Rozdział 10
34 Fē 266 rok
Po Redukcji
Rajkaro, Kalhela
Norin przestała przechadzać się po strychu w tę i we w tę. Opadła na powierzchnię drewnianej skrzynki, nie mając pewności, czy wytrzyma jej ciężar. Ramiona skrzyżowała na piersi, a wzrok utkwiła w zakurzonym oknie naprzeciwko. Nie dostrzegła zza niego specjalnie wiele; zaledwie mansardowy dach sąsiedniego budynku, w którym brakowało ogromu płytek, oraz część ryzalitu pozbawionego kilku cegieł.
Po drugiej stronie pomieszczenia Soren zajmował inną skrzynkę, na której w pełnym skupieniu poprawiał jakiś tekst w notesie. Mikel siedział skulony na podłodze, obracając w dłoniach niewielki scyzoryk, a Kirsten stała tuż przy oknie, obserwując ulicę z góry. Jej głowę w dalszym ciągu opinał bandaż, jednak sama Kirsten zdawała się zdeterminowana i w pełni sił. Alarik opierał się o ścianę z dala od reszty. Norin ukradkiem posłała mu krótkie spojrzenie. Milczał od samego rana, co trochę ją niepokoiło.
W ciszy przerywanej tylko szmerami Mikela i Sorena czekali na Sanę Desai, która była jedyną Informatorką, z jaką Norin miała do tej pory do czynienia.
Tworzyli oddział Konbulantów, zanim Reiki została zabita, a Sana zrekrutowała na jej miejsce Sorena. Zajmowali się wówczas wyłącznie organizowaniem tajnych spotkań patriotycznych, podejmowaniem niewielkich działań propagandowych i organizowaniem manifestacji. Nie znaczyli wiele dla Strzelców – znajdowali się na samym dole hierarchii. Otrzymywali polecenia oraz zadania od Informatorów obracających się wyłącznie w sprawach Konbulantów. Jednak w czasie, gdy znaleźli się na drodze do awansowania i utworzenia oddziału Lawirantów, Sana Desai również znalazła się na swojej drodze do awansowania. Zaczęła zajmować się koordynowaniem procesu powstawania nowych tożsamości, ucieczek z kraju oraz niszczenia urządzeń przemysłowych.
Z tego względu Sana i Karsei były jedynymi osobami pełniącymi ważniejsze funkcje w organizacji, jakie Norin zdołała poznać.
Teraz gwałtownie poderwała się do pozycji stojącej, usłyszawszy kroki na schodach. Kątem oka zauważyła pytające spojrzenie Alarika, który uznał jej nagłą reakcję za nietypową. Strzelec znał ją doskonale – wiedział, że motywacji i chęci do działania Norin nie dało się określić mianem wielkich. Karsei była chodzącą definicją ambicji i pogoni za celami nie do osiągnięcia. Apatyczne zachowanie Norin okazało się przeciwwagą dla drażniących ją idealistycznych cech mamy. Przełknęła ślinę i zignorowała wzrok przyjaciela. Jeszcze nikomu z nich nie powiedziała o zaginięciu Karsei.
Sana weszła do środka z krzywym uśmiechem i błyskiem w oczach pełnych przebiegłości oraz sprytu. Jej krzywo-obcięte czarne włosy oraz długi i powłóczysty płaszcz idealnie współgrały z mrocznym, niezwykle słabo oświetlonym pomieszczeniem. Sana była dobrze zbudowana, jednak przeciętny wzrost sprawiał, iż nie wyróżniała się z tłumu. Norin właśnie spostrzegła na jej szyi łańcuszek z jasno-zielonym kryształem, który wedle wierzeń kilku odłamów religii Ludzi Zachodu był źródłem mocy. Określano go mianem kandy i uznawano, iż ostrzegał właściciela przed zbliżającym się zagrożeniem.
– Trochę tu brudno – rzuciła Sana, a następnie starła palcem kusz z najbliższej półki. Natychmiast otrzepała dłonie.
– Przypuszczalnie dlatego, że to strych? – mruknął Mikel.
– Albo dlatego, że to strych stolarni? – wtrącił Soren, machnąwszy dłonią na wszystkie zakurzone skrzynki z częściami mebli.
– A może dlatego, że to miasto? – zapytała Kirsten, która jako jedyna urodziła się na wsi i nawet po kilku latach mieszkania w Rajkarze nie przekonała się w pełni do uroków stolicy.
Norin i Alarik pozostali w milczeniu.
– Głupie dzieciaki – mruknęła Sana z czułością, przeszedłszy na środek pomieszczenia. – Byłoby czysto, gdyby po prostu ktoś tu czasem posprzątał.
– Albo przestał przechowywać niepotrzebne rzeczy, które tylko leżą i zbierają kurz – dodał po pewnym czasie Soren. Ten człowiek nie potrafił ot tak pozostawić dyskusji otwartej i nieskończonej, nawet jeśli dotyczyła tak głupich, przyziemnych spraw.
Sana westchnęła z uśmiechem.
– Niech będzie. – Pokręciła leniwie głową. – Bo chociaż z radością kłóciłabym się dalej, to mam wrażenie, że nie starczy nam czasu. Dawno żeśmy się nie widzieli. Trochę się od tego czasu wydarzyło. Wszyscy w pełni sił?
Norin wskazała palcem na Kirsten, która w życiu nie przyznałaby się sama.
– Z jakiego powodu mnie wytykasz?! – warknęła zdenerwowana Kirsten. – Czuję się świetnie. Ponadto mam wrażenie, że to twoja ręka nie jest w najlepszym stanie. Może jeszcze Mikel powinien pochwalić się nową fryzurą i dziurą w głowie?
Mikel naburmuszył się natychmiastowo.
– Masz coś do moich włosów?
– Skoro wszyscy tryskacie energią, rozumiem, że jesteście cali i zdrowi – podsumowała Sana.
Kirsten odetchnęła i spojrzała Sanie prosto w oczy ze spokojem i szacunkiem typowym dla ludzi, którzy zwracali się do kogoś, kogo podziwiali od bardzo dawna.
