18.
Eric Allen już dawno doszedł do wniosku, że nie jest nikomu potrzebny. Gdyby umarł, w świecie, który znał, niewiele by to zmieniło.
W szkole nie miał przyjaciół. Nie, nie był też wyśmiewany. Po prostu nic go z nikim nie łączyło. Może kilka osób posmuciłoby się przez chwilę, ale na tym by się skończyło. Nauczyciele, rzecz jasna, nie żałowaliby prawie w ogóle. Jedyną zmianą byłoby to, że klasa zamiast 26 osób miałaby ich 25, a Martin Bennet nie byłby drugim numerem na liście, a pierwszym.
Dla społeczeństwa jego śmierć nie znaczyłaby nic. Przecież nie pełnił żadnej ważnej roli, nie pracował. Byłby pogrzeb, jego zimne zwłoki znalazłyby się w ziemi, i koniec. Kropla w morzu tragedii.
Dla jego rodziców...tak, oni byli jedynymi osobami, które naprawdę by się przejęły. Jedynymi osobami, dla których coś znaczył. Ale czy oni coś znaczyli? Byli tylko marnym pyłkiem we wszechświecie.
Jednak, mimo iż nie widział sensu życia, Eric żył. Dla nich. Aż pewnego dnia dowiedział się, że jest adoptowany. "Rodzice" oczywiście zapewniali, że go kochają, ale i tak uderzyło to w niego z mocą trudną do wyobrażenia. Czyli nawet swoim rodzicom nie był potrzebny, a państwo Allen trzymali go u siebie z litości...
Eric nie mógł znieść świadomości, że nic nie znaczy, że nikt go nie kocha.
Popełnił samobójstwo. Nie chciał być tylko nic nie znaczącym pionkiem w grze wszechświata, nie chciał być statystą w filmie życia.
Wszyscy pogrążyli się w żałobie. Na chwilę. A potem życie ruszyło swoim torem. Eric nie wiedział jednak, że stałoby się tak samo z każdym innym.
by: SithVeya
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top