Rozdział 6
19 Fē 266 rok
Po Redukcji
Rajkaro, Kalhela
Norin obudził głośny łoskot.
Wyprostowała się jak oparzona i jęknęła pod nosem, gdy przez plecy przemknął jej nieprzyjemny, kłujący ból.
– Ah. – Zazgrzytała zębami i ze zdziwieniem odkryła, iż wciąż znajdowała się na kanapie w mieszkaniu Linvików. Musiała zasnąć podczas rozmowy z Alarikiem, ponieważ leżała okryta kocem, którym z pewnością sama się nie przykryła.
Przetarła twarz dłonią, a usłyszawszy cichy syk, rozejrzała się po pomieszczeniu.
Mikel siedział na podłodze przy wejściu do kuchni rozłożony w dziwnej pozycji. Jego opatrunek na głowie przesiąkł krwią oraz mazią, którą Dekka nałożyła mu na zszytą ranę, a jasne włosy opadły na czoło, przysłaniając większość twarzy.
– Co robisz? – rzucił Alarik do brata, zaalarmowany hukiem. Wszedł do salonu, w którym siedziała Norin, a następnie stanął przed wejściem do kuchni i podszedł do Mikela. – Miałeś nie wstawać.
Norin dźwignęła się z kanapy i stanęła obok Alarika.
– Potwierdzam: miałeś nie wstawać – przypomniała przyjacielowi.
Mikel nie ruszył się ani o krok. Uniósł głowę do góry, zaczesał włosy do tyłu i specjalnie zaprzestał jakiejkolwiek próby dźwignięcia się na nogi.
– Przecież nie stoję – bąknął pod nosem.
Alarik niewyspany zamrugał kilkakrotnie. Norin parsknęła rozbawiona.
– Zakręciło ci się w głowie? – zapytała.
– A dlaczego by miało?
– Bo na dworze jest jeszcze ciemno, a ty siedzisz na podłodze w kuchni? – drążyła.
Mikel ściągnął brwi, powiódł wzrokiem za okno, a następnie popatrzył na Norin tak, jakby powiedziała właśnie najgłupszą rzecz na świecie.
– Słońce już wschodzi, nie widzisz?
Alarik westchnął, Norin pokręciła tylko głową.
– Wschodzi – przyznał nietęgo Alarik. – Ale ty w dalszym ciągu siedzisz na podłodze.
– Tak – odpadł Mikel z uśmiechem na twarzy.
Alarik westchnął przeciągle. Norin już jakiś czas temu zauważyła, że coraz rzadziej starczało mu cierpliwości na brata, dlatego sama zrobiła krok w kierunku Mikela.
– Potrzebujesz może pomocy? – zapytała.
Mikel pospiesznie pokręcił głową, a następnie wreszcie spróbował się podnieść. Zacisnął szczękę, napiął wszystkie mięśnie i podparty o ścianę stanął na nogi.
Od zawsze uwielbiał udowadniać, że potrafił być samowystarczalny. Norin wiedziała, że Alarik miał tego potwornie dość, jednak ona sama doskonale rozumiała tę potrzebę niepolegania na innych i niemartwienia kogokolwiek.
– Pójdź się położyć – polecił Alarik.
Mikel niezadowolony zazgrzytał zębami. Norin pomyślała, że pewnie pragnął udać się do Sorena, aby sprawdzić stan Kirsten. Zapewne liczył, iż pokaże Norin oraz Alarikowi, że czuje się dobrze, a oni pozwolą mu na wyjście.
– Nic mi nie jest – powiedział Mikel.
– Nie byłeś w stanie przejść samemu do kuchni, więc nawet nie myśl, że uda ci się dostać do drugiej części miasta – stwierdził Alarik, gdy uświadomił sobie to samo, co Norin.
Mikel oparł się o ścianę, skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał gdzieś w bok.
