„Jego cierpienie w końcu zniknęło. Ty umierasz cały czas"

Noc zapadająca po tak ciężkim dniu wydawała się zbawieniem. Obaj z Jankiem byliśmy wyczerpani, tylko różnica między nami była kolosalna: on zasnął po jedenastej, chwilę przed tym opierając głowę o moją klatkę piersiową, kolejny raz dziękując za pomoc oraz wsparcie i kończąc temat wyznaniem miłości. Pomimo ogromu nerwów oraz tego, jak wiele razy byłem gotowy zajebać jego starego, uśmiechnąłem się, całując mojego Olszewskiego we włosy. Z upływającym czasem drętwiało mi ciało, sytuacji nie polepszało chrapanie chłopaka, który spał w najlepsze, podczas gdy mnie zmęczenie w dziwny sposób trzymało na nogach. Nie mogłem się ruszyć, nie chcąc odbierać mu jedynej chwili spokoju, którą ostatnio miał.

Jeżeli tak wyglądało zakochanie, to miałem przejebane.

Chciałem się spisać, trwając tak do rana, tylko problemem były potrzeby fizjologiczne oraz te natury uzależnieniowej: cholernie chciało mi się sikać i jarać.

Ostrożnie zacząłem się odsuwać, a Janek odruchowo przekręcił się na drugi bok, dając mi wolną rękę i mrucząc coś pod nosem. Wyszedłem z pokoju niemal na palcach, chociaż to było cholernie głupie, bo to był przecież mój pokój i miałem prawo robić w nim wszystko, na co miałem ochotę. Również palić w oknie, co podczas niemal bezsennych nocy bywało moim rytuałem, chociaż teraz wolałem go uniknąć, patrząc na mojego współlokatora.

Schodami skierowałem się na dół, ciesząc z tego, że wszyscy spali, a ja miałem chwilę dla siebie. Po takim czasie bez Janka dziwne było wrócić do widzenia go w każdej chwili, jednak nie narzekałem. To była dobra odmiana, która odejmowała mi nerwów oraz dziwnych zmartwień, których nigdy mieć nie powinienem, bo przecież jeszcze kilka miesięcy temu latałem jak pojebany za Alką, a nie martwiłem o chłopaka, który podstępem mnie w sobie rozkochał.

Aleksander Pieprzona Klucha Zając.

Czułem dziwne zagrożenie, pozwalając sobie na taką słabość, ale prawda była taka, że nie miałem tu prawa głosu.

Zaciągałem się głęboko, zastanawiając nad tym, jak szybko to wszystko jebło właśnie w taki, a nie inny sposób. Nie żałowałem niczego, co miało związek z Jankiem, ale po prostu nie wiedziałem, jak to wszystko będzie wyglądało dalej. Dla Vi to było oczywiste, bo podczas swojego kilkudniowego pobytu w Polsce rozgryzła nas lepiej, niż udało się to nam obu. I to ona w jakiś sposób namówiła mnie do konfrontacji z samym sobą, bo przy nikim innym nawet nie pozwoliłbym sobie na myśli dotyczące tego, że totalnie hetero Aleks może jednak nie być tak totalnie hetero.

– Co ty wyprawiasz?

Wyrzuciłem z ust głośną kurwę, szczerze zaskoczony słysząc głos mamy. Powinna spać tak samo jak Domi oraz Janek, a jednak stała w drzwiach i patrzyła na mnie z politowaniem oraz dziwną obawą wymalowaną na twarzy.

– Dopalam i zaraz wrócę, słowo. Idź spać – odparłem.

Doskonale widziałem jej zmęczenie, dlatego byłem jeszcze bardziej zdziwiony tym, że pofatygowała się na dół. Pewnie słyszała moje głośne kroki i przypadkowo pomyliła z Jankiem, który mógł chcieć uciec, czy coś w tym stylu. Sam strasznie bałem się takiego obrotu spraw, bo wystarczająco napędził mi już stracha, ale wymusiłem odpowiednią obietnicę, licząc, że jej nie złamie.

– No Boże, nie chciałem otwierać u siebie okna, jak Janek śpi, okej? – tłumaczyłem. – Nie planowałem zwiać z domu ani nic, wyluzuj. Za dobrze mi tu.

