Rozdział 6
Dzień minął mi na unikaniu Hiszpana i Słowenki. Spędzałem czas ze wszystkimi, byle tylko móc chociaż na chwilę zapomnieć o wczorajszych wydarzeniach.
Na chwilę obecną przygotowywałem się do rozpoczęcia warty, do której zostawało mi coraz mniej czasu. Zmieniłem szybko bandaże i z jednej z szufladek w komodzie wyjąłem naszyjnik od mamy. Był dla mnie talizmanem, gwarantującym szczęście i traktowałem go również jako swoistą pamiątką, jedyne wspomnienie po niej. Założyłem go, uśmiechając się pod nosem. Przed oczami miałem sytuację, jak moja rodzicielka specjalnie urwała się z pracy, aby przyjechać na przedszkolne przedstawienie, w którym grałem główną rolę. Mimowolnie jedna z łez opuściła moja oko, spadając na podłogę. Szkoda, że ten skurwiel ją zabił. Była moim aniołem stróżem i wiedziałem, że na pewno nade mną czuwa i chroni od złego.
Wziąłem pistolet, ukryty w książkach, po czym opuściłem pomieszczenie, uprzednio szczelnie je zamykając. Po ostatnich wydarzeniach nie ufałem mojemu współlokatorowi, więc wolałem zapobiec ewentualnej kradzieży. Jak na złość to właśnie z nim się minąłem, wychodząc na zewnątrz.
Zacząłem szukać swojej najlepszej przyjaciółki, która chyba postanowiła pobawić się w chowanego, bo dosłownie nigdzie jej nie było. W miejscu jej zamieszkania również. W końcu, po jakiejś godzinie, znalazłem dziewczynę.
- Sanja do cholery, gdzie ty byłaś?! - krzyknąłem na dziewczynę.
- Ciszej kurwa. - zganiła mnie. - Anę chciałam śledzić, ale zgubiłam ją.
- Coś znowu chciała ukraść? - spytałem zaciekawiony.
- Poszła do lasu, a z tego, co usłyszałam z jej rozmowy z Blásem, dowiedziałam się, że poszła się spotkać z kimś.
- Hmm... - zastanowiłem się nad słowami Serbki. - Szlag, co oni kombinują?
- Właśnie musimy się dowiedzieć, bo ja czuję, że to może być coś złego. - Sanja podzieliła się ze mną swoim zdaniem.
- Obyś nie miała racji. - skomentowałem to, wzdychając.
- Sama mam na to nadzieję.
Po tej krótkiej wymianie zdań oboje zamilkliśmy i zaczęliśmy obchód. W naszych głowach analizowaliśmy tę sytuację, próbując do czegoś dojść. Zastanawiałem się, w co się wplątali, bo z własnej woli raczej by tego nie robili. Chociaż może to ja po prostu nie chciałem wierzyć, że osoby, które uznawałem za przybrane rodzeństwo, są w stanie tak bardzo się zmienić. Sami wielokrotnie ganili mnie, jak zdarzyło mi się coś podkraść za dzieciaka, a tego, co jest teraz, chyba nie muszę już tłumaczyć.
- Ben, a jak tam ręka? Nadal cię boli? - szatynka przerwała błogą ciszę.
- Jest już lepiej, rany się goją. - uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem.
Dziewczyna zawsze się o mnie troszczyła i starała się niejako zastąpić mi mamę. Jak było trzeba, zarywała noc, by mnie uspokoić jak dostawałem ataków paniki. Jako pierwsza przybiegała mi z pomocą, gdy wpadałem w kłopoty. Doceniałem to i niejednokrotnie dziękowałem jej za to, starając się odwdzięczyć. Byliśmy sobie bardzo bliscy. W duchu byłem wdzięczny Bogu, że niejako zesłał mi ją, bo zdarzało się tak, że to ona ratowała mi życie.
- O czym tak myślisz? - spytała mnie starsza z naszej dwójki.
- O nas. O tym, jak o mnie dbasz i jak ważna dla mnie jesteś. - spojrzałem na nią, a łzy szczęścia napływały mi do oczu. Sanja widząc to, przytuliła mnie, również zaczynając płakać. Oddałem gest.
