„Na gdybaniu i marzeniach się skończyło"

Nie tak miałem zacząć ten rok. Czułem się jak głupi dzieciak, któremu obiecano cukierki, a w zamian wyrwano zęba i serce, a potem odebrano radość oraz całkowicie pozbawiono wiary w marzenia. Tu nie chodzi o współczucie, bo sam wystarczająco użalałem się nad sobą, gdy nikt nie patrzył. Tu chodzi po prostu o zrozumienie sytuacji, która z przykładnego ucznia i obywatela zrobiła ze mnie coś kompletnie przeciwnego. Coś, czego wstydzą się nawet moi najbliżsi.

Widzicie, według wszechświata wystarczająco długo miałem wszystko: kochających rodziców, którzy poświęcali mi i siostrze każdą wolną chwilę, pieniądze, dzięki którym mogłem podróżować w wakacje, próbować kuchni z najróżniejszych zakątków globu i na żywo słuchać muzyki ulubionych wykonawców. Cholera, czułem się jak największy wygryw, chociaż jak zwykle balans musiał zostać zachowany: czasem nie przesypiałem nocy, ucząc się do wszystkich sprawdzianów, kartkówek i odrabiając pieprzone prace domowe oraz przynosząc świadectwa z czerwonym paskiem.

Nie potrzebowałem niczego innego, naprawdę. Przez wiele lat serio wystarczyło mi to, co miałem, ale w pozornie najcudowniejszym dniu całego dotychczasowego życia, musiał nastąpić ten pieprzony przełom.

Do dziś tak naprawdę nie wiem, jakich słów użyć, aby najdokładniej opisać to, co czułem. Może nie istnieją wyrazy, które złożone w całość dostatecznie ukazałyby ból i głębie całej tragedii, albo po prostu w moim słowniku brakuje odpowiednich określeń.

Miałem złamać stereotyp głupiego sportowca, miałem zdać maturę, pójść na studia, a potem spełniać marzenia.

Na gdybaniu i marzeniach niestety się skończyło.

Łatkę „złotego chłopca" oderwałem od siebie niczym plaster, tygodniami klejący się do włosów na skórze: stanowczo, boleśnie i naprawdę ostatecznie. Z całkowitą pewnością, że ambitny Aleksander Zając, świecący przykładem oraz pełen pozytywnej energii, zniknie z powierzchni ziemi. Zmiecie samego siebie i wszystko wokół niczym pieprzona Hiroszima.

Zmiany nie nastąpiły tylko w moim zachowaniu, a również nawykach oraz sposobie dotychczasowego życia. Bez zbędnego pieprzenia można tak po prostu powiedzieć, że strzeliłem focha na świat, Siłę Wyższą oraz inne tego typu gówna, tupiąc nogami i pokazując im środkowy palec. Przefarbowałem się, kompletnie zmieniłem styl ubioru, a odmieniony na zewnątrz przekroczyłem pewnego dnia szkolne mury, wmawiając sobie, że mój środek również zmarł, aby dzięki truciźnie krążącej w sercu, odrodzić się jako coś innego.

Jasne: nadal słuchałem Justina Timberlake'a, wciąż uwielbiałem karmelowe lody i nałogowo oglądałem Plotkarę, ale tylko tyle zostało ze starego Aleksa.

Ten nowy trochę się pogubił, co na każdym kroku próbował ukrywać dzięki niezdrowemu uzależnieniu od palenia, imprezowania i graniu kozaka. Jestem pewien, że zastanawiacie się właśnie, co we mnie wstąpiło, czemu zrobiłem tak wielką dramę wokół siebie, chociaż tak naprawdę to nie ja zginąłem w tym pieprzonym wypadku.

To bolało. Utrata kogoś, kto pełnił w moim życiu nie tylko rolę rodzica, a również najlepszego przyjaciela, kogoś popierającego moje pasje i zainteresowanie słuchaniem popu oraz R&B, kogoś, kto godzinami grał ze mną w piłkę, nawet pomimo własnego zmęczenia. Ta utrata, brutalne wyrwanie go z błogiej i doskonale znanej rutyny, było tak cholernie niesprawiedliwe. I tak niesamowicie bolesne.