Westchnienie opuściło jej usta, jednak nadal stała w tym samym miejscu. Poczekała, aż dokończę papierosa, o dziwo nie komentując kolejny raz mojego nałogu, a potem przepuściła mnie w drzwiach.

– Do łóżka, Aleks, rano szkoła.

Zamknęła drzwi na klucz, puszczając mimo uszu komentarz dotyczący tego, jak piździało.

– No chyba cię poje... – Odchrząknęła, przywołując mnie do porządku, a ja ledwo powstrzymałem się od dokończenia. – Nigdzie nie idę.

– A to niby dlaczego?

– Bo po tym wszystkim należy się nam chociaż chwila odpoczynku?

– Nie możesz mówić tak za każdym razem, gdy spotkasz się z ojcem Janka.

Uniosłem brwi, będąc gotowym odpowiedzieć, że oczywiście, że mogłem, ale w odpowiednim momencie dotarło do mnie, jak głupie to było.

– Po tym to ja w ogóle chorobowe powinienem brać!

– Nie zmienię zdania, Aleks. Musicie skończyć szkołę. Nie rób mi pod górkę, dobrze? Myślałam, że prawdziwa walka będzie mnie czekała dopiero w przyszłym roku, jak będę próbowała przekonać cię do polepszenia ocen i pójścia na studia.

– Ty chyba sama w to nie wierzysz.

Pożałowałem słów, które opuściły moje usta od razu, gdy zamknąłem usta. Tak naprawdę nie zastanawiałem się nad tym, czy faktycznie chciałem robić cokolwiek po skończeniu liceum. Wiadomo: studiowanie było dla mnie totalnie nieosiągalne, z takimi ocenami pewnie ledwo mnie wypuszczą z drugiej klasy, nie mówiąc o trzeciej oraz o maturze, którą na pewno bym zawalił.

Tak naprawdę nie myślałem o niczym niż o tym, jak wyglądało teraz moje życie. Przecież były o wiele ważniejsze rzeczy niż nauka oraz zdobywanie dobrych ocen.

– Wierzę w ciebie, Aleks – powiedziała wreszcie, przerywając ciężką ciszę, którą spowodowały moje słowa. – I nigdy nie przestanę w ciebie wierzyć.

Jej słowa odbijały się echem w głowie długo po tym, jak bez komentarza zniknąłem na schodach, a potem wszedłem do sypialni.

Ściągnąłem z siebie ubrania, zostając w samych bokserkach i na dziwnie drżących nogach wszedłem do łóżka, korzystając z przestrzeni zostawionej przez Janka. Długo wpatrywałem się w sufit, czując się dziwnie i odtwarzałem słowa mojej mamy niczym zdartą płytę.

Jak ktokolwiek w ogóle był w stanie myśleć, że serio coś osiągnę w życiu? Jaką popierdoloną miłością musiała mnie kochać, aby nie widzieć oczywistego: tego, że jej syn nie powinien umieć patrzeć w lustro bez obrzydzenia? Że nie powinien żyć i że zabił własnego ojca.


***


Nienawidziłem budzików niemal tak samo, jak siebie samego. W szczególności nienawidziłem ich, gdy wybudzały mnie zaledwie chwilę po tym, jak w ogóle zdołałem usnąć po prawie całej nocy kręcenia się na łóżku. Byłem drażliwy, niewyspany i jedyne, co zmotywowało mnie do prysznica, ubrania oraz zejścia na dół, była ukochana kawa.

– Nie śpisz już? – Janek ziewnął głośno i przeciągnął się, a potem spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

– Nie.

Nie miałem serca mówić mu, że prawie w ogóle nie zmrużyłem oka. Miał już wystarczająco zmartwień na głowie i nie potrzebował słuchać mojego pierdolenia. Widziałem, że chciał zapytać o coś jeszcze, jednak uniemożliwiła mu to Domi, która wpadła do środka, witając nas problemami dziecięcego kalibru, czyli niepewnością dotyczącą tego, który sweterek założyć.

