I


     Londyn spał. Spały konie w stajniach, spali dorożkarze w swoich małych mieszkankach, spały dzieci i spali mężczyźni, wykończeni całodziennymi eksapadami. Spały służące, które dopiero co dorzuciły drewien do buzującego w kominkach ognia, spały grube kucharki, owinięte szczelnie wytartymi fartuchami. Zza zasłon niektórych tylko okien, dobiegało ciche szemranie maszyny do szycia. Tamiza płynęła swoim tempem, most Westmister stał niewzruszony, a pociągi nie sunęły z turkotem po torach.

     - Most londyński wali się, wali się, wali się. Most londyński wali się, moja pani - zanuciła wesoło osnuta dymem z cygaretki kobieta. - Glinę woda zmyje wnet, zmyje wnet. Nieprawdaż, że zmyje? Ach, cóż za prawdziwa piosenka! No, czy nie jest prawdziwa, Archibaldzie?

"Archibald" zwrócił ku niej zamyślone spojrzenie. W nikłym świetle pojedynczych latarni jej blada cera niemal fosforyzowała, uwydatniając ciemne cienie pod szmaragdowozielonymi oczami. Grube, czarne włosy, wysupływały się spod ciasnej siatki i ozdobnego toczka, skręcając się przy obsypanych delikatnie różem skroniach.

- Zaiste - mruknął basowo. - Gdyby nie to, że nie stoi tu od stuleci, z pewnością byłaby prawdziwa.

Kobieta zachichotała, aż złotawa draperia przy jej sukni zakołysała się lekko, niczym poruszona delikatnym podmuchem wiatru. Uśmiechnęła się czarująco, odsłaniając równe, białe jak perełki zęby.

- No to może Most Westmisterski, dobrze? - Zacisnęła szczupłe palce na jego ramieniu. - Most Westmister wali się, wali się, wali się...

Mężczyzna strącił jej dłoń z cichym okrzykiem przerażenia.

- Przestań natychmiast, Rosaline - uciął. - Pamiętasz, co się stało przez te twoje rymowanki w...

- No właśnie, kiedy to było, Archie? Tysiąc pięćset dwudziesty, trzydziesty? - wąskie usta kobiety wykrzywiły się w złośliwy grymas. - I w zupełnie innych okolicznościach, pamiętasz? Och, co to było za stulecie! Inkwizycja, palenie czarownic! Pamiętasz, jak wysoko wystrzeliwały płomienie?

- Inkwizycja była największym błędem naszej historii - usiłował przerwać jej pełne zachwytu westchnienia.

- Ale Salem to było coś - zaprotestowała.

- Salem było błędem - powtórzył z naciskiem. - Bądź poważna, Rosaline. Toż to szczyt okrucieństwa... Ty, jako kobieta powinnaś szczególnie...

Pokazała mu język. Obróciła się kilka razy wokół własnej osi, wprawiają w ruch szeroką spódnicę. Trzewiki zastukały o bruk.

- To były r o m a n t y c z n e czasy, Archie. Romantyczne - zarzuciła mu ręce na szyję, uśmiechając się szeroko. - Ale co ty możesz wiedzieć o romantyzmie...

- Nie widzę nic romantycznego w ogniu, pożerającym niewinne istoty.

Rosaline prychnęła i pokręciła głową z dezaprobatą. Cygaretka zdążyła już dawno wypaść jej z ręki, więc nie miała nawet na czym się skupić, aby nie odpyskować towarzyszowi. Postanowiła spróbować inaczej udowodnić swoją rację.

- Ogień jest namiętny, Archie - szepnęła mu prosto do ucha. - I jak wspomniałeś, pali niewinność. Każdy poeta ci to powie. Romantyczne i ekscytujące zarazem... Nie to, co teraz.

- A co jest teraz? - spytał, udając zainteresowanie. Oczy rozbłysły jej przez moment.

- Teraz jest nudno - mruknęła. - Żadnych nowości, żadnych sensacji. Tylko postęp i postęp, cieszmy się wszyscy... Oprócz tych banałów, nie zdarza się nic, co mogłoby mnie zainteresować...

- I co planujesz z tym zrobić?

