Rozdział 11

38 266 rok
Po Redukcji
Rajkaro, Kalhela

Niebo było przejrzyste i całkowicie bezchmurne, gdy wóz, na którym Harvi spędził poprzednie dwa dni w dość nietypowym towarzystwie, powoli zaczął zbliżać się do Rajkara.

– Oh! – wykrzyknęła siedząca naprzeciw Harviego Rahelle, spojrzawszy przez ramię w kierunku pojawiającego się na horyzoncie miasta. Była dość młodą dziewczyną, która nie chciała wyznać reszcie celu swej podróży, mimo że okazała się najbardziej rozmowną osobą, z jaką Harvi miał do czynienia od bardzo dawna. Ta gadatliwość prawie kilkukrotnie doprowadziła chłopaka do szału, jednak ostatecznie musiał przyznać, że całkiem mu pomogła. Wszelkie informacje na temat poprzedniego roku były dla Harviego nad wyraz istotne. – Jakie ono wielkie!

Cichy śmiech dobiegł do Harviego od strony woźnicy.

– Pierwszy raz w stolicy? – zagadnęła Frida, siostra mentora Kei. To właśnie ona bez wahania zgodziła się zabrać Harviego do Rajkara na ostatnią chwilę. Nie zadawała pytań, gdy trzy dni temu Harvi zapukał do drzwi jej mieszkania i wydukał, iż podobno wyrusza dzisiaj do stolicy. Frida skinęła bez słowa głową, a następnie wpuściła nieznajomego do środka i usadziła go na kanapie, ponieważ miała do zrobienia jeszcze kilka rzeczy, a wyjazd zaplanowano na południe.

– Nigdy nie byłam w dużym mieście – wyznała Rahelle, która z powrotem oparła się o ścianę powozu, siadając wyprostowana między jednym dziwnie milczącym mężczyzną, a drugim, który najchętniej również wcale nie przestawałby mówić.

Harvi spoglądał przed siebie z odrobinę pochyloną głową. Nie potrafił się przemóc, aby spojrzeć na miasto – w końcu wiedział, że to mogłoby pociągnąć za sobą straszliwe konsekwencje. Musiał uważać na wybuchy emocji, a widok Rajkara z pewnością wyzwoliłby w nim wiele negatywnych odczuć, które musiał powstrzymywać. Podczas podróży na wozie już kilkukrotnie doprowadził drzewa do zrzucania większości liści, zadziwiając tym towarzyszy do granic możliwości. Zamknął więc oczy i wziął głęboki wdech. Jak przez mgłę przysłuchiwał się rozmowie Rahelli, Fridy oraz Erreta – siedzącego obok niej męża.

Ledwo zarejestrował moment, w którym wóz zaczął zwalniać.

– Jesteśmy! – oświadczyła uradowana Frida, po czym zeskoczyła na ziemię. – Oh, jak dobrze w końcu rozprostować nogi.

Harvi usłyszał szmery pomieszane z krokami; zrozumiał, że wszyscy zaczęli się zbierać, dlatego w końcu zaryzykował otwarcie oczu. Jasność spowodowała chwilowe łzawienie. Dopiero po krótkiej chwili zauważył, że znajdowali się przed jedną z wielu rajkarskich stajni. Od prawdziwego wejścia do miasta dzieliło ich zaledwie kilkadziesiąt kroków. Harvi jak oniemiały wpatrywał się w najbliższe budynki oraz uliczkę, którą podążali ludzie.

Darkas przywołał w jego umyśle wspomnienie Tevii, jednak Rajkaro w żaden sposób nie mogło się z nią równać. Ilość budynków, na jakie Harvi spoglądał, była niepoliczalna. Mieszkało w nich niemal pięćset tysięcy ludzi – o niebo więcej niż w Tevii, która nagle wydała się Harviemu niewiarygodnie mała.

– Robi wrażenie, prawda? – rzucił Erret, jednocześnie zajmując się koniem i spoglądając na Harviego, który w zadumie skinął głową.

