2.31 Testy

*Sasori*

Nie odpowiedziałem nic konkretnego. Odpowiedź "kto wie" zapewne pozostawiała dziewczynie wiele do życzenia. Po prostu wróciliśmy do domu, a Sakura zachowywała się, jakby nic się nie wydarzyło, jakby nic ode mnie nie oczekiwała. Choć przeczuwałem, że jest inaczej, że ona pragnie tego, co być może i ja bym chciał, mimo, że skrywam to głęboko w sobie. 

Dziewczyna po prostu położyła się spać, a ja założyłem skórzaną kurtkę. Pora dokończyć działanie. Wsiadłem do auta i wyjechałem z podwórka. Nie jechałem daleko, za lasem i polaną stały stare baraki wojskowe. Zgodnie z planem, czekało tam kilka osób.

- Panie Akasuna - powiedział na oko czterdziestoparoletni mężczyzna i wyprostował się. Był jednym z moich ulubionych "osób zadaniowych". Miałem przyjąć go do pracy za ochroniarza, ale jak mógłbym zignorować fakt, że facet jest byłym zawodowym żołnierzem specjalnym? Wyrzucony za niesubordynację. Mi to nie przeszkadzało. Nieopodal niego stała pielęgniarka, która obserwowała Sakurę w szpitalu.

- Wszystko zgodnie z planem? - zapytałem, a on kiwnął i otworzył drzwi prowadzące do baraku. W środku stał policjant, który kontaktował się ze mną w sprawie obserwacji domu, w głębi pomieszczenia stał także jeden z moich najwierniejszych prawników w całej kancelarii.

Przesłuchiwali dwóch mężczyzn związanych na krzesłach. Wpadli w genialnie nastawioną pułapkę. Moja zaufana grupa zjechała się do okolicy, by obserwować otoczenie. Wywabienie obserwatorów z kryjówki wprowadzało największe niebezpieczeństwo, jednak miałem silne założenia, że nie chodzi o likwidację, ponieważ mogli mnie skasować wcześniej. Wyjście w środku nocy na łąkę nie było przypadkowe. Sądzili, że jesteśmy sami, podczas, gdy naokoło byli moi ludzie. Gdy intruzi podążali za nami, zostali złapani, a jedyny znak, że coś mogło się dziać w zaroślach, to spłoszona sowa, która wystraszyła Sakurę i zagłuszyła hałas w lesie.

- Tylko dwóch? - zapytałem podchodząc do światła.

- Dyskrecja wymaga minimalizmu - przyznał policjant i przyjrzał się mi uważnie. Czyżby nie spodziewał się, że improwizowany plan w moim wydaniu może w stu procentach spełnić założenia? - Jeszcze nic nie powiedzieli.

Sięgnąłem po krzesło i postawiłem je przed nimi, oparciem w ich stronę, po czym usiadłem opierając ręce na nim.

- No chłopcy - zacząłem obserwując ich zasłonięte przepaskami oczy. - Myślicie, że tylko wasi ludzie znają fajne sposoby na tortury?

Jeden z nich ciężej przełknął ślinę. Czy wiedzieli, że w liceum byłem zapalonym chemikiem? Nikt nie wiedział. Z kieszeni kurtki wyjąłem fiolkę z fioletową płynną substancją.

- Wyjdź stąd - rozkazałem policjantowi, który wykonał polecenie dopiero po chwili zawahania. Był najbardziej wątpliwą częścią tej grupy. Dopiero, gdy drzwi za nim zatrzasnęły się, wyjąłem dwudziestomililitrową strzykawkę i igłę. Hanzo "Salamandra". Jego przydomek nie wziął się znikąd. Gość lubił trucizny, chociaż raczej nie była to jego najulubieńsza metoda zabijania. Dodatkowo, specyfik, który ja stworzyłem był zdecydowanie ciekawszy. - No więc? - zapytałem nieco głośniej, przygotowując "szczepionkę" dla moich gości. - Zaczniecie gadać, czy mam was zaszczepić?

- Co, wszczepisz nam serum prawdy z Harry'ego Pottera? - zakpił jeden i odchylił się na drewnianym krześle. Mimo, iż mnie nie widział i nie wiedział, co go czeka, wydawał się pewny siebie. Zbyt pewny siebie.

- A więc zgłaszasz się na ochotnika - powiedziałem spokojnie i odłożyłem strzykawkę na stolik, po czym zerwałem obu mężczyznom opaski z oczu. Jeden z nich był dużo pewniejszy siebie. Mój szczur doświadczalny. Wziąłem strzykawkę w dłoń. Były żołnierz, który w międzyczasie pojawił się w pomieszczeniu, stanął za moim ochotnikiem. - Jesteś pewny siebie - stwierdziłem, a on uśmiechnął się podle.