– Nie wiem, o czym mówicie – odparł naburmuszony. – Chciałem tylko coś zjeść.
– Więc weź coś i wracaj do łóżka – polecił Alarik. – Sami pójdziemy do Sorena.
Mikel wybełkotał pod nosem kilka uwag, a następnie powoli podszedł do szafek kuchennych. Niezdecydowany szperał w nich przez dłuższą chwilę.
– Znowu nic nie ma – westchnął, drugi raz otworzywszy tę samą szufladę.
Alarik stanął obok brata wpatrującego się w półkę z jedzeniem. Norin pomyślała, że Mikel był jedyną osobą, która podczas jakiejkolwiek fali głodu mogła wybrzydzać.
– Przecież jest. – Alarik wskazał palcem produkty. – Patrzysz na to.
Mikel kolejny raz zamknął szafkę.
– Nie ma.
Alarik westchnął rozdrażniony, a Norin pozostała cicho. Nagle ochota, aby udać się do Sorena, osłabła. Przez całą noc mogła mieć nadzieję, że Kirsten miała się dobrze, jednak zaraz rzeczywistość mogła skorygować jej pragnienie.
Na samą myśl, iż Kirsten nie dała radę przeżyć, zrobiło jej się słabo.
– Nie denerwuj mnie już – warknięcie Alarika otrzeźwiło Norin. – Idź spać. Pójdziemy do Sorena i kupimy ci po drodze wszystkie potrzebne medykamenty.
Mikel milczał przez dłuższy moment.
– Dobra – zgodził się niechętnie. – Tylko wróćcie szybko.
Norin pokiwała głową.
– Jasne.
Mikel rzeczywiście udał się do pokoju, w którym z powrotem legł łóżku, a Alarik spojrzał na Norin.
– A ty jak się czujesz?
– Dobrze – odparła zgodnie z prawdą. Ból zszytej rany nie okazał się najsilniejszy. Czuła mieszankę dziwnego pieczenia oraz rwania, jednak mogła spróbować o niej zapomnieć. – A ty?
Alarik wzruszył ramionami.
– Zależy – odpowiedział po cichu. – Dlatego powinniśmy zacząć się już zbierać.
Przeszli do sypialni, którą Alarik dzielił w dzieciństwie z Mikelem. Była niewielka i w kiepskim stanie. Ciemno-drewniana szafa stała przy drzwiach, obok biurka, a po drugiej stronie znajdowało się łóżko. Gdy Alarik pociągnął ostrożnie za gałkę szafy, Norin oparła się barkiem o ścianę. Mieszkanie Linvików było dość niewielkie, ale z całą pewnością odpowiednie dla dwóch osób. Lokum Norin znajdowało się w tym samym miejscu dokładnie jedno piętro wyżej. Rozkład pomieszczeń mieli niemal identyczny, a widok zza okien prezentował się tak samo.
Na koniec Alarik zgarnął z salonu całkiem sporą sumę pieniędzy, która miała wystarczyć na wszystkie medykamenty oraz maści, a następnie zerknął do pokoju Mikela.
– Czy jeśli kolejny raz poproszę, abyś nie wstawał, to zostaniesz w łóżku, czy pójdziesz do Kirsten, pracy, Sorena, lasu, albo nie wiadomo gdzie jeszcze? – zapytał.
Norin nie widziała w tych ciemnościach i z takiej odległości twarzy Mikela dokładnie, ale mogłaby przysiąc, iż wywrócił oczami.
– Zostanę – westchnął.
– Świetnie – skwitował Alarik.
– Gratulację – dodała Norin. – Tak trzymaj.
Już w następnej chwili opuścili mieszkanie oraz sam budynek. W pierwszej kolejności zamierzali udać się do Sorena, ponieważ blok Kirsten z pewnością rozleciał się w wyniku wybuchu.
Norin nie potrafiła uspokoić czyhającej nieopodal paniki oraz myśli, które bez przerwy kierowały się w stronę Kirsten.
