„Prawda wciąż pozostaje taka sama; nie radzisz sobie. Kropka."

Sam nie wiem jak doszło do tego, że wykorzystując chwilę wolnego od mamy i siostry wolałem dorwać się do butelki alkoholu, który kupił ojciec specjalnie na zakończenie mojej nauki, niż zwyczajnie zagryźć żal i pójść spać. Rozsiadłem się jak wielki pan w pustym salonie, z laptopa leciała jakaś randomowa playlista pełna smutnych kawałków, a ja odstawiłem kieliszek, nie bawiąc się już w żałosne podchody, tylko ciągnąc z gwinta. Jak to się stało, że znowu wpadłem w te jebane sidła poczucia winy oraz żalu? Na to pytanie próbowałem znaleźć odpowiedź, licząc, że z każdym następnym łykiem będzie mi łatwiej. Niespodzianka; nie było. W ogóle, kurwa, nie było.

Powiadomienie z Facebooka przypominało mi o wkurwiającej rzeczywistości w postaci eseju, na który nie miałem siły. Olewałem Janka, doskonale wiedząc, że pewnie wyklinał jak powalony obiecując sobie wyrządzenie mi jak największej krzywdy. Sekundy mijały mi niczym godziny, a ja w końcu poczułem się do odpowiedzialności, ciągnąc kolejny odważny łyk i wyrzucając słowa, których od razu pożałowałem.

Musimy się spotkać i pogadać, to ważne

Nie oczekiwałem, że zadzwoni, a on wcale tego nie zrobił. Odpisał jedynie pytanie o miejsce, na co ja wysłałem emotikonę wzruszającą ramionami. Pragnienie nikotyny przypomniało o powoli wykańczającym mnie uzależnieniu, więc wysłałem mu zdjęcie pustej paczki papierosów, dodając, iż wie gdzie mnie znaleźć. Całkiem przypadkowo uchwyciłem też butelkę z napoczętym trunkiem, co spotkało się z kolejną serią pytań z jego strony. Wyświetlone wiadomości na pewno niemiłosiernie go wkurwiały, jednak kompletnie nic sobie z tego nie robiłem, chwytając bluzę i wychodząc z domu, który zamykałem, z trudem trafiając w dziurkę od klucza. Jak bardzo miałem przejebane gdy tylko mama wróciłaby i zobaczyła cały ten obraz nędzy oraz rozpaczy? Bardzo, ale procenty zadziałały o wiele szybciej, niż mogłem się tego spodziewać, dlatego odepchnąłem tę myśl na sam koniec mojej głowy, doskonale wiedząc, że konsekwencje i tak prędzej czy później mnie dopadną.

Przemierzałem kolejne ulice, a chłodne jesienne powietrze boleśnie obejmowało moje policzki. Z ust co chwila wylatywał biały obłoczek, byłem pewien o czerwoności nosa, dzięki któremu przypominałem bohatera świątecznych bajek, namiętnie oglądanych przez dzieci. Telefon wibrował, mówiąc zaciekle o kolejnych powiadomieniach i w końcu zadziałał mi na nerwy na tyle, że odebrałem połączenie na messie od Janka. Chłopak dyszał w słuchawkę, wrzeszcząc coś o moim popierdoleniu, a ja siadłem na ławkę w parku, odchylając głowę w tył.

Spędziłem tak kilka ładnych minut, dopóki nie poczułem przy sobie ciężaru drugiego ciała.

– Jesteś popierdolony, wiesz? Tak się traktuje przyjaciół? Wydzwaniam jak pojebany, wypytuję, byłem o krok od wezwania policji, a ty sobie w chuja lecisz. Niefajnie, Aleks, niefajnie.