– Jest ogromne – wydukał w zadumie.

Zwrócił się w kierunku wozu akurat wtedy, gdy Erret zaczął odchodzić z koniem do stajni, a Rahelle wyjęła z torby sakiewkę z pieniędzmi i rzuciła ją Fridzie. Dwaj mężczyźni, których imion Harvi nie poznał przez dwa dni podróży, prędko poszli w ślady kobiety, a on zastygł w przerażeniu. Nie miał w torbie nic poza bukłakiem z wodą i jedzeniem, które otrzymał od Asahiego, a które w większości zdążył już zjeść.

Drgnął, gdy Frida znienacka położyła na jego ramieniu dłoń. Walczył z pokusą, aby się nie odsunąć, nie sięgnąć do kieszeni płaszcza, w której trzymał scyzoryk, ani nie przygotować do ucieczki, gdy Frida uśmiechnęła się z uprzejmością.

– Spokojnie – powiedziała. – Nic od ciebie nie chcę.

– Dlaczego? – wymknęło się zza ust Harviego.

– Powiedzmy, że mam u brata i Kei ogromny dług.

Harvi skinął machinalnie głową, którą ostatecznie spuścił w dół. Obawiał się spojrzeć na Rahellę i mężczyzn, którzy właśnie zapłacili za coś, za co on nie musiał. Czy byli źli? Poczuli się oszukani?

– To ja spadam! – wykrzyknęła Rahelle znienacka. – Byliście świetnymi kompanami podróży.

Zwyczajnie odeszła.

Nie minęła chwila, a jeden z mężczyzn – ten cichy, który nie odezwał się dotychczas ani jednym słowem – uścisnął Fridzie dłoń i również skierował się do miasta.

Przez moment stali przed stajnią w trójkę, tuż obok powozu, gdy chwilę później na horyzoncie pojawił się Erret.

– Zajęliśmy ostatni wolny boks – zwrócił się do żony. – Ale podobno z miejscem na wóz może być większy problem.

Frida westchnęła.

– Oczywiście, że może być problem.

– Potrzebujecie jakiejś dodatkowej pomocy? – zapytał ten gadatliwy mężczyzna.

– Czemu nie? – Frida wzruszyła ramionami, po czym spojrzała z góry na Harviego. – Będziesz w stanie znaleźć drogę?

Harvi skinął głową. Dwa dni temu, gdy pojawił się na progu mieszkania Fridy, wyglądał marnie. Miał świadomość, iż z jego twarzy oraz pustego spojrzenia dało się wyczytać wiele strasznych historii. Ponadto dopiero co wyszedł z choroby, która mało co go nie zabiła. Znajdował się w złym stanie, toteż wydukał, że ma ciocię, która mieszka w Rajkarze. Frida musiała zrozumieć, iż dopiero co stracił rodziców, dlatego bezsłownie skinęła głową. Nie dopytywała.

– Raczej tak – odparł. – Dziękuję za wszystko.

– Nie ma sprawy. Trzymaj się!

Skinął głową, po czym ruszył w kierunku Rajkara. Wszedł do miasta niespokojny od zachodniej części, która charakteryzowała się wąskimi uliczkami oraz budynkami w jasnych barwach zdobionych w nielicznych miejscach ślicznymi freskami. Podczas okupacji i oblężenia Tevii Harvi nie przypuszczałby, iż będzie szedł ulicami stolicy. Czuł z tego powodu pewien dyskomfort. Strach. Niepewność i żądzę zemsty. Potarł zewnętrzne części ud dłońmi mokrymi od potu i przełknął ślinę. Brnął przed siebie zgarbiony. Im dalej od przedmieść, tym więcej patroli żołnierzy w fioletowych, łatwo zauważalnych mundurach ciężko stąpało głównymi ulicami, powodując u Harviego przyspieszone bicie serca.

Szedł, póki nie ujrzał młodej dziewczyny podpinającej gazetę do ściany budynku. Gwałtownie się zatrzymał. Chwilę później nogi zaprowadziły go do niej samoistnie.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytała, gdy stanął obok w zupełnym odrętwieniu. Nie wiedział, co powiedzieć.