– Myślałam o tym różowym, ale ostatnio dziewczynki śmiały się, bo jest dziecinny.

– Nie jest dziecinny, słońce. – Potarłem dłonią twarz i przeniosłem się do pozycji siedzącej, tłumiąc ziewnięcie.

– No i jest ten czerwony, który bardzo, bardzo chcę założyć, bo kupiliśmy go z tatą i pewnie byłoby mu miło, ale co, jeżeli z niego też się będą śmiały? Tacie będzie przykro.

Chciałem umrzeć za każde wspomnienie Daniela Zająca, jakie padało z ust Dominiki. Miałem ochotę powtórzyć incydent z łazienki i tym razem uderzać pięściami w ścianę do tego stopnia, że połamałbym pierdolone palce, aby czuć cokolwiek innego niż ten cholerny ból wewnątrz oraz poczucie winy.

– A załóż go i wróć za chwilę, co? Wtedy zobaczymy. – Janek dołączył do rozmowy, zauważając w pewnym momencie, że ode mnie na pewno mała nie doczeka się odpowiedzi. – Wszystko okej? – spytał od razu, gdy wyszła. Zaciskałem zęby, czując, jak ciepła dłoń chłopaka gładziła mnie po ramieniu.

– Ta, muszę się odlać.

Wyrwałem się, wstałem i w dziwny sposób nawet nie byłem w stanie dodać czegokolwiek na temat tego, że w sumie mogłem wziąć szybki prysznic. Przez nocne kręcenie się, przynajmniej dwie walki ze sobą dotyczące chęci papierosa, ale też lenistwo w związku ze wstaniem oraz oczywistym, czyli faktem, że nadal nie miałem serca poruszyć się ani o milimetr, żeby nie zbudzić kogoś, śmierdziałem potem, bolało mnie ramię i chyba zdrętwiał mi tyłek. Jeżeli naprawdę wszechświat zmusiłby mnie tego dnia do pojawienia się w szkole, w szczególności po tym, jak nieszczególnie często tam bywałem od pamiętnej bójki, musiałem znaleźć chociaż moment dla samego siebie, żeby jakoś się na to wszystko przygotować. Prawda jednak była taka, że nie sądziłem, aby cokolwiek mogło w ogóle pomóc.

Jedyne, na co miałem ochotę to zwinięcie się w kłębek pod kołdrą i udawanie, że nie istnieję.

Z przerwami na papierosa, oczywiście, bo jakżeby inaczej.

Są w życiu takie chwile, gdy chociaż raz umysł podpowiada, aby czegoś nie robić. Nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami wiemy na sto procent, jakie konsekwencje przyniesie podjęcie złej decyzji, jeżeli dane nam będzie stanięcie przed tym samym dylematem. Chciałem uciec, zaszyć się w łazience chociaż na chwilę, łudząc się, że dzięki temu złapię oddech, którego wciąż brakowało mi od wczorajszej rozmowy z mamą. Cały czas traciłem go na nowo, powtarzając jej słowa i jak w transie boleśnie odtwarzałem scenę z tego przeklętego dnia, gdy totalnie najebany, jednak nadal świadomy, dzwoniłem do taty z prośbą o odebranie z imprezy, bo Tytek mnie wystawił, zgarniając jakąś laskę na noc. Wyklinałem przyjaciela, mówiąc zaspanemu mężczyźnie, że lada chwila ma się rozpadać, a do domu serio był kawałek. Jednak doskonale zdawałem sobie sprawę z bezsensowności tłumaczeń, które w przypadku ojca były zbędne, bo to nie pierwszy raz, gdy ratował mi tyłek w wielu przypadkach.