– Jest w porządku. Mój słuch odrobinę się pogorszył, ale poza tym naprawdę mam się dobrze – wyznała szczerze.
Sana skinęła głową. Na jej policzku Norin dopatrzyła się nowej blizny, która biegła od prawej skroni do żuchwy.
– Rozumiem. Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
Norin była uczona udawania. Potrafiła pozostać niewzruszona w najróżniejszych sytuacjach, dlatego milczała, wierząc, że Karsei niedługo się odezwie. Nie zamierzała nadmiernie panikować.
Kirsten wzruszyła ramionami.
– Straciłam dom.
– Masz gdzie teraz mieszkać?
– Tak – mruknęła w odpowiedzi, kątem oka spoglądając na Sorena, który wręcz nalegał, aby to u niego się zatrzymała.
Sana sprawiała wrażenie zamyślonej. Musiała nad wyraz dobrze pamiętać okres sprzed dwóch lat, gdy Reiki umarła z rąk żołnierza, a Kirsten oszalała na punkcie zemsty i ledwo utrzymała miejsce w organizacji. Norin wiedziała niemal na pewno, że Kirsten darzyła Reiki znacznie większym, specjalniejszym uczuciem, mimo że Kirsten nigdy nie powiedziała tego na głos. Być może bała się, że Reiki – która zapewne również ją kochała – mimo wszystko bardziej kochała Strzelców, a może zwyczaje chodziło o to, że Kirsten nigdy nie była dobra w szczerym rozmawianiu o uczuciach.
– W porządku – odezwała się Sana po chwilowej ciszy, dając Kirsten swego rodzaju kredyt zaufania. – Nie mam dla was żadnego nowego zadania, a mimo to jeszcze nigdy nie mieliśmy tak wiele do omówienia. Zacznę od obecnej sytuacji. Czy ktoś z was stracił pracę? – zapytała, zerkając ze szczególną uwagą na Sorena, Kirsten i Norin.
Soren jako pierwszy zabrał głos.
– Wiem, że z ważnych stanowisk zaczęto na potęgę zwalniać osoby, które mogłyby okazać się problematyczne, jednak u mnie nic takiego nie miało miejsca. Jeden z moich współpracowników zmarł w wyniku trzęsienia ziemi, a na jego miejscu pojawił się ktoś nowy, jednak to tyle, jeśli chodzi o zmiany – powiedział głosem dyplomaty, którego używał, ilekroć coś wyjaśniał. – Wydaje mi się, że zielarnia jest miejscem, które żołnierze muszą pozostawić w jak najlepszym stanie. W żaden sposób nie opłaci im się zwolnienie dobrych pracowników, a na ich miejsce podstawienie niekompetentnych kolaborantów. Poza tym i tak wszystkie zielarnie są kontrolowane przez co najmniej jednego żołnierza ze specjalnym wykształceniem.
Sana kiwnęła głową.
– Tak, słyszałam na temat zielarni już podobne rzeczy – skwitowała. – Siell, jak mają się sprawy w ratuszu?
Kirsten westchnęła i skrzyżowała ramiona na piersi.
– Dość marnie – zaczęła. – Choć prawdę mówiąc, od momentu trzęsienia ziemi pojawiłam się w pracy po raz pierwszy dopiero dwa dni temu. Nie zostałam zwolniona, ale wydaje mi się, że to może być kwestia czasu. Mamy nową szefową, która skrupulatnie przygląda się naszej pracy oraz zachowaniom i charakterom, a zwalnia dopiero później pod byle pretekstami. Sądzę, że nie zamierza być zbyt ostentacyjna; będzie pozbywać się „problematycznych" pracowników, gdy nadarzy się okazja. Do tej pory z trzydziestu sześciu osób odprawiła pięć, które w jakiś sposób zdążyły jej się narazić.
Sana podrapała się po podbródku.
– Spróbuj się na razie nie wychylać. Rób, czego od ciebie oczekuje. Może to w jakiś sposób pomoże. – Powiodła spojrzeniem w kierunku Norin. – Valik?
Norin opowiedziała sytuację sprzed kilku dni; mówiła o Reizo, osiemnastu osobach pozbawionych pracy oraz vastradzkiej propagandzie, jaką zamierzano przemycać w pisane artykuły w stopniu, którego jeszcze nie doświadczyli.
– Od tego czasu nie zwolnił nikogo więcej – dodała na koniec. – I wydaje mi się, że wcale nie chce tego robić. Wie, ile ta praca potrafi znaczyć dla każdego Kalhelczyka, ile ma zalet i ile swobód daje każdemu z nas. Dlatego pokazał, jak łatwo jesteśmy w stanie ją stracić. Działa poprzez strach. Nakreśla, że każde słowo, które napiszemy, ma ogromne znaczenie.
– Tak myślałam – westchnęła Sana. – W innych redakcjach jest podobnie. Vastrada za wszelką cenę usiłuje zdusić niezadowolenie oraz ożywającą chęć walki wśród Kalhelczyków i zabiera się za to poprzez prasę oraz gazety, które czyta każdy z nas.
Norin gwałtownie przytaknęła.
– Zatrudnił już nowe osoby na zwolnione miejsca. Aktualnie mamy dwudziestu dziewięciu starych pracowników i dwudziestu jeden nowych – zabrała głos, spoglądając w zmęczone, acz zdeterminowane oczy Sany. – Poza tym Reizo powoli zabiera się za tworzenie nowych zespołów. Jestem prawie pewna, że żaden z nich nie będzie składał się wyłącznie ze starych pracowników. Reizo zapewne chce, aby nad każdym z nas czuwał jakiś właśnie zatrudniony kolaborant.
– Zapewne tak – skwitowała Sana. – Jednak to ważna praca. Nie strać jej, Valik.
Strzelczyni pokiwała głową. Zagapiła się na drewniany strop widoczny nad ramieniem Sany i zmrużyła oczy. Po chwili złapała się na tym, że rozmyśla o mamie, więc prędko zamrugała kilkakrotnie i skupiła wzrok na Alariku, który opowiadał o pracy w stajni.
