choć pewnie wolałabym bym dalej milczała, a najlepiej wyszła, bo to się mogło źle skończyć.
- Wystarczy jak widzę jak na mnie patrzysz - dodała. - Ale spoko. Należało mi się.
- Wolałabym o tym nie rozmawiać. Chyba lepiej jak już pójdę.
Wykręciłam koszulkę z wody i miałam zamiar się wycofać. Bardziej od Michaliny obchodził mnie teraz Marcel.
- Zaczekaj! - Zatrzymała mnie, a ja zaciekawiona tym, co ma mi do powiedzenia, się odwróciłam.
- Wiem, że zachowałam się jak suka.
Otworzyłam delikatnie usta, bo nie spodziewałam się po tej dziewczynie takiego wyznania. Otwarcie przyznała się do winy, co mnie mega zaskoczyło. Wcześniej sprawiała wrażenie, jakby w ogóle się mną nie przejęła, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, iż nie wolno oceniać ludzi, póki nie zna się ich motywów i tajemnic.
- Zachowałaś się jak suka - potwierdziłam beznamiętnym tonem.
- To przez tego dupka, Rafaello. - Usiadła na gołych płytkach w krótkich szortach, krzyżując nogi i spojrzała na mnie, jakby oczekiwała, że zrobię to samo.
Dołączyłam do niej i usiadłam obok, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami, którym w środku nocy zebrało się na damskie pogaduszki.
- Latam za nim od dwóch lat, a on ma to kompletnie gdzieś. Popierdolony kutas, w którym się zabujałam tak mocno, że dzisiaj chciałam, aby ruszyło go to, z jaką łatwością mogę mieć innego faceta. Fajnego faceta, takiego jak Marcel, a nie miałkich frajerów. Mam dość podtekstów, lekkich macanek, czy pieprzonych flirtów, z których nic nie wynika...
- Nie możesz sobie go odpuścić? - zapytałam szczerze, bo wydawało mi się to proste.
Powinno się łatwo rezygnować z tego, co nam szkodzi. Rafał był toksyczny i zatruwał jej serce, a ta trucizna zdawało się, rozchodziła się dalej, wylewając na innych.
- Myślisz, że nie próbowałam? - zapytała z lekką irytacją. - Ja pierdole. - Zakryła ręką twarz, aby ją przetrzeć z nowych łez, które jeszcze nie zdążyły wypłynąć.- Poza tym... on nie zawsze jest taki. Bywa miły. Po prostu Marcel mu nie przypasował. Twoim kosztem chciał udowodnić, kto ma większego. Ja dałam się w to wciągnąć.
Nie do końca się z nią zgadzałam, co do Rafała. W moich oczach był na straconej pozycji, bo nie potrafił uszanować cudzego związku, nawet udawanego. Ale poczułam się lepiej wiedząc, że Miśka potrafiła dotrzeć w nim te wady, choć mimo wszystko go kochała. Czy nie na tym polegała miłość? W miłości nie liczy się tylko to, by kochać zalety, ale też wady.
- Jest mi głupio, Bianka. Tak serio, to nic do ciebie nie mam. Może trochę mnie wkurzasz tym, jaka jesteś.
Poczułam dziwny prąd, który przebiegł mi wzdłuż przełyku. Zawsze tak się czułam, kiedy ktoś wyrażał o mnie jakąś opinię lub mówił coś, co mogło mnie zranić.
- Jaka? - zapytałam.
Byłam zwyczajnie ciekawa, choć już nauczyłam się, że nie wszyscy muszą mnie lubić. Nieważne, co takiego człowiek robi, zawsze znajdzie się ktoś, komu się coś nie spodoba. Przestałam przejmować się opinią ludzi, których na mnie nie zależało. Złe słowo rani, ale tylko wtedy gdy na to pozwalamy.
- Inna niż ja. Normalna. Słodka i dobra dla wszystkich. Chłopcy to lubią. Rafał też. Lubią, kiedy mają swoją księżniczkę, którymi mogą się opiekować i stać się dla nich rycerzami, aby móc wymachiwać fiutkami w ich obronie.