Chciałem to wszystko pierdolnąć. W pierwszej chwili nie wierzyłem, potem nadeszły fakty. Nie byłem gotowy. Po prostu...

– Nie jestem na to gotowy – mruknąłem, kierując te słowa bardziej do samego siebie. Nie mam pojęcia, co miały one dać: wyrzucenie ich z siebie nijak pomogło batalii, którą odbywałem sam ze sobą. Lekcja zaczynała się za niespełna cztery minuty, a ja stałem jak kołek, nie potrafiąc postawić pieprzonego kroku i zderzyć się z nową rzeczywistością.

– Nie peniaj, frajerze. Odkąd gadałeś z Nowakiem, wyglądasz tak, jakbyś miał się zaraz posikać. Albo zwymiotować. Sam nie wiem, co gorsze.

Wywróciłem oczami, uderzając po chwili Tytusa w tył głowy. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że przyjaciel mógł mieć rację. Nie po to miesiącami budowałem swój nowy wizerunek, aby teraz spietrać i wrócić na start przez coś tak głupiego, jak zmiana klasy.

Ojciec byłby ze mnie tak cholernie dumny...

Ta, pewnie teraz przewraca się w grobie.

– Do zobaczenia po lekcjach? – rzuciłem, łapiąc za klamkę drzwi do mojej klasy. – Czuję, że po tym wszystkim przyda mi się dobre chlanie.

– Jest przecież środa.

– Jakoś do tej pory nieszczególnie ci to przeszkadzało. No weź, odbieram dziś Domi, o ósmej wraca mama, potem idą na tę nową bajkę. Będziemy mieli dom dla siebie przynajmniej przez półtorej godziny, wystarczająco, żeby się uchlać i pójść spać.

– Czyli babski wieczór?

Zaśmiałem się, jakimś cudem odbierając jego pytanie jako sugestię tego, co mieliśmy robić we dwoje. Jasne, malowanie paznokci mimo wszystko nie było w moim stylu, ale skoro on tak uważał, to niech będzie.

– Dobra, jeśli tak ładnie prosisz to możemy obejrzeć Plotkarę. Ale z picia nie rezygnuję.

– W takim razie wpadnę przed ósmą. Czysta czy grejpfrutowa?

– Grejpfrutowa. Sam przecież mówiłeś, że jest dopiero środa.

– No to jesteśmy umówieni. Spadam, bo i tak jesteśmy spóźnieni – zauważył, machając mi przed twarzą telefonem na potwierdzenie swoich słów. – Postaraj się nie pisać do mnie z błaganiem o ratunek, bo i tak ci nie odpisze. Sam chyba dobrze wiesz, jak bardzo Wielecka nienawidzi używania telefonów na jej lekcjach. Nie mówiąc już o opieprzu, jaki zgarnę za spóźnienie. Ah jaki ze mnie dobry przyjaciel. – Poklepał mnie po ramieniu, udając wzruszenie. – Do zoba na obiadowej.

Powoli zaczął się oddalać, jak gdyby nigdy nic zostawiając mnie pod samą bramą prywatnego piekła.

– Wystawiony przez najlepszego przyjaciela!

– Nara! I pamiętaj: będąc ciotą, niczego nie osiągniesz! Pokaż tym szmatom, kto tu rządzi, Króliczku.

– Powinienem ci kiedyś urwać łeb! – krzyknąłem, chociaż i tak nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Tytus zdołał uciec z mojego pola widzenia, zapewne oddychając z ulgą na to, że wreszcie dałem mu spokój.

Ja natomiast nadal byłem nieźle zdenerwowany. Na wszystkich bogów, albo tego jednego, w którego tak zagorzale wierzą katolicy, za jakie grzechy akurat mnie spotkało coś takiego?

...dobra, może lepiej nie odpowiadajcie.

