Rozdział 2

- Sanja, nie pakuj się w krzaki, przecież tam jest ścieżka! - krzyknąłem do mojej towarzyszki, gdy zaczęła zbaczać z drogi, przy okazji wskazując prawą ręką drogę, którą mieliśmy iść.

- Nie uważasz, że bezpieczniej będzie iść tą drogą? Mogą nas złapać, licz się z tym.

- Równie dobrze to my możemy się zgubić idąc krzakami, a tego oboje jeszcze bardziej nie chcemy. - lekko się już zdenerwowałem, ale nie pokazywałem tego po sobie.

- Dobra, niech będzie po twojemu, ale jak coś się komuś z nas stanie, to ty bierzesz za to odpowiedzialność. - odrzekła, a ja pokiwałem twierdząco głową, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.

Szliśmy jeszcze jakiś czas, około północy dotarliśmy na miejsce. Było to ludzkie osiedle w stolicy dawnej Słowenii. Miasta, w którym się urodziłem i w którym spędziłem pierwsze lata swojego życia, tak ciężkiego jak obecne. Wracając, ludzkie osiedla były normalne w większych miastach. Można je porównać do średniowiecznych podgrodzi. Tylko ludzie obecnie tam żyjący nie muszą martwić się, że nie starczy im jedzenia, aby wyżywić rodzinę. Za to często mieli go aż za dużo, co było jedynym plusem życia w tych swoistych gettach. Mimo wszystko, dzielili się z ludźmi z obozów, które były na odludziach. Że jeszcze Nieludzie się nie skapnęli, tego nie zrozumiem, ale lepiej dla nas.

- Pamiętasz, gdzie Beniamin i Tanne mieszkają? - spytałem przyjaciółkę. - Ty częściej u nich bywałaś.

- Trudno abym zapomniała, w końcu z Tanne znałam się jeszcze przed Najazdem. - pokiwałem twierdząco głową, słysząc jej słowa.

Najazdem ludzie nazywają przybycie Nieludzi do naszego świata. Prosta nazwa, ale takie są najlepsze, prawda?

- W takim razie prowadź. - Sanja zaczęła iść, a ja razem z nią.

Domy, w których mieszkali ludzie nie były zbyt bogate. Wręcz przeciwnie, wyglądały, jakby to były domostwa typowych zjadaczy chleba wyciągniętych z Wiedźmina. Na ulicach pełno było bezdomnych, schorowanych ludzi, a dzieci biegały najczęściej w łachmanach oraz bez butów. Nie był to zbyt miły widok, wręcz przeciwnie. Ciężko mi się na to patrzyło. Ludzie jak zwykle patrzyli na nas ze smutkiem. W takich momentach cieszyłem się, że nie mieszkam tutaj. W obozie przynajmniej nie klepaliśmy biedy. 

- To tu? - zatrzymaliśmy się przed jedną z niewielu normalnych, nieprzedziurawionych chat. 

Zapewne było to spowodowane tym, że krawcy zarabiali najwięcej, a taki był zawód przyjaciół brązowowłosej Serbki.

- Dokładnie. - Sanja zapukała do drzwi. - Beniamin, Tanne tu Sanja i Ben! Otwórzcie! - po kilkunastu sekundach widzieliśmy otwierające się drzwi, a w progu ujrzeliśmy Dunkę.

- Och, to naprawdę wy, wchodźcie. - weszliśmy do środka, przechodząc do salonu. - Wybaczcie za ostrożność, ostatnio często Oni nas nachodzą. Rozgośćcie się.

- Nic się nie stało, naprawdę. - rzekłem, po czym usiadłem na jednym z foteli, wcześniej jednak przytulając Tanne na przywitanie. - Jak się trzymacie?

- Bardzo dobrze, dzięki za troskę. - do pomieszczenia wszedł mój imiennik. - Witajcie. - zobaczyłem delikatny uśmiech na jego twarzy. 

- Siema. - podałem mu rękę, a po chwili to samo zrobiła moja serbska towarzyszka.

- My nie na długo, nie chcemy ani wam ani sobie robić niepotrzebnych kłopotów. - rzekła Sanja.

