Rozdział 7

22 266 rok
Po Redukcji
Okolice Darkasu, Kalhela

Gorszy humor Harviego sprawiał, że trawa, po której stąpał, więdła. Roślinność zmieniała swój kolor na czarny, gdy odczuwał złość, a przy nawet najmniejszym zalążku lęku, jaki go ogarniał, liście oraz igły zaczynały spadać z drzew. Zwierzęta zaciekawione podążały wyraźnym śladem, który tworzył, toteż niemal bezustannie musiał spoglądać wstecz i nasłuchiwać. Żyjące w lasach istoty niekiedy czaiły się na człowieka, gotowe zaatakować, dlatego samotne zapuszczanie się w podobne rejony bez brodni nie było zbyt rozsądne, jednak cóż mógł uczynić?

Wiedział, że należało iść przed siebie, uciekać od okolic Tevii, w których stacjonowało mnóstwo oddziałów. Pierwszego dnia marszu przez własną nieuwagę prawie został zauważony przez garstkę żołnierzy. Wraz z oddalaniem się od miasta mógłby być spokojniejszy – w końcu od dwóch dni nie natknął się na żywego człowieka – jednak emocje targały nim bez przerwy. Sczerniałą ścieżkę, którą za sobą pozostawiał, teoretycznie można byłoby przypisać naturalnemu wyginaniu roślinności, jednak wciąż wyglądała dość osobliwie.

Harvi wiedział, iż bycie śledzonym to kwestia czasu.

Teraz zmęczony poderwał się do siadu i przetarł dłonią twarz w celu odgonienia resztek zmęczenia. Noce okazały się najtrudniejsze; pełne stresu oraz lęku, przez które Harvi nie potrafił zmrużyć oka. Sprawiły, iż do reszty znienawidził kalhelskie lasy; okazało się, że w okolicy grasowały mityczne runae. Były na tyle rzadkim okazem gryzoni, iż niekiedy mówiło się, że niemal całkiem wyginęły.

Wyglądały niegroźnie, jednak poruszały się stadami, a ich znakomity węch oraz żądza krwi przerażały Harviego każdej nocy. Były zaledwie trochę większe od szczura, a ich jasnobiałe ubarwienie w znaczny sposób kontrastowało z ciemnością lasu. Należały do nocnych zwierząt, dlatego Harvi nie musiał się ich obawiać, ilekroć Słońce nie zdążyło jeszcze zajść.

Gdy ciemność spowijała okolice, Harvi musiał zaprzestać wędrówki. Gdyby w czasie marszu natknął się na stado runae, prędko mógłby zostać zagryziony. Wczoraj wieczorem udało mu się znaleźć przyjazną okolicę nad strumieniem. Przysiadł w miejscu. Zjadł resztki chleba, jaki dostał od żołnierza, i napełnił bukłak wodą. Następnie, gdy Słońce zaczynało zbliżać się do linii horyzontu, nakreślił dookoła siebie w ziemi długą, wyraźną linię.

Runae nie grzeszyły bowiem inteligencją. Nie przechodziły przez narysowaną barierę, mylnie biorąc ją za prawdziwą ścianę. Harvi wiedział, iż te gryzonie na pewno nie przekroczą linii, jednak w dalszym ciągu nie potrafił się zrelaksować. Runae wyczuwały jego zapach. Przez znaczną część nocy kręciły się w pobliżu, co wcale nie sprzyjało możliwości odstresowania się i zaśnięcia.

Teraz okolica zaczęła się rozjaśniać. Harvi wyszedł z narysowanego kręgu i napił się świeżej wody ze strumienia. Lodowata ciesz sprawiła, iż po jego ciele przemknął nieprzyjemny dreszcz. Temperatura nie była zbyt wysoka, a Harvi miał na sobie jedynie dwie cienkie warstwy ubrań. Jego ciało zdążyło przyzwyczaić się jednak do wielu przeciwności; znosiło już znacznie gorsze warunki, toteż Harviemu zdarzało się zapominać o niesprzyjających warunkach pogodowych.

Zanim sięgnął po leżącą nieopodal torbę, legł na trawie i wziął głęboki wdech. Musiał ochłonąć, aby nie zostawić za sobą wyraźnej ścieżki w postaci zwiędniętej roślinności. Próbował się skupić; myśleć tylko o tym, co zrobi, gdy dotrze do Rajkara, i całkowicie wyprzeć z głowy obraz Tevii. Nie mógł wspominać przeszłości, ponieważ wraz z takimi wspomnieniami przychodziły gniew oraz smutek, a roślinność dookoła więdła.