- I dlatego płakałaś? - zapytałam.
- Nie. - Spuściła wzrok.
Nagle znalazłyśmy się obie w zupełnie innym miejscu. Gdzieś daleko, w zakamarkach ludzkiej duszy, poranionej i cierpiącej.
- Ta piosenka mnie rozwaliła... I wszystko mi się przypomniało. Tamtą straszną nawałnicę, krzyki harcerek, kompletny, pieprzony chaos...
Michalina pozwoliła płynąć łzom swobodnie, zapatrzona przed siebie, jakby przez małe, peryskopowe okienko w swojej głowie spoglądała w przeszłość i wszystko jeszcze raz przeżywała, ale tym razem z perspektywy obserwatora.
- Ja przeżyłam. Nawet nic mi się nie stało, ale... nie wszystkie miałyśmy tyle szczęścia. Ale najgorsze... najgorsze jest w tym wszystkim to, że nawet nie chcę nikogo winić. Po prostu chcę o tym zapomnieć.
Nie wiem, co mną kierowało, może zwykły ludzki odruch, ale położyłam jej głowę na ramieniu, jakby naprawdę łączyła nas szczera przyjaźń. Nie odsunęła się. Zaskakujące jak jedno wydarzenie, jedno wyznanie może zbliżyć do siebie ludzi.
- Przykro mi, że cię to spotkało - wyszeptałam, po czym się wyprostowałam, by nie czuła się niekomfortowo.
- To ja przepraszam, ok.? Jutro wracamy do Łodzi i nie chciałabym dopisać cię do listy wrogów.
Zaśmiałam się, bo wydało mi się to zabawne. Nie była aż tak niesympatyczna, by zrazić do siebie ludzi. Po prostu... nosiła w sobie inny rodzaj wrażliwości, który trudniej odkryć.
- W porządku - zapewniłam ją. - Pożegnaj ode nas Kudłatego, Natkę i Krzycha. Wymieniliśmy się socialami, także będę obserwować, czy dałaś sobie spokój z Rafaello - Pogroziłam jej na żarty.
- A wy tak na poważnie z Marcelem? Nie miej mi za złe, trochę go zachęcałam, a on jest tylko facetem, ale wydaje mi się, że odbieracie na innych falach.
- Co masz na myśli?
- Szczerze?
Przytaknęłam, bo chciałam poznać jak to wygląda z perspektywy innej osoby.
- Nie do końca do siebie pasujecie. On jest bardziej wyluzowany, z wielu rzeczy nie robi problemu, a zwykle takie akcje laski wpieniają, a ty wydajesz się...
- Sztywna? - Westchnęłam, bo po części to była prawda.
- Zabujana - wypaliła, patrząc mi w oczy, jakby szukała w niej dziur czy czegoś, co potwierdzi jej przypuszczenia.
Przełknęłam z trudem i uśmiechnęłam się przyjaźnie. Ona nie wiedziała tego, co ja i miała prawo tak sądzić. Nie byłam zakochana w Marcelu.
Oczy Miśki złagodniały.
- Uważaj na siebie, ok?
- Poradzę sobie z nim - zapewniłam twardo, by zakończyć temat Marcela i zabrałam upraną koszulkę, o której prawie bym zapomniała.
Pomachałam Miśce na pożegnanie, a gdy wychodziłyśmy, zauważyłam jak Rafał stał przy ich namiocie i palił papierosa. Nie patrzył na nas, ale nie zdziwiłam się, gdy Michalina mnie zignorowała i od razu do niego podeszła. Jej życie, jej sprawa.
Wróciłam do naszego obozowiska. Zaskoczyłam się, widząc, iż Marcela nadal nie było w swojej części namiotu. Rozwiesiłam T-Shirt do wyschnięcia na sznurowadle, między dwoma małymi drzewami. Postanowiłam, że na niego poczekam i położyłam się z powrotem na materacu, ale sama nie wiedziałam, kiedy zasnęłam.