Wzruszyłem ramionami, bo jego słowa spłynęły po mnie jak po kaczce. Nie miałem zamiaru się usprawiedliwiać, chociażby dlatego, że odwaga, która towarzyszyła mi podczas wysyłania wiadomości sprzed parunastu minut, nagle w magiczny sposób zniknęła. Miałem nadzieję na zmianę tematu, rozmowę o czymkolwiek innym niż to, co niebezpiecznie ślizgało się po moim umyśle, ostatnimi czasy rozpierdalając o wiele bardziej niż dotychczas.

– A teraz mów co jest, bo dziewczyną to ja nie jestem i nie umiem w domyślanie się.

– Nie wiem – mruknąłem, wzruszając ramionami. – Gorszy dzień, czy coś – skłamałem od razu.

– To to ty masz od dawna i takie coś ma swoją nazwę. I przy okazji się leczy.

– A ty co? Psycholog Jan Olszewski do usług?

– Tylko prywatnie i jedynie dla przyjaciół.

– No to dużo tych klientów mieć nie będziesz, skoro Nina stała się wrogiem publicznym numer jeden.

– Mam takiego jednego zająca za pacjenta, ciężki przypadek, więc pewnie zajmie sporo czasu.

– Weź, bo się do końca życia nie wypłaci.

– W naturze, króliczku, w naturze.

Parsknąłem śmiechem, a on pokręcił z politowaniem głową.

– Ej, Aleks, ale tak serio. Nie męczy cię to już? To udawanie, kłamanie, ta ciągła agresja?

– Jak widzisz, jakoś sobie daje radę.

Machnąłem ręką, będąc pewien, że chciał się wykłócać. Znowu wyrzucił z ust serię pomruków, ostatecznie chwytając mnie za twarz, bo musiało do mnie dotrzeć to, co miał na myśli.

– Masz za debila siebie czy jednak wszystkich wokół? Kłam ile wlezie, zaprzeczaj, stawiaj się i udawaj cwaniaka. Prawda wciąż pozostaje taka sama; nie radzisz sobie. Kropka. – Odsunął się, najwidoczniej rozumiejąc, że może zareagował zbyt gwałtownie. – Czekam tylko na moment, gdy do twojej pustej głowy wreszcie dotrze, że może faktycznie dobrym rozwiązaniem będzie poproszenie o pomoc, zamiast doprowadzenie samego siebie do pierdolonego samobójstwa. Tylko przez chwilę pomyśl o swoich najbliższych, bo niby nie chcesz niczym obciążać, a jednak to ty krzywdzisz nas najbardziej.
W żadnym scenariuszu nie spodziewałem się, że on tak zwyczajnie wstanie i odejdzie. Mógłbym skłamać, twierdząc, iż naprawdę zignorowałem to, co powiedział. Ale mnie to uderzyło. Zwyczajnie pierdolnęło mnie to niczym piorun i przez moment mógłbym przysiąc, że ojciec siedział na tej jebanej ławce obok, posyłając to pełne politowania spojrzenie co zawsze, gdy wkurwiłem mamę, a potem zabrał mi papierosa, sam mocno się zaciągnął i odchylił głowę, uprzedzając, że przecież doskonale wiedziałem, co teraz należało zrobić.

Gdybym trafił na policję, pewnie wzięliby mnie na dołek za branie narkotyków. Biegłem, jakby od tego zależało moje życie, docierając do domu i od razu zabierając się za ogarnięcie zostawionego w salonie bałaganu. Niby nie było wcale tak późno, jednak alkohol zmulił mnie na tyle, aby zachciało mi się spać. Wysłałem mamie szybkiego esemesa z wiadomością o miejscu, w którym zostawiłem zapasowe klucze, dodałem kilka emotikonek sugerujących sen, a potem poszedłem na górę, padając na łóżko w ubraniach. Nie miałem siły iść pod prysznic, rozbierać się i na pewno nie chciałem zmierzać się ze wszystkim tym, co wyrządziłem; zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Janek miał racje, to przerażało mnie najbardziej, bo przez poprzednie miesiące jakimś cudem łudziłem się, że może zwyczajnie przesadzałem, że może wyolbrzymiałem. Słysząc to wszystko z jego ust, od osoby pozornie obcej, która jednak wiedziała tak wiele, zaczęło docierać do mnie, jak daleko to wszystko zaszło.

