2.13 bezczelność

Suigetsu rozsiadł się na kanapie i włączył telewizor, a ja stałam w przejściu, nie do końca rozumiejąc i wiedząc, jak powinnam się zachować. Chłopak nagle spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

- Rozgość się – powiedział i dał głośniej telewizor, z którego wydobywała się muzyka.

- O co ci chodzi? Po co to robisz? – zapytałam, a on westchnął ciężko.

- Za dużo by się rozgadywać – powiedział odchylając nieco głowę do tyłu. – Gdybym miał coś do picia, może zacząłbym opowieść... - zasugerował, a ja wywróciłam oczami. – Może dojdzie do tego, że zaproponujesz drinka?

- Napijesz się czegoś? – zapytałam z lekkim wymuszeniem, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Poproszę o wodę, muszę być trzeźwy – powiedział, a ja poszłam do kuchni i nalałam do szklanki trochę wody. Westchnęłam ciężko, zastanawiając się, jak do tego doszło, że zostałam zakładnikiem we własnym domu. Musiałam to przełknąć i coś wymyślić, nie mogłam całe życie powoływać się na innych. Wróciłam do salonu, podałam szklankę mojemu porywaczowi i usiadłam sztywno na fotelu.

- Gadaj, o co ci chodzi – kazałam, a chłopak westchnął i odłożył naczynie na stolik.

- Mimo, że nie jesteś uprzejma jak należy, uraczę cię opowieścią – stwierdził i rozłożył się na kanapie jak u siebie. – Widzisz, można powiedzieć, że byłem filarem biznesu twojego byłego. To ja znalazłem klientów, nawet okręciłem wokół palca tę lalę, Karin, odejmując mu wkurwienia. A on, buc i cham, potraktował mnie jak swojego parobka, a nie jak wspólnika. Stąd, gdy się trafiło, zmieniłem stronę – powiedział rozkładając ręce.

- Czym się zajmowałeś? – zapytałam, przechylając nieco głowę w bok.

- Produkcja, dystrybucja, czyszczenie z kłopotów – wymienił na palcach. – A Sasuke traktował mnie jak śmiecia. Stąd jego kara.

- Jaka kara? – zapytałam z wątpliwością, a on westchnął.

- Ty nic nie ogarniasz? Głupia, czy co? – zapytał z kpiną, a ja prychnęłam.

- Zapatrzony jest w ciebie jak w obrazek – wyjawił i westchnął teatralnie, widząc moją zdziwioną minę. – Wszystko zaczęło się od zwinięcia jego bugaciaka. To miała być zwykła złośliwość, ale pojawiłaś się ty. Sama do mnie przyszłaś... Stąd pomysł, by obserwować cię z jego auta. Nie wiedziałem, ile wiesz na jego temat. W końcu mogłaś wiedzieć, że jeździ taką furą. Trochę wtopiłem, bo okazało się, że nic nie wiesz.

- A co gdybym wiedziała, że to jego samochód? – zapytałam, a on westchnął.

- Co by było, to by było... - stwierdził tajemniczo i odchrząknął. – No dobra, powiem ci. Gdybyś wiedziała, że to bugatti należy do Uchihy, z pewnością sama przyszłabyś w miejsce, gdzie ten samochód stoi. Wprost w nasze ręce. Oczywiście tak się nie stało, a ja musiałem zaplanować nową taktykę. W końcu byłaś strasznie pilnowana przez Akasunę.

Te słowa były dla mnie bolesne. Jeśli Sasori rzeczywiście wszystko tak odbierał, jak opowiedział o tym Suigetsu, to było smutne.

- W każdym razie plan B zawiódł, nim został wprowadzony w życie, ponieważ Sasuke odzyskał samochód i odkrył, że zmieniłem stronę na zwycięzców – Suigetsu wzruszył ramionami.

- Zachowujesz się jak zwycięzca, a jesteś zwykłym tchórzem – odpowiedziałam ze złością, na co białowłosy zaśmiał się.