– Po raz pierwszy w tym roku mamy problem z wolnymi boksami. Do Rajkara przyjeżdża coraz więcej żołnierzy. W dodatku ich konie są z reguły niezwykle zmęczone, jakby były w drodze od dobrych kilku dni – mówił Alarik. Norin przyglądała się przyjacielowi uważnie. Siedział na jednej ze skrzynek niedaleko Sorena, opierając się plecami o ścianę. Tak jak Sana swoim ciemnym ubiorem i niemal czarnymi włosami współgrał z mrocznym strychem. Zmęczenie biło od niego z każdej strony; począwszy od ciemnych linii pod oczami, rozbieganego wzroku oraz zniekształconego głosu. Alarika, zupełnie jak Norin w przeszłości, bez przerwy dręczyły stres oraz lęk, efektywnie uniemożliwiając Strzelcowi spokojny sen. – Ponadto w ciągu ostatnich dni miałem kilkukrotnie styczność z osobami, które zostawiały u nas swoje konie, ponieważ w innych stajniach skończyły się wolne boksy.
– A jak z Kalhelczykami? – wtrąciła Sana.
– Tak jak zawsze przyjeżdżają i odjeżdżają, chociaż faktycznie od jakiś pięciu dni ich przepływ jest o wiele większy. Część ludzi, którzy trafiają do nas z daleka, dopytuje o rebelię oraz Strzelców, a ci, co odchodzą, sugerują nam, aby uciekać.
– Zrozumiałe – podsumowała Sana ze stoickim spokojem, powoli kiwnąwszy głową. Z jej twarzy jak zawsze dało się wyczytać głębokie zamyślenie. – Drugi Linvik?
– DRUGI? – fuknął Mikel. – Nie jestem drugi!
– W tym momencie jesteś. Opowiadaj.
Mikel westchnął i wzruszył ramionami.
– Żadnych zmian. Nikt nie został zwolniony. Jak widać, żadnemu żołnierzowi nie przeszło przez myśl, aby kolaboranci byli potrzebni na stanowiskach w barze albo porcie.
– Faktycznie zaskakujące – mruknęła Sana pod nosem. – Przejdźmy w takim razie do drugiej kwestii. Co wiecie o Tevii?
Soren jak zawsze pierwszy wyrwał się do odpowiedzi. Podparł łokcie na kolanach i od razu zaczął mówić.
– Około dwieście dwadzieścia dni temu na początku miesiąca Kě tamtego roku, żołnierze całkowicie odgrodzili miasto. Wystawili namioty wojskowe oraz patrole nawet w odległości piętnastu mil od Tevii, aby mieć pewność, że nikt nie przedostanie się do środka. Nie mogli pozostawić takiego działania bez wyjaśnienia, dlatego w całym kraju ogłosili, że Tevię splądrowała epidemia.
– Brawo – rzuciła Sana pospiesznie. – A teraz pytanie: jak myślicie, co naprawdę się tam dzieje?
Alarik oderwał się od ściany. Pochylił się zgarbiony na skrzynce, którą zajmował, i omiótł wszystkich uważnym spojrzeniem.
– Nieopodal Tevii rozciągają się tunele oraz kopalnie, z których wydobywano jakieś złoża; chyba shaki oraz xanel. Pozyskano je wszystkie niemal sto lat temu, ale tunele przecież się nie zapadły – powiedział. – Vastrada bada Korzenie i nie jest to coś, z czym można dyskutować. Dlatego wydaje mi się, że ogrodzili Tevię, aby zapewnić sobie dodatkowych ludzi, którzy pomogą im w pracy oraz badaniach. To aż kilka tysięcy dodatkowych rąk do pracy, których z pewnością potrzebują.
Sana pokiwała głową, jednak nie podjęła dyskusji.
– Nie wykluczam możliwości epidemii – rzuciła Norin w ciszę, która zapanowała na strychu. Tam, skąd pochodziła, na ulicach panowały brud i śmierć. Choroby rozprzestrzeniały się w zawrotnym tempie. Wraz z końcem jednej epidemii, rozpoczynała się następna, a miasta były odgradzane i otwierane niemal bez przerwy.
– Mogło dojść tam do buntu – wtrąciła Kirsten. – Teviańczycy mogli wszcząć walkę, a żołnierze zabić w odwecie ich wszystkich.
Mikel zmarszczył czoło i spojrzał na Sanę.
– Słyszałem ostatnio plotki o strzałach, które podobno dobiegły stamtąd w dniu trzęsienia ziemi.
– Też słyszałam coś podobnego – dodała Norin i zorientowała się, że Sana nie zamierzała zganić ich za rozpowiadanie zwykłych, durnych plotek, od których przeważnie uwielbiała stronić. Sprawiała wrażenie, jakby się z nimi zgadzała. – Są prawdziwe? – zapytała Norin, zerkając centralnie na Informatorkę.
– Tak. Strzelcy już od pewnego czasu monitorowali sytuację w Tevii z pewnej odległości – odparła. Jej donośny, mocny głos poniósł się po strychu i odbił od drewnianych ścian. – Vastradczykom faktycznie najpewniej chodziło o tunele oraz dobrze widoczne tam Korzenie. Myślę, że cała Kalhela musi zacząć traktować ich próby przywrócenia ludziom dawnych zdolności jako fakt.
Norin zauważyła kątem oka, że Soren zaczął równomiernie uderzać stopą w podniszczone panele podłogowe, Mikel przecierać spodnie na udach dłońmi, a Kirsten strzelać palcami. Alarik westchnął, a Norin spuściła wzrok. Świst mocniejszego podmuchu wiatru przedostał się do jej uszu przez nieszczelne okno.
– A więc to Alarik miał rację? – wyszeptała Kirsten. – Vastrada pracowała pod ziemią nad Korzeniami?
