E
- No to, do zobaczenia i dzięki za pomoc. – Czarnowłosy uśmiechnął się i odszedł z siostrą i jej przyjaciółmi w swoją stronę.
- Pa! – Chuuya poprawił wiszącego mu na ramieniu Dazaia i ruszył ku najbliższej ławce, by zadzwonić o pomoc.
Westchnął, gdy odpowiedziała mu poczta głosowa, a później jeszcze raz usłyszał sekretarkę. Przeklął pod nosem i zadzwonił po taksówkę, po czym opadł obok Osamu, który właśnie uchylił delikatnie powieki i obserwował przyjaciela, czy raczej kogoś więcej. Nie chciał ryzykować nazywaniem go inaczej niż przyjacielem. Nie chciał go stracić przez swój pośpiech. Brązowe oczy dostrzegły troskę w błękicie przesłoniętym burzowymi chmurami zmęczenia i niepewności.
- Spokojnie, Akutagawa sobie poradzi. – Położył dłoń na ramieniu rudowłosego, który dalej trwał zamyślony i tylko pokiwał. Nie zwrócił uwagi nawet na to, że Dazai nie jest pijany i tylko udawał.
- A jak myślisz, co stało się z Ozaki?
- Hm... Nie wiem, myślę, że może to miało związek z tym dziwnym fotografem. – Szatyn przekrzywił głowę i spojrzał na niebo, na którym zaczęły zbierać się chmury.
- Z Atsushim-kun? – Rude brwi wykrzywiły się pod wpływem zamyślenia.
- Nie, tym drugim – mruknął Osamu. – Tym wyższym.
- A, Ace-san? Możliwe, ale on nie żyje. – Chuuya sięgnął do kieszeni, ale rozmyślił się i wstał. – Shun go nie tak dawno chowała.
- Mhm... – Zamilkli na chwilę, po czym Dazai zmarszczył brwi. – Od kiedy nie palisz?
- Próbuję rzucić – poprawił go niebieskooki.
- Aaaa, odkładasz na nasz ślub? – Brązowe oczy zabłysły pod wpływem rozbawienia.
- Możliwe. – Nakahara obrócił się i odchylił głowę w tył.
- C-co?! – Osamu zerwał się i podszedł do rudowłosego. – Serio?
- Nie, myślałem, że mieliśmy powiedzieć jakiś kawał – fuknął i spojrzał na ulicę, po której toczyła się ich podwózka.
Nie zachwycała jakoś swoim stanem, jednak osoba siedząca za kierownicą wzbudziła zaufanie, że się dojedzie do celu w jednym kawałku. Dobrze skrojony, szary garnitur, wzorzysta apaszka i szare rękawiczki na dłoniach, które poprawiały długie, przefarbowane na cyjanowo włosy. Spojrzała na dwójkę mężczyzn zaskoczonym wzrokiem. Nie mogła powiedzieć, że ich nie rozpoznaje, ba!, znała ich bardzo dobrze i uśmiechnęła się tylko. Nakahara spojrzał na nią jeszcze raz, po czym kiwnął na Dazaia, który również stanął jak wryty. Zmrużył oczy i przyjrzał się kobiecie.
- Mizuki? – Chuuya uśmiechnął się.
- A kto? Święty Mikołaj? – zaśmiała się i skończyła wiązać włosy. – Wsiadajcie.
- Tsujimura Mizuki-chan? – Szatyn usiadł na jednym z tylnych siedzisk.
- A znasz inną Mizuki? – Rudowłosy usiadł obok niego. – No poza fankami.
- Dobra, biedaczyna się upewniał. – Jej radosny śmiech przerwał im tą krótką wymianę zdań. – To gdzie was zawieźć gołąbeczki?
- Jakie „gołąbeczki" – rudowłosy prychnął i rzucił adresem.
- A co, zaprzeczysz doniesieniom z góry? – Ruszyła z miejsca i zaczęła jechać, o dziwo, dość pustymi ulicami.
- No właśnie miałem się pytać o Ango – rzucił Dazai. – Jak mało ci płaci, że robisz za taryfę?
- No wiesz co, to robię w wolnych chwilach. – Zerknęła na nich w lusterku. – A wy, co robiliście tutaj?
- Mieliśmy „naradę". – Szatyn puścił do niej oczko.
- Już Sakaguchi-san już jest bardziej pociągający od ciebie – mruknęła i skupiła się na drodze, na której pojawiły się jakieś samochody. – Nie żartuję.
Dazai już miał się odgryźć, gdy usłyszał przytłumiony chichot Chuuyi. Był to naprawdę uroczy dźwięk i tak myślał nie tylko Osamu, ale i Tsujomura, którą znali z lat studenckich. Była stałą bywalczynią na wszelakich libacjach, jednak lepiej znali ją z roli nadopiekuńczej sąsiadki, która bardziej od kogokolwiek dbała o to, by byli oporządzeni i nie włóczyli się z kim popadnie. Dobierała im towarzystwo i przemycała ich na studenckie imprezy najwyższej klasy, przestawiała śmietankę towarzyską uczelni. Legenda głosiła, że nawet po całonocnej balandze z alkoholem chodziła prosto i rano jako pierwsza pojawiała się na zajęciach.
