G

Rudowłosy mężczyzna siedział na fotelu i pastował buty. Miał co robić tego wieczoru. Musiał jeszcze wyprasować odpowiednie komplety ubrań na następny dzień i to jeszcze w podwójnej ilości, czego nie lubił robić. No ale krasnoludki tego nie zrobią za niego, a osoba, która powinna być zainteresowana, miała to gdzieś i wyszła sobie, rzucając krótkie: „Idę do Ody".

Chuuya podśpiewywał sobie piosenkę, by przerwać niezbyt przyjemną ciszę. Puste i ciche mieszkanie nie było interesującą perspektywą na koniec dnia, ale nie chciał zapraszać kogoś, bo w sumie nie miał kogo, bo wszyscy, którzy mogliby się pojawić, byli zajęci tym samym, co on – przygotowaniami do koncertu... No wszyscy oprócz Osamu, który pozwolił sobie na wypad. Miał pewność, że będzie miał wszystko gotowe, bo Nakahara od razu załatwi i swój strój, i jego.

- Cholerny wieszak na bandaże – mruknął odkładając ostatni but. Teraz zostało mu wyprasować ubrania.

Wstał i poszedł po niezbędne rzeczy, ale gdy zobaczył w łazience wyprasowane ubrania, które przygotował z samego rana w celu oporządzenia ich, wiszące na wieszakach, pod materiałami pokrowców, był zaskoczony.

Nigdy nie posądziłby swojego współlokatora o zainteresowanie pracami domowymi. A tym bardziej o umiejętność prasowania. Zawsze zachowywał się jak rozpieszczony panicz. Kręcił nosem na różne rzeczy, wymigiwał się od obowiązków, głośno wyrażał swoje niezadowolenie i bawił się ludźmi. Jakby to nie brzmiało, każdy był w jakimś stopniu marionetką szatyna. Chuuya wiedział o tym i mało sobie z tego robił. Póki nie był mieszany w jakieś niebezpieczne gierki, które tak wielbił Osamu.

Od ich pierwszego spotkania, które było dość... niekorzystne, niebieskie oczy widziały w całej postawie rówieśnika, że niebezpieczeństwo nie było mu obce. Wręcz przeciwnie, byli dobrymi przyjaciółmi.

Ale to były dawne czasy. Teraz wszystko miało inne kolory. Ówczesna czerń nabrała lekko zblakłego odcieniu, stając się szarym, ale nabierała nasycenia podczas wspominania pierwszych kroków na scenie. Może nie było tego widać po rudowłosym, ale bardzo doceniał te chwile. To one pozwoliły mu się oderwać od przeszłości i zapomnieć o wielu sprawach, które powinny go dotyczyć, ale nie dotyczyły, bo uciekł przed nimi. Nie do końca uciekł. Po prostu odłożył je w czasie. Tak jak odwleka się wstanie z łóżka w zimny poranek, albo wypowiedzenie słów, kiedy nie wiemy jak zareaguje druga strona.

W każdym razie, na pewno kiedyś się zajmie tymi sprawami, ale nie teraz. W chwili obecnej miał inne rzeczy na głowie. Na przykład to, kiedy minęło mu niespostrzeżenie kilka godzin z życia. Chyba za bardzo oddał się pucowaniu butów i wspominaniu szczenięcych lat. To dawało mu inspiracji do tworzenia, a teraz jego wena wzięła górę i powiodła do ciemnego pokoju z lampą świecącą przyćmionym, żółtym światłem. Przez to miało się wrażenie siedzenia w jakiejś palarni, tylko brakowało duszącego dymu.

To nie stanowiłoby problemu, gdyby Nakahara nie wyznawał zasady: „Podczas pracy nie palimy". Gdzie „praca" oznaczała komponowanie i pisanie piosenek. Ale mocno wyznawał tę zasadę i nie robił od niej wyjątków. Nawet jeśli nerwy miałyby go rozsadzić. Musiałby wyjść z pokoju na balkon i dopiero wtedy zadymiłby. Wcześniej nie.

Usiadł przy biurku i wziął do ręki gitarę, która stała oparta o nowoczesny mebel. Spojrzał na puste kartki w pięciolinię. Przed nim dużo pracy, a tak mało czasu do dyspozycji.

