„Nie obciągnę ci, nie licz na to"

Język polski znałem od dziecka, a jednak siedząc tamtego popołudnia w fotelu u szkolnego psychologa, nie umiałem wypowiedzieć ani słowa. Otrzymane pytanie było stosunkowo proste, wystarczyło jedynie wzruszyć ramionami, bo w rzeczy samej nie bardzo ogarniałem, co ja do cholery robiłem w tym pieprzonym miejscu. Nie wiedząc czemu, byłem strasznie podejrzliwy, wyczuwając manipulację na kilometr, a i koleś nie wyglądał na szczególnie zadowolonego z mojej wizyty. Tykający zegar odliczał nieubłaganie kolejne minuty, a jedyne, na co miałem nadzieję to machnięcie ręką i stwierdzenie, że mam sobie wreszcie iść, bo marnuję tylko cenny czas.

– Masz jeszcze... – mężczyzna spojrzał na zegarek znajdujący się na prawym nadgarstku. – Piętnaście minut.

Uniosłem brwi, ledwo powstrzymując parsknięcie, bo najwidoczniej gość miał mnie tak bardzo dość, jak ja jego. Napięte mięśnie powoli zaczynały piec, zupełnie jak tyłek, który od niewygodnego krzesła napierdalał jak cholera. I serio chciałem dowiedzieć się, za ile dokładnie skończy się cała ta katorga, gdzie on wyglądał tak, jakby ledwo powstrzymywał się od wyjebania mnie za drzwi, a ja z trudem wstrzymywałem chęć obicia mu mordy za samą pogardę, z jaką na mnie patrzył.

– Mogę przynajmniej zapalić? – rzuciłem, licząc na to, że w końcu każe mi wypierdalać i zrobić to na zewnątrz, zamiast udawać przyzwoitego pedagoga, którym, nawiasem mówiąc, wcale nie był. Uchylił usta, chcąc coś odpowiedzieć, ale uniemożliwiło mu to pukanie do drzwi przez dyrektora, który najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności tutaj. Machnąłem mu ręką, mamrocząc powitanie, a w myślach przybijałem losowi piątkę za wprowadzenie go akurat w tamtym momencie. Lada chwila mogłem więc spierdolić, nie kłopocząc się z licznymi wyjaśnieniami, że faktycznie dałem się tak poniżyć. Wstałem, odstawiając najlepsze przedstawienie życia na temat zgodności ze słowami psychologa, dodałem niesamowicie fałszywe "czekam więc na pańską wiadomość" i zgarnąłem z podłogi swój plecak, przemykając w uchylonych przez Nowaka drzwiach. Opuszczając szkolne mury, byłem spokojniejszy chociaż wciąż czułem się jak skarcony przez rodziców gówniak. Zaciągałem się po raz pierwszy, o dziwo wcale nie słysząc Janka, który moją uwagę ściągnął dopiero po przyłożeniu mi w tył głowy z pełnym wyrzutów mruknięciem, że go olewałem. Walczyk przeszedł obok, przypominając o spotkaniu za kilka dni oraz prosząc o to, abym tak szybko nie zrażał się do jego metod, a ja coraz bardziej chciałem wydrapać mu oczy.

– Byłeś u Walczaka? Na chuj? – rzucił nastolatek, wyciągając rękę w stronę przekładanej przeze mnie paczki papierosów. Zmarszczyłem brwi, bo przecież nie palił i zażartowałem, że pozwolę na to chyba dopiero po śmierci.

– Mama mi kazała – mruknąłem. – No i dyrcio się uparł po ostatniej akcji z Alką.

– Nie żeby coś, ale wyglądasz mi na ostatnią osobę, która potrzebowałaby takiego gówna.

Wzruszyłem ramionami, a kolejne zaciągnięcie papierosem przyniosło obłok chwilowego upojenia.

– A skoro już o gównie mowa, to gdzie zgubiłeś swoją świnkę?

Parsknął, ocierając niewidzialną łezkę i przyznając, że to był naprawdę dobry żart.

– Tapla się w gównie, poprawiając sprawdzian z matmy. Rodzice stwierdzili, że powinienem ją zabrać na jakąś kolację za sam fakt tego, jak długo kuła. Więc czekam, ale chyba odpuszczę, bo już mi się zwyczajnie kurwa nie chce. A wiesz, jak to jest: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. No i kurwa, głodny jestem.

– Jezu, nic mi nie mów, ojebałbym coś.

– To co, spadamy? Ja stawiam.

– Aż taki zdesperowany jesteś, że to mnie na randkę zapraszasz? Nie obciągnę ci, nie licz na to.

– Szkoda.

