S
Chuuya wystukiwał szybki rytm palcami uderzającymi w policzek, który opierał na dłoni. Wpatrywał się w widok za oknem taksówki. Shun wiedziała, że wcale nie obserwuje piękna pogrążonego w promieniach zachodzącego słońca miasta. Nie powiedział nic, od kiedy wyszli z domu, nie licząc rzuconego w kierunku kierowcy adresu. Nie chciał nawet odpowiedzieć jej kto dzwonił. Ale obserwując jego reakcje mogła się domyślić, że na pewno nie ten „idiota", który miał do niego nie dzwonić. Chociaż mogła się równie dobrze mylić, bo jego zachowanie mogło mieć podłoże w tym, że obawiał się jej reakcji. Ale to wydało jej się nie prawdopodobne, bo w teorii nic ją nie potrafiło wytrącić z jej „stoickiego" spokoju. Chyba, że dotyczyło jej kochanej rodzinki, czy tutaj wyrażała się o swoim braciszku, czy o swoich podwładnych, nie miało większego znaczenia.
- Chuuya, powiesz mi cokolwiek, czy mam zgadywać? – Nie otrzymała odpowiedzi. Westchnęła i oparła się niżej, krzyżując ręce na piersi.
Zdawała sobie sprawę, że jej braciszek jak się uprze, to rok mógłby się do niej nie odzywać. Raz już prawie poprzysiągł sobie to, ale na szczęście nie miał jak tego dokonać. Jednak wiedziała, że jeśli Chuu milczy i nawet nie odpowie na pytanie: „Wina?", to jest źle. Mimo to ufała mu. Nie mogła nic innego zrobić. Nie to, że nie chciała wiedzieć, co się dzieje, ale nie miała zamiaru wyduszać tego od rudzielca, bo to z góry nic nie da.
- Nie chcę cię denerwować. – Ciemne, niebieskie oczy spojrzały na niemal idealny profil mężczyzny, choć dla Shun był nadal tym samym chłopcem, który przybiegł do niej po tym, jak nie mógł znaleźć rodziców oraz nastolatkiem żyjący w cieniu prawa.
- Aha – odburknęła i dalej spoglądała na jego twarz.
Do momentu, w którym z prychnięciem odwrócił ją tak, że patrzył na nią w prost. Parsknęła śmiechem widząc marsową minę żłobiącą na młodym jeszcze czole zmarszczki.
- Nie martw się, bo szybko się zestarzejesz i żadna nie będzie cię chciała. – Miodowowłosa posłała bratu niewinny uśmiech. – Nie to, żeby kiedyś jakaś cię chciała.
- Ty! – Mężczyzna lewo się pohamował przed uduszeniem swojej jedynej rodziny.
***
- Reszty nie trzeba – młodszy Nakahara rzucił do taksówkarza, dając mu banknot o wartości pięciu tysięcy jenów i wysiadł w pośpiechu i zostawiając mężczyznę w niemałym osłupieniu.
Niemalże wbiegł do budynku szpitala, a za nim podążała jego siostra, która w teraz przypominała wiernego psa dreptającego przy nodze właściciela. Może ich status temu zaprzeczał, ale tak mogło to wyglądać dla przypadkowych ludzi. Dwie pary niebieskich oczu szukały kogoś znajomego. Gdy jedne wyłapały brązowe włosy przykryte bandażem, ich właściciel przyśpieszył i przepraszając wszystkie potrącone przez siebie osoby, dopadł do przyjaciela. Shun nawet nie zastanawiała się nad tym, jak jej braciszek rozpoznał Osamu. Po prostu wiedziała, że gdyby to był Oda albo Ace, też nie potrzebowałaby więcej niż fragmentu włosów czy postrzępionego ubrania. Jednak jeden z nich leżał już w grobie, a drugiego straciła z wzroku. Może nie do końca go straciła, ale nie miała pojęcia co się z nim działo.
- Gdzie Oda? – Spojrzała na roztrzęsionego chłopaka. Wyglądał jakby zobaczył ducha. Znając swoje przeczucia, które nic dobrego nie mówiły, mogła już szukać tego imbecyla, który podniósł rękę na jej przyjaciela. – Żyje? Dazai, mów mi w tej chwili, gdzie jest Oda.
Z trudem powstrzymywała się, by nie nazwać go Saku. Nie przy takiej „publiczności". Szatyn wskazał drżącą ręką najbliższe drzwi. Miodowowłosa pognała tam, rzucając do brata, by zajął się kochasiem. To oczywiście spotkało się z zaprzeczeniem, ale rudowłosy objął przyjaciela ramieniem i próbował uspokoić. Shun uśmiechnęła się pod nosem, osoba, która zrobiłaby tak dla niej, leżała pod ziemią, a jej oprawca jeszcze latał po tym świecie. Jednak, gdy minie okres obietnicy między nią a jej ukochanym, znajdzie sukinsyna i pośle na drugą stronę. Jeszcze będzie jej dziękować, że zrobiła to ona, a nie jej podwładny. W przeciwieństwie do swoich ludzi, czasem miewała dobry humor i zamiast wyrywać każdego zęba po kolei, to najpierw złamie petentowi szczękę, a dopiero później zajmie się uzębieniem.
