Rozdział 9
23 Fē 266 rok
Po Redukcji
Takaro, Kalhela
Harviego dopadła nietypowa słabość, gdy żołnierz opuścił dom, a jego przyłapano na środku pomieszczenia ze scyzorykiem w dłoni. Coś brutalnie powaliło go na drewniane deski – w jednej chwili odniósł wrażenie, jakoby pewna metafizyczna siła pchnęła nim przez cały pokój. Osunął się na podłogę w dreszczach, których nie szło zwalczyć.
– Harvi, co się dzieje? – Pamiętał, że pytania Kei docierały do niego zniekształcone. Ledwo potrafił zrozumieć ich sens, zwłaszcza że kolejna nieistniejąca siła postanowiła tym razem wyrwać z płuc Harviego co nieco powietrza.
Chłopiec nie mógł złapać tchu. Kei ułożyła dłoń na jego czole, a następnie pomogła mu dźwignąć się na nogi. Zanim Harvi zdążył się zorientować w obecnej sytuacji, z pomocą Kei i Maki przechodził przez korytarz do pomieszczenia, w którym spędził noc. Siostry z powrotem ułożyły go na materacu, a następnie przykryły kocami, gdyż za drżenie ciała Harviego między innymi mogło odpowiadać zimno.
Gdy Asahi upewniał się, że żołnierz wszedł do kolejnego domu, a Maki i Kei toczyły szeptem pewną wymianę zdań, Harvi uświadomił sobie, że rana postrzałowa zaczęła rwać i palić, wywołując ból, jakiego jeszcze dotąd nie spowodowała. Popatrzył na Kei z wykrzywioną przez cierpienie miną, jednak nie odważył się odezwać. Ta dziewczyna była świadkiem próby zamordowania żołnierza. Miała doskonały powód, aby zaszkodzić Harviemu.
Zakaszlał.
– Coś nie tak? – wypaliła Maki.
Kei w jednej chwili znalazła się na klęczkach tuż obok materaca. Harvi wzdrygnął się odruchowo na tak gwałtowny ruch drugiego człowieka. Pokręcił głową. Nie mógł powstrzymać fali kaszlu, jaka nim zawładnęła, mimo że wiedział, iż żołnierz najprawdopodobniej czaił się gdzieś w pobliżu, a on powinien zachowywać się jak najciszej. Z oczu popłynęło mu kilka łez.
– Jest... – ledwo wychrypiał. – Dobrze...
Ciemne plamy zatańczyły przed oczami Harviego.
– Co się dzieje?! – Donośny głos Kei przebił się przez barierę, jaka utworzyła się dookoła chłopca na skutek pogorszonego stanu.
Panika ścisnęła Harviemu gardło.
Czyżby umierał?
Oplótł dłońmi brzuch i skulił się, jak zawsze, gdy pragnął zniknąć, pozostać niezauważonym.
Umierał? Żołnierze wybili teviańczyków co do jednego. Los, Gwiazdy, Słońce, Bogowie, Energia – cokolwiek władało światem, przypomniało sobie, że przez poprzednie dni unikał śmierci wyłącznie z pomocą niedopatrzenia, prawda?
W jednej chwili Maki i Kei zniknęły, a pokój przeistoczył się nieodwracalnie. Harvi ponownie znalazł się na ulicach Tevii. Każdą powierzchnię bez wyjątku pokrywała warstwa brudu zmieszanego z krwią. Nawet najwyżej położone części budynków zasnuwała czerń kurzu oraz zanieczyszczonych odpadów. Smród uderzył Harviemu do głowy; był niemal całkowicie obezwładniający. Szlam roztaczał woń zgnilizny i pleśni. Pokrywał chodnik grubą warstwą, której nie dałoby się pozbyć, nawet jeśli wszyscy pozostali przy życiu teviańczycy spędziliby nad sprzątaniem ulic dzień i noc.