Odchylił rąbek ubrania, a następnie spojrzał w dół i przejechał dłonią po brzuchu. Rana znów zaczęła krwawić. Sięgnął po kawałek koszulki, z którego stworzył prowizoryczny bandaż, a następnie owinął nim tors. Nawet nie skrzywił się, gdy fala bólu przemknęła przez jego ciało. To, czego czuł, w żaden sposób nie dało się porównywalne z normalnymi skutkami postrzelenia. Powinien umrzeć, a dzisiaj mijał czwarty dzień ciągłego marszu. Nie stracił przytomności ani razu, odkąd obudził się na wozie. Kilka razy zasłabł, jednakże wystarczyło wtedy, iż usiadł na moment, zebrał siły i już był gotów do dalszej wędrówki.

Bandaż szybko przesiąkł krwią, mimo że Harvi nie czuł specjalnie dużego bólu. Był jedynie tylko trochę zmęczony. Gdyby miał pewność, że nikt go nie śledzi, pewnie położyłby, się na trawie i spróbował odespać tę noc. Jednakże wątpił, że naprawdę puszczono go żywego. Założył koszulkę i dźwignął się na nogi, nie pozwoliwszy sobie na marzenia o prawdziwym odpoczynku. Musiał ruszyć do dalszej drogi. Im szybciej dojdzie do Rajkara, tym prędzej będzie mógł odetchnąć.

Brał głębokie wdechy i wydechy, idąc przed siebie na wschód. Nie miał żadnego doświadczenia w uciekaniu oraz pozostawaniu w ukryciu, zwłaszcza że ślady stóp nie były jedyną pozostałością na ścieżce. Po przebyciu niedługiej odległości zatrzymał się w miejscu, aby spojrzeć wstecz. Zazgrzytał zębami i zmarszczył czoło. Ujrzał sczerniałą trasę. Droga wyglądała, jak celowo podpalona.

Sojern" – zaklął Harvi w myślach i rozejrzał się po okolicy. – „No tak... Strumień".

Napiął w ciele wszystkie mięśnie. Wziął głęboki wdech, a następnie wszedł do lodowatej wody sięgającej kolan i bardzo gwałtownie wciągnął nosem powietrze. Zimny dreszcz przebiegł po jego plecach. Ruszył przed siebie dopiero po krótkiej chwili.

Drżał z zimna, szczękał zębami i powoli tracił czucie w palcach u stóp. Wiatr był silny – smagał Harviego po całym ciele, mimo że drzewa oddzielały go ze wszystkich stron. Lodowata woda była przytłaczająca; Harvi pragnął wyjść na brzeg, jednak po czasie spostrzegł, iż nie zostawiał za sobą już żadnych śladów.

Dlatego szedł dalej, szczękając zębami z zimna i wyobrażając sobie Rajkaro. Nigdy wcześniej nie był w stolicy, jednak Sora mieszkała w niej przez pięć lat podczas szkolenia się na stolarkę, jeszcze zanim urodziła Iben. Z czułością i ekscytacją wspominała tamte czasy, dlatego zawsze chętnie opowiadała o Rajkarze. Dzięki opowieściom Sory Harvi mógł teraz zająć czymś umysł.

Zastanawiał się, komu pierwszemu zaufać; co zrobić, aby wszyscy uwierzyli, iż jest teviańczykiem. Miał udać się do Regeneratów? A może do redakcji lub członków Strzelców Wschodu?

Nagle zza horyzontu wyłoniła się niewielka wioska. Harvi omal nie zachłysnął się powietrzem, gdy zobaczył spiczaste dachy, zagrodę dla zwierząt, wielkie pola rolne oraz małe, przemieszczające się punkty, które musiały być ludźmi.

Zapewne pobiegłby w tamtym kierunku bez chwili opamiętania, gdyby nie to przytłaczające zmęczenie, jakie odczuwał. Przyspieszył kroku, ale nagły ból przebiegł po jego ciele. Jęknął i złapał się za klatkę piersiową, mimo że myślał, iż ostatnie wydarzenia już całkowicie go znieczuliły.