Może i nie chciał tego zdradzić i nie przekazałby mi tej informacji wprost, ale był przekonany, że to, co jest w strzykawce nie podziała na niego. Odporny na trucizny?

- Przytrzymaj go - nakazałem żołnierzowi i przygotowałem zastrzyk. - Z moich obliczeń wynika, że jeden mililitr tego specyfiku wystarczy, by cię zabić w około pięć dni. Dawka zwiększona dwudziestokrotnie powinna zabić cię w sześć godzin. Sprawdzimy?

W jego oczach widziałem przebłysk obawy. Czyżby jednak nie był taki pewny siebie? Drugi jedynie obserwował.

- Matematyk się znalazł - zakpił i napiął mięśnie, ale nic z tego, mój człowiek trzymał go w jednym miejscu, a ja zbliżyłem strzykawkę z igłą.

- Nie jestem pielęgniarką, więc może być nieprecyzyjnie - powiedziałem, wbijając igłę w jego skórę na ramieniu.

Ostry koniec bezproblemowo przebił tkankę i wbił się w mięsień. Wypuściłem na oko dwa mililitry specyfiku, a następnie odsunąłem strzykawkę z igłą i wybrałem inne miejsce. Gdybym wstrzyknął w serce, zginąłby od razu, ale nie o to chodziło. Trzeba było pokazać drugiemu z nich, że od mojej fioletowej substancji nie ma ucieczki.

- Jest po trzeciej, o dziewiątej nie powinieneś żyć - wyjaśniłem spokojnie, spoglądając na zegarek na nadgarstku.

- To tylko gadanie. Czuję się dobrze - zakpił obiekt badań, a ja wzruszyłem ramionami. Wciąż był naszym więźniem, jeśli mój specyfik okaże się nieskuteczny, jest jeszcze tradycyjna metoda.

- Niestety, o dziewiątej mnie nie będzie, ale będę oczekiwał nagrania - powiedziałem do mojego współpracownika, który kiwnął ze zrozumieniem głową. 

*Sakura*

Odpowiedź "kto wie" pozostawiała wiele do życzenia. Po prostu wróciliśmy do domu, a Sasori wydawał się nie zauważać, że pragnę czegoś więcej. Odprowadził mnie pod drzwi sypialni gościnnej i życząc dobrej nocy odszedł. Może i byłam mu za to wdzięczna, w głębi duszy na pewno, ale zawód, który się pojawił, był zdecydowanie mocniejszy.

Gdy rano wstałam, dom był pusty. Pani Akasuna wspomniała mi wieczorem, że następnego dnia z rana ma pracę. Sasori wyszedł pewnie jeszcze wcześniej. Zawsze wydawał się pracoholikiem. Wejście z butami w życie tak poukładanej, perfekcyjnej rodziny sprawiło, że poczułam pewne obowiązki. Pościeliłam swoje łóżko, odświeżyłam biorąc prysznic i zakładając świeże ubrania, po czym zeszłam na parter.

*Sasuke*

Nie mogłem przedłużać mojej nieobecności, na kolejny dzień mieliśmy zaplanowane dorwanie Hanzo i jego grupy. Shikamaru miał w południe przedstawić swój plan, więc siedziałem i starałem się skoncentrować na słowach Nary.

- Co z wami? - zapytał nagle Shikamaru, więc uniosłem wzrok. Okazało się, że Sasori też nie do końca kontaktował ze światem. Przed nim stały cztery puste kubki kawy. - Jutro nie możemy zawalić - dodał z lekką frustracją. Choć to było irytujące, musiałem przyznać mu rację. Rozkojarzenie w takiej chwili było co najmniej nie na miejscu. Przeczesałem nerwowym ruchem włosy i podszedłem do okna. To nie tak, że nie słuchałem i teraz nie wiem, co planujemy.

Późny wieczór, rozpoczęcie akcji. Noc z piątku na sobotę miała być czasem, w którym zniszczę moich wrogów.

Przyjrzałem się odbiciu Akasuny w oknie. Co prawda, w teorii był po mojej stronie, ale czy było tak pod każdym względem. Spotkanie Sakury z psychologiem będącym jednocześnie jego macochą wydawało się niebezpiecznie powiązane z jej ucieczką. Równolegle, nie mogłem go sprawdzić, ani nawet podpytać, ponieważ jeśli jednak istnieje choćby promil szansy, że Sakury u niego nie ma i jest to prawda, wydam się, że Haruno nie ma ze mną. Oby nie było też niespodzianek podczas akcji. Jeśli zobaczyłbym ją w łapskach Hanzo...

- Wyślij mi wszystko bezpieczną drogą - powiedziałem i wyszedłem z biura.