Rozkładające się ciała szło spotkać na każdym kroku – ostatecznie nikt się nimi nie zajmował. Czasami niektórzy przenosili je do opustoszałych budynków, jednak mało kto decydował się na taki gest. Aby przenieść ciało w inne miejsce, należało złapać je za ręce lub nogi. Stawało się wówczas całkowicie narażonym na atak, odsłaniano się w sposób kompletny. Nie wspominając o odorze, jakie ciała rozpowszechniały, oraz zarazkach, które znajdowały się w ich pobliżu.
Samo wspomnienie tamtejszego smrodu wywołało w Harvim odruch wymiotny. W porę zdążył wychylić się za materac. Żółta ciecz wylała się z jego ust na podłogę.
Harvi przełknął łzy i z powrotem ułożył niemożliwie ciężką głowę na poduszce, upewniwszy się, iż ostatnią falę wymiotów miał za sobą. Półprzymkniętymi oczami spostrzegł, iż w pomieszczeniu panowała dotkliwa ciemność, a po Maki i Kei nie pozostał żaden ślad. Musiał przespać kilka dobrych godzin, ponieważ wizyta żołnierza miała miejsce tuż nad ranem.
– Der yevik et's un a vars – wydukał pod nosem, próbując przekonać siebie samego, że stanowiło to prawdę; że jego umysł oraz ciało naprawdę mogły nie wiedzieć, czym był ból. – Der salva et's un a vars.
Ponownie odpłynął.
Przespał w ten sposób wiele następnych dni. Skulony w kłębek leżał na materacu w rogu niewielkiego, ociosanego drewnem pomieszczenia, które ze względu na kilka uszkodzeń spowodowanych trzęsieniem ziemi wpuszczało do środka zimne powietrze. Drżał pomimo przykrycia kilkoma warstwami oraz częstego otrzymywania gorących napojów i posiłków. W pewnym momencie przestał rozpoznawać upływ dni – wszystko zlało się w jedną całość.
Kei przychodziła w miarę regularnie; sprawdzała, czy temperatura jego ciała nie podniosła się jeszcze bardziej ani czy rana na piersi ponownie nie zaczęła krwawić. Obrazu Asahiego oraz Maki nie potrafił sobie zwizualizować – był niemal pewien, iż nie zajrzeli tutaj ani razu.
– Jak mają się twoje siostry i ojciec? – wydukał pewnego dnia do Kei. Spoglądał na dziewczynę spod kilku warstw koców opanowany drżeniem. Jego gardło paliło przy każdym wypowiedzianym słowie, a wzrok był lekko zmącony; odrobinę wolniej odbierał rzeczywistość oraz rejestrował ruchy Kei.
– Maki pracuje z tatą na polu, a Eri przy zwierzętach. Są zdrowi. Nie narzekają.
Harvi nie uwierzył słowom Kei. Choroba doszczętnie wyparła z jego umysłu wspomnienia dotyczące pomocy, jaka została mu tutaj udzielona. Koszmarami przeniosła Harviego do Tevii.
Chłopiec pokręcił głową.
– Przecież... to nieprawda – ledwo wyszeptał. – Gdzie są... naprawdę?
Harvi sądził, że Maki i Asahi pojechali śladem żołnierza, aby przyznać się do kłamstwa i na niego donieść. Z pewnością pragnęli uzgodnić z Vastradczykiem dogodną cenę – dlatego nie wracali przez tyle czasu.
– Prześpij się, Harvi. – Jak przez mgłę dotarł do niego głos Kei. – Poczujesz się wtedy lepiej.
Kei nie wiedziała o koszmarach, które dopadały Harviego każdej nocy. Nie miała pojęcia, że wszystkie sny zdawały się tak żywe, iż Harvi bez przerwy budził się z myślą, że dalej znajduje się w Tevii. Nie była świadoma okropieństw tych koszmarów ani tego, że czynnikiem, którzy przypominał Harviemu, gdzie się znajdował, było uświadomienie sobie, iż nie czuł głodu.
