Rozdział 1
15 Fē 266 rok
Po Redukcji
Rajkaro, Kalhela
Norin podkreśliła czarną linią informacje, jakich miała jutro poszukać, a następnie schowała do szuflady gruby plik dokumentów. Sięgnęła po płaszcz przewieszony przez oparcie krzesła, spoglądając na Plac Petrela Levika przez sporych rozmiarów okno. Po drugiej stronie szyby toczyło się zwyczajowe życie. Niektórzy wracali do swych domów z pracy, podczas gdy inni zmierzali ku karczom oraz barom, dopiero zaczynając wieczorne życie.
– Zbierasz się już? – Usłyszała.
Pytanie zadał Kaled; bardzo młody, nowo-przyjęty chłopak, z którym Norin dzieliła pokój w redakcji po tym, jak jego poprzedniczka Deli trafiła do więzienia oskarżona o „niepokojące korelacje z dysydentami". Norin nie wiedziała, czy Deli rzeczywiście była powiązana z ruchem oporu. Vastradczycy coraz częściej wtrącali do więzienia ludzi, którzy na to nie zasługiwali. Jako powód aresztowania notorycznie podawali powiązania z nielegalnymi organizacjami, mimo że nie tak wyglądała rzeczywistość.
– Tak. Wreszcie – rzuciła i posłała koledze kwaśny uśmiech.
On odpowiedział podobnym wyrazem twarzy i prędko wrócił do pracy.
Norin przystanęła przy drzwiach z dłonią w połowie drogi do klamki, ponieważ obraz, jaki pojawił jej się przed oczami, nie był rzeczywisty. Musiał stanowić swego rodzaju wspomnienie, gdyż postać, na którą patrzyła, wydawała się drobniejsza i bardziej wyprostowana. Jej włosy urosły, nabrały siwego koloru i muskały łopatki.
– Jeśli zmieniłaś zdanie i zamierzasz mi pomóc, to śmiało, nie krępuj się.
Norin powróciła do rzeczywistości, a na miejscu Deli w jednej chwili pojawił się Kaled.
– Nigdy – odparła, gdy jej dłoń oplotła okrągłą klamkę. – Nie wciągniesz mnie w dodatkową pracę.
Chwilę później pchnęła kolejne drzwi i znalazła się na zewnątrz. Uliczka, w którą skręciła, była wąska, a otaczające ją budynki niewysokie. Miały mansardowe dachy, a same zostały wykonane przed kilkudziesięcioma laty z czerwonych cegieł. Architektura w Rajkarze była mieszanką kilku różnych stylów, czasami niemających ze sobą za wiele wspólnego. Dominowały w nim kamienice jak te, które aktualnie mijała – wybudowane z cegieł, trwałe oraz sięgające czterech-pięciu pięter. Mimo to natknięcie się na drewniane elewacje nie było aż tak rzadkie. Takich budowli niemniej jednak nie pozostało wiele. Łatwo płonęły, a w porównaniu z kamienicami wypadały znacznie gorzej.
Pomimo tego, co Norin powiedziała Kaledowi, nie skierowała się do domu. Spotkanie, na które zmierzała, miała umówione od blisko piętnastu dni i rzadko kiedy podlegało zmianom terminów.
Przechodziła ulicami Rajkara, mijając ludzi wracających z pracy oraz spokojnie przechadzających się żołnierzy, którzy już za jakiś czas mieli zacząć przypominać Kalhelczykom o konieczności powrotu do domu przed wybiciem dwunastego dzwonu.
Norin zwolniła nieopodal strażnicy i zaczęła się rozglądać. W uliczce znajdowała się tylko jedna osoba. Nie zdziwiło ją to ani trochę. Okolice więzień oraz siedzib żołnierzy i Regeneratów były o dziwo najgorzej strzeżonymi miejscami w całym mieście.
Karsei czekała na Norin pod lombardem, uważnie oglądając wystawę zza szyby. Jej ciemno-brązowe włosy oraz czarne ubrania idealnie współgrały z mroczną, niezwykle słabo oświetloną uliczką.
Norin stanęła obok kobiety; odległość między nimi dałoby się pokonać poprzez wyciągnięcie ramion. Zerknęła na Karsei z ukosa tęsknym spojrzeniem, które desperacko krzyczało, że bardzo chciała wrócić do czasów sprzed okupacji, gdy mieszkały jeszcze razem, a po ulicach miasta żołnierze nie przechadzali się ot tak z bronią palną.
