„Czy tata kiedykolwiek powiedziałby, że się mnie brzydzi, mamo?"

Chyba nigdy w życiu nie czułem takiej niezręczności jak wtedy, gdy heroicznie zaproponowałem Ninie odwiezienie jej do domu. Żeby nie było: zdania nie zmieniłbym nigdy, bo ostatnie, czego z Jankiem potrzebowaliśmy to nerwy, czy ta małpa dotarła do domu w jednym kawałku. Nie miałem pojęcia, ile wypili i jak bardzo Dąbrowska się wstawiła, więc naprawdę nie chciałem ryzykować. Piętnaście minut, a potem miało być po wszystkim – do tego stopnia naprawdę mogłem się poświęcić, żeby wszyscy byli zadowoleni.

– Jak chcesz zmienić piosenkę, to się nie krępuj – powiedziałem, przerywając uciążliwą ciszę między nami. Akurat kończył się jakiś kawałek z playlisty, którą zrobiliśmy z Jankiem, miksując nasze ulubione gatunki. Zaproponowałem to na początku naszego mieszkania razem, gdy nić niezręczności z jego strony nadal rzucała drobny cień na wspólne życie. Podzielenie płyty na pół w celu połączenia ulubionej muzyki mojej oraz jego sprawiło, że powoli zaczął przekonywać się do tego, jak teraz będzie wyglądało nasze życie. Że było ono pełne miejsca na to, co lubił, co znał i uważał za bezpieczne oraz przyjemne.

Prowadziłem w drodze powrotnej z kina, bez pytania przejmując też stery nad muzyką, co żadnej z moich wcześniejszych towarzyszek podróży nie przeszkadzało. Nic dziwnego, że z Jankowo-Aleksowej plejki wreszcie poleciało "Hold Back The River" Jamesa Baya, gdy wycofywałem auto z podjazdu, a potem wrzucałem kierunek w odpowiednią stronę, aby odwieźć Ninę.

– Beka, bo to jego ulubiona piosenka – zauważyła, zapinając pas po tym, jak rozsiadła się na miejscu pasażera.

– Byłbym chujowym chłopakiem, gdybym tego nie wiedział.

Posłałem dziewczynie przepraszający uśmiech, nie do końca wiedząc, czy mogłem w ogóle poruszać ten temat w jej towarzystwie.

– To playlista, którą razem układaliśmy – dodałem, za późno gryząc się w język. Chyba zaczynało wychodzić ze mnie zmęczenie, bo paplałem jak debil, gdy w rzeczywistości nie powinienem mówić jej na ten temat ani słowa. – I nie wiem, czemu ci to powiedziałem. Wybacz.

– I tak się wstawiłam, więc aż tak mnie to nie boli. Co jednak nie zmienia faktu, że to cholernie ssie, gdy kiedyś latałam za wami dwoma, a teraz wypadłam z obiegu, bo jesteście... razem. – Skrzywiła się, a ja uniosłem brew, nie bardzo rozumiejąc akurat takiej reakcji. Znaczy okej, to było słabe, ale Janek wystarczająco się z nią namęczył. Sobie nigdy bym tego nie życzył.

– Jeżeli masz mu kręcić dramy, bo jest gejem... – wcisnęła mi się w zdanie, rzucając podniesionym tonem:

– Nie jestem taka, Aleks. Mam po prostu żal, że o niczym mi nie powiedział. Ani o tym, że woli chłopaków ani o tym, co działo się u niego w domu.

– Jego rodzice cię uwielbiają... – tutaj sam przerwałem, nie chcąc dodawać słów, które mogłyby zapowiedzieć awanturę.

– Ale nadal jestem jego przyjaciółką... albo przynajmniej nią byłam. Teraz nawet nie wiem, czy mogę się tak nazywać, skoro nie było mnie przy nim wtedy, gdy mnie potrzebował.

– Tęsknił za tobą, Nina.

– Ja za nim też. I doskonale o tym wie. Ale jednak to ty przy nim byłeś, gdy wychodziło całe gówno z jego starym. Nie ja.