Obraz miasta, jaki pojawiał mu się przed oczami, był jednak nad wyraz realny. Nawet głosy Iben i mamy brzmiały jak w rzeczywistości. Ból również ciężko szło odróżniać od tego niestworzonego. Czasami Harvi zaczynał myśleć, że już nigdy się go nie pozbędzie; że rana postrzałowa zawsze będzie rwać i ciągnąć, gardło palić, a głowa odczuwać uderzenia, jakby waloną nią o ceglaną ścianę.
– Mamo... – zdarzało mu się szeptać, zanim wspomnienia o śmierci Sory wdzierały się do jego umysłu.
– Nic nie mów, lepiej nie nadwyrężać gardła. – Usłyszał któregoś razu w odpowiedzi.
Ten głos nie należał do Sory. Był wyższy. Brzmiał na spokojniejszy. Mama nie mówiła w ten sposób. Charakter wysławiania się Sory Harvi zawsze opisywał jako gorliwy oraz zachrypnięty, jakby mama miała chore gardło.
– Co się dzieje...? – wybąkał.
Chyba od razu zasnął. Rana na brzuchu zaczęła palić żywym ogniem. Nie potrafił zapomnieć o bólu nawet w stanie pół-przytomności. Czyjeś dłonie dotknęły jego czoła, a on na chwilę się zapomniał, i ponownie znalazł w Tevii. Materac, na którym leżał, zamienił się w podłogę byłego mieszkania, a dotyk Kei przestał być łagodny – Harvi ponownie był bity i kopany.
– Przestań... – wyszeptał, odpychając od siebie umięśnione ręce.
Wspomnienia wróciły pod postacią koszmaru w całej swej okazałości. Harvi znalazł się na środku salonu jednego z wielu mieszkań, w których obcowali w trakcie oblężenia. Cierpiące głód Iben i Sora zaczęły się uzbrajać. Szczęka Iben była zaciśnięta; dziewczyna miała zaledwie szesnaście lat oraz sumienie, które nie pozwoliłoby odebrać człowiekowi życia, jednak Sora wyglądała na zdeterminowaną. Harvi nie miał wątpliwości co do zamiarów mamy.
– Jeśli będzie trzeba, uciekaj – powiedziała Sora, chowając kolejny nóż w zakamarku płaszcza.
Chłopiec pokiwał głową. Miał pilnować domu oraz racji żywnościowych, które aktualnie wystarczały na zaledwie cztery następne dni.
Iben i Sora opuściły mieszkanie. Harvi przełknął ślinę. Sięgnął po własną broń i schował się za drzwiami salonu. Nasłuchiwał. Jego serce waliło w piersi jak oszalałe; przez długi czas było jedynym dźwiękiem, jaki rozbrzmiewał w pomieszczeniu. Został zagłuszony dopiero przez huk, który znienacka poniósł się po korytarzu.
Ktoś wyważył drzwi mieszkania.
Harvi zaciskał palce na nożu tak mocno, że pobielały mu knykcie. Zastygł, nie potrafił się ruszyć. Jego stopy przywarły do podłogi, a ciało skamieniało.
Kroki dwóch osób rozbrzmiały w przedpokoju. Harvi wiedział, że nie skierują się do kuchni i najpewniej już wkrótce przekroczą próg salonu. Przyszli tu po jedzenie, niemniej jednak wiedzieli, iż teviańczycy nie trzymali już swojej żywności w tak oczywistych miejscach. Wszyscy ukrywali ją najgłębiej, jak się dało – w najdziwniejszych zakamarkach, których nikt inny nie mógł znać.
Wsłuchując się w różne dźwięki, Harvi zdał sobie sprawę, że jedna osoba zaczęła przekopywać dom w celu znalezienia jedzenia, a druga szukała właśnie jego. Mało kto zostawiał swój dom bez nadzoru, a ona o tym wiedziała. Być może już od dłuższego czasu obserwowali to mieszkanie i doskonale wiedzieli, kiedy należy wejść.
– Tu jesteś – powiedział mężczyzna, położywszy dłoń na drzwiach i zagrodziwszy Harviemu jedyną drogę ucieczki.
