T 2/2
- Wiesz chyba o czym, a raczej o kim, będziemy rozmawiać. - Spomiędzy lekko spierzchniętych warg wyleciała stróżka dymu papierosowego. Czerwone oczy spojrzały na wokalistę „Port Mafii" i napotkały wyczekujące oczy w kolorze nieba. Rozumiał już, dlaczego Dazai tak mocno się nimi zachwycał. Oda mógłby się założyć, iż jakby leciały z tych oczu łzy, przypominałyby one niebo podczas deszczu. - Jeśli myślałeś, że o Dazaiu, to dobrze myślałeś.
Chuuya zaklął w myślach. Miał już nadzieję, że nie będą o nim rozmawiać. No ale wiedział, że to będzie najpewniejszy temat, który mogą poruszyć. Było to tak oczywiste jak to, że zapewne nie bez powodu się tutaj spotkali.
- A więc... Masz jakieś pytania zanim zaczniemy? - Sakunosuke nie doczekał się odpowiedzi, więc zaczął snuć historię, robiąc przerwy na zaciągnięcie się papierosem albo powolne opróżnianie szklaneczki z syropem cytrynowo-imbirowym.
- Kiedy poznałem Dazaia, miałem może z osiem albo dziewięć lat. Był wymizerowanym i zahukanym dzieckiem, które na każdego dorosłego reagowało, jakby miało być ukarane za samo istnienie. Ciągle chował się po kątach i unikał innych. Pamiętam, jak jakiś chłopczyk podszedł do niego i zaprosił do zabawy, to Dazai wystraszony uciekł gdzieś. Nasza pierwsza rozmowa polegała na tym, że ja się go o coś pytałem, a on kiwał albo kręcił głową i jedynym słowem jakie powiedział było „Odasaku". Później było już łatwiej i przyjemniej z nim rozmawiać. Przy mnie i przy Ango przestawał być zahukanym sześciolatkiem. Czułem dumę, gdy nie uciekał przed innymi i jeśli coś chciał, to mówił o tym, a nie robił podchodów, z których i tak wynikało to, że „chciał" coś, co kogoś innego ucieszyłoby, a nie go. Strasznie mnie to wnerwiało, ale nie przychodził mi żaden pomysł, jak to przerwać.
Wkrótce po naszym poznaniu, nie wiem czy minęło może półtora roku, zmarła moja matka i zostałem sam. Na szczęście Sakaguchi-san mnie przygarnął. Naprawdę był z niego miły facet. W tamtym okresie z Dazaiem widywałem się może z dwa lub trzy razy w tygodniu. Nagle to się zmieniło i spotykaliśmy się codziennie, łaził za nami w szkole i chował się za naszymi plecami, ilekroć ktoś się go o coś zapytał. - Oda zawiesił wzrok na dwójce grających mężczyzn i milczał przez chwilę. Jego twarz, dotąd beznamiętną, rozjaśnił delikatny uśmiech nadający mu wręcz dziecięco-miękkich rysów. - A tamta trójka się zaczęła włóczyć za nim, z czego wynika, że z jednego dziecka na wychowaniu, magicznie zrobiło się nam cztery. Śmiano się, że prowadzimy przedszkole, ale gdy w końcu Ango się wkurzył, przestano. Nie pamiętam co zrobił, ale chyba za to wylądował u dyrektora. Zresztą ja też. - Chuuya wsłuchał się w ciepły chichot swojego rozmówcy. Jak na razie nie mógł uwierzyć, że to jest o tej walniętej makreli, która się go uwiesiła w liceum. - Kiedy ja z Ango kończyliśmy już podstawówkę, zdarzyły się dwie ważne rzeczy, pierwsza, Dazai powiedział nam, że jego tata gdzieś wyszedł i nie wracał od pięciu lat. Druga zaskoczyła nas trochę przed zakończeniem trzeciego trymestru. Przybiegł do nas na pierwszej przerwie i dostał takiego słowotoku, że nawet mi było ciężko go zrozumieć, a do tego doszły łzy. Ucieszyłem się, że byliśmy na dachu i nikt nas nie widział, już wtedy miał miano urwisa i nicponia, a to mogło mu tylko zaszkodzić.