Wyszedł ze strumienia i skręcił w kierunku wioski. Złapał się za brzuch. Był potwornie głodny. W ciągu ostatnich czterech dni zjadł raptem jeden bochenek chleba i kilka garści owoców leśnych. W tych lasach rosło sporo drzew oraz krzewów, z których można było coś spożyć, jednak prawie wszystko, do czego się zbliżał, więdło i umierało.

Do jego nozdrzy dotarł zapach wioski; nawozu, zwierząt i tej dziwnej mieszanki, która kojarzyła się Harviemu tylko z niewielkimi osadami.

Jeszcze zanim zdążył dotrzeć do pierwszego domu i wejść na drogę, zauważył biegnącą w jego kierunku młodą kobietę. Głowę miała przepasaną opaską, która chroniła włosy przed wpadaniem do oczu. Jej ubranie było brudne, przetarte oraz znoszone – prawdopodobnie pracowała właśnie w oborze.

– Hej! – krzyknęła do Harviego w biegu. – Wszystko w porządku?

– Yy... eee... – wydobyło się zza ust Harviego, który ostatnie słowa wypowiedział cztery dni temu. – Jestem... dość mocno... głodny.

– Oh! – wykrztusiła kobieta, zauważywszy zakrwawioną koszulkę Harviego. – Trzymasz się?

Harvi pokiwał głową. Nagle dopadły go strach oraz zmęczenie. Potrzebował pomocy, ale czy mógł jej zaufać? Rozejrzał się zdenerwowany. W pobliżu nie było nikogo innego. Ta kobieta bez problemu mogła go zaatakować tak, by nikt nie zauważył. Czy chciała go okraść? Ponownie popatrzył jej w oczy, a następnie zerknął na torbę przewieszoną przez własne ramię i mocniej zacisnął na niej palce.

– Chodź ze mną – powiedziała i ruszyła w kierunku, z którego właśnie przyszła. – Potrzebujesz pomocy, żeby iść?

Harvi zastygł w miejscu. Kobieta zauważyła jego niepewność.

– Powiedziałeś, że jesteś głody – odezwała się ze spokojem w głosie. – Mogę zaprowadzić cię do siebie i nakarmić, jeśli chcesz.

Nakarmić...

...jeśli chcesz.

Nie mogła mówić poważnie. Od kiedy ludzie ofiarowywali jedzenie tak bezinteresownie? O co mogło jej chodzić? Dlaczego tak bardzo chciała, aby za nią poszedł?

– Potrzebujesz pomocy, żeby iść? – zapytała.

– Nie – odparł Harvi machinalnie.

– W takim razie chodźmy – powiedziała i ruszyła przed siebie. Harvi nie miał wiele czasu na podjęcie decyzji, dlaczego prędko ją dogonił. – Jestem Maki, a ty?

– Harvi – wychrypiał.

Wieś, do której trafił, była niewielka. Naliczył raptem piętnaście domów po każdej stronie drogi. Większość z nich wyglądała marnie, niektóre zdawały się wręcz niezdolne do użytku. Harvi nie miał pojęcia, czy szkody były wynikiem trzęsienia ziemi, czy zwyczajnych problemów materialnych.

– Co to za miejsce? – wydukał niepewnie.

– Wieś Takaro.

– Ile stąd do najbliższego miasta?

– Do Darkasu jest coś koło pięciu mil.

– A do Rajkara?

Maki popatrzyła na Harviego uważnie ze zmarszczonym czołem.

– Chyba nie zamierzasz tam iść, co?

Harvi wzruszył ramionami. Nie odpowiedział.

– Krew na twojej koszulce sprawia wrażenie świeżej – zauważyła ostrożnie Maki. – A ty masz przy sobie zaledwie niewielką torebkę, w której chyba nie trzymasz za wiele. Ponadto wyglądasz na wyczerpanego. Od jak dawna idziesz?

Harvi pomyślał o poprzednich czterech dniach. Przypomniał sobie jechanie na wozie pełnym trupów oraz Tevię pożeraną przez płomienie. Przystanął w miejscu, gdy poczuł, że żwir i trawa pod jego stopami zaczynają się ruszać, a następnie spuścił wzrok. Wziął głęboki wdech i skierował myśli na Rajkaro oraz wizję zmian, do których mógł doprowadzić.

Nie odpowiedział, a Maki nie dopytywała.

– To tutaj. – Wskazała na spory, drewniany dom, którego część dachu była zniszczona i zapadnięta; prawdopodobnie przez trzęsienie ziemi. – Chodź.

