2.14 atak złości
*Sasori*
Rzuciłem telefonem wprost na kanapę, ignorując fakt, że moje nieszczęście przeszło na kolejny level. Szybka hartowana na urządzeniu poszła w drobny mak, i to upadając na miękką kanapę. Cholerne iphone'y.
Sasuke znalazł kreta, a ja zgubiłem Sakurę. Chciałem wierzyć, że po prostu wróciła do domu i przyjdzie, jednak tak się nie stało. Nie przyszła na obiad, nie dała znaku życia. Nawet wyłączyła telefon. Nie rozumiałem tego. W końcu wyszedłem z domu i skierowałem się na jej podwórko. Udało mi się zauważyć świecące się światło w jej pokoju. Zatem jest w domu.
Niecierpliwie zapukałem do drzwi, a po chwili bezczynności, zadzwoniłem także kilka razy dzwonkiem.
- Pali się? – zapytała otwierając drzwi i nieco zamurowało ją, gdy mnie zobaczyła. – Stało się coś?
- Brak kontaktu się stał. Gdzie zniknęłaś na cały dzień? – zapytałem z irytacją i zajrzałem do środka.
- Chciałam odpocząć – powiedziała i rozejrzała się. – Z tego co wiem, nie muszę ci się spowiadać po godzinach pracy – dodała i przeciągnęła się. – Wybacz, ale jestem zmęczona.
Chciała zamknąć mi drzwi przed nosem, jednak nie dopuściłem do tego.
- Sakura. Wyjaśnisz mi co się stało w przeciągu tych kilku godzin, że tak zmieniło się twoje nastawienie? – Złapałem drzwi, żeby nie mogła już nimi ruszyć ani w jedną ani w drugą.
- Po prostu postanowiłam sama o siebie zadbać. Zostaw mnie w spokoju – powiedziała ostro, a ja zmarszczyłem brwi.
- O czym ty mówisz?
- Nie będę już zamęczać was swoją osobą i liczę, że dasz mi spokój. Chcę się położyć i w końcu odpocząć – powiedziała, a ja spoważniałem.
- Sakura, czy wszystko z tobą w porządku? – zapytałem starając się zachować spokój, który teraz był konieczny. Przypominała mi się sytuacja sprzed lat, gdy Sakura zachowywała się podobnie. Wtedy potrzebowała spotkania z psychologiem, czy teraz też może tak być?
- Tak. Idź już. Jutro rano musisz być w pracy – stwierdziła, a ja puściłem drzwi. Wykorzystała to od razu i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Stałem tak przez chwilę zszokowany, aż postanowiłem wrócić do domu.
Zahaczyłem o barek z alkoholem i siadłem na kanapie, odkręcając, jak się okazało mocną wódkę. Ale teraz nic się nie liczyło. Chciałem odreagować i to była jedna z nielicznych okazji na tak głupi i niedojrzały gest. Macocha była dziś u ojca w szpitalu. Miała zamiar przy jego łóżku spędzić noc, dlatego ja postanowiłem się upić.
Moje plany przerwał telefon. Spojrzałem na strzaskany telefon, który wyświetlał numer z firmy.
- Witam panie Akasuna. Przepraszam za taką godzinę, jednak zobaczyłem coś dziwnego i zdecydowałem, że powinien pan o tym wiedzieć.
- Do rzeczy – rozkazałem nieco zakłopotanemu ochroniarzowi i chwilę później usłyszałem odchrząknięcie po drugiej stronie słuchawki.
- Na pana firmowy mail wysłałem panu nagranie sprzed firmy. Proszę to obejrzeć.
Nie trudząc się rozłączeniem, pobiegłem do swojego pokoju, by włączyć laptopa. Najszybciej jak się dało odnalazłem mail z biura ochrony i odpaliłem filmik, który nadesłano mi. Było to nagranie z kamery sprzed mojej firmy. W prawym dolnym rogu wyświetliła się dokładnie godzina 14:48:12, kwadrans po tym jak z nią rozmawiałem.
Zacząłem oglądać sekundę po sekundzie. I po chwili zobaczyłem Sakurę, wychodzącą przez główne drzwi. Skierowała się w stronę przystanku, jednak ktoś zagrodził jej drogę. Miał na głowie kaptur, dlatego na początku nie byłem w stanie powiedzieć, kim była osoba, która złapała Sakurę za ramię i skierowała się z nią do samochodu. Miał wsiadać na miejsce kierowcy, nim jednak to zrobił spojrzał wprost w kamerę monitoringu i przesunął placem po szyi, po czym wskazał prosto w kamerę. Poznałem go. Suigetsu. Ale co on tu robił, jeżeli jeszcze dwie godziny temu miał go Sasuke w Argentynie? Teraz jednak, gdy pomyślałem o jego wcześniejszym telefonie, to mogło składać się w całość. Hozuki zrobił go w ciula.