Chłopiec nie czekał ani chwili dłużej. Rzucił się na mężczyznę z nożem, jednak prędko okazało się, iż wobec wysokiego człowieka w sile wieku był nikim. Włamywacz bez trudu wytrącił Harviemu z dłoni ostrze, a następnie pchnął go na podłogę. Wykręcił mu na plecach prawą ręką, a następnie przytrzymał ją kolanem.
Harvi przestał oddychać. Siła, z jaką przyciskano go do ziemi, była niemożliwie wielka – towarzyszyła tylko sytuacjom jak ta, gdy u ludzi w trudnej sytuacji objawiała się nadzwyczajna moc.
– Nie chcę zrobić ci krzywdy – wyszeptał mężczyzna. – Powiedz, gdzie schowaliście jedzenie, a wszystko będzie dobrze. Nic ci się nie stanie.
"Czy przez nic rozumiesz śmierć z głodu?" – chciał zapytać Harvi, jednak trawiło go zbyt wielkie przerażenie, aby wydobyć z siebie głos.
– Gdzie ono jest?
– Nie ma tu żadnego jedzenia... – wydusił ostatecznie. Jego głos się złamał. – Skończyło się dzisiaj rano.
– Sojern! Nie kłam! – Pięść mężczyzny uderzyła Harviego po głowie. – Gadaj! Gdzie je schowaliście?!
Harvi jak opętany zaczął kręcić głową, ponieważ wielka gula stanęła mu w gardle i nie pozwoliła się odezwać.
Mężczyzna wziął kilka głębszych oddechów. Również pogrążył się w panice.
– Okej, okej, okej... – mamrotał. – Przepraszam. Po prostu powiedz, gdzie ono jest.
Nagle Harvi przypomniał sobie o scyzoryku w kieszeni. Niewiele myślał. Po prostu w pewnym momencie pokiwał głową i bardzo powoli zaczął sięgać w kierunku dodatkowego ostrza. Mężczyzna nie zareagował. Był nabuzowany emocjami i prawdopodobnie chciał wierzyć, że Harvi wyciągnie dla niego z kieszeni wielki bochenek chleba i kilkadziesiąt plastrów mięsa. Dlatego nie zareagował od razu, gdy chłopiec gwałtownie się podniósł i umieścił w jego ramieniu scyzoryk.
Harvi wyciągnął go z niemałym trudem, zamierzając ponowić cios, jednak nie zdążył. Mimo wszystko miał trzynaście lat, był niski, wygłodzony i słaby. Jego refleks nie należał do najlepszego. Mężczyzna uderzył go dłonią w twarz z taką siłą, że Harvi poleciał na podłogę metr dalej.
Nie minęła chwila, a cios się ponowił.
– Tato? – padło ciche pytanie. Harvi spojrzał na chłopca w progu pomieszczenia. Był w jego wieku, może o rok młodszy. Wydawał się przerażony, choć Harvi nie mógł mieć co do tego całkowitej pewności; wszystko zaczynał widzieć niewyraźnie. – Co się dzieje?
– Wracaj szukać – polecił mężczyzna, wskazując palcem na drzwi.
Chłopiec się wahał, jednak prędko musiał przypomnieć sobie, że umrą, jeśli nie zdobędą jedzenia, ponieważ prawie natychmiast spełnił polecenie ojca.
Harvi ponownie zaczął być bity. Przy ósmym ciosie podał mężczyźnie miejsce pierwszej skrytki. Po dwunastym – drugiej. Później przestał rozumieć pytania. Zapomniał, czego chcieli. Obudził w sobie dziwny instynkt przetrwania, mimo że wiele ciosów wcześniej zdawało mu się, iż stracił wszelkie siły. Złapał stojący na komodzie wazon i rozbił go na głowie mężczyzny. Wyrwał się z silnego uścisku i rozejrzał w poszukiwaniu użytecznej broni. W jednej chwili jego ciało zapomniało o zmęczeniu, o tym, że było bite prawie do nieprzytomności, może nawet do śmierci – rzuciło się na drugą stronę pomieszczenia, gdy wzrokiem odnalazł scyzoryk.