Gdy Dominika miała trzy lata, polecieliśmy we dwójkę na koncert Justina Timberlake'a do Szwecji. Nie pamiętam w sumie okoliczności, ale jakoś tak wyszło, że jakąś godzinę przed rozpoczęciem tata zniknął mi z oczu, a ja dzwoniłem do mamy, pytając jak najęty o to, czy doszły zdjęcia, którymi zalewałem jej skrzynkę. Niby szwedzkiego nie znałem za grosz, ale jakoś tak wyszło, że gdzieś pomiędzy płaczem Domi i życzeniami dobrej zabawy dotarły do mnie śmiechy i przedrzeźniania, tak samo jak angielskie wstawki, bo patrzcie, ktoś gada po polsku. Najpierw próbowałem to ignorować, ponieważ nie oszukujmy się: nie wszystko, co usłyszymy, musi nas dotyczyć. No ale musiałem przyznać, że trochę puściły mi nerwy, gdy któryś z chłopaków dorwał się do kurwowania w moim ojczystym języku, a dodając do tego wyzywające spojrzenia, uśmieszki i to, że najwidoczniej postanowili się przywitać...

Krótko mówiąc: zaliczyłem swoją pierwszą zagraniczną bójkę, prawie podbito mi oko, porwano ulubioną kurtkę, a mnie i tatę wyrzucili z eventu, zanim w ogóle artysta wszedł na scenę.

– Cieszę się tylko, że wszystko z tobą w porządku, bo gdybym nie wrócił, nie wiem, jak to by się skończyło. Tylko nic nie mów mamie, okej? Będzie się martwić, albo, co gorsza, będzie zła. Odbijemy sobie, nie martw się. – Daniel Zając potarł dłońmi zmarznięte ramiona i pomimo mieszaniny emocji, nawet nie próbował ukrywać uśmiechu. Obaj nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw, ale minimalnym pocieszeniem było to, że zaczepiająca mnie grupka również straciła możliwość dobrej zabawy, wyklinając i ostatecznie idąc w przeciwnym kierunku niż my.

– Na pewno?

– No ba. Będziemy stali pod samą sceną w Sztokholmie, gdy Justin będzie kończył karierę ostatnią trasą po Europie.

Tylko że od czasu koncertu w Szwecji zmieniło się całe nasze życie, a na miejsce najgorszej imprezy na świecie nigdy nie dotarł. I już nie byłem dzieciakiem, który faktycznie cierpliwie wyczekiwał dnia, gdy kiedyś, za dziesiątki lat, ukochany artysta serio zakończy karierę, a ja znowu pojawię się na sztokholmskiej arenie z najlepszym przyjacielem oraz ojcem w jednym.

Oddech miałem przyspieszony i czułem, że coś w środku pękało. Dosłownie to słyszałem, w szczególności w momencie, gdy popełniłem najgorszy błąd, stając wpół kroku na korytarzu i zerkając w stronę otwartego pokoju mojej młodszej siostry. Domi jak gdyby nigdy nic przeglądała się w lustrze, poprawiając czerwony sweterek i z widoczną dumą dopinając ozdobny guzik, wszyty przez mamę po tym, jak jakiś czas temu mała zahaczyła o coś, robiąc dziurę w tak idiotycznym miejscu, że niejedna osoba pewnie wyrzuciłaby go w cholerę, zamiast marnować czas na cerowanie.

Tylko że to był cholerny sweterek kupiony przez tatę.

Ostatni sweterek kupiony przez tatę.

Nie panowałem nad sobą na długo przed tym, jak w ogóle dotarłem pod prysznic. Jedyne, co się liczyło, to odkręcenie lodowatej wody i zagłuszenie nią żałosnego szlochu, który rozdarł mi gardło. Pomimo tego, jak bardzo chciałem pozbyć się wszystkiego, co we mnie siedziało, było jeszcze gorzej, a ból wzrastał, bo nawet skrajna ostateczność nie pomagała, nie dawała żadnej ulgi.

Nawet ból fizyczny nie zagłuszał tego, co trawiło moje wnętrze.

Nie słyszałem nic, oprócz dzwonienia w uszach, chociaż podświadomie, gdzieś pod grubą warstwą piany wychodzących na wierzch emocji, zdawałem sobie sprawę z własnego skowytu. Drżałem, rozmazanym od łez wzrokiem wpatrując się w środek kafelek, o które opierałem się na łokciach. Mokre bokserki przywarły do ciała niczym druga skóra, ale to było ostatnim, na co w ogóle zwracałem uwagę. Tak samo jak na wodę, wlewającą się do ust i powodującą kaszel.

– Aleks.