Zaśmialiśmy się z naszych niedojrzałych żartów, kierując na przystanek. Przez całe dziesięć minut oczekiwania na autobus dyskutowaliśmy o tym, czy wolimy Maka czy KFC, bo o restauracji nie było mowy. Przyznałem z bólem portfela, że jadłem ostatnio zajebiste sushi, chociaż wkurwiało mnie zachowanie Alki, która dopierdalała mi tekstami o braku umiejętności używania pałeczek oraz podniecania się tym wszystkim jak jakiś wieśniak. Panikowałem trochę, mając pewność, że sos sojowy zawierał truciznę, a na talerzu nie leżała ryba zdatna do spożycia, tylko jakieś podrabiane gówno. Janek zapytał o powód tego spotkania, bo przecież zerwaliśmy, a ja sprostowałem, że był to nasz ostatni wspólny posiłek za czasów, gdy jeszcze nie robiła mi o wszystko awantur i byliśmy razem.

– Możemy tam podskoczyć, jak chcesz. Wujcio G mówi, że to niedaleko.

– Nah, co ty. Jeszcze tobie wstyd przyniosę.

– Ty przynajmniej nie będziesz mi truł dupy, że krzywo pałeczki trzymam albo, że używam za dużo sosu sojowego, bo Janie, przecież tak nie wypada! – oburzył się, wywracając oczami.

– I w ogóle co to za powalona zasada, żeby ostatni kawałek zostawiać lasce? A może to ja miałem na niego ochotę? Krewetki do tej pory mi się śnią. Bo, okej, obsługiwać tych szydełek szatana to ja nie umiem, ale kuuurwa, wiesz, jaki to miało smak? – spytałem, rozmarzony. Zaburczało mi w brzuchu, ale machnąłem na to ręką. – A Alka na chama mi zajebała ten kawałek i przysięgam, że jadła go z taką chcicą, że przez chwilę, patrząc na nią pomyliłem sushi w jej ustach z własnym fiutem.

– Fuj, jesteś obrzydliwy.

– No ale taka prawda.

– Dobra to możemy zrobić tak, że zamówimy i potem zdecydujemy, czy wpieprzymy to wszystko w najbardziej wieśniacki sposób, czyli na ławce w parku, czy skitramy się u ciebie w domu, bo mnie starzy autentycznie zapierdolą, jeśli pojawię się na chacie z kimś innym, niż ich ulubiona niebiologiczna córką.

– Jezu aż tak wielbią Ninę?

– Weź mnie lepiej nie wkurwiaj. I nie wiem, może przesadzam, ale to ich naciskanie jest takie denerwujące. No jak będę chciał, to się z nią spiknę, tak? Nie ich pieprzony biznes. Dobra, zmieńmy temat, bo mnie cholera bierze. Ile krewetek mam zamówić? Dwanaście ci starczy?

– Pojebało? Oni ci dali zaliczkę na nowe auto czy kasę na żarcie?

– Wiedzą, jaka jest Nina, no i doliczam sobie procent za każde wyjście i ich jęczenie. Łączę przyjemne z pożytecznym i dzięki temu nie muszę się ich już prosić o hajs na własnej potrzeby, czym punktuję, bo stary nie ma się wtedy o co przyjebać. No oprócz ocen, tu nie próżnuje.

– Przeraża mnie.

Parsknął, patrząc na mnie z miną pokroju "no co ty nie powiesz" i wracając do tematu zamówienia. Wyliczył zaznaczone pozycje, specjalnie łapiąc mnie za twarz, abym nie patrzył na cenę za całość, która na pewno nie była mała. Przełknąłem poczucie winy za rzucenie propozycji, dodając, że na pewno zapłacę połowę.

– Nah, wyjebane. No i przecież płaciłeś za tę ogromną pizzę ostatnio. Jak ci to tak na dumę skacze, to uznajmy, że jesteśmy kwita.

– To wtedy musisz dokupić jeszcze picie. – Zaśmiałem się, gdy mruknął, że jestem cholernie zachłanny.

Pół godziny później kminiliśmy, gdzie będziemy jeść, ostatecznie lądując na ławce, gdzie wpadł na mnie z Niną po pamiętnej imprezie, na której zgubiłem telefon. Wyjęliśmy plastikowe pojemniki i pałeczki, a Janek specjalnie zabrał jeszcze widelec, żebym nie musiał się męczyć. Było stosunkowo ciepło, ale widziałem, jak co chwilę się trząsł, przy mocniejszym powiewie. Rzuciłem mu bluzę, zupełnie jak tamtej nocy po imprezie, a on odebrał ją z pełnym zażenowania podziękowaniem.

Rozmawialiśmy o wszystkim, zaczynając od totalnie randomowych tematów, takich jak sprawdziany i szkoła, kończąc na narzekaniu na rodziców i ich podejście do naszych żyć. Odruchowo spytałem go, czy na pewno w domu wszystko było okej, dodając, że przecież byłem jego przyjacielem, a on mógł wyznać mi wszystko.

– No i wiesz – dodałem, akurat w tym wypadku nieświadomie podając siebie samego jako żywy dowód. – To, że po tobie tego nie widać nie znaczy, że tych problemów nie ma.

Wtedy coś w nim pękło i chociaż rozpoczęcie wyjaśnień zajęło mu naprawdę długo, ostatecznie zrzucił z barków cały ciężar, ufając mi jak nigdy przedtem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top