– Ważne, że jesteś teraz. To wiele dla niego znaczy.

Dobrze, że nikt mi nie płacił za złote rady, bo byłbym bez grosza. Ja nie wiem, jak ta babka, do której chodzę na terapię, potrafi powiedzieć mi chociaż słowo, gdy pierdolę jak potłuczony.

– Myślisz?

– No ba.

Okej, to było wystarczająco niezręczne. Ale auto mojej mamy stało się totalną stolicą zażenowania, gdy Nina znowu przerwała ciszę, rzucając:

– Przykro mi za to, co odjebał ostatnio Tytus. Nie powinien się na ciebie wypinać tylko dlatego, że jesteś z Jankiem.

– Od zawsze był homofobicznym dupkiem, to było do przewidzenia. Ale dzięki. – Nie patrzyłem na nią, całkowicie skupiając się na drodze. Zacisnąłem dłonie nieco mocniej na kierownicy, gdy dodała:

– Jeżeli będziesz chciał się komuś wygadać czy coś...

– Nie, dzięki. Mam od tego terapeutkę – uciąłem od razu.

Wpadłem w sidła i miałem ochotę uderzyć głową w kierownicę. Jak mogłem palnąć coś takiego? Jakim debilem trzeba być, żeby otwarcie trąbić o takich rzeczach... i to przy Ninie – naczelnej plotkarze, która na pewno puści farbę na klasowej konfie, dając swojej klasie kolejny powód do nabijania się ze mnie... jakby już teraz było ich mało.

– Chodzisz na terapię?

Gdybym jej nie znał, pomyślałbym, że się martwi. Nawet ton uległ drobnej zmianie, a ona zamrugała szybko, przetrawiając pozyskaną informację.

– Nieważne, zapomnij, że to powiedziałem, albo uznaj za iluzję po alkoholu, którą sama sobie wmówiłaś.

– Ej, nie jestem aż tak pijana! – oburzyła się, uderzając mnie lekko w ramię.

– A szkoda.

Dziękowałem Bogu za to, że dojeżdżaliśmy na miejsce. Ulice nie były o dziwo szczególnie ruchliwe, a ja marzyłem o prysznicu i położeniu się do łóżka obok mojego chłopaka. Niby Janek obiecał, że na mnie poczeka, starając się nie usnąć, ale mogło skończyć się inaczej. Chociaż tak czy siak, cieszyłem się na perspektywę objęcia go, a potem pójścia spać. To był przyjemny dzień, który przyniósł na usta Domi szeroki uśmiech oraz dziecięcą radość. No i skłamałbym, twierdząc, że sam nie nawpierdalałem się popcornu za trzech, parskając na śmieszniejszych momentach bajki.

Zaparkowałem w odpowiednim miejscu, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Liczyłem, że Nina tak po prostu wyjdzie, ale nie byłaby sobą, gdyby nie spojrzała na mnie ze słabym uśmiechem, mówiąc po chwili:

– To nic złego, jeżeli serio chodzisz na terapię. I nie martw się, nikomu nie powiem czy coś.

Może mnie pojebało, ale w dziwny sposób poczułem ulgę, słysząc z jej ust zapewnienie, że mój sekret był bezpieczny.

– Dzięki, doceniam to. Śpij dobrze, Nino.

– Ty też. I dzięki za podwiezienie. – Otworzyła drzwi i wysunęła jedną nogę, zatrzymując się tylko na chwilę, żeby dodać: – Cieszę się, że on cię ma. Zasługuje na wszystko, co najlepsze.


***


Nie od dziś wiadome jest, że ja i Domi to kompletne przeciwieństwa. Gdy ja miewałem gorsze dni, to ona chodziła po domu, śpiewając piosenki, wybierała same ulubione ubrania do szkoły oraz pomagała mi w literowaniu trudniejszych słów czytanej na dobranoc książki bez grama wstydu. I do pewnego czasu naprawdę wolałbym, żeby zostało tak już na zawsze. W końcu to właśnie jej starszy brat mógł udźwignąć każdy ciężar, byleby ona dawała sobie radę.