Początkowo ulice, którymi przechodzili, były zupełnie puste, jednak im bardziej zagłębiali się do miasta, tym więcej ludzi mijali. Norin rzucała im długie, uważne spojrzenia i coraz bardziej zaczynała żałować, że pewnego dnia nie zgodziła się po prostu na plan Alarika oraz ucieczkę statkiem.
Na twarzy każdego przechodniego dostrzegała rozpacz, pustkę oraz strach. Nie chciała na nikogo już dłużej patrzeć. Spuściła wzrok, zgarbiła się odrobinę i przyśpieszyła kroku. Miała świadomość, jak potwornie musiało wyglądać miasto oraz jak wielu ludzi zginęło. Wiedziała, do czego doprowadził wybuch. Spoglądała wczoraj przez moment na tamtą część Rajkara ze wzgórza. Wyłapywała wszystkie szczegóły. Słyszała wrzaski, huki, lamenty i bardzo nienawidziła się za fakt, że nie zeszła na dół i nie pomogła rannym. Powinna to zrobić. Była Strzelczynią, a jak przystało na Strzelczynię, miała dbać o Kalhelę i chronić ją przed wrogiem.
Była nią jednak chyba tylko z nazwy.
W drodze do domu Sorena spoglądała w chodnik. Nawet on nie wyglądał dobrze. W wielu miejscach dostrzegała krew. Mijała kamienie, cegły, większe odłamki oraz skrawki ubrań bądź butów. Nie potrafiła podnieść wzroku.
Pod kamienicę Sorena dotarli, nie spojrzawszy wprost przed siebie. Dopiero zatrzymawszy się przed odpowiednimi drzwiami, podnieśli głowy do góry. Nie potrafili obejrzeć się do tyłu. Weszli do budynku i od razu pognali schodami na trzecie piętro. Norin zapukała do odpowiednich drzwi.
Stres pożarł ją w całości, jeszcze zanim zdążyła minąć sekunda. Wzięła głęboki wdech – Alarik chyba uczynił to samo. Nie usłyszała po drugiej stronie żadnych kroków ani głośnego krzyku Sorena, który wskazywałby na to, że w mieszkaniu faktycznie ktoś się znajdował.
Zaatakowała ich cisza; długa, przeciągła i niezwykle stresująca.
Minęła chwila, potem druga, trzecia i następna, a drzwi pozostały zamknięte. Panika rozdarła Norin od środka.
– Szpital? – zapytała.
Alarik nie wahał się z odpowiedzią. Norin mogłaby przysiąc, iż przeczuwał, że właśnie tam skończą.
– Tak.
Zbiegli po schodach w milczeniu, a samą drogę do szpitala pokonali pośród ciężkich, obciążających myśli, od których żadne z nich nie potrafiło się uwolnić.
Gdy znaleźli się pod odpowiednim budynkiem, gwałtownie przystanęli. Kilku Regeneratów w brązowych uniformach stało przy wejściu albo po równoległej stronie ulicy. Pilnowali szpitala, co bardzo zadziwiło Norin. To żołnierze byli od tego, aby dbać o porządek w mieście – nie Regeneraci.
Niedługo po rozpoczęciu okupacji Rada stworzyła Kodeks pełen zasad, które miały ułatwić relacje między Vastradą a Kalhelą. Na jego podstawie powołano Regeneratów – oddział stworzony z Kalhelczyków, którzy mieli stać na straży prawa oraz upewniać się, iż żołnierze nie nadużywali władzy i postępowali zgodnie z zasadami. Ich zawód brzmiał w miarę szlachetnie, przynajmniej początkowo, póki czas nie zweryfikował rzeczywistości i nie okazało się, iż Regeneratami zostawali w większości przekupnicy, których wcale nie obchodził los Kalhelczyków.
Alarik spuścił wzrok i ruszył do przodu.