– Mam do ciebie pewną prośbę – odezwała się Karsei poważnym głosem. Zawsze wolała zaczynać ich spotkania od spraw Strzelców, aby dopiero później móc odetchnąć i w spokoju porozmawiać o codziennych sytuacjach.
– Jaką? – odparła tak jak zwykle.
Mimo że motywacja i zaangażowanie były dla Norin odległymi zagadnieniami, zawsze dopytywała. W towarzystwie Karsei stawała się kimś innym. Sama jej obecność potrafiła sprawić, iż Norin miała ochotę walczyć o Kalhelę, mimo że tak naprawdę poddała się już dawno.
– Za osiem dni od teraz dwie grupy Lawirantów przeprowadzają akcję przy torach w pobliżu trzeciego sektora magazynów. Mają podłożyć ładunki wybuchowe do skrzynek z towarami. Słyszałaś o tym?
Norin pokiwała głową.
– Sana nam o tym wspomniała – wyjaśniła. – Po tym, co mówiła, wydaje mi się, że akcja jest dobrze zaplanowana.
Karsei utkwiła wzrok w szybie.
– Wiele akcji wcześniej zdawało się dobrze zaplanowanych.
Norin umilkła, ponieważ nie potrafiła przyznać jej racji na głos. Karsei zawsze była przesadnie podejrzliwa i dręczona przez problemy z zaufaniem, jednak dopiero ostatnimi czasy okazało się, że miała ku temu powody. Coraz więcej akcji podlegało sabotażom i coraz więcej Strzelców znikało z dnia na dzień.
– Co mamy zrobić?
– Nic wielkiego. Chciałabym mieć pewność, że obliczenia wykonane przez obie te grupy nie są błędne.
– Uważasz, że może dojść do jakichś komplikacji?
– Nie wiem – westchnęła Karsei. – Ale wydaje mi się, że ktoś jeszcze powinien mieć ich na oku. Sprawdzając ostatnio akta, zauważyłam, że jedna z tych grup już kilkukrotnie nie była w stanie poradzić sobie z najprostszym zadaniem.
Karsei wyprostowała plecy i oderwała spojrzenie od szyby. Utkwiła wzrok w Norin, jednak nie dało się wyczytać w nim tęsknoty. Karsei posiadała niezwykłą umiejętność oddzielania uczuć od pracy.
Norin miała nigdy nie nauczyć się tego, co potrafiła Karsei, jednak zupełnie jej to nie przeszkadzało. Praca nie stanowiła dla niej tyle, co uczucia.
– Czy to znaczy, że nam ufasz? – zapytała z uśmiechem błąkającym się po twarzy. – Nawet Sorenowi i Kirsten?
– Tego nie powiedziałam.
Do uszu Norin dotarły kroki przechodnia, którego obraz zobaczyła w odbiciu szyby.
– Ale to miałaś na myśli. – Nie przestawała się uśmiechać.
– Ufam tobie i Linvikom. Trzy osoby z pięciu to już ponad połowa.
Norin parsknęła jakby to, co powiedziała Karsei, było żartem, a nie skutkiem okupacji i rozbudowanej przez Vastradę siatki szpiegowskiej.
– Jasne, ma sens – odparła.
Dłoń Karsei powędrowała do kieszeni płaszcza, a następnie wystawiła pod nos Norin czystą, niepogniecioną kartkę.
– Zróbcie to za trzy dni.
Norin schowała dokument do spodni z nadzieją, że po opuszczeniu rąk będą mogły odpuścić sobie rozmowę jak Strzelczyni ze Strzelczynią i kontynuować jak matka z córką.
– Przejdźmy się – zaproponowała Karsei i obróciła się do kierunku, z którego przyszła Norin.
Weszły do zachodniej części miasta, w której przeważały wąskie uliczki oraz najstarsze w okolicy rudery. Minęły strażnicę, idąc od niej zaledwie jedną przecznicę, a Słońce schowało się za horyzontem. Szły w świetle latarni, nie mając wiele czasu.
– Zastanawiam się nad napisaniem pewnego artykułu – wyznała Norin, spoglądając na mamę kątem oka. – Z okazji sześciolecia.