Zaatakował, jednak bez powodzenia. Zaledwie chwilę później ten sam scyzoryk utkwił w brzuchu Harviego. Chłopiec padł na ziemię. Stracił przytomność dopiero po kilkunastu minutach. Leżał na podłodze, powoli ją zakrwawiając, a mężczyzna i jego syn w dalszym ciągu wywracali dom do góry nogami. Unikali wzrokiem Harviego podczas przeczesywania salonu. Zachowywali się, jakby powoli nie tracił przy nich życia.
Opuścili mieszkanie z trzema racjami żywności.
Tracąc przytomność, Harvi pomyślał, że Iben i Sora mogły robić dokładnie to samo po drugiej stronie miasta. Nigdy się jednak tego nie dowiedział. Zbyt bardzo bał się zapytać.
Przeżył tamten atak oraz następne dni, ponieważ Iben i Sora ukradły znacznie więcej, niż Harvi zdołał stracić. Teraz nawiedzało go to w snach. Miał dość. Chciał zapomnieć. Pragnął żyć jak inni – marzył, aby Vastradczyków postrzegać jako wrogów, a w Kalhelczykach widzieć przyjaciół, jednak nie potrafił tego dokonać, mając w głowie taki żywy obraz poprzednich dwustu dni.
Pewnego dnia obudził się zdrowy. Ból dochodzący z rany na brzuchu stał się znośny. Głowa przestała pulsować, a on okazał się w stanie przełknąć ślinę bez wielkiego dyskomfortu.
Usiadł na materacu. Nie wiedział, ile dni minęło ani czy ktoś jeszcze znajdował się w domu. Słońce świeciło jasno – Harvi przypuszczał, że do zmroku pozostało kilka dobrych godzin. Wstał, jednak prędko musiał podeprzeć się ściany, ponieważ przed oczami zatańczyły mu ciemne plamy. Miał na sobie to samo ubranie, co w dniu wizyty żołnierza. Zaczął przechadzać się po domu – który prędko okazał się pusty – w celu wyprostowania nóg. Musiał powoli zacząć przygotowywać się do drogi. Nigdy nie słyszał o Takaro, ale jeśli pamięć go nie myliła, tuż obok znajdował się Darkas, a Darkas od Rajkara dzieliło sto mil.
Zaczął chodzić w kółko po jadalni, intensywnie myśląc. Byłby w stanie pokonać ten dystans w pięć dni, może nawet w czwarty, jeśli miałby przy sobie odpowiednią ilość jedzenia, picia oraz siły. Da radę – to pewne. Już wkrótce dotrze do Rajkara i powoli będzie mógł wcielać swój plan w życie.
Dźwięk otwieranych drzwi sprowadził Harviego na ziemię. Przerażony wydał dziwny pomruk i odskoczył na drugą stronę kuchni, jednak prędko westchnął z ulgi, ujrzawszy Maki w stroju rolniczym.
– Oh. To ty.
– Harvi! – wykrzyknęła dziewczyna, zdecydowanie bardziej rozemocjonowana. – Jak się czujesz?
– Naprawdę dobrze – odparł. – Tylko... – zaczął powoli, nie wiedząc, jak sformułować tę prośbę.
– Tylko byś coś zjadł? – dokończyła za niego Maki, a Harvi natychmiast pokiwał głową. – Nie dziwię ci się. Musisz być potwornie głodny. Zaraz ci coś przyrządzę. Możesz usiąść przy stole.
Harvi zajął wskazane miejsce.
– Jak długo byłem chory?
– Siedem dni.
– Oh. – Wymsknęło się Harviemu.
Chciał przeprosić, ale ostatecznie nic nie powiedział. Maki postawiła przed nim talerz z jedzeniem, na którego widok omal nie zwymiotował. Ludzie potrafili zabijać za mniejsze porcje.