- Dobra jesteśmy na miejscu – uśmiechnęła się, obracając ku nim głowę.
- Ile...
- Was pierwszy raz mogę na mój koszt przewieźć – przerwała mu i puściła oczko.
Niebieskooki posłał jej niezwykle urzekający uśmiech i wysiadł.
- DAZAI-KUN, ON MNIE PODRYWA! – krzyknęła za nim.
Na co szatyn złapał rudzielca za ramię i przyciągnął do siebie. Dając jej do zrozumienia, że nie ma tu nic do żartów na tle „podrywania". Ta pomachała mu i odjechała.
- Dazai, puść mnie. – Usłyszał i od razu zastosował się do prośby. Weszli do budynku i poczłapali do windy, która zabrała ich na wyższe piętro.
- Chuu, mam pytanie – Szatyn zaczął, gdy opadli na kanapę w salonie.
- No, o co chodzi?
- Co o mnie myślisz? - Na te słowa rudowłosy podniósł głowę, która mu opadła do tyłu.
- W sensie?
- No, lubisz mnie... nienawidzisz...
- Dazai, pomyśl dwa razy zanim powiesz, że cię nienawidzę... - mruknął. - A tak to, ciężko mi powiedzieć. Na pewno to, co czuję jest pozytywne...
- Uh... przynajmniej tyle - odetchnął z ulgą.
- A co?
- Nic, obawiałem się, że coś się zmieniło między nami...
- A nie zmieniło? Wyznałeś mi, że mnie kochasz, nasze rodzeństwo bierze ślub.
- No fakt... - zmieszał się. - ale nadal trzymamy się razem.
- No to się nie zmieni tak szybko. - Nakahara oparł się o niego i przymknął oczy.
- Mniejmy nadzieję - zaśmiał się szatyn i objął niepewnie ramionami swojego przyjaciela.
- Kiedy ostatnio nikt nas nie nachodził i był spokój? Ani nikt nie dobijał się na telefon?
- O w liceum to chyba było jakoś. Nikt niczego od nas nie chciał... Nie licząc Ody i Shun. Ta dwójka zawsze nas niańczyła.
- Tak - zaśmiał się niebieskooki. - No cóż, ktoś musiał.
- Ano. - Dazai pochylił się w przód i zachaczył nosem o ten Chuuyi. - Wiesz, nie wiem, co mam o tobie myśleć. Niby nie powiedziałeś, że też mnie kochasz, ale i nie zaprzeczyłeś...
- Co cię tak naszło? - Nakahara zdjął rękawiczke i przyłożył mu rękę do czoła. - Gorączki nie masz...
- Chuu, zdrowy jestem, ale skoro mamy chwilę czasu, to chciałem się dowiedzieć. - Uśmiechnął się smutno.
- O bogowie - westchnął rudy i spojrzał mu w oczy. - A jak myślisz?
- No własne nie wiem, dlatego się pytam. - Odwrócił wzrok, nie mogąc wytrzymać nacisku nieba.
- Eh... Jakby to ująć... - Chuuya podniósł się i obrocił twarzą do szatyna, przy okazji strącając jakąś stertę czasopism. - Ciężko jest się przestawić... tyle lat... i tak nagle...
- Więc nie?
- Mhnm... Nie, że nie... po prostu potrzebuje trochę więcej czasu...
Dazai nic nie powiedział, tylko rzucił mu się na szyję. Ten tylko przytulił i poklepał po plecach. Uśmiechnął się i pozwolił na zrobienie z siebie poduszki.
- No dobra, wystarczy ci już. - Spróbował go podnieść, ale bezskutecznie. - Dazai, już.
- Nie - jęknął, ale puścił go.
- Pacanie, przecież nigdzie nie odchodzę, tylko przydałoby się umyć w końcu.
- Możemy razem pójść wiać hmhnyh. - Jego usta zostały zakryte przez drobną dłoń.
- Mówiłem, daj mi trochę czasu jeszcze. - Wstał i rozciągnął się.
- Mhm... a mogę...
- Te jedna noc i do czasu, gdy ci odpowiem, śpisz u siebie... - mruknął i poszedł do łazienki.
Na tyle mógł pozwolić, bo od kiedy pamiętał spali w jednym pokoju. Ba!, czasem im się zdarzyło i w jednym łóżku. Chociaż teraz inaczej będzie to wyglądało, to nadal rudowłosy wiedział, że nic mu się się stanie w nocy.
- Dzięki! - Szatyn opadł na kanapę i się uśmiechnął. Tak się cieszył, że jednak może spełni się jego marzenie.
1_9_9_8
Ok, więc tak... Nie mogę na to już patrzeć xD. Nie mogę, bo mi się powalił plan i jakoś nowy mi się nie spodobał. Więc macie coś spokojnego. xD
OK, mam nadzieję, że się Wam spodobało. Paaaa~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top