Przyjrzała mu się dokładniej, szukając oznak rozbawienia, czegokolwiek, co mogłaby uznać za chęć zirytowania jej. Archibald wyglądał jednak śmiertelnie poważnie, może tylko z powodu maleńkiej zmarszczki, przecinającej jego czoło, a może przez ściągnięte usta i surowe spojrzenie, rzucone spod długich jak na mężczyznę rzęs. O tak, Archibald Moore był zdecydowanie najpoważniejszą osobą, jaką Rosaline poznała w swoim długim, oj długim i nudnym - jak zwykła mawiać - życiu.

- Mam mały plan - uśmiechnęła się zadziornie, wyjmując z kieszeni jego marynarki mały zegarek. - To będzie taki... Taki... Och, nie mogę znaleźć słowa, Archie! To będzie...


♤♤♤


       Eksperyment, John! - krzyknął zirytowany Holmes. - Eksperyment i nic więcej!

- Oczywiście - mruknął Watson, patrząc ze złością na przyjaciela. - Sherlocku, jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale nie t o!

Detektyw przewrócił oczami.

- Nie była potrzebna, dobrze? Naprawdę, John, przecież wszystko z nią w najlepszym porządku...

Watson spojrzał na stojącą przy automacie z kawą Scarlett.

- Nie wiem, czy podziela twoją opinię - prychnął. - Osiem godzin w zamkniętym, zimnym samochodzie, żebyś mógł sobie poeksperymentować z... co to właściwie było? Do jasnej... Ty kretynie!

- Gleby, John. Badałem gleby w różnych obszarach... To się może przydać do naszej nowej sprawy...

Scarlett przewróciła oczami i dopiła kawę. Trzecią, jak stwierdziła. Potrzebowała czegoś ciepłego, a nawet w sytuacji kompletnego wyziębienia nie zgodziłaby się na najmniejszy kubek herbaty...

- Jest okay, John - uśmiechnęła się lekko. - Wszystko w jak najlepszym porządku, Sherlock ma rację, to nic takiego.

- Oczywiście, że nic takiego! Tylko osiem godzin w prawie minusowej temperaturze.

- Właśnie, prawie. A teraz, wybacz John, ale mam spotkanie. Scarlett, idziemy - zarządził Holmes, poprawiając szalik.

- Nie skończyłem... - zaczął doktor, ale Scarlett pokręciła tylko głową.

- Porozmawiacie kiedy indziej. Bez świadków - mrugnęła do niego nieco rozbawiona sytuacją.

Chociaż to, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej, nie wydawało się jej zabawne....


♤♤♤

    Raz, dwa, trzy, cztery, pięć - liczyła cicho, przechylając się przez oparcie rzeźbionej ławki. - Trzy godziny, osiem minut i pięć sekund w przód, co ty na to, Archie?

Rosaline była w wyśmienitym humorze, kiedy wyraził swoją aprobatę co do jej pomysłu. Entuzjazm jednak mijał z minuty na minutę, kiedy Archibald zaczął powątpiewać w jego słuszność.

- A potem kilkaset lat do tyłu, Rosaline... To się źle skończy - wyprostował się sztywno.

- Marudzenie... - mruknęła, opuszczając dłoń nieco niżej. Zegarek na złotym łańcuszku zakołysał się w tył i w przód. - Umysł światły nie może zbyt długo trwać bezczynnie, Archibaldzie Moore. Potrzebujemy czegoś, co go rozrusza.

- Ale ona się nie nadaje.

- Jak to "nie nadaje się"? Jest kobietą? Jest. Inteligentną? Przypuszczam, że bardziej niż ty i ja razem wzięci. Jest podobna do niego, Archie. Idealna...

- Rosaline - wziął głęboki wdech. - To jest sprzeczne z historią.Z regułami...

- Ile razy robiłeś coś sprzecznego, co? Nie wmówisz mi, że się nie buntowałeś. Pozwól i mnie się pobawić...

Jej wolna dłoń sięgnęła do nakrycia głowy. Powoli odpięła posrebrzaną broszkę od toczka i podetknęła ją pod nos mężczyzny.

- Popatrz, jak błyszczą - uśmiechnęła się. - Pomyślałby kto, że właśnie j a będę je nosić... A gdyby tak ich użyć, Archie? Gdyby tak oprzeć na nich nowy bieg?

Archie spojrzał z powątpiewaniem na lśniące kamienie, którymi naszpikowana była ozdoba.

- Ależ jej nawet tu nie ma - jęknął, przewracając ciemnymi oczyma.

- Jest, głupi. Oczywiście, że jest, tylko się nie znają - Rosaline cmoknęła go lekko w policzek. - Ale poznają się, och tak... A my będziemy pilnować, żeby wszystko zgrabnie się potoczyło, po ustalonych torach. Jak zwykle.