– Dlaczego mi pomagacie? – wyszeptał, nie sięgnąwszy po sztućce. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w talerz.
– Czemu nie? – Maki wzruszyła ramionami. – Przez poprzednie siedem dni potrzebowałeś tylko łóżka, a to akurat mieliśmy pod ręką. Nie stanowisz wielkiego problemu, więc nie zastanawiaj się i wcinaj.
To tak, jakby jedzenie nie stanowiło żadnego problemu, a przecież całe ciało Harviego było pokryte bliznami, które zawdzięczał tylko i wyłącznie walce o żywność.
Pokiwał głową i zjadł w milczeniu.
– Skoro jesteś już zdrowy i nie masz zajęcia, zapraszam za mną – powiedziała i przeszła do pokoju, w którym spała z siostrami. Wskazała na okno. – Kei nie okłamała żołnierza. Ono naprawdę jest zepsute. Pobaw się, a może uda ci się je naprawić – powiedziała i wręczyła Harviemu narzędzia.
Sora była stolarką, naprawiłaby takie okno bez mrugnięcia okiem. Dzieci stolarzy potrafiły jednak albo tyle, co rodzice, albo nie umiały kompletnie nic. Harvi zaliczał się do tej drugiej grupy, gdyż mama sama zajmowała się wszelkimi uszkodzeniami. Mimo to Harvi niejednokrotnie potrafił przyglądać się Sorze podczas pracy.
– Zrobię, co w mojej mocy.
– Cudownie! W takim razie zostawiam cię z tym i wracam do pracy. Nie spodziewaj się nikogo przez najbliższe godziny.
Pokiwał głową i sięgnął po narzędzia. Okna oczywiście nie naprawił, jednakże skutecznie zajął czymś myśli i spróbował się odwdzięczyć choć w tak małym stopniu.
Jako pierwsza wróciła Eri. Wydawała się przemęczona po całym dniu pracy. Prędko coś zjadła i bez słowa poszła się zdrzemnąć. Jakiś czas później pojawili się Asahi i Maki. Harvi znalazł ich w jadalni przy stole.
– Faktycznie dobrze wyglądasz! – ucieszył się Asahi.
– Tak też się czuję. Dziękuję za pomoc.
– Nie ma sprawy. Potrzebujesz czegoś jeszcze? – zapytał. – Jakie właściwie masz plany?
Harvi usiadł przy stole na krześle, które Asahi wskazał mu osiem dni wcześniej, gdy Maki znalazła go na drodze bliskiego omdlenia.
– Udam się do Rajkara – wyznał niepewnie, jednak po zobaczeniu pytających spojrzeń Asahiego i Maki zdecydował się dodać: – Moja ciocia tam mieszka.
Niepewność wymalowana na ich twarzach nie zniknęła. Harvi zaczął się obawiać. Do Tevii nie docierały żadne wiadomości ze świata. Czy w stolicy coś się stało? Czy ona... również została oblężona? Harviemu zebrało się na wymioty.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Maki.
– Tak! – prędko potwierdził i zdecydował się zapytać. – Czy w Rajkarze... coś się stało... kiedy byłem chory?
Asahi westchnął.
– Nic nowego. Ciągle tylko to samo. Vastrada powoli zaczyna doprowadzać wszystkich do szału. Ostatnimi czasy aresztowali tylu ludzi, że musieli zacząć wywozić ich do więzień położonych na suburbiach. Ponadto Vastradczycy nie przestają przejmować różnych zakładów pracy. Zwalniają problematyczne osoby, a na ich miejsce podstawiają niewykwalifikowanych kolaborantów – wyjaśniał. – Nie wspominając już o tysiącu ludzi, którzy zginęli w Rajkarze podczas trzęsienia ziemi.