Zwykle na luzie podchodziłem do każdej sprawy: starałem się nie denerwować, bo w połączeniu z nawykami alkoholowymi i nikotynowymi na pewno w końcu stanęłaby mi pikawa. Tym razem jednak czułem się tak, jakby mnie zamroczyło: na większości lekcji obecny byłem jedynie ciałem, w środku co rusz fałszując Justina Timberlake'a i usiłując wmówić sobie, że z jego pomocą jakoś przeżyję to piekło.
Za spędzenie całego roku w tak upokarzającym towarzystwie drugoklasistów nie tylko powinna mi się należeć wódka, a dodatkowo opłacenie konta na Netflixie i porządne pudełko lodów. Będę musiał to wynegocjować z Nowakiem podczas kolejnej rozmowy, gdy znowu coś odwalę.

– To był pierdolony dramat! Słyszysz? D r a m a t! – niemal krzyczałem, machając dopiero co zapalonym papierosem jak debil. Pewnym krokiem podszedłem w stronę przyjaciela, który właśnie skończył lekcje. Mój organizm chyba za bardzo przyzwyczaił się do nikotyny, bo nawet wypalenie dwóch sztuk podczas chwilowego czekania na Tytusa ani na moment nie pozbawił mnie zdenerwowania. On natomiast bawił się cudownie, o czym podpowiadał mi bezczelny uśmiech, który bestialsko zdobił jego usta.

– Jeden dzień w drugiej klasie i już nauczyli cię poprawnie literować słowa. Cholera, nieźli są. W takim tempie może nawet zdasz maturę. – Klasnął w dłonie, udając podziw.

Wywróciłem oczami, nawet nie powstrzymując się od przyłożenia mu w ramię. Jęknął, od razu pocierając obolałe miejsce. Skrzywił się, a potem spojrzał na mnie pretensjonalnie.

– Nie pomagasz.

– Próbuję myśleć pozytywnie!

– Zajebiście się bawisz, prawda? Ja tu przeżywam piekło, doświadczam tragicznego upokorzenia, a ty... ty...

– Kurczę, naprawdę musiałeś uważać na polskim, skoro używasz tak zaawansowanych słów. Mamcia będzie dumna.

– Czemu my się w ogóle przyjaźnimy?! – wybuchłem, przez chwilę naprawdę sam zastanawiając się nad odpowiedzią na własne pytanie.

– Jesteśmy tylko kumplami od kieliszka, wypraszam sobie.

I nagle cały dzień narastające we mnie negatywne emocje tak po prostu znikły. Tytus był takim typem człowieka, który swoim zjebanym poczuciem humoru potrafił rozbawić niemal każdego. Momentalnie rozluźniłem się, a potem niekontrolowanie zaśmiałem, krztusząc dymem wciągniętym do płuc.

– Lepiej? – spytał, gdy znów potrafiłem złapać normalny oddech. Skinąłem głową, wreszcie pozwalając sobie na ulgę po całym dniu nerwówki.

– Uwielbiam cię, pacanie.

– No już, już, bo zaraz sobie pomyślę, że jesteś pedałem.

Zaśmiałem się, opanowany pewnego rodzaju pewnością, że pomimo tego, co właśnie przeszedłem, każdy następny dzień będzie lepszy. Serio miałem na to nadzieję, bo w końcu nic nie miało prawo się zjebać tak długo, jak będę miał w pobliżu swojego najlepszego debila.

Nasz wieczór od początku wyglądał dokładnie tak, jak oczekiwałem: najpierw posiedziałem trochę z młodszą siostrą nad czytanką o rycerzu i gąsienicy, podczas gdy Tytus ogarniał prowiant. Co jak co, ale musiałem przyznać, że akurat do dzieci to cierpliwość miałem anielską. Mała osiem razy powtarzała jedno zdanie, z całego swojego serduszka pragnąc wypowiedzieć poprawnie każdą pierdzieloną literkę, a ja kiwałem głową, calusieńki czas zapewniając o tym, że naprawdę robi to najlepiej, jak potrafi. Wyczuwałem w niej cholernie wielki potencjał. Ba, śmiałbym nawet twierdzić, iż od samego początku miała zadatki na perfekcjonistkę.
Kiedyś byłem taki sam i mimowolnie uśmiechnąłem się, gdy dotarło do mnie, że ze wszystkich zatrutych cech członków naszej rodziny, ona mogła przejąć akurat tą dobrą.

