Rozdział 4
19 Fē 266 rok
Po Redukcji
Rajkaro, Kalhela
Ta noc, choć skąpana w płomieniach, okazała się zadziwiająco chłodna. Alarik drżał z zimna, mimo że owinął się jednym z najgrubszych koców, jakie wyciągnął z szafy. Pozostałe położył przy łóżku rannego brata, który pomimo niskiej temperatury pocił się w przypływach krótkich ocknięć i narzekał na gorąco. Kilka minut temu, gdy Mikel po raz ostatni powrócił na chwilę do rzeczywistości, poprosił o uchylenie okna, jednak ani zmarznięta Norin, ani otulony kocem Alarik nie spełnili jego prośby.
Zajmująca się Mikelem sąsiadka – Dekka Virat – wyraźnie im tego zabroniła. Była medyczką, która pracowała w zawodzie już dobre czterdzieści lat, dlatego nie należało spierać się z nią w kwestii zdrowia.
Siedziała na drewnianym stołku obok leżącego Mikela, sprawiając wrażenie zupełnie spokojnej oraz opanowanej. Co jakiś czas zagajała rozmowę, która szybko zostawała przez Norin i Alarika podłapywana, mimo że dochodziła już druga w nocy, a Norin nie wyglądała najlepiej. Alarik regularnie posyłał przyjaciółce zmartwione spojrzenia, jednak ona za każdym razem posyłała mu delikatny uśmiech i zapewniała, iż czuła się dobrze.
– Mm... – wymsknęło się zza ust Mikela w pewnym momencie. – Oh, Dekka, co robisz?
– Sklejam cię w całość.
Oczy Mikela były półotwarte, lekko zbłąkane; jakby nie wiedziały, gdzie patrzeć ani jak przez dłuższy czas pozostać otwarte.
– Oh – wydukał Strzelec. Jego ręka powędrowała do góry i natrafiła na bandaż przewiązany przez głowę. – Mam tam dalej włosy, prawda?
Norin parsknęła pod nosem. Siedziała na krześle po przeciwnej stronie od łóżka. Jej prawa ręka została opatrzona przez Dekkę już jakiś czas temu i teraz spoczywała nieruchoma na oparciu. Normalnie widok takiej rany wywołałby w Alariku kilka różnych nieprzyjemnych odczuć; zapewne ucisk w brzuchu, w skrajnych przypadkach może nawet odruch wymiotny. W obecnej sytuacji nie przyśpieszył nawet pracy jego serca. To była tylko rana. Głęboka, ale niespecjalnie wielka – nic, czym mógł się przejąć, mając w głowie obraz zniszczonego miasta, krwi, dymu oraz niebiesko-zielonych barw widocznych na zachodzie.
– Oczywiście, że dalej masz włosy – odparła Norin z uśmiechem na ustach. – Tylko... trochę innej długości.
Mikel zdawał się nie usłyszeć Norin. Pokiwał bezmyślnie głową, a następnie zamknął oczy i znów nie było z nim kontaktu.
– Za kilka godzin powinien obudzić się na dobre – oznajmiła Dekka. – Także nie ma powodów do obaw.
„Nie ma powodów do obaw" – powtórzył Alarik w myślach i omal się nie zaśmiał. Słodki czas sielanki pod okupacją Vastrady właśnie minął. Teraz miała rozpocząć się rewolucja, której Kalhelczycy nie mogli wygrać, albo terror, którego nikt nie chciał doświadczyć. Dawno nie posiadli tylu powodów do obaw.
– Dziękujemy – odezwała się Norin. – Jesteś wielka.
Dekka sięgnęła do torby leżącej przy nogach łóżka po ołówek i kawałek kartki.
– Jeśli chodzi o ciebie... – Zgarbiła się nad stołkiem, na którym położyła potrzebne przedmioty. – Zapiszę ci teraz wszystkie kluczowe medykamenty oraz zioła. Mimo że sama rana nie wygląda najlepiej, powinniśmy być dobrej myśli. Nie wydaje mi się, aby jakieś zakażenie miało się tu wdać, jeśli jednak... to wtedy wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– Jasne, dziękuję – odpowiedziała Norin.
Chwilę później Dekka skończyła pisać i wręczyła Norin kartkę.
– To dla ciebie – oznajmiła i zaczęła z powrotem pakować bandaże do swojej torby. – Maści powinny pomóc.