- Ty draniu – powiedziałem do siebie i wybrałem numer do Uchihy. Chwilę musiałem poczekać, jednak odezwał się kilka sygnałów później. – Ty parszywy kłamco – wyrzuciłem mu.
- O co ci chodzi? – zapytał zirytowany Sasuke, a ja prychnąłem. Nie dość, że byłem pod wpływem alkoholu, to bałem się o dziewczynę, na której mi zależało, bo on spaprał zadanie znalezienia Suigetsu.
- Houzki Suigetsu nie jest u ciebie. Jest w Japonii, w Konosze i ma Sakurę!
*Sakura*
- Spieprzaj – powiedziała, ledwie powstrzymując płacz. Ale musiałam to zrobić, choćby po to, by ratować Sasoriego, który nie miałby szans w bezpośrednim starciu z Suigetsu uzbrojonym w pistolet.
- Oj, daj spokój – białowłosy chciał załagodzić napiętą atmosferę. – Możemy to obgadać – zachęcił, a ja spiorunowałam go wzrokiem. – Wow, gdyby wzrok mógł zabijać, padłbym trupem – zakpił. – Ale na szczęście, to wszystko na co cię stać.
Podburzał mnie. Zdałam sobie z tego sprawę. Nie rozumiałam jego poczynań, jego plan, mimo, że częściowo został mi wyjawiony, nadal był dziwny i bez sensu.
- Dlaczego śmierć Sasuke jest jedynym wyjściem? – zapytałam, a Suigetsu zastanowił się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.
- Zemsta.
- Zemsta nie daje ukojenia – odpowiedziałam, a białowłosy wzruszył ramionami.
- Lubię jak się dzieje. Wiem też, że jeśli w jakimś z twoich kochasiów zostanie choćby jeden płomyk życia, kiedyś przyjdą po mnie, w najmniej odpowiednim momencie i będę miał kłopot z przeszłości, a ja raczej wolę zostawiać przeszłość za sobą. Jak to mówili w tej jednej fajniej bajce? Hakuna Matata.
Wywróciłam oczami. Suigetsu był w całym tym opowiadaniu tak beztroski, że się o pomstę do nieba wołało.
- Dlaczego jesteś tak pewny swojego planu? – zapytałam, a on rozsiadł się na kanapie.
- Ponieważ najtrudniejszą część mam za sobą. Na ten moment korzystam z faktu, że Uchiha to zadufani w sobie idioci. Gdyby tak nie było, Sasuke powiedziałby ci wszystko, trzymałby cię blisko siebie, ale on zdecydował się odejść od ciebie pod osłoną nocy. Złamać ci serce, byś nie plątała się jak dziecko pod nogami, gdy on, wielki pan Uchiha, będzie załatwiał sprawy dorosłych. Nie widzisz, jak on cię traktuje? – Pytanie Suigetsu zabolało. I to bardzo. Być może miał rację. – Nie ufał ci. Powinnaś pragnąć zemsty tak samo jak ja.
- Zemsta nie da ukojenia – powtórzyłam, zaciskając place w pięści. Za wszelką cenę nie chciałam pokazać, że zabolało mnie to, co usłyszałam.
- Spróbowałaś kiedyś? Sakuro, zobacz. Wszyscy wokół traktują cię jak dziecko, które bez nich nie da sobie rady. Sasuke, o którym było już wcześniej. Sasori, który, żeby mieć na ciebie oko, załatwił ci pracę w swojej firmie. Matka, która obrażała cię od zawsze. Wiem wszystko i cię rozumiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego wciąż zasłaniasz się dobrocią. Po co być dobrym i oddanym, jeśli nikt w koło ci tego nie zwraca? – Prosto w cel. Nie wiedziałam, czy on chciał mnie tylko zmanipulować, czy może chciał otworzyć mi oczy.
- Nie mąć w głowie – powiedziałam cicho, a on westchnął.
- Nie mącę, jesteś zbyt inteligentna, bym mógł cię zmanipulować. Po prostu mówię, co myślę – stwierdził luźno i uśmiechnął się w moją stronę w dość dziwny sposób. Nie obchodziło mnie to. Pragnęłam zamknąć się w pokoju, albo wziąć odprężającą kąpiel, jednak białowłosy towarzyszył mi na każdym kroku, tak jakbym mogła wyskoczyć przez zamknięte okno. A to dopiero początek. Mam być zakładniczką, dopóki Sasuke nie wystawi się mu na tacy.
Szczeniak leżący do tej pory na posłaniu zbliżył się do mnie i tknął nosem mojej łydki. Gdy w końcu na niego spojrzałam, wydał z siebie zabawny dźwięk, tak jakby chciał mnie zapewnić, że mnie wspiera. Pogłaskałam pisaka za uchem i oparłam się plecami o kanapę.