– Dobra, młoda, pięć minut przerwy. Twój ukochany braciszek musi nakarmić złego smoka – powiedziałem, przeciągając się, a potem wstając z zajmowanej przez nas kanapy. Sięgnąłem po kurtkę, w której trzymałem fajki, chwaląc się w myślach za wyczucie czasu po usłyszeniu pukania do drzwi. Tytus wyrobił się niemal idealnie, bo chociaż wmówiłem Dominice, że mieliśmy przerwę, tak naprawdę oficjalnie zakończyłem jej męki z racji tego, że lada chwila wracała mama. Nie chciałem zrobić jej z mózgu papki, skoro równie dobrze wyręczyć mogła mnie jakaś animowana szmira puszczana na dużym ekranie.

– Maaaamooo, a Aleks pali papierooosyy! – krzyknęła, zauważając stojącą w drzwiach kobietę. Od razu olałem fajki, idąc w jej stronę, żeby pomóc z torbami pełnymi zakupów. Pewnie wyrwała się z pracy wcześniej, skoro dała radę jeszcze wyjść do sklepu. Gdybym o tym wiedział, kazałbym Tytusowi odpuścić sobie pizzę, bo z pełną lodówką równie dobrze moglibyśmy ogarnąć coś sami. Jasne: master chef ze mnie żaden, ale jajecznicę, makaron z sosem, nieskomplikowaną zapiekankę albo naleśniki zrobić umiałem.

– Twój brat ma na koncie o wiele poważniejsze wykroczenia niż zatruwanie sobie płuc, słońce – mówiła do Domi, ale oczywistością było, że parzyła akurat na mnie. I to z tą miną, która wyrażała tysiąc słów, chociaż była niesamowicie ciężka do zinterpretowania. – A skoro o tym mowa: jak tam pierwszy dzień w nowej klasie?

– Cudownie – zakpiłem. – Tytus właśnie idzie mi go poprawić. I przy okazji zostaje na noc.

– Dobry Boże, Aleks... – Jęknęła, kręcąc głową. Wzruszyłem niewinnie ramionami, znikając z jej pola widzenia. Jakoś tak bardziej komfortowo było prowadzić dalszą część tej rozmowy, gdy nie mogła patrzeć mi w oczy.

– To Boże czy Aleks?

– Wszystko słyszałam! O... Cześć, Tytus.

– Dobry, Pani Z. Postaramy się nie nabałaganić.
Nie miałem pojęcia, o co mu chodziło aż do chwili, gdy wszedł do kuchni z dwoma pudłami pizzy. Na ich szczycie znajdowała się ogromna torba, z której wystawały paczki czipsów. Według esemesów wymienianych przez nas od ostatnich kilkunastu minut dowiedziałem się, że oprócz standardowych słodkości i niezdrowych pierdółek na dnie torby znajdowały się całkowicie nie dyskretnie schowane plastikowe woreczki ze snusem.

Mamcia szła za nim, dalej nakręcając się przez mój idealny plan na wieczór, a ja zacząłem nucić coś pod nosem, podziwiając geniusz przyjaciela.

– Aleksandrze Zając, ja jestem poważna.

– Mamo Aleksandra Zająca, przecież ja wcale nie twierdzę, że nie jesteś.

Skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej, przygotowując się do wykładu. Całe szczęście cudowna młodsza siostra postanowiła całkowicie nieświadomie ocalić mi cztery litery, latając w tę i z powrotem w podekscytowaniu zbliżającym się seansem.