Maki otworzyła drzwi i czekała w przejściu, aż Harvi wejdzie pierwszy.

– Coś nie tak? – zapytała po chwili.

W Tevii ludzie nie pomagali sobie nawzajem. Każdy był zdany na siebie, odkąd Vastradczycy oblężyli miasto. Początkowo teviańczycy próbowali wymyślić i zastosować system, dzięki któremu wszyscy dostawaliby jednakową ilość jedzenia, jednak nie minął miesiąc, a zrozumieli, że równość nie istniała. Silniejszy zawsze wygrywał. Ten bez skrupułów osiągał najwięcej. Przeżywali ci, którzy potrafili obrabować i zabić.

– Harvi...?

Liście z pobliskiego drzewa spadły na ziemię w mgnieniu oka.

Harvi wszedł do środka bez słowa, a Maki podążyła za nim. Chłopiec położył dłoń na torbie, w której przechowywał scyzoryk. Nie mógł mieć pewności co do Maki. W końcu tak naprawdę mogła liczyć na to, że zdobędzie jego zaufanie, a następnie dowie się czegoś o Tevii. Jej uprzejmość równie dobrze mogła wynikać z chęci sprzedania go żołnierzom za pewną opłatą. Harvi przełknął ślinę. Maki była wyższa, dobrze zbudowana i zdrowa. On był osłabiony i ranny.

– Maki! – Dobiegło do nich od razu po przekroczeniu progu. Po chwili pewien mężczyzna wszedł do głównego pomieszczenia i zareagował zadziwiająco spokojnie: – Oh. Nałożyć ci porcję zupy?

Harvi zlustrował wzrokiem człowieka, który bez wątpienia był ojcem Maki. Miał jej jasne włosy oraz niezwykle podobne rysy twarzy, a praca na roli z pewnością przyczyniła się do jego silnej postury zupełnie jak w przypadku dziewczyny.

"Nie dam im rady" – pomyślał Harvi. – „Zginę, jeśli spróbują mnie zabić".

– Po co? – wypalił.

To pytanie zdziwiło mężczyznę, który ściągnął brwi.

– Wyglądasz na głodnego.

Harvi nerwowo zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Gdzieniegdzie dostrzegł skutki trzęsienia ziemi, jak choćby w postaci częściowo zapadniętego dachu oraz pęknięć widniejących w ścianach i podłodze.

– Ja... – wykrztusił. Spanikował, znalazłszy się z obcymi ludźmi w zamkniętym pomieszczeniu, mimo że dopiero co przyznał Maki, iż jest głodny. Musiał odpocząć i nabrać sił, jeśli zamierzał dotrzeć do Rajkara. Przecież w swoim obecnym stanie prędzej by umarł, niż faktycznie dał radę dojść do stolicy o własnych nogach. – Tak... jestem głodny.

Omal nie rozpłakał się na widok miski zupy, którą chwilę później postawiono przed nim na stole. Poza jednym bochenkiem chleba i kilkoma owocami nie miał w buzi prawdziwego jedzenia od kilkudziesięciu dni.

– Proszę – usłyszał jak przez mgłę zapatrzony w miskę. – Nie krępuj się poprosić o dokładkę.

Złapał łyżkę, jednak prędko odłożył ją z powrotem. Dłoń drżała mu tak mocno, że znaczna część posiłku wylądowałaby na stole. Wziął naczynie w obie ręce, a następnie przytknął je do ust i przechylił. Połknął wszystko w przeciągu chwili, mimo to dalej czuł na podniebieniu smak jedzenia. Siedział jak w transie, błądząc językiem po zębach, które mu pozostały, i nawet nie zauważył, że zaczął płakać.

Ocknął się, dopiero gdy ręce ojca Maki postawiły przed nim dokładkę, tym razem z dwoma kromkami chleba.

– Dzię... kuję – ledwo wykrztusił. Zupełnie zapomniał o tym, że zaledwie przed chwilą podejrzewał tę rodzinę o oszustwo.

– Jeszcze? – zapytał mężczyzna, gdy Harvi ponownie skończył jeść.

„Jeszcze...?" – powtórzył Harvi w głowie. Ciekawe, jak zareagowaliby teviańczycy, gdyby wiedzieli, że w innych miastach i wsiach wystarczyło rzucić „tak", aby dostać jedzenie. Przez prawie rok zabijali przyjaciół, sąsiadów i dzieci dla spleśniałych resztek, a tutaj oferowano nieznajomym niezliczone porcje dokładek.