Tamtej nocy jednak oboje nie czuliśmy się najlepiej. Domi długo nie zasypiała, katując mamę kolejnymi bajkami po wyjściu Janka, a ja kręciłem się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Przeczesywałem najciemniejsze zakątki internetu, gubiąc się pomiędzy jednym filmikiem o śmiesznych kotach a drugim, którego bohaterem był koleś, odtwarzający bekowe five minutes crafty.

Skłamałbym, mówiąc, że nie było mi gorąco przez to, jak Janek obejmował mnie przez sen, ale nie śmiałem poruszyć się ani o milimetr.

A w każdym razie było tak do chwili, w której drzwi wypełnionej mrokiem sypialni uchyliły się, wpuszczając wiązkę światła, a dziecięce stópki w ciągu chwili pokonały odpowiedni dystans, nachylając się nad moją połową łóżka.

– Aleks, śpisz?

To były tylko dwa słowa, jednak znałem Domi za dobrze. Ba: czasem nawet znałem jej zachowania lepiej, niż samego siebie. Jeżeli nie obudziła się z płaczem, a sama tu przyszła licząc, że nie spałem, pewnie było jej smutno i chciała znaleźć we mnie wsparcie. I chociażbym musiał stanąć na rzęsach, zrobiłbym wszystko, żeby czuła się lepiej.

– Co jest? – szepnąłem, podnosząc się na tyle, żeby usiąść, bo chwilę temu prawie przysnąłem, oglądając reklamę podczas przechodzenia kolejnej rundy w grze.

– Mogę z wami spać? – poprosiła i chociaż po dotychczasowym doświadczeniu wiedziałem, że to nie bardzo miało prawo się udać, nie zdążyłem zasugerować innego rozwiązania, zanim dodała: – Śnił mi się tata.

Coś ścisnęło mnie w środku i chociaż terapeutka mówiła, że długo miałem prawo czuć się w taki sposób, reagując nerwowo na każde wspomnienie taty, Dominice wybaczałem wszystko. Czasami wydawało mi się, że w jakiś sposób tylko my we dwoje wiedzieliśmy, jak to jest. Że tylko ja i ona czuliśmy ten inny rodzaj bólu po stracie nie tylko przyjaciela, ale w szczególności ojca.

– Skarbie? – Lekko szturchnąłem śpiącego obok mnie Janka, który najpierw mruknął coś pod nosem o budziku, a dopiero potem spojrzał na mnie półprzytomnym wzrokiem. – Przesuniesz się trochę?

Zamrugał, dość długo dodając dwa do dwóch i ociężale spojrzał w stronę mojej siostry, nie pytając o szczegóły, za co byłem mu dozgonnie wdzięczny. Podczas poprzednich tygodni doskonale poznał nawyki dziewczynki, której czasem zdarzało się wpaść w środku nocy i zostać w naszym łóżku do rana. Najpierw wstydziła się Janka, mówiąc mamie, że jest jej przykro, bo lubiła się do mnie przytulać i "jakoś szybciej szła spać", ale rozwialiśmy wszystkie wątpliwości. Od tamtej pory znowu odwiedzała mnie w nocy, a nawet udało nam się opracować idealną pozycję, dzięki której we trójkę dawaliśmy radę wytrzymać do rana, śpiąc pod jedną kołdrą obróconą tak, że przynajmniej dwóm osobom z trzech porządnie wystawały nogi.

– Chcesz Jaśka, Domi? – mruknął chłopak, szukając po omacku poduszki, którą przed zaśnięciem zrzucił gdzieś przy łóżku.

– Yhym.

– A koc?

– Nie.

– Jak się będę rozpychać, to szturchajcie – poprosił, ziewając po chwili i przesuwając się jeszcze odrobinę, chociaż tak naprawdę nie zrobiło to dużej różnicy. Dominika ochoczo wsunęła się pod kołdrę, a ja dziękowałem Bogu za to, że tamtej nocy grzecznie szliśmy do łóżka w koszulkach i bokserkach, zamiast spać nago.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, gdy dziewczynka objęła mnie ręką, którą w pewnym momencie trafiła na przytulającego się do mnie Janka. Żadne z nich jednak się nie przesunęło, zachowując tak, jakbyśmy tulili się we trójkę co noc. I jakby to wcale nie było przynajmniej trochę dziwne.