– Ja... Eee... – wybąkał, zapatrzywszy się na gazetę, którą dziewczyna właśnie wywiesiła. – Masz może przy sobie kilka... Eee...

– Chcesz stare egzemplarze? – wtrąciła.

Chłopak pokiwał głową i utkwił wzrok w butach.

Nie zarejestrował momentu, w którym dziewczyna wyjęła z torby kilka starych gazet, o które Harvi tak nieudolnie poprosił.

– Trzymaj – powiedziała. – Wydaje mi się, że to wszystkie sprzed dziesięciu dni. Jeśli interesują cię starsze, udaj się do jakiejś redakcji.

Harvi sięgnął po gazety drżącą dłonią.

– Dziękuję.

– Nie ma sprawy – odparła dziewczyna, wzruszywszy ramionami. Odeszła chwilę później.

Harvi zagłębił się w pierwszą wąską alejkę, jaka mignęła mu przed oczami, i opadł na ziemię, zsuwając się po ścianie budynku. Wziął głęboki wdech i położył na wyprostowanych nogach zbiór gazet. Serce waliło mu w piersi, jak gdyby pragnęło wyskoczyć na zewnątrz, a on sam drżał ze stresu i niepewności.

Przebiegł pospiesznym wzrokiem po siedmiu różnych kartkach, zanim nie natrafił na słowo „Tevia", które wyrwało z jego piersi niegłośny okrzyk.

Rajkarczycy,

Jesteśmy świadomi szerzącej się wśród Kalhelczyków dezinformacji. Temat Tevii jest trudny dla każdego z nas, jednak apelujemy o spokój i nierozpowiadanie fałszywych doniesień. Pogłoski o rzekomych teviańczykach, którzy w wyniku chaosu spowodowanego trzęsieniem ziemi dali radę opuścić miasto, pozostają zwykłymi pogłoskami. Podchodzimy do sprawy epidemii w Tevii bardzo poważnie, gdyż owa choroba okazuje się nad wyraz zaraźliwa. Miasto w dalszym ciągu znajduje się pod nadzorem wojska, które zapewnia, iż nie ma podstaw do paniki. Kalheli nie grozi epidemia.

„Epidemia".

„Epidemia".

Czy to naprawdę ona była wymówką Vastradczyków dla tego, co uczynili? Harvi beznamiętnym wzrokiem zapatrzył się na ceglany mur sąsiedniego budynku. Myślami ponownie znalazł się w Tevii – znów klęczał nad ciałem mamy i wymiotował, ujrzawszy część jej głowy kilka metrów dalej.

„Podchodzimy do sprawy epidemii w Tevii bardzo poważnie, gdyż owa choroba okazuje się nad wyraz zaraźliwa".

Harvi oddychał ciężko. Nie ruszył się z miejsca. Pozostał skulony w zaułku. Drżał na całym ciele z powodu lodowatego powietrza oraz ze względu na najnowsze wiadomości. Nieraz zastanawiał się, dlaczego nikt nie przyszedł im z pomocą. Początkowo był pewien, iż Vastrada doczeka się odwetu. Odliczał dni, głęboko rozmyślając, ile czasu było potrzeba, aby zebrać wojska i wcielić plan w życie.

Po śmierci Iben zrozumiał, że pomoc nie nadejdzie. Zbyt wielu ludzi już umarło. Desant w celu uratowania zaledwie połowy mieszkańców nie miał sensu. Mimo to gdzieś w środku Harviego znajdowała się iskierka nadziei, iż Kalhela zechce przyjść Tevii na ratunek.

Dopiero teraz zrozumiał, że według reszty kraju Tevia w ogóle na niego nie czekała.

Sądziła, iż miasto splądrowała epidemia.

Czy zabiją Harviego, jeśli powie skąd pochodzi?

Sojern – wymamrotał pod nosem kalhelskie przekleństwo.