– Dziękuję – powtórzyła Norin.
Dekka przywołała w Alariku wspomnienie mamy, która równie chętnie pomagała ludziom. Ona także żyła nadzieją na lepsze dni, mimo że wcale nie musiała – w końcu umarła sześć lat temu, jeszcze przed czasem, gdy taka nadzieja faktycznie była potrzebna.
Często mówiła mu, aby był dobrej myśli, jednak Alarik nie lubił słyszeć tych słów. Nie wiedział, jak się do nich odnieść, a poza tym miewał wtedy wrażenie, że starano się go usilnie zmienić; że chciano sprawić, aby był tak charyzmatyczny, wygadany i pewny siebie jak brat.
Teraz wiele by oddał, aby ponownie usłyszeć od mamy te słowa.
Te albo jakiekolwiek inne.
– Zapłacimy tak szybko, jak to możliwe – oświadczyła Norin.
Dekka machnęła niedbale dłonią.
– Nie martwcie się tak pieniędzmi – odparła. – Nie będę was pospieszać. Macie tyle czasu, ile potrzebujecie.
– Dziękujemy, naprawdę – wtrącił Alarik. – Musi być pani potwornie zmęczona.
– Mam swoje lata, ale kilku Kalhelczykom z rzędu dam radę jeszcze pomóc – oświadczyła Dekka, dźwignąwszy się z krzesła. – No ale cóż, nie ukrywam, że chętnie bym teraz odpoczęła.
Alarik przeszedł za Dekką przez pomieszczenie i zatrzymał się pod ścianą, tuż obok drzwi. Zlustrował sąsiadkę długim spojrzeniem. Nawet w takiej sytuacji Dekka potrafiła zachować pogodę ducha. Sprawiała wrażenie pewnej, że rano wraz ze wschodem Słońca świat okaże się piękniejszym oraz bezpieczniejszym miejscem, że wraz z odejściem nocy okupacja stanie się jedynie sennym koszmarem.
– Dbajcie o siebie – powiedziała, zacisnąwszy na klamce długie, spierzchnięte palce.
Alarik nie potrafił szczerze odwzajemnić jej uśmiechu. Uniósł kąciki ust do góry lekko na siłę. Podziękował po raz ostatni i zamknął za sąsiadką drzwi. Następnie zmęczony przycisnął czoło do chłodnego, ciemnego drewna i westchnął pod nosem niezwykle zmęczony oraz zrozpaczony.
Vastrada chyba właśnie dokonała niemożliwego. Znalazła sposób, aby wpłynąć na zaklęcie targen rzucone dwieście sześćdziesiąt sześć lat temu i doszczętnie zniszczyć życie wszystkim ludziom zamieszkującym Krainę Ludów Zachodu. Alarik nie potrafił zrozumieć, jak dała radę to uczynić ani dlaczego w ogóle miałaby chcieć tego dokonać.
Gdy cisza stała się dla niego zbyt uciążliwa, przeszedł z powrotem w głąb mieszkania. Mikel leżał na łóżku zupełnie nieruchomo przykryty dwoma kocami. Pustym spojrzeniem wpatrywał się w dach mieszkania, a myślami z pewnością był daleko.
– Oh, znowu się obudziłeś. Przynieść ci coś? – zapytał Alarik, podszedłszy do brata. – Jakieś jedzenie albo coś do picia?
Mikel pokręcił nieznacznie głową.
– Nie – wychrypiał. – Czy Soren i Ki...
– Prześpij się, Mikel – wtrąciła Norin. – Rano wszyscy będziemy czuć się lepiej.
Alarik popatrzył na brata w oczekiwaniu. Mikel uwielbiał udowadniać, że potrafił być samowystarczalny. Od najmłodszych lat nie lubił stosować się do poleceń; przeważnie większość ignorował, słuchał zaledwie kilku.
Z tego powodu w Alarika uderzyło ogromne zdziwienie, gdy Mikel tak po prostu pokiwał głową i zamknął oczy.
Norin dźwignęła się z krzesła. Alarik wziął głęboki wdech. Bezzwłocznie opuścili to pomieszczenie. Zostawili drzwi półotwarte i przeszli do salonu. Panujący tutaj chłód był nieznośny. Po plecach Alarika przeszedł dreszcz.