Pokiwał głową, ponieważ nie potrafił wykrztusić żadnej odpowiedzi.

Maki i jej ojciec usiedli na wolnych krzesłach, a on zaczął jeść.

– Nazywam się Asahi, a ty? – zapytał mężczyzna.

– Harvi.

– Potrzebujesz pomocy medyka?

Harvi przełknął kęs, a następnie złapał się za brzuch. Kula przeszła przez niego na wylot, dlatego rana spokojnie mogła się zagoić. Gorzej jeśli wdało się w nią jakieś zakażenie, o które przecież nie było aż tak ciężko – w końcu ocknął się na wozie pełnym trupów.

– Ja eee... – zaczął. Minęły cztery dni od tamtego zdarzenia. Zakażenie powinno chyba zacząć mu już doskwierać. Może jednak się nie wdało? – Wydaje mi się, że potrzebuję tylko snu.

– Krew wygląda na świeżą.

Harvi przełknął ślinę.

– To naprawdę nic takiego.

Nie mogli mu pomóc. Co zresztą należało poradzić na śmiertelną ranę, która nie dość, że go nie zabiła, to w dodatku zdawała się niegroźna i gojąca w zastraszającym, nienaturalnym tempem?

– Moja druga córka kończy szkolenie na medyczkę. Jesteś pewien, że nie chcesz, aby pomogła ci przynajmniej z oczyszczeniem rany?

– Ja... – zaczął, choć po chwili prędko umilknął. – Dlaczego właściwie mi pomagacie?

– Ponieważ tego potrzebujesz – odpowiedział bez zająknięcia z pewnością w oczach. – Nie musisz odpowiadać na pytania dotyczące tego, co ci się przydarzyło, ale chociaż pozwól nam sobie pomóc.

Harvi odrobinę mocniej przycisnął palce do zabliźniającej się rany. Fala bólu sprawiła, że pokiwał głową.

– Dobrze – wyszeptał ostatecznie. – Chyba faktycznie potrzebuję pomocy jakiegoś medyka.

Asahi wskazał na niedokończony przez Harviego posiłek.

– W takim razie jedz. Maki przygotuje dla ciebie jakieś posłanie oraz wodę do kąpieli. Kei pojechała z samego rana do Darkasu, ale niedługo powinna wrócić i wtedy spojrzy na twoje rany.

Harvi pokiwał głową i wrócił do jedzenia. Słowo „dziękuję" nie chciało przejść przez jego gardło, ponieważ w dalszym ciągu nie potrafił uwierzyć w czyste zamiary tej rodziny.

Zgodnie z tym, co powiedział Asahi, po jedzeniu czekała na niego miska z wodą oraz niewielki pokój, w którego rogu znajdował się materac i czyste ubrania. Harvi zastygł w progu. Czy naprawdę mógł tutaj zasnąć? Nie wiedział, czy potrafiłby zdać się w pełni na czyjąś łaskę. Przestąpił z nogi na nogę. W ciągu ostatnich czterech dni przespał łącznie może dwadzieścia godzin. Miał wrażenie, że jego ciało zapomniało, czym był prawdziwy odpoczynek.

– Wszystko w porządku? – zapytała Maki, stanąwszy za Harvim, który nie usłyszał jej kroków.

– Tak – odpowiedział pospiesznie.

– Kei jeszcze nie przyjechała, ale jeśli chcesz, możesz się położyć i na nią zaczekać.

Harvi pokiwał niespiesznie głową.

– Tak zrobię – wyszeptał, ponownie nie zebrawszy się na powiedzenie zwykłego „dziękuję".

Myślał, że zaśnie od razu. Był pewien, iż zmęczenie w jednej chwili okaże się większe niż strach oraz niepewność, jednak nie miał racji.

Maki wycofała się z przedpokoju, zamknęła za Harvim drzwi, a on niepewnie podszedł do materaca znajdującego się w rogu pokoju. Usiadł na nim, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Złapał się dłońmi za głowę, a następnie zacisnął szczękę mocno, aby zza jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Bolał go brzuch – nie miał pojęcia, czy wynikało to ze stresu, czy nieprzyzwyczajenia do tak dużych porcji. Myślał że zaraz zwymiotuje, ale z drugiej strony tak mocno kusiło go pójście do kuchni i poproszenie o dokładkę.