Po chwili zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Musiał się uspokoić i na wszelki wypadek wymyślić kilka nowych planów. Na całe szczęście dalej znajdował się w dość strategicznym miejscu – uliczka, w której się schował, była wąską, ledwo widoczną odnogą głównej drogi, którą wchodziło się do miasta.

Schował się za jedną z kilku skrzynek i czekał. Frida i Erret z pewnością tędy przejdą, a wtedy Harvi po prostu za nimi podąży.

Kei popierała rebelię. Wyjechałaby do Rajkara, aby pomóc rannym ludziom po bitwach, gdyby nie młodsza siostra. Kei czuła również ogromny podziw do swojego mentora. Świadczył o tym sposób, w jaki o nim mówiła, jak i to, że mimowolnie uspokajała się i uśmiechała na samą myśl o tym człowieku. Jeśli Kei popierała rebelię – on zapewne również, a jeśli i on ją popierał – popierała ją również pewnie jego siostra.

Harvi nie potrafił inaczej zinterpretować wyjazdu Fridy do Rajkara. Ona i Erret nie zabrali ze sobą wiele, co znaczyło, że nie przeprowadzali się na zawsze. Byli silny, dobrze zbudowani oraz nader pewni siebie.

Ich przyjazd do Rajkara musiał w jakiś sposób łączyć się z rebelią.

Harvi nie czekał długo. Zapewne Frida i Erret uporali się z koniem oraz wozem, gdy on czytał gazety, dlatego już po chwili obładowani niewielkim bagażem minęli uliczkę, w której przesiadywał. Natychmiast poderwał się na nogi. Tak gwałtowny ruch spowodował lekkie zawroty głowy, przez które musiał przystanąć i podeprzeć się ściany.

W następnej chwili ruszył. Zamierzał śledzić ich do samego końca i dowiedzieć się, gdzie mieli mieszkać. Początkowo myślał, iż nie okaże się to problematyczne, jednak Erret uwolnił swoją ekscentryczną oraz podekscytowaną stronę i przez niemal całą drogę rozglądał się po mieście. Rzadko kiedy spoglądał wstecz, jednak Harvi i tak musiał mieć się na baczności.

Nagle ze śledzonego uciekiniera stał się tym, który śledził.

Droga nie trwała długo. Raptem po piętnastu minutach Frida i Erret weszli w węższą uliczkę i otworzyli drzwi ładnego, odrobinę zniszczonego bloku w jasno-beżowych barwach.

Chwilę później znaleźli się w środku i zniknęli z zasięgu wzroku Harviego.

Sojern – powtórzył chłopak. Nie przemyślał wszystkiego najlepiej, a Frida i Erret byli aktualnie jego jedynym pomysłem na przybliżenie się do rebelii. Oczywiście mógł spróbować wedrzeć się w jakiś sposób w szeregi Strzelców Wschodu, jednak wolał nie ryzykować. Wprawdzie Tevia została odcięta również od przepływu informacji. Harvi nie miał pojęcia, jak wiele zmieniło się w ciągu poprzednich czterech miesięcy.

Wiedział, że musi się stąd ruszyć. W końcu Frida i Erret pewnie właśnie wchodzili do mieszkania, w którym mogli wyjrzeć za okno i spostrzec go stojącego na środku drogi.

Podążając za małżeństwem, zauważył, że co jakiś czas na budynku wisiała tablica z ogłoszeniami. Cofnął się kilkaset metrów i dopadł do jednej z nich. Pośród wielu informacji wypatrzył również mapę miasta.

– Oh. – Wyrwało się zza jego ust. Rajkaro było ogromne, większe, niż kiedykolwiek przypuszczał. W jednej chwili zbudowanie armii i wzniecenie rebelii na tak bezkresnym obszarze wydało się Harviemu niemożliwe. Jednak jakby nie patrzeć, Kalhela nie byłaby w stanie pokonać Vastrady liczebnością. Jeśli chciała zwyciężyć, musiała obmyślić niezwykle chytry plan; w dziwny sposób sprawić, że liczebność przestałaby się liczyć.