Strzelec podszedł do okna, przez które wlatywało do środka zimne powietrze. Miało ono swe lata, a Alarik od zawsze uważał, że zostało wykonane z nie największą precyzją. W cieplejsze dni wcale nie zapobiegało nagrzewaniu się wnętrza, a w te chłodniejsze nie chroniło mieszkania od mrozu.
Mimo panującego w salonie chłodu Alarik oparł się barkiem o pomalowaną na jasno ścianę i sięgnął drżącą dłonią po zasłonę. Popatrzył na zewnątrz, a las, który ujrzał, nie potrafił sprawić, że Alarik wyparłby z głowy obraz płonącego miasta.
Chyba jeszcze nigdy tak bardzo Alarik nie pragnął po prostu wypłynąć na morze. Pomyślał, że wystarczyło zebrać prowiant oraz skomponować załogę, która wiedziała, jak zachować się podczas sztormu. Należało przekonać do tego planu Mikela, Kirsten, Sorena oraz Norin i po prostu wypłynąć. Alarik już nigdy więcej nie musiałby zastanawiać się przed snem, czy jego przyjaciele nie sprowadzą na siebie więcej kłopotów. Wreszcie mógłby przespać przynajmniej jedną noc spokojnym snem, który nie zostawałby bezustannie przerywany strachem o przyjaciół, którzy odrobinę zbyt bardzo polubili igrać z własnym życiem.
Wziął głęboki, miarowy wdech. Do jego uszu dobiegła cisza. W mieszkaniu panowało milczenie oraz ciemność. Drzwi do sypialni Mikela – dawnego pokoju ich rodziców – stały otworem, mimo to nie wydobywał się zza nich żaden dźwięk.
Celem życiowym Mikela było przeszkadzanie Vastradzie w każdym możliwym aspekcie. Alarik z kolei nie pragnął niczego więcej poza zdrowymi i żywymi przyjaciółmi. Miał gdzieś Strzelców, ich małostkową walkę o ojczyznę oraz robienie Vastradzie na złość. Dołączył do organizacji, aby pewnego dnia stać się głosem rozsądku, który nie pozwoliłby pójść jego najbliższym na samobójczą misję.
Przetarł twarz dłońmi. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego wszyscy jego przyjaciele tak desperacko trzymali się śmierci.
Okrążył stół i rozsiadł się w fotelu naprzeciw Norin, która zajęła kanapę. Oparł głowę na splecionych dłoniach, czując w żołądku nieprzyjemne skurcze. Cisza i spokój zawsze ułatwiały mu logiczne myślenie i koncentrację, jednak teraz zdawały się wyprowadzać go z równowagi. Ściągnął brwi, ponownie zerkając na przyjaciółkę.
– To był długi dzień... – wymamrotał, chyba bardziej do siebie aniżeli do Norin.
Alarik spojrzał na Strzelczynię spod przymrużonych powiek. Wydawała się zamyślona.
– Inne kraje nie przejdą z tym do porządku dziennego – powiedziała ostatecznie. – Zapewne nie przejmują się tym, że sześć lat temu Vastrada złamała kilka ważnych sojuszy i paktów, ale skutki tego, co zrobiła dzisiaj, obejmą wszystkie państwa w tej Krainie. Ostatnie trzęsienie ziemi nie było na tyle silne, aby zainteresowało kogoś spoza Kalheli, ale to? Jestem pewna, że mieszkańcy Albarezu i Dorthellienu z łatwością je odczuli.
Alarik zapatrzył się na pewien punkt za prawym ramieniem Norin.
– Albarez nie zareaguje, nieważne co Vastrada odważy się zrobić, a na Dorthellienie w dalszym ciągu odbijają się straty poniesione w poprzednich wojnach.
– Więc jak to sobie wyobrażasz? Myślisz, że reszta państw będzie siedzieć bezczynnie w strachu przed powstrzymaniem Vastrady, gdy ta znów zacznie eksperymentować na Korzeniach i spróbuje zwrócić mieszkańcom naszej Krainy dawne umiejętności? Nie będą siedzieć i czekać na coś, co zmieni nasz świat bezpowrotnie, nieważne, jak bardzo Albarezczycy boją się postawić Vastradzie i nieważne ilu Dorthellienów umarło.
Wzrok Alarika z powrotem powędrował na Strzelczynię.
– A jeśli niektórzy pragną tej zmiany? – wyszeptał.
Norin wyglądała na osłupiałą.
– Dlaczego ktokolwiek miałby jej chcieć?