– Wszystkim jest wygodnie? – spytałem, bo tym razem nie wybaczyłbym, jakby któreś zaczęło narzekać akurat, jak zacząłbym usypiać.

– Mhm.

– No to w śpiulkolot, już. – Upewniłem się, czy Domi faktycznie była przykryta, bo czasami wysuwała spod kołdry stopy, które były zimne i traf chciał, że zawsze ogrzewała je o mnie.

– Dobranoc, Janek – powiedziała pomiędzy ziewnięciem.

– Dobranoc, Domi.

– Ja też tu jestem, Domi – mruknąłem z udawanym oburzeniem.

– Mówisz, że mamy spać, więc śpij, Aleks – dodał chłopak, a ja nie musiałem na niego patrzeć, żeby domyśleć się, że jego usta wykrzywiał uśmiech.

– Właśnie – potwierdziła moja siostra, co skomentowałem żartobliwym westchnieniem.

Tylko sen nie nadchodził i Domi też długo się kręciła, ostatecznie lądując we wcześniejszej pozycji, opierając głowę na mojej klatce piersiowej. Uważnie ją obserwowałem, przyłapując się na myśleniu o ojcu, który już nie będzie świadkiem takiej sceny. Nigdy nie zobaczy, jak z obsranego gówniarza sugerującego wciśnięcie dzieciaka do okna życia faktycznie stałem się bratem na medal, gotowym rozdać wpierdol każdemu, kto odważyłby się krzywo spojrzeć na moją młodszą siostrę. Okej, doskonale wiedział, że ją kochałem, ale prawda była brutalna: to właśnie jego śmierć tak strasznie nas zbliżyła. Kiedyś obóz rodziny Zająców dzielił się na "mama i Domi" oraz "tata i Aleks". Teraz byli tylko mama, Domi i Aleks.

– Czy ty tęsknisz za tatą, Aleks? – spytała dziewczynka, jakby czytając mi w myślach. Zamrugałem gwałtownie, wracając myślami do pokoju, w którym byliśmy i uśmiechnąłem się słabo. Przy każdej innej osobie pewnie uniknąłbym odpowiedzi albo olał temat.

Tylko z nią mogłem być całkowicie szczery... przynajmniej w tej kwestii.

Tylko ona wiedziała, jak to jest, gdy umiera twój ojciec.

– Nawet nie wiesz jak bardzo.


***


– Coś się stało, że o tym myślisz?

Czasami mama miewała momenty, w których otwarcie żałowałem powiedzenia jej czegoś. To był właśnie jeden z nich, ten, gdy pod wpływem pewnych przemyśleń dochodziłem do wniosków, które chciałem przekuwać w rzeczywistość. Czy miałem powód do zmartwień? Chyba nie, ale ostatnia konfrontacja z Tytusem i drama z Niną otworzyły mi oczy na pewne sprawy.

– Każdy powinien się czasem przebadać, nie? – zauważyłem. – A ja mam w końcu chłopaka, no i od dawna jestem aktywny seksualnie. Nie każ mi zaczynać tematu Alki z którą...

– Okej, nie chcę wiedzieć więcej. Załatwię to, a teraz chodź, bo się spóźnimy.

W niedługim czasie witaliśmy się z terapeutką, która zapraszała nas do środka na sesję.

Nie wiedząc czemu, ale miałem wrażenie, jakby zamknęły mnie w jakiejś dziwnej klatce, jakbym był zwierzyną uwięzioną w potrzasku. Zerknąłem kolejno na mamę, a potem kobietę, przy której od kilku tygodni robiłem z siebie klauna, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia tego, dlaczego akurat dzisiaj nie byliśmy tylko we dwoje.

– Twoja mama właśnie dzisiaj do nas dołączy, w porządku?

Niech kamieniem rzuci ten, który serio uważał, że miałem coś do powiedzenia w tej sprawie.