– Chodźmy – mruknął. Zapewne miał nadzieję nie dojrzeć wśród Regeneratów swojego ojca.
Po wejściu do szpitala Norin omal nie przystanęła. Wielu rannych leżało na ziemi. Część z nich miała przywilej położyć się na kocu albo dostać coś miękkiego pod głowę, jednak dla kilku z nich niczego już nie starczyło.
Norin rozejrzała się powoli.
Podłogę i ściany zdobiły smugi krwi. Zmęczeni medycy lawirowali między pacjentami. Norin zebrało się na wymioty. Wielokrotnie widywała ludzi w złym stanie i już nie raz miała przed oczami zmaltretowane zwłoki, jednak w tym widoku było coś znajomego; sprawił, że Norin ponownie poczuła się jak czternastolatka.
Miała wrażenie, że cofnęła się w czasie o sześć lat. Roztrzęsiona przyglądała się rannym ludziom i nie potrafiła opanować oddechu.
Na początku okupacji rozgrywało się wiele bitew. Przez Kalhelczyków przemawiała determinacja; nikt nie zamierzał poddać się bez walki i ot tak zostawić kraju w rękach Rady. Norin przełknęła ślinę. Ile byli jednak w stanie zdziałać jej rodacy z nożami i łukami w dłoniach przeciw zmilitaryzowanemu państwu walczącemu bronią palną?
Tamtego czasu szpitale wyglądały podobnie.
Alarik również musiał o tym pomyśleć, ponieważ zastygł bez ruchu w przerażeniu.
Norin położyła na jego ramieniu dłoń.
– Chodźmy – powiedziała. – Będzie dobrze.
Alarik pokiwał głową w letargu i ruszył przed siebie. Zdążyli obejść zaledwie jeden korytarz, gdy zaczepił ich około dziesięcioletni chłopiec z notesem w ręce.
– Szukacie kogoś? – zapytał, zadzierając głowę w górę.
– Przyjaciółki. Nazywa się Kirsten Siell.
Chłopiec zaczął wertować kartki. Serce Norin omal nie wyskoczyło w tym czasie z piersi.
– Jak wygląda? – zapytał, nie oderwawszy wzroku od zapisanych stron.
– Całkiem wysoka, brązowo-rudawe włosy mniej więcej tej długości. – Dotknęła dłonią punktu na szyi między uchem a ramieniem. – Ciemne oczy, dwadzieścia jeden lat, trochę piegów.
Chwilę później chłopiec ochoczo pokiwał głową i szeroko się uśmiechnął. To był pierwszy tak szczery uśmiech, jaki Norin zobaczyła od momentu trzęsienia ziemi, i omal się nie rozpłakała.
– Chodźcie za mną – powiedział i zaczął prowadzić ich po labiryncie korytarzy.
Na trzecim piętrze podłogi były tylko trochę mniej oblegane niż na parterze, jednak ilość smug krwi okazała się podobna. Przy wielu rannych klęczeli ich bliscy; był to naprawdę pocieszający widok.
– Kirsten – wyszeptał Alarik pod nosem.
Norin podążyła wzrokiem za spojrzeniem przyjaciela i nawet nie zarejestrowała momentu, w którym puściła się biegiem. Kirsten leżała na samym końcu głównego korytarza tuż pod oknem. Soren siedział oparty o ścianę obok głowy przyjaciółki. Trzymał w dłoniach grubą, zniszczoną książkę, jednak sprawiał wrażenie zbyt niewyspanego, aby Norin faktycznie pomyślała, iż czytał.
– Kirsten! – krzyknęła Norin, nie zważając na innych. – Żyjesz!
Kirsten udała niedowierzanie.
– Co ty gadasz?! – zapytała niemal autentycznie zdziwiona. – O, Alarik. Jak leci?
– Dobrze – odpowiedział. – Z pewnością lepiej niż u ciebie.