***

Dazai wrócił wcześniej niż zamierzał. Chciał zostać z Odasaku do późnych godzin nocnych, ale starszy mężczyzna odprawił go do domu tuż po wybiciu ósmej wieczorem. Oczywiście, nie poszedł prosto, tylko naokoło. Nie chciał wracać do mieszkania. Tam musiał się ciągle powstrzymywać, a na ulicach tego pięknego miasta, już nie. Nie musiał myśleć o tym, by nie posunąć się za daleko w „żartach". Mógł podejść do jakiejś kobiety o skąpym ubraniu i spędzić przyjemna noc.

Ale nie chciał. Miał plan, którego się trzymał, a w tych dokładnych zapiskach nie było miejsca na przypadkowe osoby. Każdy miał swoją rolę w wielkim teatrze, w którym on – Dazai Osamu – był dyrektorem i aktorem zarazem. Trzymał się scenariusza spisanego własną krwią zmieszaną z łzami. Spod pióra, które trzymał w swojej dłoni, spływały słowa roty. A tej nie zamierzał złamać.

Szatyn ledwo wszedł do mieszkania, a opadł już na kanapę. Nie trudził się nawet opuszczeniem maski z ust. Po prostu padł bez życia. Nie podobała mu się wizja jutrzejszego koncertu, a jeszcze parę dni wcześniej podniecał się samą myślą o nim. Miał zaplanowane wydarzenie, które było kluczowe dla niego, ale jak teraz o tym myślał, coraz bardziej tracił wiarę w swoje możliwości.

- Wróciłeś. – Usłyszał i się poderwał do siadu. Przecierając brązowe oczy, spojrzał na przyjaciela. Stał nad nim w zwykłym białym T-shircie i spodenkach do kolan, które zdecydowanie były na niego za luźne w udach. Włosy były ciemniejsze niż zwykle, więc logicznie myśląc, Dazai doszedł do wniosku, że niedawno wyszedł spod prysznica. – Myślałem, że będziesz później.

- Wygoniono mnie – mruknął i widząc w niebieskich oczach pytanie, dodał. – Odasaku kazał mi wracać i się przygotować do koncertu. Mam się umyć i wyspać.

- Powinieneś. – Rudowłosy kiwnął głową i poszedł do swojego pokoju. – Kolacja jest w lodówce, odgrzej sobie!

Po tym komunikacie rozległ się trzask drzwi. Nakahara znowu zaszył się w swoim królestwie. Osamu wstał i podszedł do błyszczącego elementu wystroju. Otworzył i na jednej z półek zobaczył talerz okryty srebrną folią. Uchylił rąbka szeleszczącego materiału.

- Hm. Ciekawe. Spaghetti.

***

- JOUNICHIROU, GDZIE MOJA SZCZOTKA?! – Brunetka klapnęła na dywanie i wydała z siebie jęk rozpaczy.

- A GDZIE JĄ ZOSTAWIŁAŚ?! – Z kuchni rozległ się krzyk, w którym było zdenerwowanie.

Starszy Tanizaki musiał się przygotować do koncertu, ale zamiast tego przyrządzał śniadanie swojej siostrze. Fakt miała tego dnia urodziny, ale bez przesady! Nie miał zamiaru szukać jej rzeczy. Wystarczyło, że załatwił koncert tego dnia i specjalny prezent dla młodej.

Musiał podziękować tutaj założycielom zespołu, bo to oni wyrazili zgodę na wyrobienie dwóch przepustek za kulisy. W szczególności podziękowania należały się Nakaharze-senpai, który podszedł do tego fachowo i z wyrozumiałością. Co innego Dazai-san. On potraktował to lekko i z jakąś dziwną, jak na niego i jego podejście do tego typu rzeczy, radością.

- Ale co tam. Ważne, że Naomi będzie szczęśliwa – mruknął pod nosem i wyłożył śniadanie na talerz.

Trzymając w jednej ręce talerz, a w drugiej przepustki udał się do salonu. Czas na oddanie ich solenizantce. Miał już plan działania. Podłoży je pod talerz, więc jak jego słodka siostrzyczka skończy jeść i się podniesie, zabierając talerz, zobaczy przepustki. Strasznie się ucieszy, co będzie przyczyną upuszczenia talerza, który się z kolei zbije. Ale co tam. Jeden talerz na dziesięć lat to nic. Gorzej jakby codziennie byłyby takie niespodzianki. Mimo sławy, którą przyjął wraz z posadą perkusisty „Port Mafia", nadal był biednym studentem, który w kwietniu miał już skończyć naukę.

- Eh. Jak się cieszę, że mam problem z prezentem dla niej raz do roku – westchnął, wykonując kolejne czynności.