– To naprawdę konieczne? – odpowiedziałem pytaniem, wystarczająco dobitnie pokazując swoje niezadowolenie. – W sensie wiem, że się na to zgodziłem i w ogóle, ale mam złe przeczucia. Może lepiej jednak w środę?

– Mam nadzieję, że przyniesie kolejny przełom w twojej terapii.

Zajebiście.

– A będzie płaciła podwójnie? – wyrzuciłem, zanim zdołałem ugryźć się w język. Tak już działał na mnie ten pokój: plułem wszystkim, co przyszło mi na myśl, ani trochę nie myśląc o konsekwencjach. Na początku niby próbowałem się hamować, ale było to coraz cięższe, gdy psycholożka czytała ze mnie jak w otwartej książki. No i gdy faktycznie rozwiała obawy dotyczące kaftana bezpieczeństwa i mocnych psychotropów... przynajmniej na tamten moment.

– Nie, Aleks, nie będzie. Usiądźcie, proszę. Jak ci minęły poprzednie dni?

– W miarę okej, chyba nawet lepiej niż zwykle – wyznałem od razu po zajęciu miejsca na odpowiedniej połowie kanapy. – Byliśmy z Domi w kinie, podczas gdy mój chłopak... – urwałem, nadal zbyt zaabsorbowany tym, że mama jeszcze nie wyszła, aby szczególnie skupić się na wypowiadanych słowach.

– "Podczas gdy twój chłopak...?" – powtórzyła, po prostu czekając, aż dokończę opowieść i nieszczególnie zwracając uwagę na fakt, że nadal mieszkaliśmy w homofobicznej Polsce, a jej pacjent był biseksualny. Ostatnim razem jakoś udało mi się wszystko wyjaśnić, nie zauważając niczego, co sugerowałoby z jej strony negatywne zachowanie czy emocje. Jednak teraz nie byłem pewien zupełnie niczego – ba: nigdy nie mogłem być.

Chciałem cofnąć czas do dnia, w którym w ogóle zgodziłem się na terapię, bo strasznie tego pożałowałem. Nienawidziłem obdzierania się z uczuć czy myśli, których potrafiłem nie ruszać długimi miesiącami. A już w szczególności dość miałem wypowiadania na głos jakichkolwiek słów określających jednoznacznie mój związek.

Ty pierdolony pedale!

Brzydzę się wami.

Zrobiło mi się gorąco, a serce biło jak szalone. Czy tak właśnie wyglądał zawał?

– Wszystko w porządku, Aleks?

– Czy tata kiedykolwiek powiedziałby, że się mnie brzydzi, mamo? – spytałem, nawet na nią nie patrząc i całkowicie ignorując słowa psycholożki. Dusiłem się we własnym ciele, czując jak pot oraz trud z oddychaniem obejmowały mnie na każdym kroku, wciskając w kozi róg. Całkowicie zignorowałem wcześniej zaczęty temat, wracając do czerwonej strefy rzeczy, które tylko pogarszały moje samopoczucie i ogólny stan psychiczny.

Nie chcę mieć już z tobą zupełnie nic wspólnego.

– Nie, skarbie – zapewniła Gabriela łagodnie. – Tata byłby z ciebie bardzo dumny i na pewno by cię wspierał.

Dawno temu rozmawialiśmy o tym, jak faktycznie zareagowałby na mój coming-out, ale wiedzieliśmy, że prędzej czy później serio by to zaakceptował. Chociaż czy na pewno? Skoro mój własny przyjaciel, wręcz brat, wyparł się mnie przez coś, czego nie mogłem zmienić ot tak? Co było pozornie naturalne?

– Dlaczego reagujesz na wspomnienie swojego chłopaka w taki sposób, Aleks? – Głos wreszcie zabrała terapeutka, cały czas uważnie na mnie patrząc, podczas gdy mama chyba nie bardzo wiedziała, co się działo. Tym razem nie musiała proponować wody, bo sam nalałem sobie szklankę, pytając mamę, czy też chciała. – Nigdy wcześniej nie miałeś podstaw, żeby czuć, że nie możesz być tu sobą i mówić otwarcie o swoim życiu.