Nie wiedziałem już, czy naprawdę słyszałem swoje imię, czy może po prostu chciałem je usłyszeć. Nie docierało do mnie otwarcie drzwi, przez co cała sytuacja wyglądała na żywcem wyjętą z horroru, bo postać pojawiła się dosłownie znikąd. Nawet to, jak ktoś bez zbędnych wstępów tak po prostu wszedł pod ten pieprzony prysznic, wystawiając się na spotkanie z lodowatym strumieniem, umknęło mi, bo byłem pewien, że to tylko przewidzenie rozpierdolonego umysłu.

Było tak do chwili, gdy poczułem kontrastująco ciepłe dłonie, próbujące gorączkowo ująć moją twarz, a potem mocne objęcie, które rozlało prąd od dotykanego miejsca aż po cebulki włosów. Kuliłem się, a Janek osłaniał mnie swoim ciałem przed bolesnym wręcz strumieniem, tuląc do siebie i szepcząc coś, czego nie mogłem rozczytać z ruchu jego warg. Woda zaledwie w chwilę przemoczyła go do suchej nitki, jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi.

Jedyne, co się dla niego liczyło, to ja.

Ja oraz zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, chociaż długo tego nie rozumiałem.

Może to i lepiej, skoro w moim przypadku nic nie miało prawa być dobrze, z czego gdzieś w głębi duszy obaj doskonale zdawaliśmy sobie sprawę.


***


Wiedziałem, że żarty oraz omijanie tematu totalnie się skończyły. Z chwilą, w której zaniepokojona mama znalazła nas w łazience, dostałem dożywotniego bana na jakiekolwiek wymówki oraz unikanie tej rozmowy. Mieliśmy odbyć ją już dawno i podświadomie naprawdę liczyłem na machnięcie ręką, bo przecież potwierdzenie odbycia wizyty u psychologa mogłem chyba kupić przez internet. Skoro na Dark Webie dostępne były fałszywe dowody tożsamości, takie coś to pikuś, prawda? Chciałem zrobić wszystko, żeby tylko moja noga nie stanęła w gabinecie, no bo co miałbym powiedzieć? I jakim cudem ktokolwiek w ogóle uważa, że zwierzanie się z problemów osobistych kompletnie obcej osobie to dobry pomysł? I czemu w ogóle miałbym gdziekolwiek iść? Przecież każdy chociaż raz w życiu pomyślał, że chciałby umrzeć. Ja miałem tak tylko kilka razy więcej, no i nieco częściej.

– Co muszę zrobić, żebyś mnie wysłuchał?

Ta sytuacja była tak popieprzona, jak tylko mogła być. Ja siedziałem na kanapie, próbując powstrzymać nerwowe ruszanie palcami, Janek i Domi czekali w aucie na podwiezienie do szkoły, a mama stała przede mną. Czekała na to, aż... W sumie sam nie wiedziałem, czego ode mnie oczekiwała.

Albo może wiedziałem, ale nie chciałem tego do siebie dopuścić?

– Przecież słyszę wszystko, co mówisz. Jedynie się z tym nie zgadzam – zauważyłem. Nadal miałem chrypę przez to, że prawie zdarłem gardło krzykiem. Nie widziałem sensu w całej tej rozmowie. Domi pewnie zaczynała się niecierpliwić, bo ponad wszystko nie lubiła spóźniać się na zajęcia, Janek próbował ją uspokoić, samemu pewnie tracąc już nerwy oraz możliwe argumenty. A mama nadal nie kończyła tematu, chociaż często przecież próbowała go podjąć, ostatecznie odpuszczając.

– Nie możesz się nie zgadzać, Aleks.

– To jest bez sensu. I tak nie mamy czasu na takie rozmowy. Po prostu powiedz, co masz powiedzieć i jedźmy już, okej?

– A więc za to masz moje słowa? Za czcze pierdolenie, które w końcu minie?!