– Aby spróbować ponownie? Umiejętności, jakie posiadali kiedyś ludzie, wcale nie były złe. Wręcz przeciwnie, były dobre. Mogły zapobiegać głodowi, rozwijać gospodarkę...
– Alarik. To nigdy nie były zdolności przeznaczone dla wszystkich. Odpowiedzialność, jaka się z nimi wiązała... – Norin pokręciła głową. – Może Vastrada pragnie wrócić do czasów sprzed Redukcji, ale nie może pragnąć tego również cała Kraina!
– Więc dlaczego Albarez w dalszym ciągu nam nie pomogło? Nasz sojusz był ważny i silny. Poza tym w Albarezie wciąż znajdują się przedstawiciele namawiający tamtejszą Radę do pomocy. Nie odpuszczają przez sześć lat! – doprecyzował Alarik stanowczo, jednak szybko się zreflektował i uspokoił. – Więc dlaczego Albarez tak uparcie nam odmawia? Jest na tyle potężne, że nie musi zbyt bardzo obawiać się Vastrady, więc dlaczego?
Norin pokręciła głową, jakby głucha na słowa, jakie wypowiadał Alarik.
– Redukcja była najlepszym rozwiązaniem. – Norin wyglądała na zmęczoną, mimo to kontynuowała dyskusję. –W ostatnim roku przed Redukcją na świecie rozgrywało się ponad trzydzieści wojen. Ludzie niszczyli przyrodę. Zabijali roślinność. Bez przerwy umierali z głodu.
Alarik chciał powiedzieć, że teraz też trwają wojny, ale nie był to ani odpowiedni czas, ani odpowiednie miejsce. Ponadto wcale nie twierdził, że ktoś powinien przywrócić ludziom dawne zdolności. Po prostu był zdania, iż właśnie tego pragnęły niektóre państwa. Umiejętność wpływania na roślinność, przyspieszania i hamowania jej wzrostu bądź cyklu zakończyłaby trwającą dziesiątki lat falę głodu.
Pokiwał głową, przetarł twarz dłonią i poczuł burczenie w brzuchu.
Naprawdę powinni uciec. W Krainie Artyzmu nie musieliby martwić się o głód ani żadną wojnę. Spotkaliby się tam z rasizmem oraz niestabilną władzą, ale przynajmniej nie byliby narażeni na kolejne trzęsienia ziemi oraz życie pod okiem obcego wojska.
– Naprawdę uważasz, że inne kraje zareagują? – zapytał, po czym ułożył głowę na oparciu siedzenia. Przed wstąpieniem do Strzelców mama Norin zajmowała się kontaktami międzynarodowymi i dbaniem o pokój w Krainie Ludów Zachodu, dlatego Norin wiedziała dużo o polityce.
– To, że Vastrada zaczyna pracować nad Korzeniami i targen, jest informacją, obok której nie można przejść obojętnie – oświadczyła, całkiem pewna swoich słów.
Alarik uśmiechnął się smutno. W rzeczywistości nie był to uśmiech, ponieważ za tym gestem nie kryło się ani jedno pozytywne uczucie, a zwykły pesymizm, który zagłuszył wszelkie wizje dotyczące pomocy innych państw.
W końcu to nie było pierwsze trzęsienie ziemi, jakie spotkało Kalhelę. Gdy Alarik zamknął oczy, ponownie ujrzał obraz znacznie szczęśliwszego i spokojniejszego miasta. Z łatwością potrafił przenieść się wspomnieniami do dawnych czasów, gdy po ulicach Rajkara ludzie przechadzali się rozbawieni, czasami lekko podpici, ale przede wszystkim ze swobodą, której później zostali pozbawieni. Czasami uznawał tę umiejętność za dar, jednak wielokrotnie myślał, że w życiu miłymi wspomnieniami nie było przecież niczego przydatnego. Co zyskiwał, zadręczając się porównywaniem słodkiego dzieciństwa do teraźniejszości skażonej strachem i uciskiem?
„Chyba nic dobrego" – pomyślał, ale i tak pozostawił oczy zamknięte.
Ponownie znalazł się na dziecińcu szkoły, którą aktualnie określiłby mianem ukochanej, jednak wtedy, gdy jeszcze do niej uczęszczał, bez problemu nazwałby znienawidzoną. Mieściła się nieopodal zamieszkałej przez niego, Mikela i Norin okolicy – tuż obok wielkiego lasu, budzącego w dzieciach ich pokroju ogromną ciekawość.