– W dużym skrócie: tak, jest to wersja, do której skłaniają się Strzelcy – przyznała Sana. – Należy bowiem pamiętać, że ludzie nigdy nie stracili swoich umiejętności. Prawdopodobnie znów bylibyśmy w stanie panować nad roślinnością, gdyby zniszczyć Korzenie, które powstrzymują ją od ludzkich wpływów. Vastrada myśli, że jeśli to uczyni, cofnie zaklęcie i wszystko będzie wyglądać jak trzysta lat temu.
Głos Sany był dobitny; zadźwięczał w głowie Norin mocno i bezwzględnie.
– Musieli potwornie głodować – wyszeptała Strzelczyni bezwiednie. – Jeśli uznali, że zniszczenie Korzeni to jedyne wyjście.
– Nie bardziej niż my – prychnął Mikel. – A jednak handlowaliśmy z innymi Krainami i dawaliśmy radę. Każdy z nas zna głód! Wszyscy go doświadczyliśmy! To nie jest cholerny powód, aby niszczyć świat i skazywać go na setki kolejnych wojen!
Chwilowa cisza. Szum wiatru zza okna. Głośniejsze przełknięcie śliny.
– Dla nich jest – podsumowała krótko Sana. – Nic z tym nie zrobimy.
Mikel w otępieniu wpatrywał się w przestrzeń przed sobą.
– Próbują zniszczyć Korzenie od sześciu lat. Swego czasu niemal każde państwo chciało tego dokonać, a jednak jeszcze nikomu się to nie udało. Kiedy wreszcie Vastrada się podda?
– Mogę się założyć, że próbuje od co najmniej dziesięciu lat. Zanim najechała na Kalhelę, musiała próbować zdziałać coś na własnej ziemi, jednak bezskutecznie – wytłumaczyła Sana. – Okej. A więc teraz krótka lekcja historii. Jak doszło do Redukcji?
Soren odchrząknął.
– W pewnym momencie ludzie dostali obsesji na punkcie swoich umiejętności – zaczął opowiadać z zapałem, jaki nie towarzyszył żadnemu innemu człowiekowi znanemu Norin przy mówieniu o podobnych tragediach. Oczy Sorena błyszczały, a on sam wydawał się niespokojny, jakby tłumaczenie zaledwie jednego zagadnienia było niewystarczające. – Można powiedzieć, że przestali traktować je jako zwykłą codzienność i każdą inną zdolność, jak chociażby bieganie czy myślenie. Znaleźli sposób, aby wykorzystać je w odpowiedni sposób. W trakcie wojny niszczyli plony oraz wszelką roślinność drugiego kraju. Wysyłali w głąb innych państw tajne misje, które również miały za zadanie atakować rośliny, jednak po to, aby później móc sprzedawać drożej swoją własną żywność. W ten sposób na świecie bez przerwy toczyły się wojny i zaczął panować powszechny głód.
Norin zaburczało w brzuchu. To, w jaki sposób ludzie umieli nienawidzić, było niesłychane. Strzelczyni nie potrafiła pojąć czasów sprzed Redukcji. Każdy człowiek władał umiejętnością wpływania na roślinność; mógł przyspieszać jej rozwój w dogodny dla siebie sposób, a mimo to na świecie zapanował głód.
Sana skinęła głową i machnęła w przestrzeń dłonią.
– Kontynuuj.
– Równolegle w czasach wojen zaczęły powstawać setki Zakonów, w których członkowie uczyli się wielu specjalnych technik zgodnych z ich przekonaniami – mówił z równie wielkim zapałem, jak chwilę wcześniej. – W jednych skupiali się wyłącznie na roli oraz rozwoju plonów, za to w kolejnych na rozważaniu, czy możliwe jest zmodyfikowanie roślin tak, aby przechodziły przez naturalny, równomierny cykl.
– Dokładnie – potwierdziła Sana. – Ten jeden Zakon rozwijał się w ogromnym tempie. Ludzie mieli dość wojen oraz ciągłych konfliktów i niepewności. Chcieli, aby roślinność była stała, aby człowiek nie miał na nią wpływu. Zakon znalazł sposób, stworzył zaklęcie targen, a następnie wysłał do każdej Krainy setki przedstawicieli, którzy rozprzestrzenili pod ziemią korytarze Korzeni stanowiących barierę przed wpływem człowieka. Co dalej?
Kirsten wyprzedziła odpowiedź Sorena i jako pierwsza zabrała głos:
– W Krainie Ludów Zachodu Zakon został częściowo schwytany. Ci, którzy pozostali na wolności, próbowali stworzyć Korzenie na własną rękę, jednak było ich za mało, aby targen powiodło się całkowicie. Od tamtej pory roślinność w naszej Krainie potrafi zachowywać się nieprzewidywanie.
– Tak – potwierdziła prędko Sana. – A więc doszło do Redukcji. Rozpoczęła się Nowa Era. Część ludzi zaczęła dostosowywać się do naturalnego rozwoju roślin, jednak większość wysłała grupy poszukiwawcze za Zakonem, który rozpłynął się w powietrzu. Nigdy ich nie odnaleziono. Myśli się, że popełnili samobójstwo, aby w razie schwytania nie zostać zmuszonym do cofnięcia targen. W tym samym czasie ludzie bezskutecznie próbowali niszczyć Korzenie, doprowadzając w ten sposób do trzęsień ziemi. I teraz pytanie. Skoro Vastrada chce jedynie powrócić do czasów sprzed Redukcji, dlaczego nie będzie wydawać wszystkich pieniędzy na laboratoria i naukowców? Dlaczego postanowiła zaatakować Kalhelę i sprawić, że co szósty Vastradczyk jest słabo wykształconym żołnierzem?
– Głodowali – odparł Mikel, postukując palcem wskazującym w boczną ścianę skrzyni, na której siedział. – Najpewniej ich roślinność przestała rozwijać się naturalnie. Musieli zniszczyć Korzenie, jednak potrzebowali również plonów.
Norin popatrzyła na Strzelca i dojrzała na jego twarzy pod fasadą determinacji ledwo widoczne ślady zmęczenia.
– Tylko że nasze plony musieli zacząć rozdzielać na dwa kraje – wtrąciła, sama odczuwając niewiarygodne wyczerpanie. – To wcale nie sprawiło, że problem głodu minął.