Pamiętam w jakim byliśmy szoku, gdy udało nam się usłyszeć te wieści. Nie dość, że jego ojciec uciekł, to jeszcze stracił matkę. Opowiedział nam, że rano jego mama się nie budziła, więc zadzwonił na pogotowie, a ci ją wzięli i podrzucili go do szkoły. Obiecaliśmy pojechać z nim do tego szpitala, a tam potwierdzono nasze domysły i chciano zabrać go do domu dziecka, ale przyszedł jakiś blondyn i przedstawił się jako kuzyn Dazaia. Zaoferował, że się nim zaopiekuje. I tutaj na rok urwał nam się kontakt. Podobno wyprowadził się bliżej portów, ale wrócili do centrum, gdzie zaraz nas znalazł. Robił z siebie niezłego idiotę, ale kiedy dochodziło do tego, że zaczynaliśmy grać, to stawał się mega skupiony i poważny. Założył się nawet z Ango, że szybciej nauczy się grać na skrzypcach szybciej od niego. Jak było słychać w całym domu przekleństwa Ango, kiedy przegrał zakład o jeden dzień. - Oda wziął łyk syropu i zapalił kolejnego papierosa. Chuuya odmówił, jeden na dzień był wystarczający. - Ale wracając, Dazai może u tego kuzyna mieszkał z dwa lata, gdy do nas zadzwonił z szpitala. W środku nocy pojechaliśmy do niego i próbowaliśmy uspokoić. Sakaguchi-san poszedł wywiedzieć się, co z tym kuzynem, a gdy wrócił, był tak blady, jakby na zobaczył śmierć we własnej sobie. I jedynymi słowami, jakimi nas wtedy obdarzył, było stwierdzenie: „Od teraz będzie mieszkał z nami". Ucieszyliśmy się, bo mogliśmy mieć go na oku. W domu dowiedzieliśmy się, że ten cały kuzyn popełnił samobójstwo, nałykał się różnych tabletek i popił alkoholem. Byliśmy w sporym szoku, ale to było nic.
Po dwóch miesiącach, może nawet tyle nie minęło, obudziłem się w środku nocy i ogarnęły mnie złe przeczucia. Udałem się najpierw do pokoju Dazaia, nie było go tam. Zacząłem szukać. Kiedy byłem w kuchni, usłyszałem jakby coś metalowego obiło się o płytki. Porwałem z blatu nóż i pobiegłem do łazienki. Tam zobaczyłem Osamu, który dyndał na sznurku. Nie wiem jak to zrobiłem, ale wspiąłem się na pralkę i przeciąłem linę. Do dziś czasem stają mi te wydarzenia przed oczami. W szpitalu pogratulowano mi refleksu i trzeźwości umysłu oraz wypytywano, czy wiemy skąd ma tyle ran na całym ciele. Lekarze szacowali, że najstarsze mają z sześć lat, a najświeższe trzy miesiące i wcale nie chciały się dobrze goić.
Na dyżurach w szpitalu spędziliśmy dwa miesiące. Dawaliśmy mu tyle uwagi, ile mogliśmy. Później jeszcze kilkakrotnie próbował odebrać sobie życie, ale na szczęście bezskutecznie. - Oda zgasił papierosa. Bawił się chwilę petem, przyciskając go do papierośnicy. Nie spojrzał na Chuuyę, od kiedy zaczął snuć opowieść. Pogrążył się w melancholii i pozwalał czasem odpływać myślą w jakimś kierunku, ale szybko wracał, by kontynuować smętną historię. - W gimnazjum zaczął znęcać się nad słabszymi, odreagowywał wszystko, co go spotkało. Po jednej z kłótni, od których się roiło w tamtym czasie, przyszedł do mnie i padł niemalże bez życia na moje łóżko. Pozwoliłem mu tak leżeć. Wtedy często zaszywał się u mnie i opowiadał o czymś, co było czasem było wymysłem jego wyobraźni, a czasem, tak jak tamtym razem, o swojej przeszłości. Rzadko wspominał zmarłych, bo czuł się winnym ich śmierci. Nie potrzebował nawet powodów do tego, po prostu wierzył, że niesie ze sobą śmierć. Tamtym razem, gdy leżał obok mnie, usłyszałem najczarniejszy sekret jaki skrywał. Może nie był to jego czyn, ale było to niewybaczalne. Opowiadał mi jak jego matka, upiwszy się wpierw, maltretowała go na różne sposoby. Począwszy od gaszenia petów na jego ciele, po rzucanie w niego talerzami, szklankami. Raz rzuciła nożem, ale trafiła w ścianę pół metra od niego. Mimo to, kochał ją i nie potrafił nikomu powiedzieć o tym, co się działo w jego domu.