– Rajkarczycy są sfrustrowani. Myślę, że tamten wybuch przekroczył ich granicą wytrzymałości – wtrąciła Maki. Wybuch? – Przypomniał im o wszystkim, co Vastrada zrobiła sześć lat temu. U nas na wsi i w mniejszych miejscowościach okupacja zaczęła się, gdy Vastrada przekształciła prywatne gospodarstwa w państwowe. Musieliśmy nauczyć się funkcjonować w kompletnie nowym systemie, jednak w Rajkarze początek okupacji wyglądał zgoła inaczej. Stolica broniła się miesiącami, setkami dni. Wybuchy i rozstrzeliwania stały wtedy na porządku dziennym. Każdy Rajkarczyk stracił podczas tamtego roku bitew kogoś bliskiego. Teraz wszyscy z nich sobie o tym przypominają. U niektórych ponownie budzi się żądza zemsty.
– Co to znaczy? – zapytał Harvi.
– W stolicy powstaje rebelia. Rewolucja to kwestia czasu.
Harvi być może powiedziałby coś więcej, jednak Kei właśnie wróciła do domu. Stanęła w progu, a jej twarz ozdobił szeroki i chyba szczery uśmiech.
– A więc wróciłeś do żywych – powiedziała.
– To twoja zasługa. Dziękuję.
– Podziękujesz mi zaraz – oświadczyła i usiadła przy stole obok siostry. – Słyszałam kawałek waszej rozmowy. Planujesz udać się do Rajkara?
Harvi pomyślał, że jeśli powie „tak", trafi w miejsce, gdzie krew będzie przelewać się każdego dnia, gdzie ludzie będą zabijać ludzi, dzieci opłakiwać rodziców, a rodzice opłakiwać dzieci. Poczuł ściskanie w żołądku. Właśnie opuścił miasto, gdzie doświadczał walki każdego dnia. Nie marzył o niczym więcej, jak tylko o tym, aby uciec od możliwości bitwy i już nigdy nie musieć jej doświadczać. Jednak co miał zrobić? Ułożyć sobie nowe życie na wsi i pozostać biernym?
Zaczął drapać się po udach pod stołem.
– Ja... – zaczął. – Tak.
– W takim razie możesz wyruszyć pojutrze. Frida, siostra mojego mentora, jedzie do Rajkara z mężem i kilkoma innymi osobami. Mogę spotkać się z nią jutro i powiedzieć, że mają zabrać cię ze sobą.
– Dobrze – wypalił Harvi bez zastanowienia. – Dziękuję.
„Rebelia" – rozbrzmiało w jego głowie niczym echo.
Nigdy nie miał być na nią gotowy. Mimo to zgodził się natychmiast. Nie rozważał zmiany decyzji nawet przez chwilę. Był spokojny, gdy na drugi dzień Kei pojechała do Darkasu i zapytała o dodatkowe miejsce na wozie, a wieczorem z radością oznajmiła mu, iż wszyscy zgodzili się bez wahania. Nie panikował przy ostatnim porannym posiłku. Był pewny swego, mimo że ledwo łapał oddech na myśl, że Rajkaro może okazać się następną Tevią.
– Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście – powiedział po skończonym śniadaniu. Dalej nie przywykł do normalnej ilości posiłków i nie sądził, aby kiedykolwiek mu się to udało. – Uratowaliście mi życie. I daliście wszystko, o co poprosiłem.
– Na tym polega życie, zwłaszcza takie pod okupacją – wyjaśniła Maki. – Pomagamy swoim bez względu na wszystko.
Harvi bezwiednie pokiwał głową. Po niedługim pożegnaniu szedł przez wieś wraz z Kei u boku. Przechodził nieopodal okien innych domostw, mając świadomość, że był tutaj jedyną obcą osobą – mieszkańcy, którzy go spostrzegali, musieli wiedzieć, że to jego kilka dni wcześniej poszukiwał żołnierz. Przełknął ślinę poddenerwowany, mimo że Kei rwała do przodu pewna siebie, niemająca żadnych obaw.
„Ufa tym ludziom". – Ta myśl uderzyła Harviego prosto w serce.
