II
Zimno - zawołała śpiewnie Rosaline, wyciągając nogi przed siebie. Jedwabna halka uniosła się, odsłaniając sięgające łydki pantalony. - Zimno, zimno, baaardzo ziimno, Archie.
- Jeśli chcesz, pod siedzeniem pewnie jest koc - uśmiechnął się mężczyzna.
- L o d o w a c i e zimno, Archibaldzie! - wykrzyknęła. Archibald był niemal pewien, że woźnica na koźle na zewnątrz, drgnął ze strachu na ten dźwięk. Spojrzał na towarzyszkę z dezaprobatą - Rosaline wciąż uśmiechała się szeroko, nucąc pod nosem "Zimno, Archie, bardzo zimno".
- Poddaję się - mruknął. - Rosaline, nie bądź dzieckiem i powiedz wreszcie, co tym razem zrobiłaś?
Delikatne trzewiki zsunęły się z jej małych stóp, kiedy gwałtownie wyprostowała się. Z gracją poprawiła opadły na czoło czepek, usiany małymi różyczkami i zachichotała.
- Nie ma "poddaję się", Archibaldzie. Zgaduj. - Przeciągnęła się.
- Dobrze wiesz, że mogę to sam sprawdzić, bez przekomarzania się z tobą.
Kobieta prychnęła w odpowiedzi. Cały jej dobry nastrój nagle odpłynął.
- Wcale, a wcale nie potrafisz się bawić. Jesteś okropny - mruknęła.
- A ty dziecinna. Jakbyś utknęła w czasoprzestrzeni,a dokładniej w tym okresie, kiedy miałaś trzy lata.
- Za to ty... - zaczęła, ale powóz zatrzymał się niespodziewanie, a Archibald podniósł się i powoli wysiadł, nie pozostawiając jej innej możliwości, niż podążenie za nim.
Deszcz, przez który na chodniku znalazło się ostatniej nocy mnóstwo kałuż, zamienił się teraz w delikatną, chłodną mżawkę. Krynolina szerokiej, bombiastej sukni Rosaline, kołysała się zalotnie, wprawiając dżentelmenów, wysiadających z furmanek w co najmniej osłupienie. Archibald podał jej ramię, które przyjęła ochoczo, strzelając oczami do mijanych ludzi i uśmiechając się przebiegle.
- Ależ urocze zacofanie - roześmiała się i zatrzepotała rzęsami. - Ta skrajna obyczajność, ta konsternacja! Zachwycające, powiadam, wprost przesłodkie! Chociaż, mój drogi, muszę przyznać, że traktowanie kobiet wyzwolonych ulega małym zmianom na przestrzeni wieków.
- Na litość tego tam na górze! Opanujże się, kobieto - syknął i przewrócił oczami. - Pół Londynu się na nas gapi, a ty jeszcze ich podjudzasz.
Zachichotała cicho, chowając twarz w poły jego płaszcza.
- Ten tam na górze, jak go pięknie nazywasz, najwidoczniej nie jest tym tak oburzony, jak te nastroszone kwoki. Inaczej, zesłałby na mnie jakiś grom z jasnego nieba - roześmiała się, jak z dobrego dowcipu. - Tymczasem, kochany, niebo jest szare, z chmmur pada jedynie mżawka, a piorunów ani widu, ani słychu.
Jedna z "kwok", postawna kobieta w beżowej, prostej sukni, słysząc to, upuściła niesiony koszyk. Wymamrotała pod nosem coś o sprzedajnych mułach i dziewkach z prowincji, i odeszła, obrzucając Archibalda i jego towarzyszkę pełnym nagany spojrzeniem.
- O, widzisz? - zawołała Rosaline, może odrobinę zbyt głośno - Archie niemal czuł, jak jego lewe ucho pulsuje od nadmiaru decybeli. - Jesteś mułem, a ja damą do towarzystwa, jakkolwiek nie zostałoby to ujęte, a ona cieszy się wspaniałą opinią. Ciekawe, co by było, gdyby usłyszała ją jakaś inna matrona?
- Poparłaby ją - westchnął zrezygnowany. - Musisz być taka...głośna?
- Od czegoś mam usta.
- Może lepiej śpiewaj, zamiast mówić? Tylko błagam, żadną z tych idiotycznych rymowanek...
- Dlaczego?
- Przypomnij mi, ile masz lat?
Spiorunowała go wzrokiem i odsunęła się.
- Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, Archibaldzie Moore - warknęła. Uśmiechnął się szeroko;
- W takim razie, będę miał niezły ubaw.