Jedzenie w Tevii skończyło się po około siedemdziesięciu dniach. Przez ostatnie sto pięćdziesiąt ci, którzy chcieli przeżyć, musieli kombinować. Trzeba było odrzucić człowieczeństwo, wyzbyć się uczuć, pozostawić jedynie instynkt przetrwania. Iben zginęła osiemdziesiątego szóstego dnia; Harvi z czasem nauczył się z tego powodu cieszyć. Nie wiedział, w jaki sposób zmarła jego siostra. Pewnej nocy Iben po prostu wyszła i już nie wróciła. Z pewnością została zamordowana, jednak Harvi nie wiedział, w jaki sposób i z jaką dozą brutalności.

Mimo to się cieszył. Iben umarła, zanim wszystko zdążyło pogorszyć się jeszcze bardziej.

Harvi położył się na materacu pod kocem, gdy zauważył, jak bardzo drży jego ciało. Nie płakał, nie był właściwie pewien, czy jeszcze kiedyś okaże się zdolny do normalnego płaczu. Nawet przywołanie w głowie obrazu Iben sprawiło jedynie, że zaczął odczuwać ulgę.

Może powinien zacząć traktować dzień zdobycia Tevii jako wybawienie? W końcu, jakby na to nie patrzeć, żołnierze naprawdę pomogli teviańczykom; uratowali ich przed nimi samymi, pomogli zginąć tym, którzy zbyt kurczowo trzymali się życia.

Harvi ponownie zaczął drżeć. Bolała go głowa, w dalszym ciągu chciało mu się wymiotować, a wielkie poczucie zimna dopadło go w jednej chwili. Rozejrzał się po pomieszczeniu w celu znalezienia czegoś, czym mógłby się okryć, ale nie było tu niczego poza drewnianym biurkiem oraz narzędziami leżącymi w przeciwnym rogu.

Mógł wstać i poszukać Maki, ale zrobiło mu się naprawdę słabo. Zmęczenie poprzednich czterech dni – albo dwustu, zależy, jak patrzeć – zwaliło go z nóg.

Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, ale w pewnej chwili usłyszał skrzypienie drzwi. Normalnie podniósłby się jak oparzony, złapał za leżący nieopodal scyzoryk i stanął w gotowości do walki, jednak teraz sił starczyło mu tylko na otworzenie oczu.

Minęła chwila, zanim zdążył przyzwyczaić się do jasnego światła.

– Cześć, Harvi – powiedziała dziewczyna, usiadłszy obok materaca, na którym leżał. Nie przypominała wyglądem ani Maki, ani Asahiego. Była drobniejsza i mniej opalona, co oczywiste, ponieważ nie spędzała całych dni na roli, a w zielarni albo szpitalu, gdzie przecież szkoliła się na medyczkę. Była również młoda. Mogła mieć siedemnaście lat, niemal tyle, ile Iben w dniu, gdy umarła. – Jestem Kei. Podobno nie zareagowałeś zbyt entuzjastycznie na propozycję pomocy z mojej strony, chociaż nie wyglądasz na najbardziej zdrową osobę.

Harvi drżał z zimna owinięty po brodę kocem.

– Chyba się pochorowałem – wymamrotał.

– Zgaduję, że krew na twoich ubraniach miała coś wspólnego z tą chorobą?

Nie odpowiedział. Jeśli Kei naprawdę znała się na medycynie, nie umknąłby jej fakt dziwnie zabliźnionej rany.

– Okej – westchnęła Kei. – Domyślam się, że za twoim stanem znajduje się coś, co bardzo chciałbyś ukryć. Uszanuję to. Nie będę zadawać zbędnych pytań. Po prostu pozwól mi sobie pomóc. Widzę, że cały drżysz. Maki powiedziała, że zamierzasz dotrzeć do Rajkara. Im szybciej wyzdrowiejesz, tym szybciej ci się uda. To jak?

Harvi nie zaufał Maki, mimo że zaoferowała mu dom. Nie zaufał nawet Asahiemu, mimo że pozwolił mu zjeść tyle porcji, ile chciał. W oczach Kei czaiła się prawdomówność oraz spokój, a jednak Harvi spuścił wzrok. Już nigdy chyba miał nikomu nie zaufać.