Harvi przyjrzał się mapie. Zapamiętał, gdzie jest w razie, gdyby zupełnie stracił orientację w terenie i musiał poprosić kogoś o wskazanie drogi, a następnie ruszył przed siebie – prosto w kierunku ratusza.

Nie miał planu. Przechadzał się po Rajkarze bez celu. Podsłuchiwał przypadkowych ludzi. Zbierał informacje na temat obecnej sytuacji. Zaszedł nawet pod okolicę, w której podczas trzęsienia ziemi doszło do wybuchu. Budynki grożące zawaleniem zostały zabezpieczone, a całą strefę przejęli żołnierze. Harvi spostrzegł Regenerata stojącego przy zaporze, który pozwalał przedostać się dalej jedynie ludziom mającym pomóc przy sprzątaniu i odbudowie.

W Tevii traktowano Regeneratów z szacunkiem, jednak Harvi domyślał się, iż w większych miastach – gdzie ludzie nie znali się tak dobrze – podchodzono do nich z większą rezerwą, być może nawet z pogardą. W Tevii Regeneratów znała większość mieszkańców z imienia i nazwiska. Gdyby nie wykonywali swojej pracy z myślą o teviańczykach, a byli przekupywani przez żołnierzy, spotykaliby się z nienawiścią całego miasta na każdym kroku.

Harvi przełknął ślinę i zmusił się do odwrócenia wzroku. Widok gruzów obudził w nim wspomnienie trzęsienia ziemi.

– Wszystko w porządku? – Usłyszał z prawej strony.

Obrócił się w kierunku starszego mężczyzny, którego gruby ubiór uświadomił Harviemu, jak nisko temperatura zdążyła już spaść. Nagle zatrząsł się z zimna. Jego dłonie powędrowały do kieszeni płaszcza, który otrzymał od Asahiego.

– Tak – odparł mechanicznie. Chciał zapytać o wybuch, jednak nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. – Czy... Hmm... Nie do pomyślenia, że doszło do czegoś takiego.

Wzrok mężczyzny zatrzymał się na gruzach co najmniej pięciu budynków oraz sąsiednich blokach, które w dalszym ciągu musiały grozić zawaleniem.

– Tysiąc ludzi straciło życie przez nieuwagę i potrzebę dokonania wielkich rzeczy raptem kilku Vastradczyków... – powiedział cicho. Harvi nic z tego nie zrozumiał. Mężczyzna przełknął ślinę. – Moja córka... nie wiem, czy z tego wyjdzie. Musieli amputować jej rękę.

Harvi poczuł przypływ gniewu.

– Przykro mi – odparł. – Chociaż ja... prawdę mówiąc, dopiero przyjechałem do Rajkara. Co właściwie się tutaj stało?

– W jednym z tych budynków garstka młodych vastradzkich naukowców z niewystarczającym doświadczeniem stworzyła domowe laboratorium. Nie pomyśleli o trzęsieniu ziemi. Zupełnie nie wzięli pod uwagę zniszczeń, do jakich mogą doprowadzić.

– Wiadomo, kim byli ci ludzie?

– Kim są – poprawił go mężczyzna. – W czasie trzęsienia ziemi cała czwórka przebywała w swoich domach. Przeżyli wszyscy. Vastradczycy ich złapali i wsadzili do więzienia. Podobno czekają na proces.

– Myślisz, że w mieście jest więcej takich laboratoriów?

– Z całą pewnością – odparł bez wahania. – Jak już wiadomo, Vastrada zamierza zniszczyć Korzenie. Zapewne co czwarty Vastraczyk szkoli się na naukowca, aby dokonać przełomowego odkrycia i znaleźć sposób na cofnięcie zaklęcia.

Zimny dreszcz przebiegł Harviemu po plecach. Już kilka dni temu zrozumiał, że trzęsienie ziemi było wynikiem pracy Vastradczyków w tunelach nieopodal Tevii. Życie jednak toczyło się dalej. Ludzie zaczynali mówić o rebelii, a żołnierze rządzić silniejszą ręką. Nikt nie przejmował się Korzeniami, targen ani roślinnością.