- Ale zostaniecie tu chwilę? Pracowaliśmy do późna, przez co dopiero teraz jemy będziemy jedli kolację, a jak widzę wychudzonego Młodego, to mi się niedobrze robi. - odparła Tanne, a ja lekko się zdenerwowałem, słysząc znienawidzone nazwisko. - Wybacz Ben, że tak na ciebie mówię, ale jakoś trzeba odróżnić ciebie od mojego chłopaka. - dodała, patrząc na moją minę.

- Spoko, wytrzymam. - powiedziałem. - A co do kolacji, to chętnie, dawno nie jadłem czegoś porządnego.

- Ja też się skuszę, z takiego samego powodu co Młody. - zgodziła się ze mną Sanja.

- W takim razie zapraszam do kuchni. - Duńczyk poprowadził nas do innego pokoju.

Kuchnia wyglądała bardzo ładnie, ale była dosyć mała. Większość przestrzeni zajmowały sprzęty kuchenne, a obok wejścia był stół, na którym były spożywane posiłki.

- O mój Boże, naleśniki! - ogromny uśmiech zagościł na mojej twarzy, na co duńska para i moja przyjaciółka wybuchli śmiechem. 

- Zjedzcie sobie trochę, wam obecnie bardziej się przyda porządne jedzenie niż nam. - powiedział Beniamin, gdy zasiadaliśmy przy stole. 

Słysząc te słowa automatycznie nałożyłem sobie z osiem naleśników i wziąłem sobie dżem truskawkowy. Rzadko kiedy mogłem sobie zjeść jakiś porządniejszy posiłek niż mięso z ogniska, chleb czy owoce leśne, więc logiczne, że korzystałem z okazji. Zresztą, Sanja poszła w moje ślady, tylko zamiast dżemu wzięła jogurt z kawałkami owoców. Parę minut spędziliśmy w ciszy, spożywając posiłek.

- Patrząc na to, ile sobie wzięliście, wnioskuję, że powoli kończą wam się już zapasy? - zauważył trafnie Ben.

- Bingo. - jego uwagę skomentowała siedząca po mojej prawicy Serbka.

- Macie szczęście, mamy dla was paczki z jedzeniem i ubraniami. - do rozmowy wtrąciła się ukochana mojego imiennika. Jej słowa skomentowałem odetchnięciem z ulgą. Przynajmniej wiedziałem, że nie przyszliśmy tu na darmo.

- Jak dobrze. - Sanja również odetchnęła. - A co tam u was? - zmieniła temat. 

- Wspaniale. - Tanne jej odpowiedziała. - Spodziewamy się dziecka. 

- Gratulacje! - wykrzyknąłem razem z Sanją w jednym momencie.

- Który miesiąc? - dodała moja bliska przyjaciółka.

- Trzeci. - zaśmiał się radośnie Ben. 

I tak rozmowa toczyła się jeszcze przez jakiś czas. Doprawdy, dawno nie miałem aż tak dobrego humoru wywołanego zwykłą rozmową. Beniamin i Tanne byli wspaniałymi ludźmi i cieszyłem się z ich szczęścia. Niestety, dosyć szybko musieliśmy się pożegnać. Spakowaliśmy paczki z zapasami i po ckliwym dosyć pożegnaniu, wyszliśmy z chaty i korzystając z jeszcze trwającej nocy, przekradliśmy się szybko poza osiedle, trafiając do doskonale znanego nam lasu.

- Powiem ci szczerze Sanja, dawno aż tak miło nie spędziłem czas. - wyznałem dziewczynie.

- Zgodzę się z tobą. Miło było się z nimi spotkać, szkoda, że nie możemy częściej rozmawiać.

- To nie nasza wina. - westchnąłem.

W tym momencie, usłyszałem ruch w krzakach. Zacząłem spoglądać w każdą stronę, szukając źródła dźwięku.

- Słyszałaś to? - lekko przestraszony spytałem towarzyszkę.

- Ben, spokojnie, to tylko zw... - w tym momencie ponownie usłyszeliśmy ten dźwięk.

Jednak tym razem ujrzałem pewną postać. Dosłownie w sekundę przed oczami ujrzałem scenę, która wielokrotnie śniła mi się po nocach. To był ten wampir, który gonił mnie kilka lat temu, w noc, w którą Oni przybyli do tego świata.

- Sanja, uciekaj! - zaczęliśmy biec w byle jaką stronę, byleby tylko uciec.

---------------------------------------------------------

Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka! Z tej okazji wrzucam dzisiaj rozdział, chociaż planowo miało go dzisiaj nie być :) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top