Nie wiem, ile czasu kręciłem się po łóżku, ale ostatecznie jakoś udało mi się zasnąć. Spałem płytko, słysząc każdy głośniejszy dźwięk. Pozornym spokojem napawał mnie powrót mamy i Dominiki, które od razu poszły do łóżek. Wiało jak skurwysyn, a ja nawet nie zdałem sobie sprawy z własnego rozbudzenia, które ostatecznie rozwiało moje nadzieje na sen po dość krótkiej drzemce. Przeglądałem Facebooka przez ładną godzinę, wychodząc tylko co jakiś czas z pokoju, żeby się odlać. Dochodziła czwarta, gdy ostatecznie przełamałem schemat drogi tamtej nocy, idąc na dół. Miałem już dość tego czuwania albo spania na raty i wolałem już być nieprzytomny przez cały ranek, jednocześnie nie wzbudzając niczyich podejrzeń siedzeniem co godzinę na internecie przez cały ten czas, gdy miałbym przecież zbierać siły na stawienie czoła kolejnemu dniu. Szafkę z lekami odnalazłbym w totalnej ciemności, jednak wolałem nie ryzykować. Wyciągnąłem białe pudełko, odruchowo sprawdzając ilość tabletek i obliczając, ile czasu byłyby w stanie kupić mi przed koniecznością załatwienia na lewo kolejnych opakowań. Schowałem całość do kieszeni bluzy, jednak od razu je wyciągnąłem, nie chcąc aż tak ryzykować. Dwa listki ukryłem w kieszeni, wrzucając w ich miejsce leki o podobnym wyglądzie. Jeśli mama któregoś dnia zajrzy do środka, od góry nie powinna niczego zauważyć, a brak zmian w ilości nie powinien wzbudzać w niej żadnych podejrzeń. Z zabranych leków wysunąłem jedną sztukę, bez zastanowienia ją połykając i popijając zostawioną wcześniej szklanką wody. Drgnąłem, słysząc kroki, a potem zauważając, jak mama wchodziła po cichu do kuchni. Spiąłem się, momentalnie przypominając sobie każdą awanturę z jej udziałem po śmierci ojca, gdy wykrzykiwała teksty o uzależnieniu i możliwości śmierci z przedawkowania, do czego kilka miesięcy temu niewiele mi brakowało.

– Wszystko w porządku, Aleks? – spytała ze zmartwieniem.

Pokiwałem głową, pociągając jeszcze jeden łyk wody, bo miałem wrażenie, że tabletka stanęła mi w gardle. Chociaż prawda była taka, że równie dobrze mogło być to tylko poczucie winy za fakt, że świadomie znowu wpakowywałem się w gówno, z którego już dawno przyrzekałem wyjść.

– Tak – skłamałem, chociaż okoliczności wskazywały przecież na coś zupełnie przeciwnego.

– Znowu bierzesz, prawda? – Postawiła kilka pewnych kroków, od razu rwąc się do dopiero co otwieranej przeze mnie szafki.

– No coś ty. Głowa mnie boli i tyle, brałem coś przeciwbólowego – wyjaśniłem, modląc się o to, aby nie sprawdzała dokładnie wyglądu tabletek. Otworzyła opakowanie, patrząc na zawartość jedynie przelotnie, a potem odetchnęła z ulgą, uśmiechając się słabo. Przymknąłem powieki, czując się jak najgorszy skurwiel. Najgorsze było chyba to, że robiłem to wszystko świadomie. Znowu napędzałem karuzelę kłamstw i dokładałem kolejną cegiełkę rzeczy, którymi doszczętnie złamie jej serce, gdy tylko coś pierdolnie, a one wyjdą na jaw. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top