– Ponadto Vastrada naraziła się na złość Albarezu, którego Rada zapewne nie wiedziała, po czyjej stronie musi się opowiedzieć – wtrąciła Kirsten. – Albarez znajduje się w strategicznym miejscu. Leży u wybrzeży, od których niedaleko do Krainy Pól Obfitości, przez co bez przerwy jest narażone na atak jakiegoś sąsiadującego państwa. Najważniejszym porozumieniem, jakie podpisało Albarez, było to z Kalhelą oraz Vastradą.
Alarik westchnął.
– No właśnie – wtrącił. – Sytuacja Albarezu jest potwornie niestabilna, ale to właśnie przez nią Vastrada mogła być spokojna, iż Albarez nie zdecyduje się na opowiedzenie po którejś stronie konfliktu. Dlatego Rada Vastrady nie musiała przejmować się, że ktoś zainterweniuje.
– No dobra, załóżmy, że Vastrada rozważała atak, będąc pewną, że nikt nam nie pomoże. – mówiła dalej Kirsten. – Jednak jej planem jest zniszczenie Korzeni, a każda taka próba kończy się trzęsieniem ziemi. Vastrada musiała wiedzieć, że prędzej czy później inne kraje zorientują się, do czego zmierza i dlaczego naprawdę nas zaatakowała.
Norin wyprostowała się, a następnie przetarła twarz dłońmi. Nie istniało wiele pozytywnych historii na temat kilkudziesięciu ostatnich lat sprzed Redukcji. Ludzkość zaczęła niszczyć świat oraz siebie nawzajem, mimo że żyła w czasie, kiedy głód mógłby nie istnieć.
Karsei zajmowała się niegdyś dbaniem o pokój w Krainie Ludów Zachodu oraz najróżniejszymi kontaktami międzynarodowymi, dlatego polityka w ich domu była codziennością. Mimo to temat przerósł Norin.
Sana westchnęła.
– Jak wiecie, ta kwestia jest niezwykle ciężka do rozstrzygnięcia przez kogokolwiek – powiedziała wprost. – Vastrada jest bardzo nastawiona na własny zysk. Najchętniej w ogóle nie handlowałaby z innymi państwami. Od niemal dwustu lat próbuje stać się całkowicie suwerenna. Vastradczycy nie podchodzą zbyt przychylnie do obcych. Sami również nie opuszczają własnego kraju. Można by pomyśleć, że są w pełni skupieni na własnym rozwoju, a jednak zaatakowali kraj, z którym mieli podpisane silne porozumienie o konieczności pomocy w razie wojny. Dlaczego?
Na twarzy Mikela Norin nie była w stanie dostrzec żadnych oznak pewności siebie czy wyniosłości, które z reguły mu towarzyszył.
– Nie zamierzali wywoływać trzęsień ziemi na swojej ziemi, a Kalhela w porównaniu do nich i tak nic nie znaczyła? – stwierdził Mikel, jednak jego wypowiedź zabrzmiała bardziej jak pytanie aniżeli stwierdzenie. – Różnica w liczbie ludności naszych państw jest znacząca, tak samo, jak różnica w mentalności. Vatradzie zależy na dobru państwa, podczas gdy Kalhela od zawsze bardziej troszczyła się o mieszkańców niż granicę czy ziemię. Poza tym nikogo więcej Vastrada nie byłaby w stanie podbić. Aldana jest za duża, o Dorthellienie nawet nie wspominając. Kalhela była dla Vastrady szansą, zwykłym małym krajem, którego podbicie nie stanowiło żadnego problemu.
Alarik się zamyślił i popatrzył na brata.
– Przez sześć lat nie wywołali żadnego trzęsienia ziemi. Co robili w tym czasie?
Norin przełknęła gulę w gardle i zaczęła mówić.
– Nie mogli. Jeśli zbyt często eksperymentowaliby na Korzeniach, ktoś w końcu by interweniował. Po prostu pracowali w spokoju, czekając na dogodny moment. Przy okazji korzystali z naszych plonów, zatrudnili na roli darmową siłę roboczą i zastanawiali się, jak cofnąć targen.
Soren wyprostował się gwałtownie, a Norin uświadomiła sobie, że tak długie milczenie było do niego bardzo niepodobne. Przyjrzała się Strzelcowi dokładnie i uświadomiła sobie, że to, co zaraz usłyszy, okaże się albo najgłupszą możliwą teorią, albo najbardziej inteligentną uwagą.
– Pytałaś o powód, dla których Vastrada na nas najechała, prawda? – Spojrzał kątem oka na Informatorkę. Sana w milczeniu pokiwała głową. – Powód nigdy nie jest jeden. Na taką decyzję zawsze wpływa kilka różnych czynników. Mogę się założyć, że głód Vastradczyków, chęć posiadania naszych plonów i powiększenia swojego terytorium są jednymi z nich. Jednak... – Przełknął ślinę. – Chciałaś krótkiej lekcji historii – zwrócił się do Sany. – A ja bardzo dobrze pamiętam z takich lekcji, że we wszystkich Krainach usiłowano już zniszczyć Korzenie oraz cofnąć targen. Próbowały tego tysiące osób. Nikomu się to nie udało. Warto jednak zauważyć, że nikt mógł jeszcze nie spróbować zniszczyć źródła targen; miejsca, w którym Zakon stworzył Korzenie.
– Członkowie Zakonu najprawdopodobniej rzucili zaklęcie pośrodku niczego – wyjaśniła Sana. – Żeby uniknąć złapania, musieli zrobić to po kryjomu, dlatego miejsca powstania Korzeni są ludzkości nieznane.
– Czytałem badania różnych filozofów oraz historyków – odparł Soren. – Kilku z nich skłania się ku teorii, iż zaklęcie w naszej Krainie zostało rzucone tutaj, na terytorium obecnej Kalheli. Kaphiri Quaraishi napisał dobre sto lat temu esej o mankamentach północnych gór i korzyściach południowego półwyspu. Popiera tezę, iż użyto zaklęcia targen z co najmniej czterech najbardziej oddalonych od siebie miejsc w Krainie. Na zachodzie i wschodzie nie było problemu, ponieważ terytoria Aldany i Tarionhalnu zamieszkiwało wówczas niewiele ludzi. Kalhela zdawała się na tyle idealnym, ustronnym obszarem, iż Zakon musiał zaryzykować i puścić Korzenie również z najdalszego miejsce na północ, czyli Dorthellienu.