Karsei miała pewny chód, dłonie utkwione w kieszeniach płaszcza, a wzrok skierowany na córkę. W jej spojrzeniu nagle zaiskrzyła tęsknota, której Norin nie potrafiła dostrzec, gdy rozmawiały o sprawach Strzelców.
– O czym miałby mówić? – zapytała Karsei.
– O rzeczach, ludziach i miastach, które wtedy straciliśmy. Chcę podać statystyki, żeby żołnierze zrozumieli, iż nigdy im tego nie zapomnimy, ale też przytoczyć konkretne historie, aby Kalhelczycy przypomnieli sobie, że tkwimy w tej samej sytuacji.
– Myślisz, że to wystarczy? – Głos Karsei był łagodny i żądny odpowiedzi, jaką Norin miała zaraz podać, jednak kryło się w nim powątpiewanie. – Zanim Vastrada zdecydowała się na wojnę, dokładnie przestudiowała profile psychologiczne mieszkańców naszego kraju. Kalhelczycy od pamiętnych czasów bardziej martwią się o ludność niż o granicę czy władzę. Nie obchodzi ich, kto wydaje polecenia, o ile bezmyślnie nas nie morduje i pozwala żyć względnie tak samo, jak przed okupacją.
Uwaga Karsei była niezwykle celna, ponieważ Norin idealnie wpasowała się w ów profil psychologiczny.
– Ludzie zmieniają się w obliczu rocznicy – zauważyła Norin. – Nawet jeśli sama okupacja nie stanowi dla nich wielkiego problemu, to z pewnością zacznie stanowić go przypomnienie sobie o bliskich, których stracili sześć lat temu.
Do nozdrzy Norin doleciało słone powietrze znad morza. Wiatr musnął jej twarz i rozwiał włosy.
– Powodzenia w pisaniu artykułu – powiedziała Karsei. Tym razem nie przemawiała przez nią niepewność czy gorycz, a duma z powodu oddania, którego Norin na ogół nie potrafiła okazywać.
– Dzięki. Będę tego potrzebować. Sprawy w redakcji od dłuższego czasu nie ulegają poprawie. Myślałam, że to tylko tymczasowy rygor, ale... – Wzruszyła ramionami. – Ciągle jest gorzej. Ledwo potrafię przypomnieć sobie czasy, gdy Vastradczycy tylko pobieżnie zerkali na artykuły przed ich publikacją. Teraz, zanim cokolwiek ukarze się w druku, musi pomyślnie przejść przez trzy fazy weryfikacji.
– To dobrze, Norin.
– Dobrze? Jest coraz gorzej.
– Sytuacja nie ulegnie poprawie, jeśli najpierw się nie pogorszy.
– Nie uważam, aby jakiekolwiek pogorszenie było dobre.
– To znaczy, że myślisz tak jak oni – powiedziała Karsei z wyrozumiałością, za którą nie ukrywała się złość. Wskazała na budynki mieszkalne, które mijały. Miała na myśli ogół Kalhelczyków. – I tak, jak chce Vastrada.
– Ja po prostu nie chcę, żeby Kalhelczycy znowu musieli walczyć i umierać. Jestem realistką, mamo. Nie ma sensu podejmować walki, jeśli można w niej tylko zginąć.
Norin od dawna wiedziała, że ludzie nigdy nie umieli żyć w pokoju. Twierdziła, iż posiadali niezwykłą umiejętność do znajdowania problemów tam, gdzie ich nie było, oraz zazdroszczenia innym tego, o co mogli poprosić. Duma rozpierała ich od środka i nakazywała użycia siły, ponieważ z dziwnego powodu siła znaczyła dla nich więcej niż pokój. Norin szukała logicznego wyjścia dla rządzącej światem przemocy, jednak jedyne, co wiedziała, to że ludzie od zawsze toczyli wojny. Z różnych powodów to właśnie wojna wydawała im się jedynym wyjściem. Sięgali po nią, gdy sprawy w kraju przybierały nieoczekiwane rezultaty, zupełnie nie przejmując się konsekwencjami, jakie spadną na mieszkańców innych państw.