W kilka minut zapakowali się na wóz, który należał do sąsiada Kei, i wyruszyli prosto do Darkasu. Podczas drogi Harvi brał uspokajające wdechy. Przez większą część czasu miał zamknięte oczy – nie chciał narazić się bowiem na niepotrzebne bodźce, które wytrąciłyby go z równowagi. Jak przez mgłę pamiętał cztery dni wędrówki, jednak był niemal pewien, iż nie dostał wówczas omamów – naprawdę oddziaływał na roślinność.
Gdy wjechali do Darkasu, Harvi omal nie wypadł z wozu. To miasto wyglądało jak Tevia. Zdawało się równie małe oraz zbudowane z podobnym zamysłem. Większość budynków była z drewna pomalowanego jasną, beżową, białą bądź jasno-brązową farbą i zdawała się nie przekraczać trzech pięter.
– Wszystko w porządku? – wyszeptała Kei.
Harvi chciał skłamać; pokiwać głową i zapewnić dziewczynę, że miał się dobrze, jednak nie potrafił wymusić czegoś takiego, gdy woźnica zatrzymał się przed granicą miasta obok stajni, która wyglądała identycznie, jak ta w Tevii.
– Zmieniłeś zdanie?
Pokręcił głową. Teraz pragnienie, aby dotrzeć do Rajkara, okazało się jeszcze bardziej natarczywe i palące.
– Dobrze. W takim razie chodźmy. Zaprowadzę cię do Fridy i Erreta.
Wyskoczyli z wozu, podziękowali mężczyźnie, z którym Kei zabierała się do miasta niemal każdego dnia, i poszli w nieznanym Harviemu kierunku. W czasie marszu Harvi otworzył usta, jednak zanim zdążył się odezwać, Kei wypaliła bez zastanowienia:
– Uderzę cię, jeśli jeszcze raz zdecydujesz się nam podziękować.
W torbie, którą Harvi miał przewieszoną przez ramię, znajdowało się jedzenie oraz woda. Coś, za co ludzie w jego otoczeniu zabijali bez zastanowienia i to jeszcze kilkanaście dni temu. Niemyślenie o tym, co otrzymywał od tej rodziny na każdym kroku, było niemożliwe.
Jednak nie o to mu chodziło.
– Chciałem zapytać o twój stosunek do rebelii.
– Oh – wydukała Kei. – Ciężka kwestia. Za pomocą siły Kalhela nie ma najmniejszych szans, aby coś ugrać. Jednak... Kalhela nigdy nie lubiła siły. Żyjemy w kraju, który zawsze lubił rozwiązywać wszystko za pomocą sprytu. Ja... wierzę, że rebelia ma plan, że wykiwa Vastradę tak, że siła przestanie cokolwiek znaczyć.
– Przyłączysz się wtedy do niej?
– Co?
– Wstąpisz do rebelii?
– Ja... – Kei spuściła wzrok. – Tata i Maki bez przerwy o tym myślą. Jestem niemal pewna, że zechcą wyjechać do Rajkara przy pierwszej lepszej okazji, gdy tylko okaże się, że Kalhela ma realne szanse. Chciałabym zabrać się z nimi. Byłabym w stanie pomóc wielu ludziom w czasie walk, ale...
– Ale Eri – dokończył Harvi.
– Ale Eri – potwierdziła Kei.
W dziwny, niezwykle osobliwy sposób Harvi poczuł się wolny jak jeszcze nigdy dotąd. Nie był zobowiązany. Nie miał nikogo, o kim musiałby myśleć, kto mógłby pokrzyżować jego plany.
– To ten dom – powiedziała Kei, wskazawszy palcem na niewysoki budynek. – Drugie piętro, pierwsze mieszkanie na prawo.
Harvi obrócił się przodem do Kei. Wiedział, że dziewczyna nie chciała podziękowań. Pomogła mu, ponieważ w przeszłości jej również udzielono pomocy.
– Yerik el dan – wyszeptał zwrot, który nie znaczył nic ponad zwykłe mam wrażenie, że jeszcze się spotkamy.
– Vasel i'nib en.
Prawdopodobnie tak będzie.
Harvi ruszył w kierunku mieszkania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top