Sunflower - III. Najwspanialsza symfonia

Ace spojrzał na swoją współlokatorkę, która spała rozwalona na kanapie. Pokręcił głową, odłożył laptop na stolik i podniósł się, by okryć ją kocem i ponownie wrócił do zajmowanej wcześniej pozycji. Z jednej strony rozumiał jej wykończenie spowodowane nawałem pracy, z drugiej ledwo powstrzymywał się, by nie wygarnąć jej wszystkiego jak leci. W sumie dlatego też teraz siedział i przeglądał jedną z wczesnych wersji pomysłu jakiegoś autorzyny, który miał już ładny i klarowny styl wybijający się na tle nowel, które miał okazję przeczytać, a mało ich nie było. Mimo wszystko nie równało się to z ogromnymi stosami tomiszczy wypełniających podłogę małego mieszkania, a większość z nich miała u niebieskookiej dziewczyny na kanapie status "Wykute na pamięć", a używane były co jakiś czas w celach odpoczęcia od komicznych prób przeforsowania jakiegoś niesamowitego wątku urywającego się w połowie albo zbyt płytkich bohaterów raniących realizm dzieła. 

- A, ile spałam? - Usłyszał przeciągłe ziewnięcie. - Która jest godzina w ogóle?

- Z dwie godziny? - mruknął i spojrzał na zegarek. - Dochodzi trzecia. 

- O kurwa, dlaczego mnie nie obudziłeś?! Przecież ja się zaraz spóźnię do pracy! - Zerwała się i zaczęła w pośpiechu szykować się do wyjścia. - A, jesteś okropny! Naprawdę! Okropny!

- Shun, nie masz dzisiaj przecież zmiany. - Wywalił oczami i westchnął. Dlaczego on ją jeszcze toleruje? - Mówi ci coś, że mamy aktualnie piątek?

Miodowowłosa zatrzymała się w pół kroku i z gumką do włosów w zębach. Puściła zebrane w garść włosy i opadła na kanapę. Mrugała bez słowa, patrząc na przyjaciela, który zachowywał się jakby był jej ojcem, z pełnym spokojem uświadamiającym jej, że ten dzień jest dla niej dniem wolnym i nie musi się zrywać do szkoły. 

- Okropny - westchnęła ostatni raz i spojrzała na komputer. - Dlaczego zajmujesz się moją pracą? Wiesz, że i tak będę musiała to przeczytać, skoro mam porozmawiać o tym z autorem.

- Daj sobie w końcu pomóc...

- Pomagasz mi ogarnąć Owce, wystarczy - mruknęła i ziewnęła.

- Idź się umyć, a ja zrobię coś do jedzenia. - Spojrzał na jej minę, która zapowiadała, że chce czarnego naparu. - Na kawę nie licz, najwyżej mogę ci zrobić meliski na uspokojenie "zszarganych" nerwów. 

- Zły, okrutny, podły. - Zastanowiła się chwilę. - "Okrutny As" może zasugeruję panu Oguriemu taką tematykę...

- Tej łamadze? - prychnął rozbawiony. - Szanuj się i mnie trochę bardziej. Prędzej podsunąłbym to Shibusawie. 

- I ty się "szanujesz". On jest normalny na odwrót! - Powstrzymał się, by się nie uśmiechnąć. Jednak praca nad książkami utemperowała jej język, ale i tak potrafiła posłać takie wiązanki, że uszy więdły na miejscu. - W sumie to Katsura-san mógłby coś niezłego z tego uskrobać... 

- Dobra, tego jeszcze przeżyję - zgodził się, stojąc już przy kuchennym blacie i krzątając się za jedzeniem. Shun nawet nie zauważyła, kiedy się tam znalazł. - A teraz idź się myć.

- Oczywiście, pa'pa. - Wystawiła mu język i poszła zaszyć się w łazience. 

Ace tylko się uśmiechnął. Mimo tego, że była niesamowicie mroczną osobą, która zazwyczaj potrafiła ogarnąć wszystko w pojedynkę oraz nie żałowała przemocy, gdy tego wymagała sytuacja, była wciąż licealistką, która zaraz miała pójść na studia. 

- Jakim cudem jest głową tak poważanego gangu? - zapytał sam siebie i wyciągnął jedną z nielicznych patelni jakie posiadali.

***

- Shun, wstawaj. - Stanął nad kanapą, na której niebieskooka spędzała zdecydowanie za dużo czasu i fuknął. - Dochodzi czwarta. 

- Przecież jest piątek - jęknęła i wtuliła twarz w poduszkę pokrytą sztucznym futrem. - Nie mam zmiany w kawiarni pod tamtą agencją. 

- No nie masz, ale zapomniałaś, że miałaś się dzisiaj spotkać z kolejnym autorem?

Na te słowa podniosła tylko głowę i spojrzała na niego nieprzytomnie, a włosy pogrążone w większym nieładzie niż można byłoby sobie wyobrazić, potęgowały wrażenie, że nie kontaktuje jeszcze do końca.

- Z... Chwila, przypomnę sobie. - Podniosła się do siadu i uniosła palec w celu zapobiegnięciu podpowiedzi. - Yamagawa.

- Pudło. - Podał jej przygotowane wcześniej ubrania. - Jeszcze jedna próba.

- Ej, ale jest do trzech razy sztuka! - obruszyła się, biorąc ubrania.

- A masz czas na zgadywanki? - Musiała mu przyznać rację.

- Sasaki-san? - Jasnowłosy pokręcił głową.