– A mogę? – spytałem ironicznie. – Skoro mój przyjaciel, mój brat z innej matki nazwał mnie pierdolonym pedałem? Skoro osoba, którą znałem od dzieciaka, która byłaby kiedyś w stanie dla mnie zabić powiedziała, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Że się mnie brzydzi. Kurwa, gdybyście widziały tę pogardę, tę odrazę... – wyliczałem z drżeniem, mimochodem wracając myślami do tamtej awantury na korytarzu.

– Niektórzy ludzie reagują inaczej na wyznania całkowicie zaburzające pogląd na temat osoby, którą pozornie znają lepiej niż ktokolwiek – tłumaczyła kobieta. – To na pewno było dla niego zaskoczenie...

– Tytus od zawsze był homofobicznym kutasem. Znałem go lepiej niż ktokolwiek i doskonale o tym wiedziałem. I może dlatego tak strasznie przebierałem pomiędzy dziewczynami, z którymi próbowałem się spotykać. Szukałem tej, która pomoże mi odzyskać równowagę. Ale wiecie co? Tak naprawdę te wszystkie laski widziały we mnie tylko złego chłopca i dobry seks. Widziały iluzję wykreowaną po to, żeby przetrwać – mówiłem z chrypą, nie przejmując się tym, czy którekolwiek z moich słów miało większy sens. – On, mój chłopak widzi wszystkie wady, daje radę wytrwać wszystkie popierdolone akcje, gdy momentami sam boję się siebie i swoich zachowań. Gdy budzę się w nocy, ciężko oddychając po kolejnym koszmarze, w którym umieram razem z ojcem, on budzi się ze mną. I tuli mnie i mówi, że wszystko będzie dobrze, że to nie moja wina, chociaż sam już dawno przestałem to wierzyć. Bo przecież to jest moja wina... – urwałem, czując napływające do oczu łzy. Myślałem, że do tej pory uda mi się pozbyć uciążliwej guli zapowiadającej wybuch, ale byłem w błędzie. – Gdybym nie zadzwonił do niego po pijaku, mówiąc, że nie chce mi się wracać w deszczu, do niczego by nie doszło. Gardzę sobą przez tak wiele rzeczy, że to nie jest pojęte. Przez wypadek, przez fakt, że moja siostra musi mieć oparcie we mnie, chociaż powinien wspierać ją ojciec. A to właśnie ze smutkiem po jego stracie przychodzi do mnie w nocy. Ze smutkiem po wypadku, który miał miejsce przeze mnie.

Nerwowo bawiłem się palcami, żałując każdego słowa. To wszystko było tak strasznie żałosne, ja byłem tak strasznie żałosny.

– Bez względu na to wszystko, na te chore oczekiwania... – kontynuowałem. – Ja nigdy nie będę czuł odrazy za osobę, w której się zakochałem. Nawet jeżeli to chłopak, a nie kolejna laska.

– Nie możesz zmusić kogoś, żeby został w twoim życiu, jeżeli tego nie chce. Nie możesz wymagać konkretnych zachowań – poinformowała terapeutka. – Jeżeli twój były przyjaciel ma takie zdanie na temat twojej seksualności i związku, na siłę niczego nie zmienisz. Możesz liczyć, że przejrzy na oczy – dodała, poprawiając okulary, które zsunęły się z jej nosa. – Ale zastanów się, czy to faktycznie ma sens? Czy chcesz wiecznie czekać na to, co może nigdy nie nastać?

– W sumie racja.

– Pamiętasz nasze pierwsze spotkania, Aleks? – zapytała, wymownie patrząc po chwili na mamę, która najwidoczniej chciała zasugerować, że to mógł nie być dobry temat na ten moment albo sama nie rozumiała nawiązania. Skinąłem głową, samemu nie wiedząc, do czego piła i jak bardzo się wjebałem w bagno. – Mówiliśmy wtedy o myślach, które gromadzą się w twojej głowie, o tym, że gdy jest ich za dużo, mogą przytłoczyć, więc powinny zostać przelane na papier. Prowadzisz dziennik, który zasugerowałam? – Spojrzała na mnie z wyczekiwaniem odpowiedzi na pytanie, którego bałem się usłyszeć, odkąd faktycznie padł ten temat, jakiś czas temu.

