VI

Czas dla Sukuny w ostatnich dniach tak szybko gnał, że ten nawet nie zauważył, kiedy nadszedł niechciany wtorek. Chłopak przez wszystkie lekcje marudził i siedział naburmuszony, jakby mu zabroniono jego ulubionej zabawy. Jakby nie patrzeć, właśnie tak było. Zamiast realizować swoją pasję, musiał dzisiaj zabawiać jakichś przypadkowych ludzi, których twarzy nawet nie zapamięta. Kompletnie nie pasowała mu kara i wolałby już napisać jakieś wypracowanie, do czego pewnie by kogoś znalazł, ale to szczegół, niż pilnować głupiej wystawy. A najgorsze było to, że trener wyraził zgodę, jakby kapitan drużyny wcale nie był potrzebny, co uraziło Ryomena. Jak ten w ogóle mógł go tak traktować, przecież Sukuna był najważniejszy. Nikt nie strzelał do bramki lepiej niż on ani nie motywował zespołu lepiej niż on. No, w końcu to on był najlepszy i nie bez powodu został tym kapitanem. Jak jego zespół miał dobrze grać bez najważniejszych nóg w drużynie...

Mimo wszystko po lekcjach Sukuna szybiutko pobiegł na szkolną halę, na której zawsze ćwiczyli lub grali mecze, a tam zauważył trenera. Ten już prowadził rozgrzewkę dla całego składu, jaki dzisiaj miał brać udział w rozgrywkach, na co szatyn posmutniał, czując potrzebę bycia tam razem z resztą. Chociaż może bardziej po prostu chciał tam być i robić swoje, ale właśnie dlatego przyszedł.

Kiedy mężczyzna średniego wzrostu w stroju sportowym dostrzegł zdesperowanego szatyna, uśmiechnął się pobłażliwie, kręcąc głową. Zaraz odszedł razem ze swoim uczniem gdzieś na bok, a wtedy skrzyżował ręce na torsie i spytał:

- Czego potrzebujesz, Sukuna?
- Trenerze, ja muszę zagrać - zabrzmiał przejmująco, robiąc też taką minę.
- To mało istotny mecz, chłopcy sobie poradzą. Bardzo cię cenię, wiesz o tym doskonale, ale nie mogę za każdym razem zwalniać cię z kar. Cały czas ci powtarzam, żebyś uważał w szkole, bo w końcu będziesz musiał wziąć odpowiedzialność za swoje zachowanie. Podczas treningów i meczów też mógłbyś się lepiej zachowywać, ale już na to przymrużam oko, bo jesteś dobrym chłopakiem. Niestety inni nauczyciele nie są tak wyrozumiali.
- Jak możesz mi to robić, trenerze?! - jęknął z niemocy.
- Krzywda ci się nie dzieje. To tylko wystawa. Jak będziesz grzeczny, więcej nie będziesz musiał tego robić - uśmiechnął się delikatnie, ale chłopak widział w tym nutę złośliwości, co go rozjuszyło.
- Trenerze! - wrzasnął - Nie masz serca!
- Idź już, bo dekoncentrujesz resztę. Daj im dobry przykład i przyjmij to na klatę zamiast narzekać jak małe dziecko. Czego was uczę?
- Że nie zawsze się wygrywa, ale przegraną należy przyjmować z godnością - burknął nieco zniekształconym głosem.
- No, więc teraz ty przyjmij karę z godnością, to jak przegrana.
- Tylko potem nie przychodź z płaczem, że coś poszło nie tak! - wrzasnął niczym mały, niezadowolony chłopiec, po czym odszedł bez pożegnania.

Sukuna wyszedł z hali oburzony i wściekły, że tym razem nie ma żadnej możliwości, aby uciec od czegoś, czego nie chce robić. Może faktycznie cała ta wystawa to nic wielkiego i mogła być najlżejszą ze wszystkich kar, jakie ten mógłby dostać. Jednak każdy krok bliżej sali, do której musiał podejść, wywoływał w nim ciarki i dreszcze, bo uświadamiał sobie, że kilka godzin spędzi na nie robieniu niczego, a mógłby biegać za piłką. Myśl, że będzie bezczynnie siedział, sprawiał, że wewnętrznie wariował i był bliski szaleństwa...