- Jestem zwycięzcą, skarbie, ponieważ mój plan doprowadził nas do tego miejsca. Siedzisz tu ze mną, jesteś moim zakładnikiem – powiedział z dumą i nachylił się w moją stronę.

- Sasori i Sasuke nie darują ci tego – powiedziałam, a Suigetsu zaśmiał się.

- Słodka, głupiutka Sakura. Oni nic mi nie zrobią. Nim mnie dopadną, będą martwi – wyjawił, a ja zmarszczyłam brwi.

- O czym ty pieprzysz? – zapytałam, a niepokój dosłownie władał moim głosem.

- Idealnie wpisywałabyś się w rolę głównej bohaterki w opowieściach dla nastolatków o wampirach – zaśmiał się białowłosy, a ja wywróciłam oczami. – Przeciętna panna, non stop potrzebująca pomocy swoich dwóch ukochanych, bo nie może przecież zdecydować się na jednego... Szkoda, że chłopaki nie jeżdżą mustangami. Wtedy można by powiedzieć, że przybywają do ciebie rycerze na białych koniach. A raczej w białych koniach, ale mniejsza o to.

- Nie zachowuję się tak – odpowiedziałam z przekąsem, a chłopak wydymał usta.

- Jeżeli powiesz, że nie oczekujesz pomocy od żadnego z nich w sytuacji, w której się znalazłaś, to poważnie cię wyśmieję.

Miał rację. Miałam cichą nadzieję na przybycie Sasoriego.

- W każdym razie, wracając do twojej roli. Idealnie wpisujesz się w stereotyp. Udało mi się wciągnąć cię do samochodu od tak. Z Shaną poszłoby trudniej. W końcu ona ćwiczy sztuki walki... To jest kobieta mafii, a ty... Ty co najwyżej jesteś lalunią w opałach. Ale niektórzy lecą na takie dziewczyny. Ja na przykład zdałem sobie sprawę, że Karin jest całkiem niezła. Nawet nie wiesz, jak fajnie jest w łóżku z dziewczyną, która tańczy na rurze – zachwycił się, a ja wywróciłam oczami.

- Nie chcę tego słuchać. Muszę wypuścić Brego na dwór.

Suigetsu wyciągnął zza pasa broń i wskazał na drzwi tarasowe.

- Wypuść go tędy i nie próbuj sztuczek. Bo skończysz z kulką w kolanie – powiedział, a ja wstrzymałam oddech i powoli zbliżyłam się do drzwi, które do tej pory były zasłonięte roletami.

Wykonałam powoli czynności, które mi polecił i zamknęłam za psem drzwi balkonowe. Westchnęłam ciężko i gwałtownie odwróciłam się w stronę korytarza, z którego dobiegał dźwięk dzwonka. Suigetsu spiął się i skierował lufę pistoletu w moją stronę.

- Teraz grzecznie pozbędziesz się gościa, tak żeby nie podejrzewał, że coś jest nie tak. Jeżeli ktokolwiek przekroczy próg domu, dołączy do ciebie, albo trafi pod ziemię, zależnie od persony, z jaką będziemy mieć do czynienia – powiedział i popchnął mnie w stronę drzwi wejściowych. Sam stanął tak, że w zasadzie cały ukrył się za drzwiami, które uchyliłam.

- Ino – powiedziałam z lekkim zdziwieniem i ciężko przełknęłam ślinę. – Co cię sprowadza? – zapytałam, a dziewczyna oparła się o framugę drzwi.

- Miałyśmy się zdzwonić wieczorem, ale twój telefon nie odpowiada – wyjaśniła i zerknęła do wnętrza domu, jednak zagrodziłam jej drogę, by przypadkiem nie weszła do środka. – Nie wpuścisz mnie?

- Mam gościa... - powiedziałam lekko się zacinając, a Yamanaka zmarszczyła podejrzliwie drzwi.