Jak przez mgłę obejrzał się za siebie, gdy Norin złapała go za rękaw.
– Coś się dzieje... – wymamrotała przestraszona.
Nauczyciele przerwali lekcje, nakazując dzieciom udanie się na dziedziniec. Nie wyjaśnili swojej decyzji w żaden sposób i choć na ich twarzach nie dało się dostrzec strachu, Alarik nie pozwolił sobie na uwierzenie, iż wszystko było dobrze. Już jako trzynastolatek miał niezwykle konkretne spojrzenie na świat oraz ludzi; wiedział, że dorośli kłamali jak z nut, rzadko kiedy decydując się na powiedzenie młodszym przynajmniej cienia prawdy.
Pokiwał głową. Spojrzenie Norin na świat również zawierało ogromne pokłady sceptycyzmu.
– To prawda...
– Gdzie Mikel? – zapytała Norin, rozejrzawszy się i nigdzie go nie dostrzegłszy.
Alarik wzruszył ramionami. Mikel rzadko się przejmował. Lubił żyć, nie martwiąc się zupełnie o nic – mimo że była to cecha, którą posiadało wiele dzieci w ich wieku, łatwo irytowała Alarika.
– Uciekł z ostatnich dwóch wykładów.
Jeszcze w tamtym momencie Norin westchnęła zirytowana, a Alarik tylko jej zawtórował. Nie mogli przecież wiedzieć, że największy sojusznik ich państwa właśnie przedzierał się przez kalhelskie lasy w kierunku Korzeni, sukcesywnie zabijając na swojej drodze wszelki opór. Dlaczego mieliby sądzić, że zaledwie mile od miejsca, w którym miło spędzali czas, umierali ich żołnierze? Dotychczasowe życie w Krainie Ludów Zachodu było dla nich niezwykle proste – oboje urodzili się w czasie, kiedy w pobliżu nie panowała żadna wojna, a Kalhela była w stanie wykarmić swoich ukochanych obywateli.
Usiedli na ziemi sami, ponieważ Mikel uciekł, a to on przyciągał do ich grupy inne osoby.
Palce Alarika bawiły się trawą, a on zastanawiał się, jakby to było żyć trzysta lat temu i móc spowodować jej rozkwit, gdy ziemia się zatrzęsła.
Norin szeroko otworzyła oczy.
– To chyba nie... – zaczęła, jednak nie dokończyła, ponieważ chwilę później trzęsienie okazało się silniejsze.
Tamtego dnia doświadczyli go po raz pierwszy. Większość ludzi w Krainie Ludów Zachodu wiedziała o nim niezmiernie dużo, mimo to mało kto faktycznie mógł powiedzieć, że go doświadczył.
Nauczyciele krzyczeli, aby nie panikować i pozostać na swoich miejscach. Alarik słyszał głosy przerażenia, mimo że samo trzęsienie ziemi nie spowodowało wielkich szkód. Trwało raptem minutę, a gdy się skończyło, nie nastała panika – tylko zdezorientowanie.
– Co teraz...? – wyszeptał w przestrzeń.
Norin pokręciła głową. Była równie oszołomiona co reszta. O targen, trzęsieniach ziemi oraz kolorach, na jakie barwiło się niebo, gdy ktoś oddziaływał na Korzenie, często mówiło się w formach bajek i legend albo podczas lekcji historii. Nigdy nie traktowano tych zjawisk jako czegoś, co pewnego dnia mogło wziąć ludzi z zaskoczenia w prawdziwym życiu.
Alarik pomyślał, że gdyby był tu Mikel, uśmiechnąłby się i zapytał, czy może wcześniej wyjść ze szkoły. Jednak Mikela tu nie było, a on i Norin okazali się zbyt przestraszeni, aby coś zrobić. W dalszym ciągu siedzieli na dziedzińcu szkolnym, czekając na polecenie, które mogliby wykonać.
Gdyby wiedzieli, że trzęsienie ziemi było jedynie początkiem, który powinni potraktować jak ostrzeżenie, pewnie zachowaliby się inaczej. Może gorzej? – zapewne spanikowaliby tak bardzo, że samo oddychanie okazałoby się niemożliwe.
Jednak nie wiedzieli. Nie mogli wiedzieć. Żołnierzy, którzy przyszli z Vastrady, dzieliło od Rajkara jeszcze kilkanaście mil.