Wyjazd z parkingu moim ulubionym samochodem okazał się być zbawieniem na moje rozkojarzenie. Przynajmniej przez chwilę udawałem, że wszystko jest w porządku. Nim jednak wróciłem do pustego domu, postanowiłem przejechać się po autostradzie, by pomyśleć.

Dodatkowo męczyła mnie myśl, czego konkretnie chciał mój brat. Musiał coś planować, jednak co? Co on może wiedzieć? Przyspieszyłem, wjeżdżając na autostradę. 

*Sasori*

Skoro Uchiha wyszedł, nie było sensu przedłużać tego spotkania. Wziąłem od Shikamaru papiery i również wyszedłem.

Nie zmrużyłem oka od trzydziestu sześciu godzin. Potrzebna była mi drzemka. Rzuciłem teczkę na miejsce pasażera i zatrzasnąłem drzwi auta. Dobrze, że przerzuciłem się z Porsche na Teslę nim przyjechałem do naszej firmy. Na dotykowym ekranie wybrałem miejsce docelowe i załączyłem autopilota, dzięki czemu samochód był w stanie praktycznie samodzielnie dojechać do domu najkrótszą, a zarazem najszybszą trasą. I właśnie tak, półprzytomny dojechałem do domu.

- Staniesz się moim ulubionym autem - powiedziałem, klepiąc w kierownicę i wjechałem do sporego garażu, parkując na jednym z pustych miejsc.

Najciszej jak mogłem, wszedłem do domu. Na szczęście, Sakura czytała jakąś książkę, leżąc na kanapie tyłem do mnie, więc najpewniej nie zauważyła mnie. Z laptopa leciała jakaś muzyka, która zagłuszyła moje wejście, wiec cicho przeszedłem do swojej sypiali i po rozebraniu się z wizytowych spodni i koszuli, położyłem się do łóżka. Chwila moment i zapadłem w sen.

(*6 godzin później*)

- Sasori? Sasori? - moje imię odbiło się echem w śnie. Poruszyłem się nie spokojnie, próbując z siebie "zrzucić" łaskoczący dotyk na ramieniu. - Sasori, musisz wstać.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem swoją matkę zastępczą. Trzymała w dłoni mój telefon i wystawiała go w moją stronę.

- Twój telefon dzwonił co chwilę, od godziny. Leżał w tesli - wyjaśniła i obserwowała uważnie, gdy ja podniosłem się do siadu. Sięgnąłem po urządzenie i przyjrzałem się czterdziestu siedmiu nieodebranym połączeniom oraz jednej nieodebranej wiadomości.

"Panie Sasori, zaczął mówić. Mamy dla Pana nagrania"

Wszystkie połączenia od osób wtajemniczonych w pojmanie obserwatorów mojego domu. Czyli, w teorii nic ważnego. Gdyby było coś koniecznego konsultacji, czy niebezpiecznego, jest tam osoba, która nie wzbudzi podejrzeń, pojawiając się w moim domu.

- W aucie zostawiłeś też jakąś teczkę - poinformowała kobieta, kładąc teczkę na biurku. Czy przeglądała zawartość? Nie. Zawsze dbała o moją prywatność i szanowała ją. - I wstawaj już, bo przyszykowałyśmy kolację.

- Dobrze - odpowiedziałem i rzuciłem się z powrotem na łóżko. "Drzemka" urosła do rangi pełnowymiarowego snu. Wciąż czułem się zmęczony, dlatego zdecydowałem przymknąć oczy jeszcze na pięć minut.

*Sakura*

- Pewnie znów zasnął. - Pani Akasuna nie wydawała się być zła na syna, bardziej rozbawiona. Zanim zaczęłyśmy przygotowania do kolacji, poszła po syna, licząc, że na kolację wstanie, ale tego nie zrobił. - Nie spodziewałabym się po nim przespania całego dnia.

- Nie wiedziałam nawet, że cały dzień był w domu - przyznałam, a kobieta zachichotała. - Nic nie zjadł.

- Moja próba obudzenia go nic nie dała - stwierdziła kobieta po chwili zastanowienia. - Jeśli chcesz, możesz spróbować. Może ciebie bardziej posłucha - zaproponowała i wstawiła do mikrofali makaron z kurczakiem teriyaki, które zamówiłyśmy na obiad.

- Mogę spróbować - odpowiedziałam spokojnie i po chwili wyciągnęłam ciepłe już danie.

- Tylko się nie wystrasz - zawołała za mną kobieta, a ja uśmiechnęłam się z rozbawieniem i ruszyłam schodami do jego sypialni. Cicho uchyliłam drzwi do jego pokoju i weszłam do pokrytej w mroku sypialni. Po przebywaniu w jasnych pomieszczeniach, chwilę musiałam się wstrzymać, nim przyzwyczaiłam się do ciemności.