W końcu jednak doszedł do drzwi grozy, za którymi czekało całe zło tego świata. Z niechęcią, choć pewnie nacisnął na klamkę, po czym pociągnął do siebie, a następnie wszedł, jak gdyby nic, czym wywołał w obecnej grupie osłupienie. Wszyscy tylko patrzyli na pana świata aka Sukunę, który przy swojej arogancji nawet nie zdążył powiedzieć: ,,dzień dobry", tylko ciężkim krokiem doszedł do ostatniej ławki, gdzie usiadł. Oparł się plecami o tył krzesła, rozkładając luźno nogi, a przy tym skrzyżował ręce na torsie i w takim stanie spojrzał na zaskoczoną organizatorkę całego przedsięwzięcia. Ta patrzyła na nowego wśród zgromadzonych, próbując dojść do jakichś logicznych wniosków, aż wreszcie oprzytomniała i spytała:

- Ty jesteś Sukuna, tak?
- No - odpowiedział oschle - Co mam robić?
- Dobrze, właśnie omawiamy wszystko.

Kobieta szybko przeorganizowała plan, jaki miała zamiar przedstawić swojej grupie. Była to zakręcona pani od zajęć artystycznych, dlatego zupełnie zapomniała o tym, że do składu pomocników przy wystawie miał dołączyć ktoś jeszcze. Mimo to nie dawała chłopakowi odczuć, że ten jest niepotrzebny czy niemile widziany. Wręcz podejmowała parę prób, aby ten jakoś się zintegrował, ale on uparcie blokował je wszystkie. Przez to też pani artystka zrezygnowała z komunikowania się z tym jednym piłkarzem, zupełnie nie pasującym do reszty, bo tamci byli z zupełnie innego świata.

Za jakiś czas, gdy wszystko zostało ustalone, zaczęto przygotowania. Przede wszystkim trzeba było poustawiać ławki i tak dalej, aby stworzyć stanowiska, z czym Sukuna nie miał problemu. Jego wytrzymałość fizyczna pozwalała mu nosić więcej niż mogła reszta, czym wzbudzał podziw i zachwyt, ale on tylko wzdychał. Ale w środku gdzieś to go bolało, bo wiedział, że na trybunach niedługo zasiądą ludzie chcący go tak samo wielbić, a jego nie będzie. Przez to ozdobił twarz jakimś grymasem niezadowolenia, dalej niosąc wszystko, co trzeba, a przy tym wciąż marudził.

Potem zaczęto przygotowywać faktyczne stanowiska, czyli właściwa wystawa. Cała ta impreza polegała na przedstawianiu natury w różny sposób, a przy tym pokazaniu, jaka jest piękna i niesamowita. Każde miejsce posiadało odpowiednią odległość między innymi, przedstawiając zupełnie inną stronę przyrody. Sukuna dostał doświadczenie, a dokładnie prezentację wybuchu wulkanu. Żeby móc coś dodać do samego widowiska, dostał jakieś informacje, jakie musiał czytać, a najlepiej mówić ludziom oglądającym jego sekcję. On oczywiście nie za bardzo miał ochotę tłumaczyć innym, dlaczego to wybucha i czym jest to coś, czym pluje wulkan. Sam miał ochotę napluć na swoją wystawę i na wszystkich, którzy mu uniemożliwili grę. Był zły i wcale tego nie krył, ale jeszcze czekały go tłumy nieświadomych ludzi. Dla nich musiał być szczególnie miły, co wcale nie należało do zadań najłatwiejszych.

Gdzieś tak około popołudnia w szkole zaczął się robić chaos i hałas, stąd wiedziano, że trzeba już czekać w gotowości. Sukuna właśnie opierał się o parapet przy wielkim oknie, przez który spoglądał na widoki na zewnątrz, krzyżując ręce na torsie, ze znudzoną i niechętną miną. Nic nie było w stanie go przekonać, że wystawa może zostać dla niego ciekawym doświadczeniem. Tymczasem do jego stanowiska podeszła jakaś mała dziewczynka i z żywym zainteresowaniem podziwiała sztuczny wulkan, po czym spojrzała niepewnie na chłopaka odpowiedzialnego za wystawę. Wtedy ten odwzajemnił pytający wzrok i jemu samemu chyba jeszcze bardziej było nieswojo niż tej małej istotce, bo taki grymas miał na twarzy.