Zupełnie tak, jakby Vastrada zawiodła i nie dała rady zniszczyć Korzeni.

A jednak Harvi był żywym przykładem, iż Vastrada wcale nie poniosła porażki.

Bezwiednie pokiwał głową.

– To prawda – wymamrotał. – Przepraszam, ale... muszę już iść.

Wrócił pod budynek Fridy i Erreta z myślą, aby zaszyć się w pokoju wspólnym sąsiedniego bloku. Na poziomie kostek Harviego, tuż przy chodniku, znajdowały się okna, które rozświetlały podziemne pomieszczenia, i przez które Harvi mógłby spoglądać na drzwi bloku Fridy i Erreta.

Nie myśląc za wiele, przekroczył próg budynku, a następnie zszedł schodami na najniższe piętro. Jedyne drzwi, jakie się tam znajdowały, były częściowo otwarte. Harvi nieśmiało zbliżył się do progu, a donośne odgłosy rozmowy poniosły się po zamkniętej przestrzeni.

Wziął głęboki wdech i przymierzył się, aby wejść do środka. Nie wiedział, co powiedzieć ani jak się zachować, i choć wszyscy kalhelczycy, których w ostatnim czasie poznał, okazali się zadziwiająco przyjaźni, Harvi nie potrafił się rozluźnić i ot tak im zaufać. Ponownie wziął głęboki wdech. Nie mógł poczekać, aż wrócą do swoich mieszkań na górę, ponieważ wszystkie pokoje wspólne otwierało się za pomocą kluczy, które posiadali jedynie mieszkańcy danych budynków.

W głowie Harviego pojawiła się nagle dziwna myśl. Nie rozważał jej długo. Otworzył torbę – najciszej jak potrafił, starając się zostać niezauważonym przez ludzi za ścianą – i chwilę w niej pogrzebał. Wyciągnął z niej kilka małych kamyczków oraz scyzoryk i zaczął bawić się przy zamku. Ludzie w środku zachowywali się głośno – rozmawiali na cały głos, momentami się przekrzykując, a ich śmiechy dźwięczały w uszach Harviego raz po raz.

On też kiedyś śmiał się w ten sposób.

Niemal każdego wieczoru schodził z Iben do pokoju wspólnego, gdzie jedno małżeństwo grywało z nimi w karty, pewien nauczyciel opowiadał Harviemu o historii, którą chłopiec naprawdę się zainteresował, a kilkoro nastolatków śmiało się z nimi tak, jak ludzie za ścianą teraz.

Gdy zamek wydał głośniejszy dźwięk, Harvi w jednej chwili przycisnął się do ściany pomieszczenia.

– Słyszeliście to? – zapytał jeden głos.

– Hm? – odparł niewyraźnie drugi.

– Nie rozpraszajcie się! Już prawie wygrałem! – wykrzyknął trzeci, po którym odezwało się kilka pomrukiwań oraz szeptów.

Harvi odetchnął z ulgą i skierował się z powrotem na schody. Omal nie zachłysnął się powietrzem, gdy w połowie drogi na górę zauważył kobietę schodzącą do pokoju wspólnego. Popatrzyli sobie w oczy i minęli się bez słowa.

Harvi wyszedł na zewnątrz. Do zmroku błąkał się po mieście, drżąc z zimna, na które nie był przygotowany. Dopiero blisko dwunastego dzwonu zdecydował się na powrót do tego budynku. Odetchnął z ulgi, gdy pokój wspólny okazał się pusty i – co więcej – otwarty. Zapewne mógł korzystać z niego zaledwie przez kilka następnych dni, póki ktoś nie naprawi zamku, jednak miał nadzieję, iż ten czas wystarczy.