- Nie polubi jej - protestował dalej Archibald. - Nie w tym świecie. Niczego nie rozumiesz, Rosaline. Czy mężczyźni tu, w tym mieście, lubią inteligentniejsze od nich kobiety? Czy traktują je poważnie?

- On ją polubi - stwierdziła z przekonaniem. - Ty także lubisz mądre kobiety, prawda? Obyś niechcący nas nie ujawnił, bo wtedy wszystko pójdzie na marne... Tak, Archie, ty. To nie ja dałam się uwieść Leslie z Bermondsey u szczytu jej złej sławy.

Mężczyzna podniósł się z ławki, ignorując jej wyciągnięte w jego stronę ramiona. Zegarek w dłoni Rosaline zwisał luźno nad ziemią.

- Diamenty, prawdziwe diamenty... - westchnęła cicho, wypuszczając z uścisku szczupłych palców złoty łańcuszek.

♤♤♤


    Złoto - a może tylko wyjątkowo dobrze kryjąca farba - odbijało promienie grudniowego słońca, a na powierzchni medalika pojawiały się refleksy, rażące delikatnie w oczy. Ciche tykanie oznajmiało, że zegarek definitywnie nadawał się do użytku.

- Ile? - spytała cicho, mając nadzieję, że stojący kilka kroków dalej Holmes nie zauważy transakcji.

Łańcuszek zabrzęczał, a medalik zachybotał niebezpiecznie, gdy pokryta brudem dłoń wysunęła się jeszcze bardziej w jej stronę. Ubrany w jaskrawozieloną kurtkę mężczyzna uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd równych, choć zażółconych zębów.

- Niewiele, moja śliczna. No, trochę... Powiedzmy, sto.

Prychnęła z niedowierzaniem.

- Sto? - krzyknęła, zapominając o stojącym niedaleko detektywie. - Sto funtów za kradziony zegarek!

Mężczyzna obruszył się i cofnął gwałtownie.

- Kradziony, też coś! Znaleziony - mruknął. - Bierzesz pani, czy nie?

- Drogo - zawachała się, ale wyciągnęła dłoń po błyskotkę. Ciche tykanie, jakby zegarek wołał ją do siebie, przyspieszyło. Mężczyzna zachichotał.

- Warto, warto - zachęcał. - Piękna rzecz, piękna, a co można z nim zrobić! O! To jak? Bierze, czy nie bierze?

Stojący niedaleko Sherlock spojrzał z dezaprobatą na zegarek. Dochodziła trzecia, klient spóźniał się już o dwadzieścia minut.

Gdyby mu zależało, przyszedłby niezwłocznie - pomyślał detektyw.

Jego uwagę przykuł widok Scarlett, dyskutującej zawzięcie z ubranym w jaskrawą kamizelkę bezdomnym przy jednej z ławek.

- Coś nie tak? - spytał, podchodząc bliżej. - Co robisz, Scarlett?

- Targuję się - mruknęła. - A raczej targowałam, zanim nie przyszedłeś, żeby wszystko zepsuć.

Była zła. Od niedawna, Sherlock być dla niej przesadnie miły, wyłączając incydenty jak na przykład ten z pozostaweniem jej w samochodzie Grega na osiem godzin. Nawet zaczął odkładać swoje kubki na miejsce... Może i było to dziwne, ale Scarlett bardziej denerwowała niż zaskakiwała jego nagła przemiana. Nie wiedzieć czemu, chyba bardziej podobało się jej jakie takie zajęcie w postaci sprzątania od ciągłej nudy, ogarniającej ją ilekroć przekroczyła próg mieszkania.

- Nie kupuj tego, przecież to jakaś tania podróbka - prychnął. Bezdomny wytrzeszczył oczy.

- Podróbka, akurat - żachnął się. - Nikt się już nie zna na prawdziwym majstersztyku...

Holmes uśmiechnął się kpiąco.

- Zwłaszcza na tym od podejrzanych sprzedawców, co? - zadrwił.

- Kupię - rzuciła nagle Scarlett. - Jest piękny.

Mężczyzna zawachał się na widok miny detektywa, ale po chwili podał jej zegarek.

- Za darmo - burknął. - I za dyskrecję. Nie potrzebuję policji na karku, panie Holmes.

Scarlett ostrożnie schowała zegareczek do kieszeni płaszcza ku niezadowoleniu Sherlocka.