- Co? - spytał Sukuna, nie kryjąc skołowania.
- Czy to wybucha? - spytała z ekscytacją.
- Hm... Tak. Gdzieś powinienem... - podrapał się w kark, szukając instrukcji obsługi - O dobra, mam!

Gdy szatyn znalazł pożądaną kartkę, zaczął wszystko sobie przygotowywać i tworzyć sztuczną lawę w atrapie. Gdy skończył, chwilę czekał, aż zmarszczył brwi, bo nic nie wypływało. Odruchowo i raczej bezmyślnie przysunął twarz do zbiornika z dziwną cieczą, aby dojrzeć, czy tam cokolwiek jest, aż nagle płyn wypłynął, tryskając piłkarzowi prosto w twarz.

Oblany Sukuna gwałtownie odskoczył od sztucznego wulkanu, wykrzykując coś mało kulturalnego, czym przeraził dziewczynkę i ta uciekła. Za to chłopak po prostu pobiegł do łazienki, olewając wystawę i wszystko inne.

Gdy wrócił, na jego miejscu stał zdenerwowany nauczyciel, który tę karę wymyślił. Chłopak zmarszczył brwi w zdziwieniu i patrzył na mężczyznę pytająco, krzyżując ręce, a wtedy ten zaczął nieprzyjemnie:

- Dlaczego opuszczasz swoje stanowisko pracy i to bez nadzoru?
- Musiałem wytrzeć twarz! - wrzasnął.
- No właśnie. Wiesz, że podpadłeś rodzinie dyrektora?
- Jak to? - zaśmiał się lekceważąco.
- To było dziecko siostry dyrektora!
- I co z tego?
- To, że możesz zostać usunięty z listy uczniów, bo dyrektor już nie ma do ciebie cierpliwości.

Sukuna tylko przewrócił oczami. Ale nauczyciel jeszcze nie skończył:

- Kiedy cię nie było, ktoś dorwał się do materiałów i wyczerpał je. Teraz musisz iść do sklepu i kupić nowe - westchnął bezsilnie.
- Co? - spojrzał na niego oburzony - Nie mogę grać, a mam chodzić po jakieś gówno?
- Sukuna...
- Dobra! - warknął.

Chłopak szybko pobiegł do sklepu, w którym nic interesującego go nie spotkało, po czym wrócił do szkoły, a wtedy zauważył swój zespół kierujący się do wyjścia z budynku, co go niesamowicie zdziwiło. Do tego wszyscy mieli na twarzach jakiś smutek lub niezadowolenie podobne do tego, co towarzyszyło samemu kapitanowi. Szatyn szybko podszedł do jednego z zawodników i spytał:

- Co się stało? Czemu wszyscy wychodzą?
- Nie będzie męczu - odpowiedział zaczepiony.
- Co?!
- Tamta drużyna utknęła w korku i nie dotrą na czas.
- Aż tyle się spóźniają?
- No, już pół godziny, a jeszcze tam stoją.
- Cóż... - westchnął ciężko, po czym poklepał chłopaka po ramieniu - Jak nie dzisiaj, to następnym razem.
- Nawet dobrze wyszło.
- Czemu? - spojrzał na niego zaskoczony.
- Bez ciebie mogłoby pójść gorzej.

Sukuna, słysząc to, aż uśmiechnął się szeroko i poczuł w środku jakieś ciepło, ale zaraz spoważniał nieco i przyznał:

- Sami już jesteście wystarczająco dobrzy, żeby się obronić. Może nie tak wspaniali jak ja, ale też dajecie radę.