- Ach, rozumiem. Sasori? – zapytała nieco głośniej z rozbawieniem i skrzyżowała ręce na piersiach. Dobrze, że źle zinterpretowała moje zachowanie. Inaczej mogłoby być nieciekawie... - Może wpadlibyście jutro do mnie i do Saia na obiad? Albo od razu na kolację. Napilibyśmy się czegoś – zasugerowała, a ja wzruszyłam ramionami.

- Mamy plany, ale być może uda nam się wpaść – odpowiedziałam, a blondynka klasnęła w dłonie.

- Jesteśmy umówieni – powiedziała, nachyliła się, by mnie przytulić i wróciła na podjazd, na którym stał jej samochód. Westchnęłam ciężko, zawołałam psa i zamknęłam drzwi na klucz, po czym spiorunowałam wzrokiem chłopaka, który przez cały czas trzymał w ręce broń.

- Trochę bez przekonania, ale zaliczam – odpowiedział i wskazał na salon.

- Sasuke cię dorwie – powiedziałam ze złością, a Suigetsu wywrócił oczami.

- W tym momencie Uchiha biega po Argentyńskich slumsach w poszukiwaniu mnie, chyba, że już nie żyje – stwierdził beztrosko wzruszając ramionami. – Mówię ci, zapewniłem mu atrakcje.

*Sasuke*

Siedział związany ciężkimi łańcuchami na zabrudzonym, obskurnym, drewnianym krześle. Dwa tygodnie szukałem szczura, ale udało się. Suigetsu oberwał od obstawy, która go do mnie dowiozła, co napawało mnie zadowoleniem. Teraz zostaliśmy sami, by w końcu dokonać egzekucji. Zanim jednak się na nią zdecyduję, muszę pewne rzeczy wiedzieć. Zerwałem z głowy białowłosego worek i usiadłem naprzeciw niego, na wygodnej kanapie.

- Nie rozumiem dlaczego tak postąpiłeś, ale zrobiłeś ogromny błąd zdradzając mnie – zacząłem odchylając się, żeby sięgnąć po szklankę z whiskey. – Teraz grzecznie powiesz, co planujesz, a ja w miarę możliwości skrócę twoje męki.

Zatrzymałem na nim wzrok, a on uniósł na mnie spojrzenie. Krew sączyła się znad lewego łuku brwiowego, oko jednak było tak spuchnięte, że krew nawet nie mogła go zalać. Wtedy gdzieś z tyłu głowy poczułem mały alarm, coś jest nie tak. Suigetsu Hozuki nie zachowuje się w ten sposób.

- Nic nie powiem. Po prostu trzymam z wygranymi – powiedział, pomyślałoby się, ostatkami sił. Jednak i ton jego głosu był dla mnie podejrzany. Sięgnąłem po broń leżącą do tej pory obok mnie na kanapie.

- Nie jesteś Suigetsu – odpowiedziałem, powoli wstając z miękkiej kanapy.

- Co ty pierdolisz – wychrypiał i kaszlnął krwią. Samo powiedzenie może i by się zgadzało, jednak ton głosu... Przepełniony bólem, rozpaczą. Hozuki nawet w takim momencie byłby bezczelny. Zbliżyłem się do więźnia i lufą pistoletu uniosłem jego podbródek, by mu się przyjrzeć.

- Nie jesteś Suigetsu, choć jesteś dobrze przygotowany – powiedziałem pozornie spokojnie, jednak wewnątrz aż drżałem ze złości i niepokoju. Jeśli mamy tu jakiegoś sobowtóra na potrzebę chwili, to znaczy, że ta gnida nadal przebywa na wolności i robi co mu się rzewnie podoba. – Kim jesteś?

- Jestem Suigetsu Hozuki – przedstawił się z przestrachem, a ja wywróciłem oczami.