- Sakunosuke Oda. - Przez chwilę zobaczył w jej oczach, że coś skojarzyła, ale płomyk wynikający z połączenia wątków szybko zgasł. - Po prostu idź się ubierz i leć na pociąg, bo jak Hirotsu-san się dowie, że się spóźniłaś...

- Wiem, wiem - mruknęła nakładając na siebie czerwoną koszulę w czarną kratę. - Polecę na łeb na szyję.

___ 9 lat później ___

W niewielkim pokoju urządzonym na modłę zachodnią siedziała kobieta. Nie przejmowała się okropnym bałaganem wokół niej. Natomiast mężczyzna, który właśnie wszedł do pomieszczenia, omal nie dostał zawału, gdy zobaczył tą scenę. Książki i kartki walały się po podłodze, a pojemniki z farbami stały wszędzie, te które były już puste często leżały na boku. Jednym słowem panował tam burdel. 

Jednak nie rzucił głośnym "Hej", tylko podszedł do niej od tyłu i uśmiechnął się widząc kabelek od słuchawek. Przystanął centralnie za nią i zajrzał przez jej ramię na rozłożone notatki oraz szkice. Te pierwsze odnosiły się zapewne do jakiejś pracy, nad którą pracowała z jakimś anglojęzycznym pisarzem. Nie mógł powiedzieć, zazdrościł mu tego, bo wiedział, że lepszego współpracownika od niej nie można było znaleźć. Nie próbując nawet odgadnąć, co oznaczają ciągi hieroglifów, przeniósł swoje zainteresowanie na szkice i zdjęcie, które było ich pierwowzorem. Pierwszy raz je widział, ale czuł smutną aurę otaczającą jasnowłosą, która pogrążona była w pokrywaniu kolejnych kartek hieroglifami będącymi notatkami...

- Hej, kochanie. - Pocałował jej czoło, gdy odchyliła głowę do tyłu, by spojrzeć na niego. - Co robisz?

- Notatki dla Poego - mruknęła, gdy usiadł. - Bardzo chce zaimponować Edogawie-san i planujemy wspólny kryminał - westchnęła zrezygnowana. - A jak ci minęła podróż?

- Nie było najgorzej. - Posłał jej ciepły uśmiech, który od razu odwzajemniła. - Na konwencie co chwilę życzono mi szczęścia na nowej drodze życia.

- Powinieneś się cieszyć, że tyle osób nam dobrze życzy - zaśmiała się i sięgnęła po kruche ciastko leżące na szklanym talerzyku. Podniosła się na przedramieniu i wyciągnęła dłoń ku czerwonookiemu, który lekko się pochylił i odgryzł kawałek.

- Dobre, sama upiekłaś? - Przejechał kciukiem po ustach, by zetrzeć ewentualne okruchy. 

- Nie, Chuuya mi je podrzucił dzisiaj rano. - Spuściła głowę. - Powiedział, że upiekł za dużo. Obstawiam, że po prostu bał się ich dać Dazaiowim, by go nie otruć... - westchnęła. 

Shun dotknęła delikatnie położyła swoją dłoń na dłoni Ody, a on splótł je razem. Oboje uśmiechnęli się do siebie, zapominając o świecie. Byli pochłonięci sobą do momentu, w którym nie zadzwonił telefon. W niebieskich oczach pojawił się wyraz oburzenia. Ale przeprosiła go i odebrawszy, wyszła na korytarz. A on westchnąwszy, spojrzał jeszcze raz na zdjęcie leżące wśród kartek i podniósł je. Przyjrzał mu się i zerknął na drugą stronę. I tak jak myślał, znalazł podpis, ale nie zapisanym hieroglifami, ale schludnym charakterem pisma. "Da die Sterne nicht leben  We are stars and we'll beam on our town"*. Zaśmiał się cicho, gdyż już było dla niego pewnym, że charakter jego ukochanej nigdy tak nie wyglądał. Shun nie potrafiła mówić po niemiecku, co dopiero coś napisać i zawsze powtarzała, że nigdy nie podejmie się nawet próby nauczenia się tego "języka diabła". Sam też nie rozumiał tej wstawki, ale kolejne zdanie nasuwało coś o gwiazdach. Gdy nie znalazł żadnej daty, co nie było w stylu niebieskookiej,  wrócił do dziewczyny, którą przedstawiała dziewczynę o włosach w kolorze pszenicy z gwiazdami namalowanymi różnokolorowymi farbami na policzkach.

- Oda, mamy zaproszenie na kolacje... - Usłyszał i spojrzał na nią, a ona przystanęła na chwilę, gdy zorientowała się, co on trzyma w dłoni.

- Przepraszam, że wziąłem bez pytania, ale zaintrygowała mnie ta dziewczyna. - Odłożył zdjęcie. - Kim ona jest? 

- Nie musisz się martwić, nie mam jak się z nią nawet skontaktować. - Uśmiechnęła się smutno i podeszła do niego. Stanąwszy za nim, przytuliła go. - Nie żyje chyba już pd jakiś dziewięciu, może dziesięciu lat. A była najwspanialszą gwiazdką na jaką mogłam zasłużyć. 

- A ja kim jestem? - Położył dłoń na jej drobnych ramionach. 

- A ty jesteś jedyną symfonią, którą mogę słuchać bez końca.

1_9_9_8

* "So ist es immer" - Benjamin Anderson - "Bo gwiazdy umarły, staliśmy się nimi i będziemy świecić naszemu miastu"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top