Po tym wyznaniu zaczął się śmiać, a z jego oczu płynęły łzy. Spędził u mnie całą noc. Rozmawialiśmy o wspólnych wspomnieniach, które były dla niego promykami nadziei na to, że jego życiu będzie lepiej. Po gimnazjum, które było jego czarną erą, zmienił się diametralnie. Przestał się pastwić nad bezbronnymi i zaczął im pomagać, ale nadal był uważany za wariata, który oprócz zapędów samobójczych, z którymi lekarze walczyli zażarcie, był masochistą. To było jedno z największych kłamstw o nim. Prędzej można było go nazwać sadystą, niż masochistą. Unikał bólu jak mógł i szukał bezbolesnych sposobów na odebranie sobie życia.
Resztę jego historii znasz lepiej ode mnie. Kiedy był w liceum często zachwycał się tobą, w sumie nadal potrafi to robić jak wtedy. - Nostalgia ogarnęła nie tylko szatyna, ale i rudowłosego, który zaczął się zastanawiać nad tym, jak postrzegał swojego przyjaciela przez te wszystkie lata. I jego zdanie różniło się skrajnie od prawdy.
- Dolać wam może? - Spojrzeli na blondyna, który stał nad nimi z niezwykle wzruszonym wyrazem twarzy.
- Podziękuję - mruknął Chuuya, uciekając gdzieś wzrokiem.
- Ja też. - Oda przyjrzał się przyjacielowi, który z uśmiechem próbował powstrzymać łzy. Bezskutecznie.
- Przepraszam - załkał.
- Nie przepraszaj. Jestem wdzięczny, że się nim opiekujesz, gdy mnie nie ma. - Nakahara spojrzał ukradkiem na swojego rozmówcę. Przypominał mu idealnego starszego brata. Przywodził mu na myśl Shun, która za wszelką cenę pragnęła jego szczęścia.
- Jak przypomnę sobie jego pierwszą wizytę tutaj. - Oda przesunął się trochę, robiąc miejsce dla Setsuna, który natychmiast skorzystał, stawiając dzbanek na stole i przytulając się do Sakunosuke. Ideał starszego brata - wyrozumiały, będący opoką i chroniący całym sobą. - Miał ledwo piętnaście lat, a już stawał dwiema nogami w półświatku.
Chuuya miał coś powiedzieć, ale jego telefon zawibrował i wydał z siebie głośny dźwięk. Przepraszając co chwilę, próbował wyciągnąć urządzenie, która jak na złość zaklinowało się w kieszeni. Nagle poczuł dłoń na ramieniu, spokój płynący od niej pozwolił mu się opanować i sprawnie wyciągnąć źródło dźwięku.
Spojrzał na ekran, na którym wyświetlało się zdjęcie młodszego Dazaia, który stroił niezadowoloną minę. Westchnął i poinformował towarzystwo, kto dzwonił. Ci stwierdzili, że ma odebrać i sprawdzić o, co chodzi. Ledwo odebrał i przyłożył urządzenie do ucha, a już usłyszał krzyk.
- I JUST WANT YOU TO KNOW, I WANNA BE YOUR ROMEO! - Chuu skrzywił się, byle nie pod wpływem nieistniejącego fałszu, o ile pod wpływem dużej głośności, choć nie miał głośności na maksa. - GIRL YOU GOT ME ON MY KNEES, BEGGIN' PLEASE, BABY PLEASE!
- Zaraz będę. - Rudzielec rozłączył się z westchnięciem. - Upił się chyba, albo mocno stęsknił.
- No to idź. - Oda zapalił kolejnego papierosa.
- Pozdrów go ode mnie. - Blondyn spojrzał spode łba na szatyna. - Odasaku, zgaś tego papierosa. Jeśli będziesz tyle palić, to dostaniesz raka płuc.
- Weź daj spokój, wypaliłem już tyle, że jeden w tą lub w tamtą nic nie zmieni...
Chuuya uśmiechnął się pod nosem. Żałował, że nie mógł wysłuchać tej rozmowy do końca. No ale nie wiedział co mogłaby wymyślić ta makrela.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top