Mimo protestów lekarzy wdarła się na salę, w której stało tylko jedno łóżko. W powietrzu oprócz krzyków personelu rozlegało się miarowe pipczenie przyrządów. Odetchnęła z ulgą. Żył. Spojrzała na przyjaciela, który gromił ją wzrokiem. Ledwo widziała jego czerwone tęczówki. Uśmiechnęła się szeroko i rzucając, że przyśle później kogoś z „Owczarni", żeby sprawdził jakiego sprzętu potrzebują. W tej chwili wszystkie krzyki ustały. Nawet tutaj wiedziano, że ta niegdyś mała organizacja, miała naprawdę długie łapy i była niesamowicie chciwa, co rekompensowała tym, że potrafiła wydać majątek na cele charytatywne. Tak wiele sprzeczności, które w sumie budowały pozytywny obraz całej siatki, która parała się częściej tą ciemną stroną interesów.
- Saku, żyjesz. – Dopadła do łóżka i ujęła, większą od swojej, dłoń. Była ciepła i przyjemnie szorstka, a do niebieskich oczu napłynęły łzy. – Gdy zobaczyłam Osamu na korytarzu, to wystraszyłam się, że zginąłeś albo umierasz w agonii.
- Shun, to tylko postrzał w udo. – Usłyszała jego głos. Był ledwo słyszalny i przepełniony troską. – Oj, nie płacz. Od tego się nie umiera od razu.
- Ale od wykrwawień i zakażeń już tak. – Poczuła jak Oda ociera z jej policzków łzy. Był przy tym delikatniejszy niż zazwyczaj. Po chwili poczuła jego ramiona oplatające ją. – Nie powinieneś się ruszać...
- Shun, jestem w szpitalu jak się otworzy rana, to mi ją zszyją z powrotem. – Pogłaskał jasne włosy, które kończyły się równo z karkiem. – Poza tym, naprawdę nie musisz się tak denerwować.
- Dobrze, ale powiedz co z napastnikiem. – Poddała się pieszczocie.
- Nie wiem skąd bierzesz takich ludzi, ale trafił prościutko między oczy. – Ciepły śmiech otulił uszy głowy mafii. Był to dla niej najprzyjemniejszy dźwięk jaki istniał. – Tylko służby pogratulowały mi „anioła stróża"/
- Czyli muszę pójść na policję i wyjaśnić, że to były porachunki Owiec. – Przymknęła oczy i odetchnęła z ulgą. Słyszała jego serce, słyszała urządzenia twierdzące twardo, że on żyje. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś zginął.
- Zostałabyś starą panną z ponad setką psów. – Przytulił ją mocniej, nie przerywając jeżdżenia dłonią po jej włosach. – A powiedziałaś Chuuyi?
- Że wychodzę za mąż, tak. – Odkleiła się z wciągnęła gwałtownie powietrze nosem. – To, że z tobą, zachowałam na razie w tajemnicy. A ty?
- Tak samo. Niech na razie ogarną siebie. – Spojrzał w jej oczy. Nie miał pojęcia jakim cudem stały się odcień jaśniejsze, ale nie zastanawiał się nad tym długo i delikatnie zetknął ich czoła. – A tym czasem, my wszystko zaplanujemy.
- E... Shun, nie wiem, czy mieliśmy to usłyszeć. – Miodowłowsa obróciła się i spojrzała na brata, który wyglądał jak dziecko, które przypadkiem podsłuchało rozmowę rodziców dotyczącą rzeczy, o których miało nie wiedzieć. – Ale dlaczego nie powiedzieliście nam tego?
- Em... Uzgodniliśmy, razem z Odą, że najpierw powinniście dojść do ładu ze sobą, a dopiero później zaprzątać głowy tym, że bierzemy ze sobą ślub. Poza tym, czy my jesteśmy starsi, czy młodsi od was, że mamy wam wszystko mówić?
Chuuya miał już się od tego odgryźć, gdy poczuł uścisk na swoim nadgarstku. Spojrzał na Dazaia, który niemo prosił o spokój. Westchnął i opadł na stojącą przy ścianie kanapę, ciągnąc szatyna za sobą. Gdy wylądowali na miękkim siedzisku, oparł głowę o ramię przyjaciela, który go objął. Byli zmęczeni tym dniem, a raczej jego końcówką.
- A w ogóle na kiedy planowaliście wesele? – Rudowłosy spojrzał na siostrę, która w końcu przestała wykonywać dziwne „figury" przy łóżku i przysiadła na jego krawędzi.
- Koniec maja. A wam chcieliśmy powiedzieć dzień przed, tak byście mieli czas nauczyć się „Hallelujah" na pamięć, bo śpiewalibyście to w kościele.
- CO?! – W wyrazie zaskoczenia połączonego z zdenerwowaniem odezwały się dwa głosy. Zdecydowanie nie mogliby wymarzyć sobie lepszego rodzeństwa.
1_9_9_8
Hejooo, dobra. Dziś Walentynki i mi się zgrało lekko. No cóż zwlekałem kilka dni, ale taki mały wysyp dziś był, więc... Nie bijcie.
Ale jam chcem złożyć Wam życzenia! DUUUŻO MIŁOŚCI I TO TAKIEJ PRAWDZIWEJ. No i tyle mam ułożonych. Mam nadzieję, że ten dzień minie Wam w świetnej atmosferze, a single znajdą swoje oczka w głowie, by nie zostali starymi kawalerami/pannami jak Shun, czy to z kotami czy psami.
No i trzymajcie za mnie kciuki, bo to będzie trochę ciężki dzień. xD
LittleDemon1998
PS Wybaczcie mi błędy, ale podczas sprawdzania dopadło mnie choróbsko. I pół dnia leżałem w łóżku, zdychając z tego i nudów. A jak siadłem do sprawdzania, to mi się obraz rozmywał, ale dzielnie brnąłem, by oddać Wam rozdział do czytania. So... jeszcze raz miłego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top