- Nie ma za co Ben, to ja się cieszę, że mam tak wspaniałego przyjaciela. Ale obiecaj mi jedno. - dziewczyna przerwała uścisk, spoglądając mi w oczy. - Nie ważne co się stanie i co nas spotka, nigdy o mnie nie zapomnisz.
- Obiecuję. - odpowiedziałem dziewczynie.
- Ja również. - w tym momencie nie hamowaliśmy się z płaczem.
Ponownie zamknęliśmy się w uścisku. Staliśmy tak parę minut, zupełnie sami, mając tylko siebie. Księżyc górował na niebie, wskazując równą północ, las delikatnie szumiał, a pojedyncze krople wody, które były pozostałością po porannej ulewie, spadały na ziemię.
Wtem nagle usłyszałem szelest, prawdopodobnie wydawany przez osobę, która wracała z lasu, czyli Anę. Odsunąłem się od Sanji i na wszelki wypadek wyjąłem pistolet, aby jakby co móc mieć czym się obronić. Razem z dziewczyną podeszliśmy bliżej mojego i Blása domku, gdyż to tam kierowała się osoba, która faktycznie okazała się moją rodaczką. Zobaczyliśmy jak Ana podawała blondynowi jakąś paczkę przez okno, co uwieczniła Serbka na swoim aparacie, aby móc to pokazać później Kseniji i Ivanie.
- Podejrzane. - szepnęła szatynka.
- I to bardzo. - dokończyłem jej wypowiedź, również szepcząc. - Muszę spróbować dostać się do tej paczki.
- Przydałoby się, może byśmy się dowiedzieli czegoś dzięki temu. - kiwnąłem głową, słysząc słowa dziewczyny.
Po tej sytuacji jak gdyby nic wycofaliśmy się, nie chcąc zwracać na siebie uwagi i dalej patrolowaliśmy teraz naszego obozu. Po paru godzinach, gdy słońce zaczynało się pokazywać i bliżej było do końca warty, usiedliśmy przy ognisku i postanowiliśmy upiec sobie kiełbaski z chlebem.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? - spytała mnie szatynka, zaczynając jeść swoje śniadanie.
- Jak na razie, to zdecydowanie spanie. - zaśmialiśmy się. - A czemu pytasz? - spytałem, również zaczynając swój posiłek.
- Wiesz, razem z Kseniją i Ivaną robimy wieczór gier. Przyjdziesz? - dziewczyna złożyła swoją propozycję.
- W sumie, czemu nie, a kto będzie? - dopytałem.
- Wszyscy, nawet blondas i Ana.
- Dobra okazja, aby ich podpatrzeć. Przyjdę i jak zwykle rozwalę wszystkich w Monopoly. - ponownie się zaśmialiśmy.
- Nie, nie ma grania w Monopoly, jebany mistrzu tej gry. - dziewczyna skomentowała moją wypowiedź.
Nieskromnie muszę przyznać, ale jestem mistrzem Monopoly i nikt nie jest w stanie ze mną wygrać. Chyba, że akurat wszyscy grają przeciwko mnie, to wtedy faktycznie, mają jakieś szanse.
- Lata doświadczeń robią swoje. - wybuchliśmy serdecznym śmiechem.
- Jak tam warta? - do naszej dwójki dosiadła się Larisa z Victorią, która zadała to pytanie.
- Dobrze, dzięki, że pytasz. - powiedziałem z uśmiechem. - A wy co tak wcześnie? Zazwyczaj o tej porze każdy śpi.
- Ilya, Natalia, Stefania i Tom zrobili sobie melanż i ktoś musiał ich ogarnąć. - wyjaśniła Rumunka.
- Wiecie co? Może lepiej pójdźcie już spać. Już i tak po warcie, a po was widać, że jedyne co chcecie, to przytulić się do kołdry i odpłynąć. - zauważyła Bułgarka.
- Nie mylisz się. - wstałem, gdyż skończyłem śniadanie. - Do zobaczenia później. - pożegnałem się z dziewczynami i poszedłem do siebie, gdzie pierwsze co zrobiłem, to położyłem się na łóżku i zasnąłem.
---------------------------------------------------------
Hej! Przepraszam, że nie było tak długo rozdziałów, ale niestety zachorowałam i nie byłam w stanie. Nadal nie czuję się zbyt dobrze, ale jakoś zdołałam to napisać. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do częstego wstawiania dalszych części.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top