***
Obudziły mnie jakiś czas później ptasie trele. Poczułam wiatr i zdałam sobie sprawę, że nie zasłoniłam nawet kotary, a na kostce zauważyłam dwa pokaźne ukąszenia po wygłodniałych komarach, które połakomiły się na moją słodką krew.
Szybko odpaliłam aplikację w telefonie, sprawdzając poziom cukru, ale było w porządku. Żadnych gwałtownych wahań, więc się uspokoiłam. Od razu wstałam w obawie, że Marcel nie wrócił, ale jego strona namiotu była zasłonięta, więc musiał jeszcze spać. Przynajmniej taką miałam nadzieję, bo nie odważyłam się sprawdzić.
Wyszłam, aby rozprostować w pełni kości i odetchnąć leśnym powietrzem. O poranku miało jeszcze lepszy zapach niż po deszczu. Gdy szłam, czułam rosę pod stopami.
- Jak cię teraz przeproszę, to by chyba znaczyło, że znowu nawaliłem, a obiecałem ci, że już niczego między nami nie popsuje.
Przeszedł mnie dreszcz, a przestrzeń nagle zgęstniała, gdy usłyszałam ten głos. Tym razem wiedziałam, że Marcel stanął za mną. Powoli okręciłam się na pięcie, by na niego spojrzeć, choć nie do końca byłam gotowa na to spotkanie.
Wyglądał lepiej i zachowywał się zaskakująco spokojnie. Jego twarz nie była już tak wykrzywiona czymś, czego nie rozumiałam. Ton jego głosu też był pogodniejszy, jakby wstał wyspany i pełen energii, choć był ledwie brzask. Wisiało nad nami pomarańczowe niebo, a wszystko wokół wydawało się jeszcze takie szare i mgliste. Wszystko, oprócz nas.
- W porządku. Nie popsułeś - przyznałam.
Taka była prawda.
To ja omal wszystkiego nie zepsułam. Liczyłam na coś, co nie może się zdarzyć, jeśli chcemy ratować naszą przyjaźń. Tak bardzo pragnęłam Marcela, że zapomniałam, że on może nie chcieć tego samego. Z jakiegoś powodu chciał wszystko zakończyć w Paryżu, prawda? A może zmienił zdanie i już nie chce? Istniało na to co robił jakieś wytłumaczenie?
Byłam skołowana i prawie kręciło mi się w głowie od natłoku myśli. Boże... Czyżby Miśka miała rację? Zakochałam się w Marcelu?
Nie. Nim wzejdzie słońce zgaszę tańczący we mnie ogień. Uciszę to, co czuje.
Nie pozwolę spalić naszej przyjaźni.
- Mogę cię przytulić? - zapytał, kompletnie zmieniając temat.
- Co? - Popatrzyłam na Marcela sceptycznie. - Nie wiem, czy akurat tego teraz potrzebuję.
To był ciężki dzień i jeszcze gorsza noc. Właściwie od wyjazdu czułam się, jakbym wsiadła w kolejkę górską i co chwila mijała ostre zakręty. Bliskość z Marcelem bywała równie niebezpieczna.
- Ale ja potrzebuję, Bi - odparł szczerze, posyłając mi spojrzenie, którym ujrzałam coś miękkiego, co chwyciło mnie za serce.
Skinęłam lekko głową i poczekałam, aż do mnie podejdzie. Wtulił się we mnie głęboko, przyciągając do siebie. Musiałam stanąć lekko na palcach, ale było mi niesamowicie wygodnie. Poczułam się również bezpiecznie i na miejscu. Jakby znałam Marcela od zawsze. Jakby idealnie do mnie pasował. Był ostatnim elementem mojej skomplikowanej układanki. Chciałam tak trwać do końca świata, znów czuć te ognie...