Norin uklęknęła obok Sorena, a Alarik prędko poszedł w jej ślady. Cała głowa Kirsten została opatrzona świeżym, białym bandażem, którego nie zabrudziła jeszcze krew. Strzelczyni leżała przykryta płaszczem Sorena ponad kolanami, dlatego Norin nie potrafiła stwierdzić na pierwszy rzut oka, ile jej dolegało.
– Haha, widzę, że humor ci dopisuje – rzuciła Kirsten, w dalszym ciągu patrząc na Alarika. – A jak twój brat? Z pewnością zachwycony, że zostawiliście go samego.
Alarik parsknął.
– Oj tak, tryskał radością przez cały ranek.
Norin popatrzyła na Sorena, a później z powrotem na Kirsten.
– Zamierzacie powiedzieć w końcu, co się stało?
Kirsten westchnęła.
– Nie mam pojęcia. Pamiętam tylko, że się z wami pożegnałam oraz że chwilę później coś potwornie huknęło i rzuciło mną w tył – wyznała. – Byłam przy tym nowym sklepie z meblami, a eksplozja dobiegła chyba z budynku trzydzieści sześć albo trzydzieści siedem.
– Ze zwykłego budynku mieszkalnego? – zapytała Norin.
Kirsten nieznacznie i bardzo powoli pokiwała głową.
– Na to wygląda.
– Jak twój blok? – zapytał Alarik.
Soren pokręcił głową i po raz pierwszy wtrącił się do dyskusji.
– Z tego, co widziałem, wydaje mi się, że budynek Kirsten jest jednym z pięciu-sześciu, które rozleciały się całkowicie.
Norin gwałtownie wciągnęła powietrze, a następnie popatrzyła na Kirsten, która od najmłodszych lat chowała za uśmiechem całe zło, które ją spotykało.
Nie zapytała, jak się czuje, ponieważ Kirsten w tych kwestiach rzadko kiedy była szczera. Położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki, aby przypomnieć jej, że wciąż miała wśród siebie ludzi, na których mogła liczyć.
Odkąd Kalhela stała się państwem niecałe trzysta lat temu, wszystkie budynki projektowano i stawiano w podobny sposób. W pomieszczeniach pod powierzchnią ziemi tworzono pokoje wspólne, w których mieszkańcy mogli przesiadywać razem. Zwykle po prostu tam rozmawiano, grywano w gry, ale czasami urządzano także przyjęcia z różnych okazji; wówczas wszyscy schodzili na dół i do późna świętowali we wspólnym gronie.
Kirsten uśmiechnęła się, mimo strat, jakie właśnie poniosła.
– Nawet nie próbujcie postawić się na moim miejscu, bo to nic nie da. Kochałam tych ludzi, jednak nie łączyło mnie z nimi to, co was z waszymi sąsiadami – powiedziała, zwracając się do Norin i Alarika. – Mieszkałam tam niecały rok. Nie zdążyłam ich zbyt dobrze poznać.
Wesołe usposobienie Kirsten zjednywało sobie ludzi bez problemu i to w niezwykle krótkim czasie, dlatego Norin wiedziała, że przyjaciółka kłamała.
– Rodzina cię już odwiedziła? – zapytał Alarik.
– Jeszcze nie – rzuciła Kirsten lekko. – Ale na pewno niedługo się pokażą. Tak to już jest, jak mieszka się na suburbiach. Wy, miastowi, nigdy tego nie zrozumiecie.
Norin jeszcze raz obejrzała Kirsten od góry do dołu.
– Co właściwie ci dolega?
– Chyba nic takiego. Wybuch rzucił mną na ścianę jednego budynku, ale tak naprawdę czuję się dobrze – odparła lekko. – Boli mnie co prawda trochę głowa, ale...
Głośne warknięcie Sorena zamknęło Kirsten usta.
– Byłaś całkowicie nieprzytomna, gdy cię znalazłem.
– Nie przesadzaj. W końcu się obudziłam.