♤♤♤
Pani Hudson! Jeśli to jest kolejna z pani bezsensownych prób... - Sherlock Holmes przerwał swój wywód, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. - Czy może mi pani powiedzieć, kto wpuścił tę osobę na górę?!
- Sherlock! - Oburzony głos gospodyni potoczył się echem po mieszkaniu. - Jeśli jeszcze raz krzykniesz, z pewnością ją wystraszysz. Biedactwo, nie wiem, co mogłoby się stać, gdybym akurat nie czekała z Dylis na jej herbatkę. Ojej, co za historia. - Kobieta powoli weszła do pokoju, wzdychając z rezygnacją.
Filiżanka zatrzęsła się, gdy kobieta odłożyła fajansową tackę na zagracony stolik i kilka kropli herbaty spadło na spodek w złote różyczki.
- Poza tym - ciągnęła. - Ona śpi.
Detektyw zmarszczył brwi.
- Dlaczego śpi akurat tutaj?
- Bo ją znalazłam - nie traciła rezonu pani Hudson.
- Pani Hudson. - Brwi detektywa uniosły się, a mięśnie twarzy napięły - wyraźnie powstrzymywał się przed kpiącym uśmiechem. - Szanuję panią, jak nikogo innego, ale... Na litość boską, to nie bezdomny kot!
- Nie wzywaj mi tu Boga, Sherlocku Holmesie! Zapewniam cię, że po tym, kogo tu przyjmowałeś, Bóg ma z tym miejscem najmniej wspólnego! Uważasz, że powinnam była zostawić nieprzytomne dziecko na podłodze kawiarni? Ledwo ją ocuciliśmy, myślę - Tu gospodyni ściszyła głos do dramatycznego szeptu. - Że to jakaś niespełna rozumu...
Sherlock usiadł w obitym czerwonym welurem fotelu, wpatrując się z zaciekawieniem w spoczywającą na JEGO kanapie postać, pogrążoną teraz w drzemce.
Nie jest stąd - pomyślał.
Blada, niezdrowa cera - przebywała w mieście, a może... Nie, to nie możliwe. Stonowany strój - wdowa? rozwódka? Nie ma obrączki - rozwódka. Ciekawe... Co robiła w mieście sama? Nagła utrata przytomności - trucizna? gaz? może zwykłe omdlenie? gorset? S a m a w kawiarni... Ciężkie perfumy... Kolczyki...
Kobieta poruszyła się niespokojnie na kanapie, a po chwili na Sherlocka spojrzała para niebieskich oczu, przesłoniętych jeszcze senną mgłą. Oczy te przemknęły wzdłuż przeciwległej ściany, a kiedy próbowała usiąść, złapała się nagle za głowę i zaklęła pod nosem.
- Widzi pani - zwrócił się do osłupiałej gospodyni. - Sprowadziła pani sobie rozwiedzioną kobietę, obyczajów widocznie dość lekkich do swojego mieszczańskiego salonu. W dodatku przy pomocy przyjaciółki... Kto wie, cóż powiedzą o pani sąsiadki? A, tak. Ja wiem...
Nieznajoma zmarszczyła gęste brwi, jakby nie dokońca jeszcze świadoma całego zamieszania, zaraz jednak dotarł do niej sens słów ego obecgo, dziwacznie brzmiącego człowieka. Przypomniały jej się historie ciotki o młodych kobietach i tym, co mogło je spotkać w mieście, i poczuła jak jej żoładek zaczyna fikać koziołki.
Nie mogę stracić rezonu - pomyślała. - Inaczej, zamorduje mnie niechybnie. Kto wie, może nawet coś gorszego...
- Pan widocznie nie obcuje z kobietami lekkich obyczajów - odezwała się, starając się nadać głosowi pewne brzmienie. - W świecie też pan nie bywa. Gdyby było inaczej, nie zdziwiłby pana mój wygląd. We Francji, czy w Nowym Jorku chociażby, taka właśnie panuje moda.
- Dobry Boże... - Pani Hudson opadła na fotel.
Sherlock niespodziewanie uśmiechnął się szeroko do nieznajomej i podał jej filiżankę z herbatą. Odsunęła się, z obrzydzeniem spoglądając na kołyszący się w naczyniu płyn.
- Tak więc - zaczął spokojnie. - Była pani w Ameryce... Jednak nie to jest przyczyną niezdrowego odcienia pani cery... Nie wspominając już o nadmiernej szczupłości i zawziętości, z jaką obciąga pani rękawy tego paskudnego płaszcza.
Złapała się za przedramię - nigdy nie pomyślałaby, że może to robić odruchowo.
Detektyw tymczasem zbliżył się niebezpiecznie do jej twarzy, chwytając w palce kosmyk jej ciemncyh włosów. Nie umknęło jej, że skrzywił się przy tym, jakby obcowanie cielesne z kimkolwiek było dla niego rodzajem udręki.
Ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć, zbliżył pukiel do twarzy...
- Cóż pan sobie wyobraża! - Policzek zapiekł dotkliwie, ale nie to było teraz ważne. Sherlock Holmes triumfował - widać to było w jego błyszczących oczach, w uśmiechu szczerego zadowolenia, w postawie ciała - wyglądał o wiele żywiej niż chwilę wcześniej.
Pani Hudson zbliżyła się do drzwi, gotowa w każdej chwili uciec, zostawiając swojego lokatora na pastwę wyraźnie rozwścieczonej kobiety. Brunetka wstała z kanapy i zadarła wysoko głowę, aby móc spojrzeć Sherlockowi w oczy. Z grymasem na twarzy wzięła się pod boki.
- Nigdy jeszcze nie spotkało mnie tak wielkie-
- Upokorzenie? Zgorszenie? Rozczarowanie? - przerwał. - Droga pani, akurat wszelkie akty gorszenia powinna pani traktować jak rzecz codzienną. Pali pani, pani...?
- Scarlett Woolbridge - wykrztusiła.
- Tak, tak. Pali pani, pani Woolbridge. A raczej panno, ponieważ jest pani rozwiedziona*. Udając kobietę cichego serca, która nie chce się rzucać w oczy ze swoją przeszłością ubrała pani to jakże okropne odzienie, także w nadziei, że kolejny pani mały sekret nie wyjdzie na jaw... Morfina, czy kokaina?
- Pan jest bezczelny! - wrzasnęła. Brzydki, urządzony wedle mieszczańskiego gustu salon, w dodatku przeraźliwie zagracony zawirował jej przed oczyma - niemal widziała wyraz twarzy ciotki, gdyby dowiedziała się o wszystkim, co ją właśnie spotykało.
- Och, to można łatwo sprawdzić... Mam znajomego lekarza który wkrótce przyjdzie - Holmes uśmiechnął się niemal demonicznie.
Jej popielata spódnica zakołysała się na sztywnej krynolinie, kiedy z rezygnacją oparła się o parapet.
- Ciekawi mnie, dlaczego samotna kobieta włóczy się po obcym mieście i pozwala otruć się w kawiarni...
- Ciekawi mnie, dlaczego nie sypia pan po nocach, szanowny panie, którego nazwiska nie poznałam - odpaliła, zerkając przez okno. - Kokaina działa pobudzająco, czyż nie? Albo szuka pan wrażeń, albo potrzebuje być ciągle na nogach. Jest pan naukowcem?
- Nazywam się Sherlock Holmes - odparł. Wrócił na ukochany fotel, z noszalancją założył nogę na nogę i powoli zapalił fajkę. - I jestem Detektywem Doradczym. Pani natomiast jest dość interesującym zjawiskiem, jednakże będę zmusozny zaprzestać dalszych oględzin. Ktoś się tu zbliża i przypuszczam, iż kogoś szuka... Proszę wejść, Inspektorze!
Prosto z korytarza - musiał tam stać przez dłuższą chwilę - do salonu wpadł zdyszany Lestrade. Wyglądał dokładnie tak, jak wygląda niewyspany, sfrustrowany nadmiarem obowiązków człowiek, w dodatku przeżywający kryzys małżeński, który musiał ubrać się w pośpiechu. Niewyprasowana koszula wystawała zza niedbale zapiętego paska spodni, cholewki butów pokryte były wczorajszym ulicznym kurzem, cylinder chwiał się niebezpiecznie na czubku głowy. Inspektor był nieogolony. Usiadł w fotelu ciężko wzdychając, a jego spojrzenie wędrowało od karafki z Brandy do wyraźnie zrelaksowanego Holmesa.
- Galvin, jak miło - powiedział detektyw sarkastycznie. - Przychodzisz do mnie z zapewne nudną sprawą, której nie jesteś w stanie rozwiązać. Zaspałeś dziś rano przez miły wieczór w Pubie, zakończony miłą... chcę wierzyć, że przechadzką z niejaką Vivanne, której chusteczka wystaje ci z kieszeni*. Twoja dorożka straciła koło po drodze, a ty zgubiłeś gdzieś portfel. Ponadto, zostałeś zaanagżowany w poszukiwania dopiero co zaginionej młodej kobiety. Kobieta ta ma długie, czarne włosy, ubrana była dziś rano w szary płaszcz i suknię z czarnej krepy, z masą falban. Ma błękitne oczy i odrobinę ziemistą cerę i nazywa się Scarlett Woolbridge.