- Jak długo będziesz mnie trzymać w moim własnym domu? – zapytałam flegmatycznie i spojrzałam na telewizor, w którym wciąż leciały jakieś piosenki, które zdecydowanie nie były w moim guście. Jednak idealnie pasowały do „pana i władcy" pilota. Suigetsu idealnie wpisywał się w ten wieśniacki styl.
- Dopóki mi się nie znudzi. Później wyruszymy do kryjówki, ale tam nie ma tak dużo kanałów w telewizji. Z resztą, zaczynam zastanawiać się nad drobnymi modyfikacjami mojego planu – wyjaśnił i zaczął przełączać kanały, gdy na programie muzycznym zaczęły pojawiać się reklamy.
- Jakie modyfikacje? – zapytałam z obawą, a on jedynie wzruszył ramionami i sięgnął po szklankę wody. On cały czas pił wodę. I nie chodzi mi o to, że pije tylko wodę, on co chwilę sięga po łyka wody. W ciągu kilku godzin wypił chyba ze dwa litry.
- Dowiesz się. Zapewniam to – powiedział wymijająco. – Na razie czekamy na twoich rycerzy.
- Jednego kazałeś wystopować – skrytykowałam go, a on westchnął.
- Zero podejścia stratega – odpowiedział i spojrzał na mnie. – Prześpij się. Uchiha się wystraszy jak zobaczy cię z worami pod oczami.
Na te słowa nie wytrzymałam, sięgnęłam po poduszkę, rzuciłam nią w niego, a później sama dorwałam się do niego z pięściami. Suigetsu złapał mnie za nadgarstki i odwrócił tak, że leżałam na kanapie, a on zawisł nade mną, boleśnie wbijając place w moją skórę.
- Nigdy więcej tak nie rób – zagroził i odepchnął mnie, po czym wstał. – Następnym razem nie będę już uprzejmy – dodał i wyszedł do łazienki. To była moja szansa, od razu rzuciłam się do ucieczki z domu. Założyłam buty, narzuciłam bluzę i nagle zastygłam, gdy poczułam chłód metalu. – Zakładam, że jest ci po prostu zimno w domu – powiedział powoli Suigetsu, a ja ciężko przełknęłam ślinę.
- Tak, jest mi zimno – potwierdziłam i powoli schyliłam się, by zdjąć buty ze stóp.
- Słusznie – dodał białowłosy i trochę odsunął się ode mnie, jednak uważnie mnie obserwował, gdy wracałam do salonu i usiadłam sztywno na kanapie. Zapowiada się ciężka noc...
*Sasuke*
Niech piekło pochłonie linie lotnicze. Trochę wiatr powieje i zaraz wszystko staje. Dosłownie nosiło mnie, gdy czekałem na lotnisku. Towarzyszył mi sobowtór Suigetsu.
- Panie Uchiha – powiedział spokojnie mój towarzysz, a ja spiorunowałem go wzrokiem. – Proszę się nie denerwować, traci pan jedynie siły.
Mężczyzna w końcu przedstawił się jako Subaru Sakamaki i zgodził się ze mną współpracować. Dlatego miał być moją wtyką w szeregach kreta. Niestety, na razie utknęliśmy na berlińskim lotnisku, ponieważ stwierdzono, że wiatr jest zbyt groźny. Głupota. Hozuki jest w tym momencie groźny.
- Miałem być już nad Japonią! – skrytykowałem, a on westchnął.
- Huragan, który się nam trafił chyba ma inne plany – powiedział Subaru, a ja uderzyłem pięścią w ścianę. Jakim cudem pozwoliłem się tak podejść? Niestety musiałem to przełknąć.
Przegrałem bitwę, ale wygram wojnę i zniszczę wszystkich zdrajców. Nagle poderwałem się, a Subaru spojrzał na mnie ze zdziwieniem, zignorowałem go i poszedłem do informacji.
- Kiedy wyleci jakikolwiek pieprzony samolot?! – zapytałem po angielsku kobietę, która patrzyła na mnie jak ciele na malowane wrota i przekręciła głowę w bok utwierdzając mnie w przekonaniu, że nie zrozumiała z mojego pytania ani słowa. – Kiedy wyleci jakiś samolot? – zapytałem nieco wolniej, a ona odchrząknęła, jakby otrząsnęła się z letargu.
- W związku z silnym wiatrem samoloty nie latają. Proponuję panu pokój w naszym hotelu... - zaczęła i spojrzała na mnie z nadzieją, a ja ledwie powstrzymałem atak złości.
- W dupę wsadź sobie pokój hotelowy. Chcę do Japonii, do Konohy! – zbulwersowałem się.
Do Sakury...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top