Zawodnik zaśmiał się, przyznając rację kapitanowi, po czym pożegnał go i ruszył do wyjścia. Wtedy Sukuna nieco odetchnął z ulgą, chociaż z drugiej strony było mu szkoda reszty. Przecież wszyscy tak bardzo oczekiwali na ten mecz tak samo jak on, a na przygotowaniach ćwiczyli bardzo ciężko. Być może w praktyce ta rozgrywka nie miała większego znaczenia, ale mimo wszystko drużyna była podekscytowana.

W końcu chłopak wzruszył ramionami i wrócił na wystawę, gdzie ledwo się przecisnął, bo taki tłum tam powstał. Miał szczęście, że ktoś przypilnował jego stanowiska, bo nie wiadomo, co jeszcze mogłoby się z nim stać, wszak w przypadku Ryomena wszystko było możliwe.

Przez resztę czasu ludzie podchodzili, prosili o pokaz, co szatynowi różnie wychodziło, ale już nie wylewał na swoją twarz imitacji lawy. Aż do czasu...

Na wystawę przychodziło coraz mniej ludzi i każdy powoli zaczynał odczuwać zmęczenie, w tym Sukuna. Przez to jego sprawność spadła w jakimś tam stopniu, nie pozwalając mu funkcjonować normalnie. Chłopak nieznacznie opuszczał powieki, marząc już tylko o tym, żeby wrócić do domu i zasnąć w swoim wspaniałym łóżku. Przez ten czas zrozumiał, jak bardzo nienawidzi nudy, a ta wymęczyła go bardziej niż najcięższy trening, jaki w życiu miał. Bo z niego przynajmniej wynosił satysfakcję, a tutaj tylko pogrążał się w uczuciu niespełnienia.

Przyszła kolejna osoba chcąca zobaczyć wybuch wulkanu, więc Ryomen zgodnie z instrukcją i doświadczeniem znów zaczął wszystko tam tworzyć, nie patrząc specjalnie na proporcje ani ułożenie, a był to błąd. Po pewnym czasie płyn ponownie podniósł się, ale tym razem trafił na koszulkę tego bardzo mądrego naukowca, w jakiego bawił się Sukuna.

- No kurwa, znowu! - spojrzał na swoje ubranie.
- Sukuna! - zawołała organizatorka z niezadowoleniem.
- Mam to gdzieś! - wrzasnął, rzucając wszystko i gdzieś uciekł.

Znów poszedł prosto do łazienki, żeby jakoś naprawić swój wątpliwy stan. Lecz, ledwo tam wszedł, a już w jego pobudzonym organiźmie zatańczyła chmara motyli, które jak do tej pory musiały spać twardym snem. Prawdopodobnie przez to, że Sukuna cały dzień chodził wściekły i nie miał kiedy sobie przypomnieć o istnieniu kogoś tak wspaniałego jak Megumi Fushiguro. Za to teraz brunet tam tak niewinnie stał i mył ręce, a kiedy także zauważył starszego, natychmiast przerwał, otwierając szerzej oczy.

Piłkarz nie potrafił odczytać czy ze strachu, czy wstydu, lecz bladoskóry na pewno reagował na obecność starszego. Przy okazji jego policzki natychmiast nabrały nieco rumianej, prawie niewidocznej barwy, co uderzyło prosto w rozszalałe serce szatyna.

Po chwili Sukuna podszedł bliżej, a wtedy Fushiguro przybrał kamienny wyraz twarzy, jakby chciał trzymać starszego na dystans.

- Ym... - zaczął niepewnie Sukuna - Lubię cię...
- Rozumiem.
- Chodź ze mną na randkę.
- Okej.
- Tak po prostu? - zdziwił się.
- No.

Wtedy Sukuna chwilę spoglądał na z pozoru obojętnego Megumiego, aż uśmiechnął się szeroko i bez uprzedzenia przytulił młodszego, na co ten otworzył szerzej oczy. Jednak po chwili delikatnie uniósł kąciki ust, tworząc subtelny uśmiech, a przy tym przyłożył dłonie do pleców starszego. Ryomen wzdrygnął się, ale szybko przyjął z powrotem swoją pewną postawę. W końcu nie mógł okazać słabości przed kimś, komu chciał zaimponować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top