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo to poroniony pomysł. Co da mi zapisanie tego żałosnego bełkotu?

– Twoje uczucia to nie jest żałosny bełkot – wytłumaczyła.– A jeżeli przelejesz je w jedno miejsce, może zadziałać to pozytywnie na wiele aspektów. Po pierwsze: wyrzucisz z siebie nadmiar negatywnych myśli, które kumulując się, przejmują kontrolę nad twoim życiem. Po drugie: nie będziesz musiał obawiać się braku zrozumienia czy bycia ciężarem bliskich, którym powiedziałbyś, jak się czujesz. Tylko ty będziesz miał dostęp do tego dziennika. Twoja rodzina powinna uszanować twoją prywatność, bo to będzie dla ciebie najlepsze. A wszyscy właśnie tego chcemy: żebyś czuł się dobrze i żeby było ci dobrze.

– Dlaczego zaprosiła tu pani moją mamę?

– Poprosiłam twoją mamę o dołączenie do naszej dzisiejszej sesji, żebym mogła zobaczyć pewne rzeczy z jej perspektywy. Gdy jesteśmy tu tylko we dwoje, dominujące są twoje uczucia i sposób, w jaki ty rozumiesz niektóre rzeczy. Ty twierdzisz, że tata wstydziłby się ciebie za to, że masz chłopaka. Twoja mama natomiast wie, jaka byłaby prawda, bo znała go dłużej niż ty i wiedziała, jakim był dla ciebie ojcem. Pani Zając... – tu zwróciła się do mamy, posyłając jej słaby uśmiech.

– Niech Pani mówi Gabi – poprosiła kobieta. – "Pani Zając" jest zbyt oficjalne.

– Dobrze, więc Gabi, jaka była pierwsza rzecz, o którą spytałaś, umawiając Aleksa na konsultację ze mną?

– Jak odległe ma Pani terminy – powiedziała od razu.

– ...druga rzecz?

– Czy jest Pani przyjazna LGBT. Nie chciałam, żeby Aleks trafił na terapię do osoby, przy której nie mógłby być sobą.

– No właśnie – zauważyła terapeutka, docierając do puenty, której jakoś sam nie widziałem. – Cały cel naszych spotkań sprowadza się do trzech rzeczy, Aleks. – Poprawiła się na zajmowanym miejscu, skupiając na mnie całą swoją uwagę. – Do tego, żebyś zrozumiał, że śmierć twojego taty nie jest twoją winą, do tego, żebyś zmierzył się ze swoją żałobą, przechodząc ją w odpowiedni, jednak bezpieczny dla siebie sposób i do tego, abyś całkowicie zaakceptował to, kim jesteś.

– Nie czaję, skąd te wnioski – przyznałem szczerze, bo jej pieprzenie serio nie miało dla mnie najmniejszego sensu.

– To wszystko skumulowało się w jednym czasie. Śmierć twojego taty, fakt, że czujesz się za nią odpowiedzialny oraz to, że dotarłeś w życiu do momentu, gdy odkrywasz swoją seksualność, która według przyjętych norm odstaje od tych moralnie poprawnych. To naprawdę dużo do udźwignięcia jak na zwykłego licealistę. W szczególności, gdy dodamy również obawy dotyczące reakcji otoczenia na fakt, że jesteś biseksualny. Sam to powiedziałeś: wszyscy widzieli iluzję, którą wykreowałeś po to, aby przetrwać. Tylko ona przestała być już wystarczająca. I ty doskonale o tym wiesz.


***


Nienawidziłem tego, jak zmęczony byłem po każdym spotkaniu z terapeutką. To był jednak zupełnie inny rodzaj: wyczerpanie psychiczne, a nawet dziwna pustka, bo oprócz mętliku po sesjach często nie pozostawało mi nic do nadinterpretacji czy nadmiernych przemyśleń. Dziwnie czułem się, gdy mama była ze mną w środku. Szczerze myślałem, że będzie gorzej: że oboje skończymy zapłakani tak, jak podczas wielu kłótni, że nie znajdziemy nici porozumienia.