Na strychu zapanowało chwilowe milczenie. Soren był jedyną osobą, która uwielbiała teorie oraz fakty na równi i naprawdę jedną z nielicznych, która opowiadała o niepotwierdzonych tezach w tak otwarty sposób, w jaki mówiła o prawdziwych dziejach historycznych.
– Okej, dajcie mi chwilę – mruknął ostatecznie Soren, a następnie dźwignął się na nogi. Musiał się zgarbić oraz pochylić lekko głowę, gdyż pomieszczenie posiadało niskie ściany, a Soren zdawał się wyższy od przeciętnych ludzi o prawie pół głowy. Zaczął grzebać w najbliższych skrzynkach, jednak w żadnej nie było tego, czego szukał, ponieważ prędko podszedł do jedynego na strychu regału. – Mam! – wykrzyknął po chwili, trzymając w dłoniach zwykłą kartkę papieru oraz kawałek grafitu.
Norin obserwowała uważnie Sorena, gdy Strzelec podszedł do jednej z obdrapanych i pokrytych kurzem ścian. Zgarbiony odwrócił się od reszty plecami i w milczeniu przesiąkniętym skupieniem zaczął skrobać po papierze.
– Czy ty... – wykrztusił Mikel z powątpiewaniem. – Właśnie rysujesz?
– Dajcie mi chwilę – wypalił prędko Soren. Nie minęła chwila, a uradowany stanął przed nimi przodem z uśmiechem, jaki wykwitał na jego twarzy od samego ranka, i wskazał palcem na właśnie powstałą, niedokładną mapę Krainy Ludów Zachodu. – Ta teoria bierze pod uwagę wiele czynników. Przede wszystkim zgadza się z innymi, iż do stworzenia Korzeni potrzebne były dziesiątki, jeśli nawet nie setki osób. W innych Krainach wykonanie nie stanowiło problemu. Zresztą mówi się, że samo zaklęcie nigdy nie było ciężkie czy skomplikowane; najtrudniejszą część stanowiło wymyślenie sposobu, w jaki roślina mogłaby rozwijać się sama. Tak więc kiedy Zakon odkrył ów sposób i wymyślił system Korzeni, prędko nauczył swoich członków zaklęcia targen i niedługo później był w stanie przeprowadzić na całym świecie Redukcję.
Norin zerknęła kątem oka na Informatorkę. Sana nad wyraz często pouczała Sorena, który z reguły się zagalopowywał i mówił o teoriach, jakby były faktami. Sana potępiała to, niemal tak samo, jak potępiała rozpowiadanie zwyczajnych tez oraz niesprawdzonych źródeł informacji. Norin spostrzegła jednak, iż teraz w całkowitym skupieniu i z powagą wymalowaną na twarzy wpatrywała się w tłumaczącego Sorena.
Norin również z powrotem spojrzała na Strzelca.
– W całym planie musiało chodzić o rzucenie targen z kilku różnych stron Krainy – wyjaśnił z zaangażowaniem, w jednej ręce trzymając „mapę", a drugą wskazując na różne państwa. – Korzenie funkcjonowały jak wirus. Członek Zakonu rzucał zaklęcie na jedną roślinę, a ona wypuszczała Korzenie. Te Korzenie łapały pod ziemią kontakt z innymi roślinami i rozrastały się pod ziemią już całkowicie samodzielnie.
Sana skinęła.
– To wiemy.
Soren ochoczo przeszedł do następnej części historii.
– Tak, tak – mruknął pospiesznie. – W tym obszarze, na obecnej granicy Dorthellienu i Aldany, patrol wojskowy natknął się na garstkę ludzi, którzy ewidentnie próbowali rzucić na roślinność zaklęcie. Mówili w różnych językach i prędko zaczęli z nimi walczyć. Żołnierze wybili ich wszystkich, jednak sami również w większości stracili życie. Nie istnieje wiele dowodów wskazujących na to, że ci ludzi rzeczywiście byli członkami Zakonu. Twierdzi się tak, ponieważ żołnierze natychmiast sprawdzili stan roślinności i ze zdziwieniem odkryli, że tylko częściowo mieli na nią wpływ. Prawdopodobnie zaklęcie zostało rzucone tam zaledwie częściowo, a Korzenie nie zdążyły rozprzestrzenić się jeszcze po okolicy. W każdym razie wielu filozofów zastanawia taka decyzja Zakonu; no bo dlaczego jego członkowie mieli rzucać tak ważne zaklęcie w kraju objętym wojną? Może właśnie dlatego, że Korzenie musiały zostać rzucone z tamtego miejsca.
Norin patrzyła na dumnego Sorena, a jej awersyjna i bierna natura sprawiła, iż powątpiewała w każde słowo, jakie Strzelec wypowiedział.
– W jaki sposób wiąże się to z Kalhelą? – zapytała, wcinając się w środek opowieści Sorena.
– Leżymy na największym półwyspie tej Krainy – odparł Strzelec niezrażony, może nawet uradowany, iż może coś wytłumaczyć i przekonać słuchaczy do własnego zdania. – To wręcz idealne miejsce. Przed Redukcją mało kto tu mieszkał, gęstość zaludnienia była naprawdę niewielka. A drogi ucieczki są wszędzie, z każdej strony otacza nas ocean. Jeśli targen rzeczywiście rzucono z co najmniej czterech miejsc Krainy, uważam, że Kalhela była jednym z nich. Vastrada musi się z tym zgadzać. Ona zwyczajnie szuka źródła Korzeni.