Dopiero wtedy zobaczyłam nienaturalny dla tego pomieszczenia bałagan. Na ziemi leżały koszule, krawat i spodnie od garnituru, porozrzucane, jakby ktoś w pośpiechu się przebierał tudzież rozbierał. Na łóżku leżał Sasori, podczas snu zrzucił kołdrę na podłogę, a on sam leżał w samych bokserkach na brzuchu, właśnie dlatego mój wzrok zatrzymał się na jego plecach i przez chwilę wstrzymałam oddech. Nie spodziewałam się, że wciąż tak dba o sylwetkę. Pod koszulami nie było tego tak widać.

Odłożyłam talerz z posiłkiem na biurko i podeszłam do łóżka. Po chwili wahania, usiadłam na skraju i dotknęłam jego ramienia. Poczucie jego chłodnej skóry pod moimi opuszkami palców był jak nagły powrót do wczorajszych myśli o jego ustach. Jak by to było, gdybym tak nie biegała za Uchihą? Sasori oferował mi tak wiele, zapewnił mi bezpieczny start zaraz po powrocie do Konohy.

- Sasori - wyszeptałam, żeby nie obudzić go zbyt brutalnym wstrząsem. - Sasori, przyniosłam ci coś do jedzenia - wyjaśniłam i lekko szturchnęłam jego ramię.

- Już, już. Zaraz wstaję - powiedział półprzytomnym głosem i przewrócił się na bok, odwracając się oczywiście do mnie plecami. Jego rude włosy były zmierzwione. Nie przypominał teraz właściciela kancelarii prawniczej, a raczej piętnastolatka buntującego się wyjściu do szkoły.

- Jedzenie wystygnie - upomniałam go i znów szturchnęłam jego ramię. - Wstań, Sasori - poprosiłam i nachyliłam się w jego stronę. Jego jasnobrązowe oczy w końcu lekko się otworzyły. Miałam niebywałą ochotę, by o niego naprawdę w końcu zadbać, tak jak on to robił, mimo, iż tego nie dostrzegałam. Przytulić i pocałować na powitanie, a nawet zasugerować nakarmienie.

- Już wstaję - odpowiedział i w końcu podniósł się do siadu. Cieszyłam się, że w mroku nie było widać mojego rumieńca, który powstał przez zerknięcie na jego klatę. Przetarł z cichym jękiem twarz i spojrzał na mnie. - To miłe, że troszczysz się o mnie - stwierdził, a ja wstałam i poszłam po talerz.

- Nie jadłeś cały dzień - wyjaśniłam i jakby na potwierdzenie moich słów, jego brzuch zaburczał. - Proszę - podałam mu posiłek do łóżka.

- Mógłbym się do tego przyzwyczaić - przyznał, odbierając posiłek z moich rąk. - A ty nic nie jesz?

- Już jadłam - wyjaśniłam i usiadłam na skraju łóżka, dokładnie w tym samym miejscu, w którym siedziałam wcześniej. Sasori wziął nieco makaronu na widelec i wyciągnął go w moją stronę.

- Powiedz "aaa" - zachęcił, zbliżając sztuciec do mnie, a ja zaśmiałam się.

- To twoje jedzenie, a ja nie jestem głodna - wyjaśniłam, odsuwając się, on jednak pozostał niewzruszony.

- Nie będziesz przecież tylko patrzeć jak jem - odpowiedział i niemal wsadził mi siłą widelec do buzi. Zjadłam to i westchnęłam.

- Chciałam z tobą po prostu posiedzieć, a nie zjeść twój posiłek, lepiej jak zobaczymy się później - wyjaśniłam i wstałam, chciałam wyjść, jednak on szybko złapał mnie za rękę i przyciągnął z powrotem na łóżko. Tak gwałtowny ruch sprawił, że prawie wypadł mu z dłoni talerz z jedzeniem.

- Jeśli nie chcesz, nie musisz już jeść, ale zostań - powiedział, a ja kiwnęłam głową i wróciłam na miejsce. Przez chwilę obserwowałam jak je, jednak co chwilę wzrok wędrował mi nieco niżej. W końcu odchyliłam się i spojrzałam w biały sufit.

- Nie wiedziałam, że byłeś cały czas w domu - powiedziałam w końcu i obserwowałam jak on odkłada talerz na stolik nocny.

- Bo tak nie było, wróciłem przed trzynastą i położyłem się. Po prostu nie słyszałaś - wyjaśnił spokojnie i położył się. - Chciałbym z tobą porozmawiać. 

Ostatnio głównie perspektywa Sasoriego, ale mam na niega fazę. Jak Wam się podoba? Jak myślicie, co się wydarzy?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top