Ciemnowłosa Gabriela Zając westchnęła, machnęła dłonią, a potem dała się porwać małej, rzucając na odchodne:

– Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.
Odetchnąłem z ulgą, niesamowicie zadowolony z obrotu sprawy. Kto jak kto, ale moja mama potrafiła czasem postawić na swoim, a wtedy nie byłoby przebacz. Nie zdziwiłbym się, gdyby pod wpływem nerwów po ciężkim dniu w pracy zachciałoby jej się nieświadomie na mnie wyżywać. Pewnie wyprosiłaby Tytusa tak, jak w dniu, gdy dowiedziała się o moim przypadkowym podpaleniu. Miałem rzekomo całkowity zakaz widywania go, ponieważ – według niej – to właśnie przez niego wpadłem na tak beznadziejny pomysł. Ostatecznie wyszło jednak, jak wyszło.

– Też cię kocham!

Obie kobiety mojego życia wyszły z domu niespełna po połowie godziny i dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa. Włączyliśmy z Tytusem serial, zabraliśmy się za wpierdzielanie pizzy, popijaliśmy ją wódką i komentowaliśmy to, co Blair znowu odpierdalała na ekranie.

– Daj mi snusa – wyciągnąłem w stronę przyjaciela rękę. Alkohol zdołał uderzyć mu już do głowy, co mnie w sumie nie dziwiło, bo z naszej dwójki to on miewał słabszą głowę. Zrozumienie mojej pozornie nic nieznaczącej prośby zajęło mu więc naprawdę dużo czasu, podczas którego zdążyłem rozważyć wyjście na dwór i zapalenie zwykłego papierosa. Wrodzone lenistwo jednak wygrało, więc mimo wszystko zadowoliłem się wsunięciem za górną wargę woreczka zawierającego z pozoru to samo, co wcześniej wspomniana fajka. Za żadne skarby świata nie byłem w stanie zrozumieć, czemu snus nie należy do legalnych używek. Ale podobno do najmądrzejszych osób nie należałem, więc czemu się dziwić.

Nie wiem, ile czasu minęło, ale wyłączyłem serial akurat w chwili, gdy zaczynała się czołówka następnego odcinka. Tak naprawdę już dawno przestałem śledzić akcję dziejącą się na ekranie, bo robienie przypałowych zdjęć śpiącemu Tytusowi stanowiło większą frajdę. Wybrałem cztery najgorsze ujęcia z tych niefortunnych, a potem wrzuciłem na fejsa i Twittera dodając odpowiedni – równie przypałowy – podpis.

Następne pół godziny spędziłem na kompletnie bezsensownym przesuwaniu palcem po ekranie i obserwowaniu tego, co do napisania mieli współcześni nastolatkowie na portalach społecznościowych. Nie zdziwiło mnie to, co znalazłem. Moja nowa polonistka na pewno określiłaby wszystkie notki jako „obraz pełen nędzy i rozpaczy".

Jeden wpis różnił się od innych. Szczerze, nie wiem jakim cudem trafił na moją tablicę, chociaż czasem bywa tak, iż jedna osoba coś poda, potem druga i wychodzi, jak wychodzi.

To nie było wielce odkrywcze. Wydawało mi się też, że gdzieś już słyszałem coś podobnego. Pod wpływem alkoholu i nikotyny jednak całkowicie inaczej na wszystko reagowałem, stąd moja reakcja, jaką okazał się wybuch śmiechu.

Janekwianek: „-Doszłaś?
-No przecież tu stoję".

_________________________________
Dream Team od gejowskich opek aka DreamerEmma i polishkathel wpadają ze wspólnym projektem! „Stuck In Love" to nasze kochane dziecko, którego pierwszą część właśnie mieliście okazje przeczytać. Dwójeczka pojawi się już niedługo, dlatego upewnijcie się, że zapisaliście tę prace w swoich listach lektur, zostawiliście gwiazdkę oraz komentarz!
Warto również śledzić masz bardzo oficjalny Twitterowy tag — StuckInLovePL, gdzie spoilerujemy, fangirlujemy i ogólnie jaramy się Aleksem oraz Jankiem.
Buziaki i do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top