- S-skąd...? - Inspektor zapomniał nawet o podaniu właściwego imienia. Scarlett odchrząknęła, zaznaczając swoją obecność, po czym podeszła do karafki i nie pytając o zgodę nalała do szklaneczki Brandy. Lestrade wciąż wytrzeszczał oczy, kiedy podawała mu napój.
Westchnęła.
Ciotka musiała pójść na policję - przemknęło jej przez głowę. - Ta stara wariatka poruszyła już pewnie calusieńki Londyn... Zabije mnie, jeśli się dowie, że jestem w domu mężczyzny...
- Mogę wszystko wytłumaczyć - zwróciła się do Grega.
- Nieważne. - Machnął ręką Holmes. - Mówże, Inspektorze, co to za frapująca jak mniemam sprawa, z którą wielmożny i zdolny Scottland Yard nie może dać sobie rady?
♤♤♤
Dorożkarz klął szpetnie, moknąc w siekącym deszczu. Stojąca nieopodal drobna osóbka zachcichotała, kryjąc się pod parasolem.
- Spójrz, Archie - zawołała. - Spójrz tylko, jak pada!
- To Londyn - mruknął Archibald Moore i przewróicł oczami. - Tu z a w s z e pada.
Nie chciał wcale słuchać radosnego szczebiotu swej towarzyszki - głowę zaprzątała mu pozostawiona w kawiarni dziewczyna. Rosaline miewała do tej pory wyjątkowo głupie pomysły, ale nie potrafił pojąć, jak bardzo nieostrożna musiała być, aby umieścić świeżo przeniesioną osobę w centrum rozgardiaszu, jaki zapanował gdy jakaś nobliwa starsza kobieta zauważyła bezwładnie leżące ciało. Nie mógł pozbyć się widoku rozsypanych po podłodze loków sprzed oczu. Podobnie jak drobnej dłoni, z której wypadła porcelanowa filiżanka i rozbiła się natychmiast, bryzgając plamami z kawy na najbliższe krzesła i obrusy.
- Wiesz, Rosie... - odezwał się nagle. - Czasem tak sobie myślę...
Rosaline zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem spod przymrużonych powiek. Minęły całe wieki odkąd Archie po raz pierwszy zdrobnił jej imię - byli wtedy o maleńki, tyci, dziecięcy kroczek od całkowitego zniszczenia świata, który trzymali w ryzach sprawując rolę Opiekunów. Dosłownie milimetry dzieliły ich wtedy od najgorszego... Ale potem, gdy znowu zapanował spokój, a ich tymczasowo zdegradowano - za błąd Archibalda zresztą, ale milczano o ty zawzięcie - zawsze była tylko Rosaline.
- Nie mów tylko, że się nią przejąłeś. - Spojrzała na niego badawczo. - Archibaldzie Moore, jeżeli jeszcze jeden jedyny raz spartaczysz wszystko, dając się ponieść swojej idiotycznej skłonności do sntymentów, będę zmuszona utopić cię w Tamizie.
Archibald spojrzał zamyślony na klnącego dorożkarza i koło leżące na drodze. Odpięty od powozu koń i Rosaline prychnęli prawie jednocześnie - obydwoje z irytacją.
Wesołe iskierki w brązowych oczach kobiety zgasły wraz z uśmiechem na jej wiecznie czerwonych ustach.
- Mężczyźni... - mruknęła tylko pod nosem.
A deszcz padał.
-------------------------------------------------------------------------------
* Wtedy haftowano inicjały, bądź całe nazwiska na chusteczkach, które były bardzo często noszone przez wyzwolone kobiety oraz dżentelmenów (w każdej chwili gotowych służyć chusteczką damie w opałach)
* Rozwódki podobnie jak wdowy usuwały się zwykle z życia towrzyskiego (na czas żałoby po zmarłym, a potem lub w przypadku rozwódek, na resztę życia), ponieważ nie godziło się aby uczestniczyły w zabawach (tym bardziej rozwidzione), czy ubierały się krzykliwie. Czarna krepa była bardzo popularnym materiałem na suknię żałobną (tania, nie niszcząca się szybko), stąd pomysłka Holmesa. Stonowane kolory są zrozumiałe przy stanie matrymonialnym Scarlett.
Wszelkie poprawki naniosę jak mi się zachce.
Dobranoc
~ J
-------------------------------------------------
EDIT1: Wattpad jest genialny i obciął mi rozdział o całe 1285 słów <3
Nie wiem, co się w ogóle dzieje, bo wszystko zapisywane było na tym samym komputerze, ale Watt wczoraj wyświetlił do Waszego odczytu tylko fragment. Mam nadzieję, że po ponownym dodaniu będzie już ok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top