O tym, jak źle dobrałem słowa, uświadomiłem sobie za późno. Zdołała już podnieść głos, czego ostatnio nie robiła w ogóle, będąc istną stolicą spokoju. Gabriela Zając nie umiała się jednak długo gniewać, stroniąc od jakichkolwiek konfliktów. Miałem więc ogromną nadzieję, że zaraz też odpuści, zostawiając mi w głowie jedynie drobny mętlik i nieco większe poczucie winy za fakt, że syn, zamiast pomagać oraz zdejmować z jej ramion ciężar po śmierci męża, tylko go dokładał.

– Dobrze wiesz, że nie – zauważyłem zgodnie z prawdą. – Ale życie idzie dalej, a nas goni czas.

– Ty i tak nigdzie się dziś nie wybierasz.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że tym razem naprawdę nie zamierzała odpuścić. Nie powiem, serio mnie to przeraziło, bo pomimo kajania się w gabinecie dyrektora tylko po to, żeby mnie nie wyjebał ze szkoły, wcale nie planowałem podejmować się żadnej terapii czy innego gówna. Największy problem miałem jednak w tym, aby uświadomić to mamie, bo nie wyglądała na chętną do jakichkolwiek negocjacji.

– To mnie wyjebią za nieobecności. Serio właśnie tego chcesz? Syna przygłupa, który nie dość, że został cofnięty rok niżej, to jeszcze będzie musiał zmienić szkołę?

– Usprawiedliwię cię – powiedziała od razu, zupełnie tak, jakby przygotowywała się do całej tej rozmowy tygodniami. Albo może to mi kończyły się argumenty, bo nigdy nie dotarliśmy w niej dalej niż w punkt, gdy wszystko stawało na moim?

Poprawiłem się na zajmowanym miejscu na kanapie, a ona wreszcie przestała nerwowo chodzić od jednego punktu na dywanie w drugie, siadając obok.

– Wiem, że to, co stało się dziś w łazience, to nie jest jednorazowy epizod – zauważyła, ostrożnie kładąc swoją dłoń na mojej, jakby w obawie, że się spłoszę i odsunę. Za wszelką cenę próbowałem powstrzymać nerwowe drżenie, a wstyd rozlał się po ciele, bo nie byłem w stanie zapanować nad strachem oraz poczuciem tego, jak głupio było mi za to wszystko. – Wiem, że jeżeli nic z tym nie zrobimy teraz, będzie o wiele gorzej, chociaż już w tym momencie jest źle. Doskonale słyszałam, jak obwiniałeś się o wypadek, gdy rozmawialiśmy o Janku. Jak mówiłeś, że nie mogłeś zrobić nic, gdy tata umierał. I na siebie biorę winę za to, że nie rozmawialiśmy o tym wcześniej, bo widziałam, że wielokrotnie było źle, ale liczyłam, że ufasz mi na tyle, aby samemu poruszyć ten temat.

– To byłoby niesprawiedliwe. Nie mam prawa...
– A masz prawo mówić takie rzeczy, chociaż są nieprawdą? Jest tyle myśli, które siedzą w twojej głowie, które dzień za dniem niszczą cię coraz bardziej. Ja znam z tego jedynie ułamek i to przeraża mnie najbardziej. Czuję, że nawet przed Jankiem nie umiesz się otworzyć, a przecież masz tylko nas. I ja naprawdę rozumiem, za czym mogą stać myśli, o których wiem. Za tym poczuciem winy oraz ukrywaniem prawdy, bo to tata był twoim najlepszym przyjacielem i to jemu ufałeś w każdej sprawie, a teraz go nie ma i jesteś zagubiony oraz czujesz się winny.

Poderwałem się z zajmowanego miejsca, odtrącając dłoń, którą cały czas pokazywała mi, że jest i że próbuje zrozumieć. Nie umiałem na nią patrzeć i zamknąłem oczy, zachowując się jak dzieciak, próbujący udawać, że w ten sposób zniknie, tak samo jak problemy oraz cały świat.

– Ja przynajmniej żyję, nie to, co on.

Nienawidziłem się za to, że załamał mi się głos. Łzy zapiekły pod powiekami, a gula urosła w gardle i bolała tak cholernie bardzo. Traciłem dech, poruszając się po tak kruchym lodzie, że dosłownie czułem, jak rozpadał się w drobny mak, wystawiając mnie na upadek na totalne dno.