***

Koncert trwał w najlepsze. Tłum skandował tyle rzeczy, że nie dało się rozróżnić poszczególnych słów, ale Kouyou wiedziała, że fani wrzeszczą to co zawsze. Nazwę zespołu, tytuł piosenki, albo jej słowa, nazwę ukochanej pary.

Zdecydowanie to ostatnie zaczynało jej działać na nerwy. Na początku się cieszyła, bo nawet do siebie pasowali, ale kiedy Dazai ją wplątał w swoją grę, powoli jej uśmiech ustępował miejsca minie irytacji i złości.

Zbyt bardzo przejmowała się tym, ale jako menadżer musiała mieć wszystko pod kontrolą, a relacje w zespole były ważnym elementem wpływającym na funkcjonowanie nie tylko tej małej, zamkniętej grupy, ale także na zaplecze techniczne, które z nimi pracowało, czy nawet na fanów.

- Idioci – mruknęła i poprawiła czarny garnitur, który specjalnie ubrała na ten koncert. Zazwyczaj pojawiała się w wygodnym kimonie, ale tym razem zrobiła wyjątek.

Gdy muzyka ucichła, odrzuciła głowę w bok, także grzywka odsłoniła umalowane oko, a obcasy czerwonych szpilek uderzyły o scenę. Teraz jej rola. Miała dać czas Podwójnej Czerni na przygotowanie się. Czyli przyszedł czas na złożenie życzeń, które ułożyła z Osamu. Nadal nie pojmowała, dlaczego kazał jej mówić z włączonym stoperem, ale teraz nie miało to znaczenia.

***

Dazai poprawił czarny krawat i przełknął ślinę, a jego odbicie w lustrze przybrało bledszy odcień. Zdecydowanie gorzej się czuł, w porównaniu z samopoczuciem przed koncertem.

Już w biegu zakładał opatrunek na oko, przy czym ręce trzęsły mu się niemiłosiernie. Podjął decyzję, co do swoich uczuć i chciał podjąć się kolejnej próby. To całe napięcie zaczynało rozsadzać go od środka. Każdy kolejny dzień przy Nakaharze, nie mogąc go dotknąć, stawał się boleśniejszy od poprzedniego.

Obliczył wszystko, planował to od chwili, w której Junichirou zapytał się o koncert. Przygotował się i omówił wszystko z Odą. W sumie, to on popchnął go do działania i wspierał w realizacji. Był jego Aniołem Stróżem. Nie tylko w tej sprawie. Zawsze oraz w każdej sytuacji.

- Dazai, możesz się pośpieszyć? – Oczy Osamu spotkały się z tymi jasnymi, które właśnie szukały szatyna.

- Chuuya, mógłbym ci coś powiedzieć? – Stanął obok rudowłosego i spuścił wzrok.

- Zestresowałeś się i zapomniałeś tekstu? Źle się czujesz? Niezbyt dobrze wyglądasz.

- Nie. Wszystko w porządku, tylko...

- Tylko, co?

- Ja... j-ja... - Dazai nie myślał, że to będzie takie trudne do wymówienia.

- No ty. I co dalej? – Zniecierpliwienie odbijało się w głosie niższego wokalisty. A oprócz tego uczucia w niebieskich oczach gościła irytacja.

A teraz, przed wami, wisienka na torcie! Nie wiem, czy mi wypada nazywać ich w ten sposób, ale zaryzykuję. Jeszcze raz, przed wami Soukoku! Nasza Podwójna Czerń!"

- Dobra, później powiesz. – Rudowłosy pociągnął przyjaciela w kierunku sceny. – O ile się nie rozmyślisz.

Tłum skandował już tylko te siedem liter. Trzy sylaby. Jedno słowo.

Z brązowego oka poleciała łza. Później nie da rady. Czuł to.

Dotknął dłonią policzka. Coraz więcej łez po nim spływało. I to przez jedną osobę.

***

Moje Owieczki, wkraczamy teraz na głębsze wody. Jak patrzę na plan (tak mam plan), to wbijamy w drugie słowo i mamy niezłe tematy przed sobą. Zostało nam 10 rozdziałów i może jakiś krótki epilog. 

Tak rzucam Wam tą informację, bo teraz mogłoby być "&" albo "A", ale nie będzie, od razu skaczemy do "B". 

I kończy się tutaj etap, który też przeżywam (wiem co czuje Dazai i to boli). 

Dobra. Miłej nocki, Owieczki. Czy tam dzień dobry. Albo wszystkiego najlepszego z jakiejkolwiek tam okazji. 

PS  Muzyka zgodna z tematyką rozdział. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top