– Tak, obudziłaś się, po pięciu godzinach – doprecyzował Soren stanowczo.
– E tam – rzuciła Kirsten lekko i spojrzała uspokajająco na Norin oraz Alarika. – Pięć godzin to wcale nie tak długo...
– Nie słuchajcie jej – wtrącił Soren, również spoglądając na Norin i Alarika. – Ten wybuch był potężny. Gdy przechodziłem tamtymi ulicami... – Przełknął ślinę i pokręcił głową. – Nie macie pojęcia, ilu ludzi leżało tam bezwładnie na ziemi. Prawie wszyscy z nich stracili przytomność, a ci, którzy jakoś dali radę ocknąć się w miarę szybko, byli zbyt ogłuszeni wybuchem, aby cokolwiek zrozumieć. No a Kirsten... hm. Z jej uszu leciała krew.
Norin nie odrywała wzroku od Sorena. Strzelec mówił z przejęciem. Zmarnowanie oraz troska, jakie malowały się na jego twarzy, były rzeczywiste; Norin nie miała problemu, aby uwierzyć, iż w przeciągu ostatnich dwóch lat stali się dla Sorena wszystkim.
– Jak to? – zapytał zszokowany Alarik.
– Gdy Kirsten była nieprzytomna, znalazłem w szpitalnej bibliotece książkę, która miała rozdział na ten temat. Dowiedziałem się, że spowodowała to po prostu głośność wybuchu.
– Oh. – Norin ponownie spojrzała na Kirsten. – Bolą cię uszy?
– Nie... tylko właściwie to strasznie mi w nich szumi – wyznała Strzelczyni. – I czuję się, jakbym oberwała bardzo mocno w głowę.
– I chyba jeszcze nie najlepiej słyszysz, prawda? – wtrącił Soren.
– A tak! Ale kto powiedział, że to źle? Czasami nadajecie naprawdę za głośno.
Norin roześmiała się pod nosem. Zamartwiała się całą noc. Przez kilka godzin nie potrafiła wyrzucić z głowy obrazu Kirsten zakopanej pod gruzem. Bez ustanku zastanawiała się, czy da radę pozostać wierna Strzelcom, jeśli znów straci przyjaciółkę z drużyny. Umierała z nerwów. Tymczasem Kirsten żartowała i uśmiechała się w najlepsze.
– Jesteś nienormalna – zawyrokowała z przekonaniem.
– Dziękuję – odpowiedziała Kirsten. – A jak jest z wami dokładnie? Norin, twój tata ma się dobrze?
– Tak. Wszyscy z naszego bloku przeżyli. Praktycznie nikt nie jest ranny.
Kirsten się uśmiechnęła, jednak nic nie odpowiedziała. Uchyliła lekko usta i wbiła wzrok w punkt wysoko nad głową Alarika. Norin odwróciła się i zauważyła stojącego nieopodal starszego mężczyznę, który bez wątpienia zmierzał w ich kierunku.
– Przepraszam, przysłuchiwałem się waszej rozmowie – wyznał z trudem, spoglądając centralnie na Kirsten. Sposób, w jaki mówił, nie pozostawiał wątpliwości, iż poprzednia noc była dla niego szczególnie trudna. – Jesteś z tamtych okolic, prawda?
Kirsten dźwignęła się do siadu. Oparła się plecami o ścianę obok Sorena i pokiwała głową.
– Tak. Mieszkałam w budynku dwadzieścia dziewięć.
– Ja w trzydziestym trzecim – przyznał. – Ale w trakcie wybuchu byliśmy z żoną u znajomych w dzielnicy na obrzeżach.
– Ika makari der riju – odparła Kirsten, składając dawno-kalhelską modlitwę za zmarłych.
Więc niech dalej świecą jasno.
– Akari Isar. – Mężczyzna pokiwał głową z wdzięcznością. Ależ będą. – Jesteś ciekawa, co się tam wydarzyło?