– Różnica między tobą i tatą jest kolosalna. – Mama próbowała być spokojna, chociaż gwałtownie mrugała, również odganiając niechciane łzy.

– Jaka? To, że tylko ja tu jestem, chociaż wszyscy chcieliby, żeby wrócił on?

– Nie, Aleksandrze. Różnicą jest to, że on zmarł niemal natychmiast, a jego cierpienie w końcu zniknęło. Ty umierasz cały czas. Naprawdę chcesz dalej nosić ten ciężar, z którym kompletnie sobie nie radzisz? Nie taki jest cel twojego życia, synku.

– Tak, taki właśnie jest cel! – krzyczałem, bo tylko w ten sposób mogłem się jeszcze bronić. – Żebym zdychał w męczarniach za to, co mu zrobiłem!

– Czyli tak po prostu będziemy czekali na moment, aż pewnego poranka znajdę cię martwego?! – Łzy spłynęły po jej policzkach, a ona szybko je wycierała, próbując wziąć się w garść.

Nie chciałem tego przyznawać otwarcie, ale gdzieś w środku czułem, że ma rację, że faktycznie prędzej czy później mogło do tego dojść. Bo serio nienawidziłem siebie i swojego życia, myśląc nocami o śmierci.

– Posłuchaj mnie uważnie – kontynuowała, odzyskując przynajmniej częściowy spokój. – Śmierć twojego taty to był czysty przypadek. Gdziekolwiek jest teraz, za nic cię nie wini, tak samo jak my. Ja też wielokrotnie żałowałam, że nie spytałam go, czy po ciebie nie pojechać, chociaż zwykle to robiłam. Nienawidziłam się, bo mogło to zaważyć nad całą naszą przyszłością, ale co się stało, jest już w przeszłości. Uświadomienie sobie tego nie zajęło mi długo, bo musiałam wziąć się w garść dla ciebie i Domi. Teraz przyszedł czas na ciebie, skarbie – oznajmiła, podchodząc do mnie i kładąc mi dłoń na mokrym policzku. – Udajesz twardziela, chociaż jesteś najczulszym i najdelikatniejszym młodym mężczyzną, jakiego znam. Zrobiłbyś wszystko dla mnie i swojej siostry, a przede wszystkim dla chłopaka, dla którego teraz jesteś jedyną rodziną. Pomimo tego, co teraz dzieje się w twoim życiu, masz naprawdę wiele powodów, by żyć. Potrzebujesz po prostu pomocy, żeby to zrozumieć i to nic złego ją przyjąć.

Nie zdążyłem zaprotestować, gdy mnie przytuliła, ba – nawet tego nie chciałem. Wtuliłem się w nią, jakbym nagle nie miał osiemnastu lat, a osiem i cały świat oraz obowiązki, które nas goniły przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.

Potrzebowałem tego, tej szczerości i wyrzygania myśli, które w nocy nie dawały mi spać. I pomimo wstydu oraz poczuciu winy, bo to było cholernie samolubne, z serca chociaż częściowo spadł dziwny ciężar.

– Przecież nas na to nie stać – szepnąłem.

– Dla ciebie stać mnie na każdy wydatek. Nie martw się pieniędzmi ani niczym, bo ze wszystkim sobie poradzimy – obiecała, pocierając dłonią moje plecy w geście wsparcia. – Chce odzyskać mojego syna, a nie to, co z niego zostało. I zrobię wszystko, żeby tak się stało.


******

Nowy miesiąc, nowe my, a raczej nowy rozdział Stucka, który miał wpaść kilka godzin temu. To prawdopodobnie najdłuższy rozdział i z mojej strony muszę powiedzieć, że chyba najlepszy, jaki w ogóle napisałam. 

Na Twitterze wpadało dziś sporo zapowiedzi i do kolejnych rozdziałów też tak będzie, więc śledźcie #StuckInLovePL, bo naprawdę warto!

No I nie zapomnijcie zostawić nam kilku słów o nowym rozdziale, bo to motywuje do dalszego pisania, a kolejne dramy nadchodzą, więc macie na co czekać!

Buziaki i do napisania niedługo!

polishkathel &DreamerEmma 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top