- Dobrze, niech tak zostanie. I tak mnie to nie obchodzi – stwierdziłem i odepchnąłem oszusta do tyłu. Ze świstem wypuścił powietrze, gdy uderzył plecami o drewniane oparcie i łańcuchy. – Wiedz jednak, że zostałeś wysłany na śmierć. I jedynie ze mną możesz ugrać szansę na życie – powiedziałem, a więzień poruszył się niespokojnie.

- Suigetsu mówił, że będziesz próbował przekupywać mnie – powiedział powoli i kaszlną krwią, przez co zabrudził posadzkę. Uśmiechnąłem się w duchu, zdając sobie sprawę, że to kwestia czasu, nim z nim wygram. – Ale nic z tego.

- Co ci obiecał? – zapytałem, znów siadając na kanapie.

- Zapewni mi dostatnie życie tutaj, w Argentynie – nieznajomy wykonał nieokreślony ruch głową, a ja prychnąłem z rozbawieniem.

- Doprawdy? – zapytałem, wystawiając w jego stronę broń. – Mam nadzieję, że doświadczyłeś tego dostatniego życia w Argentynie, ponieważ to jest jego koniec.

- Poczekaj – wykrzyczał, nim zdążyłem pociągnąć za spust. – Powiedział, że nawet jeśli dostanę się w twoją niewolę, to wyciągną mnie jego ludzie.

- Jacy niby „jego ludzie"? Suigetsu jest tchórzliwym szczurem, który siedzi we wszystkim sam.

- Nie wiem. Niewiele mówił, ale pojawił się chyba jakiś przydomek. Salamanda? Tak, to było tak – wychrypiał i znów zaczął kaszleć. Jego twarz wykrzywiła się w piekielnym bólu.

Zmarszczyłem brwi. Udało mi się przejąć ciemną część miasta i postawić pod ścianą Hanzo Salamandrę. Czyżby ten szczur próbował wyjść ze swojej nory? Gwizdem przywołałem dwóch ochroniarzy.

- Ogarnijcie go trochę i zamknijcie w pokoju. Egzekucję przekładamy – powiedziałem, dopiłem swój alkohol i wyszedłem nie zwracając uwagi na krzyki nieznajomego błagającego o litość i jeszcze chwilę rozmowy. Zamknąłem się w swoim obskurnym pokoju i sięgnąłem po telefon, od razu wybierając telefon do Sasoriego. Czekałem kilka sygnałów, jednak gdy odezwała się sekretarka, przekląłem siarczyście i wybrałem opcję „dzwoń do skutku". W końcu czerwonowłosy odebrał.

- Czego? – po drugiej stronie usłyszałem wyraźnie rozjuszony głos Akasuny. Czyli dzień jak co dzień.

- Jak czuje się Sakura? – zapytałem, a on wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk. – Wszystko z nią w porządku?

- Wiesz, że twoje telefony nie są bezpieczne w momencie, gdy jeszcze nie znalazłeś Suigetsu? – zapytał z irytacją, a ja wywróciłem oczami.

- Mam go – skłamałem, a po drugiej stronie słuchawki zabrzmiała cisza. – Dlaczego nie odpowiadasz na moje pytania?

- Z nią też wszystko w porządku – powiedział, a ja zmarszczyłem brwi. Nie podobało mi się to.

- Za niedługo wracam do Konohy. Odnoszę wrażenie, że Hanzo Salamandra zaczął działać – powiedziałem w końcu i westchnąłem. – Sakura jest w niebezpieczeństwie. Dziś dowiedziałem się sporą ilość rzeczy. Sasori, proszę, uważaj na nią.

- Wiem – powiedział, a ja spuściłem wzrok. Po chwili usłyszałem dźwięk rozłączenia połączenia. Przynajmniej ona jest na razie bezpieczna.


No i czy ktoś się tego spodziewał?? Liczę na Wasze opinie odnośnie nowego rozdziału, a także ogółu fabuły. No i po cichu mam nadzieję na gwiazdki z waszej strony 😁

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top