– Wiesz co? – zagadnęła Kei ze spokojem w głosie, jakiego Harvi nie słyszał od dawna. – Sześć lat temu zaniemówiłam na pół roku. Nie potrafiłam pogodzić się z wojną ani tym, że mama oddała życie za mnie oraz moją młodszą siostrę, Eri, która miała wtedy zaledwie dwa latka. Nasza wieś spłonęła niemal doszczętnie. Straciliśmy większość plonów, kilka rodzin pozostało bez dachu nad głową, a część po prostu zginęła w ogniu. Maki i tata doznali potwornych oparzeń, ledwo wyszli z tego cało – wyznawała Kei stanowczym głosem. Harvi zaczął zastanawiać się, czy i on da radę opowiedzieć kiedyś o własnych przeżyciach w tak opanowany sposób. – Myślę, że to było dla mnie największą traumą. Miałam jedenaście lat, a straciłam dom oraz mamę i zostałam zmuszona do zaopiekowania się dwulatką, rannym tatą i niemal umierającą starszą siostrą.

– Jak dałaś radę im pomóc? – wychrypiał Harvi.

– Rzecz w tym, że nie dałam. Byłam całkowicie załamana. Wyparłam większość wspomnień z tamtych dni, dlatego właściwie nie pamiętam, po ilu dniach do naszej wsi dotarła pomoc z Darkasu. Medyk, u którego odbywam teraz szkolenie, uratował tatę i Maki – powiedziała, uśmiechając się delikatnie na wspomnienie mentora. – Jednak dla mnie to była zbyt wielka trauma. Musiało minąć pół roku, abym cokolwiek powiedziała, dlatego myślę, że w pewnym stopniu rozumiem, co czujesz.

Harvi pokiwał głową.

– Dziękuję – wyszeptał. – Myślę, że przydałaby mi się jednak twoja pomoc.

Tylko umiejętności ukrywania się w cieniu i pozostawania cicho sprawiły, że Harvi nie obudził się z krzykiem, gdy czyjeś silne ręce zaczęły nim potrząsać. Minęła chwila, zanim jego mętny, schorowany wzrok przyzwyczaił się do półciemności pomieszczenia i natrafił na twarz Asahiego. Przyzwyczajenie nakazało Harviemu wyrwanie się z uścisku i sięgnięcie po scyzoryk, jednak Asahi w porę zdążył wypalić:

– Spokojnie. Chcę tylko pomóc. Wiem, że nie zamierzasz powiedzieć, skąd pochodzisz ani co ci się przytrafiło, ale przed chwilą pewien żołnierz dotarł do naszej wsi. Chodzi od domu do domu, jakby kogoś szukał. Pod łóżkiem w pokoju moich córek znajduje się skrytka; jest niewielka, ale zbudowana tak, aby pomieścić co najmniej trzy osoby. Zaprowadzę cię do niej, jeśli tylko chcesz.

Strach ścisnął gardło Harviego.

– Ja...

Harvi nie ufał tej rodzinie. Przecież równie dobrze Asahi mógł zawrzeć z tym żołnierzem jakąś umowę. Zapewne ustalili, że Asahi zamknie Harviego w miejscu jak to, o którym mężczyzna właśnie opowiadał, a żołnierz sowicie mu to wynagrodzi.

– Harvi! – powiedział Asahi donośnie, jednak cicho; jakby chciał krzyknąć, ale bardzo obawiał się, że zostanie usłyszany. – Powiedz mi, co mam przekazać temu żołnierzowi, gdy zaraz zapuka do naszych drzwi.

– Ja... Powiedz mu...

Nie dokończył. Pukanie poniosło się po domu.

Przerażenie, jakie zawitało na twarzy Harviego, musiało być dla Asahiego wystarczającą odpowiedzią, ponieważ bez słowa pomógł mu wstać, a następnie przejść do pokoju obok. Maki właśnie odsuwała łóżko, a Kei pokazała bez słowa dłońmi, że pójdzie otworzyć drzwi. Na materacu po przeciwnej stronie pokoju siedziała skulona dziewczynka. Musiała być Eri, najmłodszą córką Asahiego, o której istnieniu Harvi dowiedział się dopiero od Kei.

Zanim Harvi zdążył się obejrzeć, leżał na plecach pod podłogą, a przed oczami miał jedynie ciemność. Wspomnienia z dawnego życia, gdy wielokrotnie musiał chować się przed teviańczykami w podobny sposób, dopadły go w jednej chwili, jednak prędko zostały stłamszone przez donośny głos żołnierza.