Zmęczony i zmarznięty po kilku godzinach chadzania po Rajkarze zwinął się w kłębek na kanapie i usnął w mgnieniu oka. Obudził się spocony z niemym krzykiem po koszmarze, który ponownie przeniósł go do Tevii, wraz z porannymi promieniami słonecznymi na twarzy. Obejrzał się po pomieszczeniu zmieszany. Coraz częściej po obudzeniu się nie pamiętał, gdzie tym razem przyszło mu zasnąć.

Przetarł twarz dłońmi. No tak – był w Rajkarze. Musiał się uspokoić i wyjść na zewnątrz. Nie mógł tu zostać. Wstał i zaledwie chwilę później znalazł się na dworze. Lodowate powietrze owinęło się wokół niego, doprowadzając do drżenia ciała.

Przechadzał się po okolicy, nie spuszczał wzroku z budynku, w którym zatrzymali się Frida i Erret – w końcu w każdej chwili mogli opuścić mieszkanie, a następnie udać się na spotkanie powiązane z rebelią.

W taki sposób Harvi spędził następne trzy dni. Śledził Fridę, która okazała się szukać pracy w administracji i posiadać wiele kontaktów – co wieczór spotykała się w barze z ludźmi na długie, niemal trzygodzinne rozmowy. Śledził również Erreta, który znalazł zatrudnienie w magazynie i całe dnie spędzał na przenoszeniu towarów i papierkowej robocie. Harvi nie tracił nadziei na znalezienie łącznika, dzięki któremu wejdzie w szeregi rebelii.

Trzeciego dnia po dotarciu do Rajkara obudził się w jednej ze specjalnych kwater dla bezdomnych Rajkarczyków, ponieważ mieszkańcy bloku, w którym spędził poprzednie dwie nocy, zatrudnili fachowca do wymiany zamku w drzwiach. Leżąc na materacu w rogu pomieszczenia wsłuchiwał się w oddechy pozostałych ludzi. Chrapanie docierało do jego uszu, a strach i trauma ściskały mu gardło. Nie przypuszczał, iż da radę zasnąć w pobliżu nieznajomych, jednak po kilku godzinach bezczynnego leżenia, w końcu odpłynął.

Nie spał długo. Obudził się jako pierwszy. Słońce nie zdążyło wzejść jeszcze całkowicie. Dźwignął się do pozycji siedzącej i z trudem wypełznął spod ciepłego koca. Prąd zimna przebiegł po całym jego ciele, wprawiając je w drżenie.

Z trudem zmusił się do wyjścia na zewnątrz, gdzie czekał na niego jeszcze bardziej dojmujący chłód.

W pierwszej połowie dnia zebrał się na odwagę i zaczął wypytywać przypadkowych ludzi o Strzelców Wschodu oraz rebelię. Czwarta osoba, której znienacka postawił tak bezpośrednie pytanie, wyglądała na przerażoną.

– Ciszej! – zganiła go. – Masz pojęcie, ile ludzi zostało aresztowanych tego miesiąca ze względu na powiązania z ruchami oporu?

Harvi przerażony wycofał się i wrócił do śledzenia Fridy oraz Erreta. Tym razem okazało się to skuteczne. Szedł za małżeństwem w kierunku centrum Rajkara i powoli zaczynał tracić nadzieję, iż tym razem zaprowadzą go do rebelii. Po przejściu przez Plac Petrela Levika, który stanowił centrum stolicy, zrezygnowany zaczął wyrzucać sobie brak prawdziwego planu.

Jakie było jego zdziwienie, gdy małżeństwo zniknęło w środku niepozornie wyglądającego budynku. Harvi zbliżył się niepewnie.

Był to niechlujny mały lokal nieopodal ratusza. Skrzypiący, zardzewiały szyld nad drzwiami głosił, że to „Bar u podnóża wieży". Bez wątpienia można było uznać go za zapyziałą norę, jedną z najbardziej żałosnych w Rajkarze i najrzadziej odwiedzanych. Krótkie, przelotne spojrzenie wystarczyło Harviemu, aby zrozumieć, że lokal powoli zbliżał się do bankructwa.

„To tutaj" – pomyślał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top