- Nie gniewaj się na mnie. Ale jest mi dobrze z tobą tak jak teraz - szepnął. - I nie pozwól mi tego zniszczyć. Teraz jest idealnie.
Jeśli wcześniej przechodziły mnie dreszcze i upojne ciepło, kiedy Marcel stał tak we mnie wklejony, to teraz poczułam, jakby kopnął mnie prąd.
Nie miałam jednak czasu tego rozpamiętywać, bo podeszła do nas Natka. Byłabym zła, że musieliśmy od siebie odskoczyć, gdybym nie dostrzegła jej nerwowych ruchów i rozbieganego spojrzenia.
- Cholernie przepraszam, że wam przeszkadzam, po tym wszystkim, ale widzieliście gdzieś Miśkę? Poszłam wcześniej spać, a jej nie ma - mówiła drżącym tonem.
- Niedawno, może ze dwie godziny temu, minęłam się z nią w łazience - powiedziałam, czując na sobie spojrzenie zarówno Marcela, jak i Natalii. - Ale wszystko sobie wyjaśniłyśmy.
Widząc, iż Natka z nami rozmawia, podszedł do nas Krzychu i objął swoją dziewczynę ramieniem. Może bał się, że jeszcze wyrośnie z tego jakaś kolejna awantura.
- To dobrze - odetchnęła z wyraźną ulgą i posłała porozumiewawcze spojrzenie narzeczonemu.
Wtedy dostrzegliśmy jak Miśka wychodzi z namiotu Rafała, a zaraz za nią jego właściciel. Spiął się na nasz widok i spuścił głowę. Bałam sie co zrobi Marcel, ale chłopak omiótł ich obojętnym spojrzeniem, jakby przestali dla niego istnieć.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę i nawet Marcel był miły, choć spodziewałam się jakiś kąśliwych uwag na temat nieudanej wczorajszej imprezy. Narzeczeni zostali z nami nawet na wspólnej kawie z plastikowych kubeczków, bo wszyscy mieliśmy za sobą ciężkie godziny.
- Ej, patrzcie na to - rzucił beztrosko Krzychu, odrywając wzrok od swojego telefonu. - Wiecie, że dwa dni temu gdzieś niedaleko zaginęła jakaś dziewczyna? Gliny jej szukaka, myślą nawet, że ktoś mógł ją porwać.
- Serio? - zdziwiła się Natka.
- No serio. Znaleziono tylko jej rower i pokazali zdjęcie w wiadomościach. I teraz...- Krzyku zaciął usta w wyrazie zastanowienia. - I teraz tak patrzę i wiesz, że nawet jesteś do niej trochę podobna?
- Pierdolisz, pokaż - ożywił się Marcel.
Sama byłam równie ciekawa i nawet nie zwróciłam uwagi na przekleństwo, które wyszło z ust chłopaka. Poczułam skurcz w żołądku i takie dziwne uczucie, które zapowiada, że za chwilę coś złego ma się wydarzyć. Jakby organizm reagował szybciej i przygotowywał ciało na to, co musi przetworzyć umysł i próbował nas przed tym ostrzec.
Krzyku wystawił w naszym kierunku swoją tablicę na Facebooku, na której widniało zdjęcie porwanej dziewczyny.
Poczułam jak Marcel ukradkiem nakrywa moją dłoń swoją i ściska, nawet za mocno, przez co skupiłam się na tym, a z moich ust nie wydostał się żaden okrzyk, czy pisk. Właściwie tylko patrzyłam.
Patrzyłam i nie dowierzałam, że nasz następny dzień może być jeszcze bardziej popierdolony.
____________________________________
Hej, Kochani!
Mamy nadzieję, że nie zabijecie nas za taki koniec, ale musimy Was trochę zachecać do dalszego czytania ;) Tradycyjnie czekamy na wasze reakcje i opinie. Te negatywne też.
I wybaczcie, że znów się nie wyrobiłyśmy. COś ta 20.00 nam nie leży ;)
Wasze E&P
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top