„To on!" – pomyślał Harvi.

– Muszę dokonać przeszukania tego domu – oświadczył Vastradczyk stanowczym głosem, którego Harvi nie potrafiłby zapomnieć, nieważne jak bardzo by się starał.

Kroki rozbrzmiały w skrytce Harviego, odbijając się od tych niewielkich ścianek pokrytych drewnem.

– Z jakiej racji? – warknęła Maki dość niewyraźnie, dlatego Harvi dopiero po chwili zrozumiał sens jej pytania.

Odpowiedzią ze strony żołnierza była cisza.

– Przepraszam? – ponowiła Maki. – Z jakiej racji?

– Daj spokój, Maki – westchnął Asahi. – Pozwól mu wykonać swoją pracę.

Odpowiedź okazała się na tyle niewyraźna, że nie dotarła do uszu Harviego. Jedynymi odgłosami, jakie zaczęły do niego dobiegać, okazały się kroki, przesuwanie mebli, ciche rozkazy ze strony żołnierza oraz jego własne bicie serca. Nie miał pojęcia, ile to trwało. Gdy rozpoczęło się przeszukiwanie pokoju należącego do dziewczyn, myślał, że oszaleje.

Podjęcie decyzji odnoście tego, że będzie żył i nie spróbuje odebrać sobie życia, tak naprawdę zajęło mu kilka dni. Bez przerwy myślał o tym, czy warto; czy nie lepiej wyszedłby na poddaniu się i odpuszczeniu dalszej walki. Miał dość. Nie myślał o niczym innym, jak o tym, że zwyczajnie miał dość. Nie chciał budzić się, być sobą ani trwać we własnej głowie, skazany na wspomnienia, ale później przypominał sobie o wszystkim, co zrobił, aby przetrwać. Myślał o ludziach, których zabił oraz tych, których okradł, pośrednio skazawszy ich na śmierć, i nie potrafił wyprzeć z głowy wizji zemsty.

Podjął decyzję. Musiał żyć. Żołnierz nie mógł odebrać mu przeznaczenia.

Przełknął ślinę, gdy kroki poniosły się po domu, a wszyscy opuścili pokój sióstr. Wymacał w kieszeni płaszcza, w którym spał, scyzoryk i mocno zacisnął na nim palce.

Samotne pojawienie się tego żołnierza oznaczało, że nie powiedział nikomu o Harvim. Zapewne popełnił wielkie wykroczenie, wypuściwszy teviańczyka żywego, i wreszcie, opamiętawszy się, zaczął ścigać go na własną rękę.

Harvi podniósł klapkę najwyżej, jak mógł i uniósł się do siadu. Wyczołgał się na podłogę, uważając na głowę, a następnie wypełzł spod łóżka.

Ukucnął na środku pomieszczenia ze scyzorykiem w dłoni, a silny wiatr poderwał firanki do szalonego tańca. Włosy Harviego uniosły się do góry, a on sam niemal przewrócił się z klęczek. Jakiś niewielki przedmiot spadł na ziemię.

– Co to było? – usłyszał pytanie żołnierza.

Kei w jednej chwili znalazła się w pomieszczeniu. Spojrzała Harviemu prosto w oczu, jednak w żaden sposób nie dała czegoś po sobie poznać. Otworzyła drzwi szafy, do której Harvi doskoczył w ciągu sekundy, a następnie podniosła z ziemi kawałek szkła.

Żołnierz i Asahi pojawili się na progu, a Kei – jak gdyby nigdy nic – pokazała im potłuczone fragmenty.

– Nasze okno wypada czasem z zawiasów – oświadczyła.

Harvi stał i słuchał, całkowicie oniemiały.

Ta rodzina właśnie uratowała mu życie po raz czwarty. Nie sprzedała go żołnierzowi. Nie poprosiła o nic w zamian. Nie zadawała obciążających pytań.

Harvi myślał, że już nigdy więcej nie zapłacze. Był przekonany, że miniony rok uodpornił go na cierpienie. Sądził, iż łzy skończyły mu się w Tevii wraz z trzęsieniem ziemi, śmiercią mamy oraz podbiciem miasta.

A jednak stojąc w szafie, zapłakał, choć powód tych łez pozostał dla niego nieznany.

Niedługo później żołnierz opuścił dom.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top