- Nie czekasz już? - spytała cicho.

- Nie przyjdzie. Najwidoczniej jego problem nie jest aż taki ważny - odparł, wzruszając ramionami. - Nie wiem, po co ci to. Jest bezwartościowe.

Uśmiechnęła się szeroko, ignorując drobną uszczypliwość. Powoli ruszyli, gdy były właściciel zegarka zaśmiał się nieprzyjemnie za ich plecami.

- Niech pan jej lepiej pilnuje - rzucił. - Zegarek za darmo, nie byle jaki zegarek... Nie podejrzane?

Młody Holmes przewrócił oczami i pociągnął Scarlett w stronę wejścia do tunelu metra.


♤♤♤


    Wygląda jak zaczarowany - uśmiechnęła się lekko, wycierając medalik.

- Jest z dziewiętnastego wieku - mruknął. - I jest bezużyteczny, jak już powiedziałem. Nie sprzedaż go, ani nie znajdziesz kogoś, kto go naprawi.

- A co tu jest do naprawiania? - spytała z wachaniem, podając mu zegarek.

- Wskazówki, widzisz? - przybliżył się do niej. - Nie kręcą się tak, jak powinny. Dałaś się oszukać, Scarlett, kupiłaś zepsuty zegarek kieszonkowy, w dodatku nie ma szans, że ktoś to zreperuje.

Prychnęła i opadła na dywan. Po chwili jednak usiadła wyprostowana.

- Zabawne, co? - uśmiechnęła się lekko.

- Co jest zabawne? - uniósł brwi.

- Wskazówki kręcą się w drugą stronę. A jakby tak móc przenieść się w czasie przy pomocy takiego zegarka ze śmietnika? - mrugnęła do niego, rozbawiona.

- Nie bądź głupia, to fizycznie niemożliwe.

Westchnęła z rezygnacją i zabrała mu nietrafiony zakup.

- Jak uważasz, szanowny realisto - mruknęła. - Idę odespać twój ostatni genialny pomysł.

Sherlock przechylił się przez podłokietnik i wyciągnął ręce po skrzypce.

- Tylko nie przenieś się w czasie - mruknął na tyle głośno, żeby na pewno go usłyszała.

Odpowiedziało mu trzaśnięcie drzwi sypialni.


♤♤♤


     Rosaline chwyciła go pod ramię, aby móc zejść ze stromych stopni.

- Uda się, zobaczysz - obdarzyła go uroczym uśmiechem, ukazującym dołeczki w policzkach. - Uśmiechnij się, Archie. Wreszcie coś się wydarzy.

- Rozmawiałaś z Zegarmistrzami? - upewnił się. Pokiwała głową.

- Nie byli zachwyceni, to fakt - mruknęła. - Przy przenosinach zawsze jest masa roboty. W dodatku stary Angus prawie wszystko spartaczył, niemal nas wydał. Dobrze, że tam wszyscy gotowi byli wziąć go za wariata... Ale już niedługo, Archie, będziemy mieć znowu co robić. Zapomniałam już, jak to jest być Opiekunem na pełen etat...

- Skąd ty bierzesz te zwroty, Rosaline... - westchnął ciężko. - Mam wątpliwości co do twoich kompetencji.

- Nie bój nic, wszystko załatwione - podparła się buńczucznie pod boki. - Pojawi się w idealnych okolicznościach, zadbałam o romantyczną atmosferę.

- Już ja znam te twoje "atmosfery" - powiedział do siebie. - Jak nie polowanie na "czarownice", to Wielki Pożar... Co teraz będzie? Skandal na światową skalę?

Rosaline uniosła wysoko spódnicę złocistej sukni.

- Nie na światową, Archie - wyszczerzyła się. - Nie na światową...




♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤

Witajcie, wszyscy, którzy tu weszliście!

Nie oczekuję tysiąca gwiazdek i kometarzy, chcę tylko poznać Wasze opinie. Tekst jest długi, więc podzieliłam na kilka "rozdziałów" ^^


Dedykuję Mrs_Holmes i Tovuriel, a także Sophii, która być może to przeczyta ^^

I wszystkim, którzy skomentują...

Tyle, chyba.

Ooo jeszcze margholmes ^^

i Olivii Winslow.

Rudej Małpie niby też, chociaż wkład był taki, że opisała mi swój pasjonujący tydzień od wtorku... No ale masz, ciesz się.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top