Norin czekała, aż Sana zaprzeczy. Siedziała w ciszy na drewnianej skrzynce z częściami mebli, a do jej uszu docierały dźwięki wiatru huczącego za oknem oraz dobiegające z dołu odgłosy maszyn stolarskich. Spoglądała swoim najuważniejszym okiem na Informatorkę, próbując wyczytać z wyrazu jej twarzy różne emocje, jednak nic na niej nie dostrzegła.
Przygryzła spierzchnięte wargi i czekała dalej, ponieważ Sana nigdy nie zaprzeczyła. Wręcz przeciwnie – po krótkiej chwili milczenia Informatorka pokiwała głową.
– Takich teorii istnieją dziesiątki, jednak naprawdę trzeba przyznać tej jednej rację – powiedziała ostatecznie, zadziwiając Norin do granic możliwości. – Jeśli przyjrzelibyśmy się dawnym konfliktom oraz gęstości zaludnienia, to faktycznie moglibyśmy dojść do wniosku, iż te tereny wydawały się najlepszym miejscem na takie zaklęcie.
– Ale... – zaczęła niepewnie Kirsten. – Co to wszystko właściwie znaczy?
Norin zrozumiała, do jakich wniosków dążyła Sana, jednak spora gula stanęła w jej gardle, gdy postanowiła spojrzeć na przyjaciółkę i wyrazić wszystko najprostszymi słowami:
– Vastrada zaatakowała nas ze względu na Korzenie – odpowiedziała, kątem oka zerkając na Sanę i czekając na potwierdzenie. – A jednak trzęsienie ziemi nastąpiło dopiero po sześciu latach. Całkiem długi okres, jak na kraj, który przygotowywał się do tego od bardzo dawna. Po prostu... przez wszystkie te lata żołnierze szukali odpowiedniego miejsca.
– Tak – zgodziła się ostatecznie Sana. – Jest to wersja, do której skłaniają się Strzelcy oraz inne organizacje na terenie całej Kalheli już od dłuższego czasu. Teraz gdy posiadamy więcej dowodów, a nastroje Kalhelczyków zdają się waleczne oraz sprzyjające, czas zacząć to głosić.
– Głosić? – wypalił Alarik z wyrazem niedowierzania na twarzy.
Nastąpiła cisza, podczas której Sana zbierała się na wyjawienie im najważniejszej informacji.
– Tak, Kalhelczycy wreszcie będą mogli poznać powód okupacji. – Spojrzała na każdego z nich. – Niemal sto dni temu powstała nowa organizacja, która zajmuje się przygotowywaniem rebelii.
Norin poczuła się, jakby Sana uderzyła ją prosto w brzuch, pozbawiając tchnienia. Mogła rozmyślać o rewolucji i możliwym powstaniu od dawna, jednak zawsze były to jedynie wizje, zwykłe gdybanie. Mało kto twierdził, że Kalhelczycy naprawdę postanowią się przeciwstawić obecnej sytuacji. Norin otępiała popatrzyła na podłogę.
„Rebelia...?" – zastanowiła się. – „Kto chciałby wziąć w niej udział...?"
Kalhelczycy już dawno pogodzili się z okupacją. Zachowania większości żołnierzy nie dało się opisać samymi negatywami; przestrzegali Kodeksu, niemal tak samo, jak dawniej kalhelscy oficerowie przestrzegali normalnego prawa. Ludzie mieli prace, brali śluby, wychowywali dzieci wedle własnego uznania. Młodzi uczyli się w szkołach, a później brali praktyki, o jakich zawsze marzyli. Wszystkie te działania były podporządkowane normom nadawanym przez Vastradę, jednak były one zwykłymi normami, do jakich szło się dostosować. Zastraszanie stanowiło rzadkość. Do więzienia trafiało się prawie wyłącznie za korelacje z ruchami oporu oraz poważne wykroczenia. Jeśli Kalhelczyk postępował zgodnie z Kodeksem oraz nie zadręczał się masakrą sprzed sześciu lat, wiódł przyjemne i spokojne życie.
Jak rebelia zamierzała przekonać takich ludzi do walki? Z kogo zamierzali uczynić armię?
Alarik wydawał się równie otępiały, jak Norin, może nawet bardziej. Zza jego ust wydobyło się histeryczne parsknięcie.
– Rebelia głosi wśród ludzi plany Vastrady? – dopytywał, nie dowierzając. – Rebelia, czyli ludzie, którzy pragną wyzwolić Kalhelę, głoszą, że Vastrada zamierza zniszczyć Korzenie? Głoszą to ludziom, którzy cierpią głód? Którzy wiedzą, że każda wojna w tej Krainie jest wynikiem braku żywności? – Alarik w desperacji zaczął kręcić głową. Jego głos stracił na sile, posmutniał. – Przecież... Przecież Kalhelczycy prędzej pomogą Vastradzie, niż dołączą do rebelii.
Norin przełknęła ślinę. W noc po trzęsieniu ziemi odbyła z Alarikiem rozmowę, podczas której Strzelec głosił podobne myśli. Norin nie chciała się do nich skłaniać – cienka linia dzieliła ją od zostania prawdziwą pesymistką, a ona całymi siłami walczyła, aby tej linii nie przekroczyć. Przecież nie mogło być tak źle, jak twierdził Alarik! Musiała mieć nadzieję, inaczej już dawno postradałaby wszelkie zmysły.
– Co ty wygadujesz?! – zdenerwował się Mikel. – Na jakiej podstawie budujesz takie teorie?
– Na jakiej podstawie? – dopytał zszokowany Alarik. – Może na podstawie poprzednich sześciu lat? Kalhelczycy nie chcą ginąć! Nie chcą, aby ginęły ich rodziny. Jeśli odkryją, że istnieje alternatywa, aby nie umierać, nie cierpieć już dłużej głodu i nie powracać do wojny, którą toczyliśmy na samym początku, to od razu z niej skorzystają!
Norin powiodła spojrzeniem na Sanę, która pozostała niewzruszona. Zapewne nie zamierzała interweniować, póki dyskusję między braćmi dało się nazwać wymianą opinii.
Mikel zacisnął mocno szczękę i ściągnął brwi.