– Tak. – To słowo aż wypłynęło z ust Kirsten, jakby Strzelczyni nie myślała o niczym innym. – Wiesz?
– Nie na pewno. Po prostu... błąkam się po tym szpitalu przez całą noc. Liczę... że moje dzieci tu trafiły. – Przełknął ślinę. – W każdym razie rozmawiałem z wieloma osobami. Jedna kobieta z budynku trzydziestego szóstego twierdzi, że wybuch mógł zostać spowodowany przez kilku jej sąsiadów. Podobno zamienili swoje mieszkanie w laboratorium, aby udostępnić je Vastradczykom, którzy pracowali nad materiałami wybuchowymi.
Soren zmarszczył brwi, ewidentnie zaciekawiony.
– Niestety, ale to może być prawda – powiedział zamyślony.
Norin spojrzała na niego. Soren zajmował się chemią, odkąd skończył trzynaście lat. Był w tej dziedzinie prawdziwym geniuszem. Norin zaufałaby mu bez głębszego zastanowienia, jeśli chodziłoby o jakiekolwiek sprawy związane z bombami, wybuchami i dziwnymi substancjami.
– Dlaczego tak myślisz? – postawiła pytanie.
– Już od pewnego czasu słyszę o domowych pracowniach, w których niedocenieni Vastradczycy próbują na coś zasłużyć. Z reguły są to młodzi ludzie, którzy dopiero co przyjechali z Vastrady i nie dostali zatrudnienia w laboratorium.
– Znasz się na temacie – stwierdził mężczyzna, a Soren pokiwał głową.
– Zajmuję się farmakologią, a kilka lat temu pracowałem w laboratorium.
– Przepraszam – wtrąciła Kirsten. – Ta kobieta, która powiedziała ci o laboratorium. Zapytałeś ją o imię?
Norin popatrzyła na Kirsten ostrożnie. Gdyby spojrzenia mogły mówić, oczy Norin powiedziałyby, iż zemsta wcale nie była najlepszym rozwiązaniem, o czym zdążyły się już kiedyś przekonać.
– Dlaczego chcesz to wiedzieć?
– Chciałabym zapytać ją o ludzi, którzy zdecydowali się stworzyć w mieszkaniu coś tak nieodpowiedniego i strasznego.
„Nie, Kirsten, wcale tego nie chcesz" – zamierzała powiedzieć Norin, ale w jej sercu pojawiło się podobne pragnienie. Nie potrafiła użyć zdrowego rozsądku i przypomnieć przyjaciółce o obietnicy, jaką złożyły sobie po śmierci Reiki.
– Zapytałem – odpowiedział mężczyzna. – Nazywa się Anki Kimika.
Kirsten uśmiechnęła się z wdzięcznością, a w głowie Norin ukształtowało się wspomnienie zemsty, która zawładnęła Kirsten w przeszłości; Norin ujrzała oczyma wyobraźni zakrwawione mundury i bezwładne ciała.
– Dziękuję – powiedziała Kirsten.
– Będę się już zbierał – oświadczył nieznajomy mężczyzna. – Muszę wrócić do poszukiwania dzieci.
– Manamant – wtrącił Soren.
Powodzenia.
Niech los stanie po twojej stronie.
Aby szczęście się do ciebie uśmiechnęło.
To słowo miało wiele znaczeń. Norin sama używała go, odkąd sześć lat temu wszystkie typowo kalhelskie powiedzenia zaczęły stawać się popularne i coraz częściej wplatane w język Ludzi Zachodu.
– Dziękuję – odpowiedział, skinął każdemu z nich głową, i odszedł.
– Ja też powinienem się już zbierać – rzucił Alarik, spoglądając za oddalającym się mężczyzną. – Obiecałem Mikelowi, że wrócimy jak najszybciej. Nie chcę, żeby się martwił.