Zgodnie z przepisami nauczyciele przytrzymali ich na dziedzińcu jeszcze godzinę. Później dali im wolną rękę – wypuścili z murów szkoły, ponieważ zostawienie ich w miejscu nie miało sensu.
– Co powinniśmy zrobić? – zapytał Alarik przed sporym, jednopiętrowym budynkiem, który właśnie opuścili. – Wrócić do domu?
Norin wzruszyła ramionami.
– Dochodzi dopiero południe. Nasi rodzice będą pracować jeszcze przez kilka godzin – powiedziała.
– Może puszczą wszystkich wcześniej? Nasze lekcje też się teoretycznie jeszcze nie skończyły.
– To by oznaczało, że dzieje się coś poważnego.
Serce Alarika zabiło szybciej na myśl, że trzęsienie ziemi mogło w jakikolwiek sposób okazać się początkiem czegoś większego.
– Chodźmy na plac Petrela Levika – powiedziała Norin, gdy przez dłuższą chwilę nie doczekała się odpowiedzi ze strony Alarika. – Zobaczymy, czy coś się dzieje.
„A jeśli nakazali rodzicom wrócić do domu, w którym nas nie zastaną?"
„A jeśli Mikel pójdzie do szkoły, aby nas odszukać i on też nas w niej nie zastanie?"
„A jeśli trzęsienie się ponowi, tym razem o wiele silniejsze, a my utkniemy w najbardziej zabudowanej części Rajkara?"
„A jeśli właśnie decydujemy o ostatnich normalnych minutach naszego życia?"
– Alarik? – odezwała się zaniepokojona Norin, wyrywając przyjaciela z pesymistycznych myśli.
– Co? – odpowiedział gwałtownie.
– Idziemy?
Pokiwał głową, ponieważ nie potrafił zdecydować. Gdyby Norin nie zaproponowała działania, staliby w miejscu jeszcze przez długi czas, pogrążając się w niewesołych wizjach.
Puścili się biegiem. Byli zaledwie trzynasto- i czternastoletnimi dziećmi, pełnymi energii, którzy gnali przed siebie po informacje. Dopiero z czasem zaczęli zauważać skutki trzęsienia ziemi. Bliżej centrum na chodnikach znajdowało się więcej pęknięć oraz leżących dachówek.
Wydarzenia, które miały miejsce od momentu dotarcia na plac Petrela Levika do chwili, gdy żołnierze Vastrady weszli do Rajkara, zatarły się w pamięci Alarika niemal doszczętnie. Wszystko inne z tego dnia potrafił przypomnieć sobie bez problemu, jednak to, co zrobili z Norin, gdy trafili na plac, pozostawało dla niego czystą zagadką.
Następną rzeczą, którą Alarik potrafił sobie przypomnieć, był pierwszy wystrzał z broni. Nigdy wcześniej nie słyszał tego dźwięku, dlatego w pierwszej kolejności rozejrzał się skonfundowany po minach ludzi naokoło.
– Słyszałaś to? – zapytał Norin. – Co to za dźwięk?
Norin nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ na placu wybuchła panika. Dźwięk, jaki przed chwilą usłyszeli, ponowił się drugi, trzeci, czwarty i kolejny raz, a ludzie zaczęli uciekać w kierunku, z którego Alarik i Norin właśnie przyszli.
– Czy... – zaczęła Norin, jednak prędko przerwała, ponieważ po ziemi polała się krew.
Alarik otrząsnął się ze wspomnień, ponieważ sytuacje, które wydarzyły się w następnej kolejności, zdecydowanie nie były tym, o czym chciał myśleć.
Otworzył oczy, a rzeczywistość, do której z powrotem zawitał, wcale nie okazała się przyjemniejsza. Trzęsienie ziemi, do którego dzisiaj doszło, było znacznie silniejsze niż to, którego doświadczyli sześć lat temu. Gdy Alarik spoglądał na Rajkaro ze wzgórza, widział unoszący się dym. Pożar pochłonął znaczną część wschodniej części miasta.
Norin siedziała na fotelu wyprostowana. Sprawiała wrażenie wyczerpanej, jednak nie śpiącej. Alarik pomyślał, że minie wiele dni, zanim będą w stanie zamknąć oczy i odpocząć bez zaglądania w splugawioną krwią przeszłość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top