Milczeliśmy przez sporą część drogi do domu i za nic nie potrafiłem wyczuć, co ta cisza zapowiadała. Czy była po prostu potrzebna, żebyśmy oboje poukładali sobie pewne sprawy? Czy jednak zapowiadała poruszenie ciężkiego tematu?

Oczywiście, że chodziło o to drugie.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi nic o dzienniku?

Zacisnąłem szczękę, naprawdę licząc, że to, co padło w gabinecie psycholożki, właśnie tam pozostanie. Tak właśnie miało być: decyzja o założeniu dziennika nadal miała być moją, a teraz jednak temat padł, chociaż zapierałem się rękoma i nogami, odsuwając od siebie ten bezsens.

– Bo to głupota. Co miałbym w nim pisać "drogi pamiętniku, znowu śniło mi się, że nie żyję. Szkoda, że to nieprawda"?

– Jak możesz mówić takie rzeczy? – spytała z przejęciem, wrzucając kierunkowskaz, żeby zjechać na bok, przerwać jazdę i całkowicie skupić się na naszej rozmowie. Dopiero wtedy na mnie spojrzała, dodając: – Jak możesz uważać, że odebranie sobie życia to najlepsze, co może cię spotkać?

– Nie uważam, że to jest najlepsze – sprostowałem.

– Uważasz, że tylko na to zasługujesz – poprawiła z bólem. – I szczerze? Kompletnie tego nie rozumiem.

Uniosłem brwi, zauważając, jak otworzyła drzwi, a potem wysiadła. Z ciekawości zrobiłem to samo, a już po chwili staliśmy przed sobą na poboczu, licząc na brak przypału.

– To zabrzmi egoistycznie, ale cholera, potrzebujemy cię, Aleks – wyznała. – Gdyby cię nie było, całe życie potoczyłoby się inaczej. Gdybyś tamtego dnia serio przedawkował tabletki, nic z tego nie miałoby miejsca. Nie dałabym rady podnieść się po wypadku, nie miałabym od ciebie wsparcia, którego nie dał mi nikt inny, z góry zakładając, że sama wszystko udźwignę. To ty usypiałeś Dominikę, gdy płakałam w poduszkę, nie dając rady, a potem zostawiałeś mi pod drzwiami herbatę z karteczką ze słowami wsparcia. Nie potrafiłeś wejść do pokoju, który na wylot przesiąknął twoim ojcem, a jednak dawałeś poczucie, że jesteśmy w tym razem. To ty cały czas pokazujesz Domi, że ma prawo czegoś nie wiedzieć, że każdy uczy się w swoim tempie i że ma ciebie, gdy tęskni za tatą. Że razem dacie radę. A Janek? Myślałeś o tym, jak wiele zrobiłeś dla niego? Jak pokazałeś mu, że może być kim chce, że rodzina to coś więcej niż strach, a miłość to nie tylko pochwały za dobre stopnie i pieniądze na koncie? Rzuciłeś się w obronie go, chociaż mógł zobaczyć to każdy, bo myślałeś tylko o jego bezpieczeństwie. Naprawdę uważasz, że jest ktoś, kto byłby lepszym człowiekiem niż ty? Kto byłby lepszym synem czy bratem?

– Zawalam wszystko po kolei i totalnie zawodzę, nawet w szkole jestem zerem.

– Pogubiłeś się i to w porządku. Wszyscy przez coś przechodzimy: nawet Domi ma po śmierci taty trudności z czytaniem i czasem się moczy, ale czy to źle? – spytała, nie czekając na odpowiedź. – Sprawa ze szkolnym śmietnikiem to przeszłość. Śmierć taty również. I dam sobie rękę uciąć, że bardziej niż powrotu do nas, Daniel chciałby zobaczyć z góry, że w końcu życie znowu się nam układa. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top