– Jasne, jasne – westchnęła Kirsten. – Po prostu przyznaj, że masz mnie już dość.
– Niech ci będzie.
– Też pójdę – wtrąciła Norin. – Chciałabym dowiedzieć się czegoś o mamie.
– Manamant – powtórzył Soren.
W drodze powrotnej do wyjścia ze szpitala Norin przyglądała się rannym. Z jednej strony obawiała się spotkania tu bliskiej osoby, a z drugiej całkowicie tego pragnęła – wolała na własne oczy zobaczyć ranną mamę, niż bez przerwy zastanawiać się, czy Karsei dała radę przeżyć.
Głośny płacz dobiegł do jej uszu, gdy dotarli na najniższe piętro.
– Myślisz, że Kirsten spróbuje zemścić się na ludziach, którzy pracowali przy tym laboratorium? – zapytała Alarika po wyjściu ze szpitala.
– Nie wydaje mi się – odparł Alarik, rozglądając się po rynku. – Mam wrażenie, że może nie zdążyć. Ktoś zapewne spróbuje ją uprzedzić.
Norin nie była co do tego taka przekonana.
– Myślisz? Podczas wybuchu było naprawdę późno. Większość ludzi znajdowała się już w mieszkaniach. Mało kto o tej porze przebywa poza domem. Ci, którzy mogliby pragnąć zemsty, też już nie żyją.
Alarik mruknął pod nosem niewyraźną odpowiedź, a Norin musiała wziąć głęboki wdech. W drodze do mieszkania Sorena oraz szpitala była zbyt przestraszona, żeby się rozglądać. Wtedy uporczywie spoglądała pod nogi. Teraz nie potrafiła odwrócić wzroku od pęknięć w budynkach, leżących gdzieniegdzie szkieł oraz dachówek i zakrwawionych chodników.
Przełknęła ślinę.
– Wydaje mi się, że dłużej tak nie pociągniemy – wymamrotała. – Kalhela chyba jednak nie będzie w stanie dalej przystawać na okupację. W końcu się zbuntuje.
– Co zrobisz, jeśli ludzie faktycznie zaczną walczyć? – zapytał nieśmiało Alarik.
Norin miała siedem lat, gdy trafiła do Rajkara. Nie posiadała z tamtego czasu wielu wspomnień, jednakże pierwsze dni, jakie spędziła w stolicy Kalheli, wyryły się w jej umyśle wyraźniej niż cokolwiek innego. Uwielbiała to miasto. Kochała jego mieszkańców. Obiecała sobie, że zostanie tu na zawsze i odwdzięczy za się wszystko, co dla niej zrobili.
Norin bała się walki, rewolucji oraz powstania, ale jeszcze bardziej bała się porzucenia Kalheli i samego Rajkara. Wiedziała, że nawet w razie najgorszego scenariusza nie da rady uciec.
– Zbuntuję się razem z nimi – wyszeptała.
– Dlaczego? Przecież nie wierzysz w rewolucję. Zależy ci na ludziach. Rebelia zawsze oznacza straty.
– Te straty będą mniejsze, jeśli stworzymy większą armię.
– Hm... – wydukał Alarik bez przekonania.
Norin przełknęła ślinę i uśmiechnęła się smutno. Popatrzyła na Alarika, który z przerażeniem zauważał wszędzie smugi krwi.
– A ty? Co zrobisz?
– To, co wy – odparł bez przekonania i emocji. – Tak jak zawsze.
Kirsten, Soren i Mikel nie potrafili wyobrazić sobie dalszego życia w pokoju z Vastradą. Zrobiliby wszystko, aby przerwać okupację. Wzięliby udział w tworzeniu rebelii bez względu na to, jak małą armią dysponowałaby Kalhela i jak małe szanse miałby ich kraj.
Norin i Alarik byli inni, lecz właśnie jednomyślnie stwierdzili, że również zawalczą.
Prawdopodobnie bez względu na wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top