– Może ty najchętniej byś z niej skorzystał, ale to nie znaczy, że inni też! – krzyknął. – Nie możesz oceniać innych swoją apatyczną miarą! Normalni ludzie pragną wywalczyć sobie wolność!
Norin się skrzywiła. Mikel przesadził. Strzelczyni wiedziała, że na razie nie będzie żałował swoich słów. Może pożałuje ich później, gdy już się opamięta, a może zwyczajnie wyrzuci je z pamięci tak jak wiele poprzednich kłótni.
– A więc ja nie mogę oceniać innych moją miarą, ale ty możesz bez problemu patrzeć na wszystko swoimi oczami? – odparował Alarik bratu z zaciętością charakterystyczną tylko dla kłótni z Mikelem. – Może ty nie głodujesz i nie masz problemu z żywnością, ale nie każdy ma tyle szczęścia! W innych miastach...
– Dość. – Głos Sany był stanowczy; uciszył Alarika momentalnie. Linvik spuścił wzrok na buty, zapewne odczuwając lekkie zażenowanie tym, że stracił nad sobą kontrolę.
Mikel był o wiele bardziej nadpobudliwy; jego stopa zaczęła raz po raz uderzać o podłogę, a palce wybijać na udzie rytm znany wyłącznie muzykom.
– Jak wiecie, nastroje Kalhelczyków zmieniają się coraz bardziej z dnia na dzień – powiedziała Sana tonem, który nie wskazywał na zdenerwowanie. – Właściwie ciężko o stwierdzenie, że dawniej tak nie było. Może nam się wydawać, że większość z nas pogodziła się z okupacją, jednak myślę, iż jest to mylne wrażenie. Nikt nie zdołał zapomnieć o wojnie, jaką toczyliśmy sześć lat temu. Każdego dnia nasze myśli kierują się do początku. Doskonale pamiętacie moment, gdy po raz pierwszy usłyszeliście huk wystrzału z broni palnej. Na początku byliście skonfundowani; nie mieliście bowiem pojęcia, skąd wydobywa się ten dziwny, głośny odgłos ani co oznacza. Zapewne zastygliście w miejscu ze strachu i szoku. Opamiętaliście się dopiero po czasie, pewnie wtedy, gdy ujrzeliście pierwsze zwłoki, a umysł nakazał wam ucieczkę. Później chodziliście skołowani. Czekaliście na moment, gdy przyjdzie wam się obudzić. Tylko że ten moment nigdy nie nastał, a wy następne miesiące chowaliście się przed wojną, opłakując najbliższych, którzy polegli w walce. Setki dni minęły wam na strachu, słuchaniu wystrzałów, widoku krwi oraz ciał i nieustannej ucieczce przed śmiercią, mam rację?
Norin przymknęła powieki, a obraz, jaki stworzył jej umysł, zdawał się nader realistyczny. Nagle znajdowała się wraz z Mikelem, Alarikiem i kilkoma innymi nastolatkami pod ziemią. Wszyscy zaciskali palce na ostrych przedmiotach, które miały posłużyć im za broń przeciw karabinom dorosłych, silnych żołnierzy. Słuchali masakry, jaka działa kilka metrów wyżej. Kalhelczycy próbowali wyprzeć Vastradczyków z miasta. Wśród ludzi, którzy walczyli, znajdowali się ich rodzice. Osoby w zbliżonym do nich wieku również brały udział w bitwie, jednak oni okazali się zbyt przerażeni. Drżeli wszyscy co do jednego. Nikt nie płakał, ponieważ nauczyli się już, że tylko w ciszy dało się przeżyć. Nie poruszali się. Po prostu trwali. Bolały ich głowy, w brzuchach im burczało. Ukrywali się tak już od kilku dni. Od ilu dokładnie – nie wiedzieli, ponieważ czas zdawał się nie istnieć pod ziemią.
Norin skinęła głową z bólem rozdzierającym serce. Scenariusz, jaki przedstawiła Sana, pasował do nich wszystkich bez wyjątku.
– No właśnie – kontynuowała Informatorka. – Mogę was zapewnić, że to odnosi się do każdego Kalhelczyka. Wszyscy przeżyliśmy to samo. Boimy się wojny, ale złość, jaką odczuwamy, zdaje się silniejsza i o wiele potężniejsza niż strach. Rebelia istnieje i mogę poświadczyć, że posiada plan. Musicie mi tylko powiedzieć, czy się na to piszecie.
Cisza, jaka zapanowała, nie trwała długo.
– Oczywiście – powiedziała Kirsten, nawet się nie zastanawiając. Jej spojrzenie było ostre.
– Piszę się na to – dodał Soren.
– Ja tak samo – wtrącił pospiesznie Mikel, zdążywszy się już odrobinę uspokoić.
Norin kochała Kalhelę z całego serca za to, jak ciepło przyjęła ją do siebie, ale miłość do kraju była nieporównywalna z miłością do jego mieszkańców. To nie Kalhela zaakceptowała bezdomną i biedną dziewczynkę obcego pochodzenia, a ludzie. To ci, którzy patrzyli na nią, jakby była im równa, sprawili, iż Norin poczuła się jak w domu. Poprzednie lata Strzelczyni marzyła o dobrze tych ludzi. Bała się rebelii, ponieważ bała się o ich życia.
Jednak teraz w jej głowie nie było strachu – pozostała sama determinacja. Mogła kochać ludzi bardziej niż kraj, a jednocześnie podjąć decyzję, aby walczyć z nimi ramię w ramię.
– Ja też.
Nie zamierzała dłużej pozostać bierna. Karsei przyjęła ją do siebie i pokochała niczym własne dziecko. Norin zamierzała się za tę miłość odwdzięczyć.
– Też – mruknął Alarik, po czym spuścił wzrok.
Powietrze, jakie Sana wypuściła przez nos, zaświszczało. Informatorka pozostała niewzruszona.
– Dobrze – skomentowała. – A więc nadszedł czas, abyśmy w końcu porozmawiali o najważniejszym, ponieważ już czterdziestego drugiego dnia udacie się na spotkanie z przywódcami rebelii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top