– Ludzie umierają tak czy inaczej. Poddanie się Vastradzie nie sprawi, że będziemy żyć wiecznie. Prędzej czy później może zabraknąć żywności, a wtedy po prostu przestaną nam jej dostarczać. Zostawią wszystko dla siebie. To ostatni moment, aby wszcząć walkę. Nie to masz na myśli poprzez swój artykuł?
Artykuł miał obudzić w Kalhelczykach dawne lęki; przypomnieć im o konsekwencjach, jakie ciągnie za sobą wojna.
Norin postanowiła pozostawić pytanie Karsei bez odpowiedzi.
– Jak u ciebie, mamo? Bez komplikacji?
Norin wiedziała na temat obecnego życia Karsei tyle, co nic, dlatego zawsze musiała pytać w tak zawiły sposób. „Czy wszystko dobrze?", „Nie wydarzyło się nic poważnego?", „Jesteś bezpieczna?", „W dalszym ciągu nie grozi ci więzienie?"
– Jeszcze nie jestem w stanie odpowiedzieć na twoje pytanie. – Karsei zatrzymała się w miejscu. Norin również przystanęła i popatrzyła w jej oczy. – Wkrótce to zrobię, jednak na razie... niczego nie mogę być pewna. Najbliższe dni będą dla Kalheli przełomowe. To od nich zależy, czy będziemy żyć, jak żyjemy od sześciu lat, czy spróbujemy walczyć.
– Co się dzieje? Masz pojęcie, jak dramatycznie to wszystko zabrzmiało?
– Emocje Kalhelczyków dotyczące sytuacji w Tevii są napięte.
– Oczywiście, że są napięte, ale dlaczego epidemia szalejąca w jakimś małym mieście miałaby przełożyć się na ogólnokrajowe powstanie?
Karsei otworzyła usta, aby udzielić Norin odpowiedzi, która zapewne ani trochę by się jej nie spodobała, gdy do ich obu dobiegły głośne i ciężkie kroki. Vastradcy żołnierze posiadali specjalnie buty, dlatego nie sposób było pomylić ten odgłos z innym.
– Będę w najbliższych dniach odrobinę zajęta – oświadczyła Karsei, zanim odeszła. – Dlatego spotkajmy się następnym razem za dwanaście dni od teraz. W tym samym miejscu.
– Jasne – odpowiedziała Norin.
Karsei była jednym z powodów, przez których Norin skręcało w brzuchu na samą myśl o Strzelcach Wschodu oraz walce przeciw Vastradzie. W końcu gdyby potrafiły zapomnieć o okupacji, mogłyby spróbować żyć jak dawniej. Nic by się nie zmieniło; Karsei i Aleksiv nie musieliby brać rozwodu ani tuszować w dokumentach wszystkich łączących ich powiązań. W dalszym ciągu mogliby mieszkać razem, w trójkę, tak jak inne normalne rodziny, które zaciekle próbowały udawać, iż okupacja nie istniała.
Norin pragnęła takiej normalności. Chciała życia, podczas którego nie musiałaby walczyć, a w którym mogłaby dostąpić zwyczajnych dni.
– Powinnaś powoli kierować się do domu – powiedział do niej żołnierz. Po Karsei nie pozostał żaden ślad. – Niedługo wybije dwunasty dzwon.
Żołnierze budzili w niej już tylko odrazę. Nie czuła przed nimi strachu tak jak kilka lat temu, gdy była młodsza i obawiała się, że zrobią jej krzywdę, jeśli przypadkiem nie wykona ich polecenia. W pewnym momencie po prostu przyzwyczaiła się do mijania ich każdego dnia. Aktualnie nie potrafili wywrzeć na niej żadnego wrażenia.
– Właśnie wracam – odparła ze spokojem w głosie.
Żołnierz pokiwał głową.
– Miłego dnia.
– Nawzajem.
Ruszyła przed siebie żwawym krokiem, mając nadzieję na krótką rozmowę z Linvikami przed snem. Po zapadnięciu zmroku ulice Rajkara gwałtownie pustoszały; mieszkańcy miasta musieli stosować się do godziny wyznaczonej przez żołnierzy, czy tego chcieli, czy nie.
Strefa, do jakiej weszła, składała się z najróżniejszych architektonicznych wynalazków, które w żaden sposób ze sobą nie współgrały. Część budynków wykonano z cegieł, inne obrastał bluszcz, a jeszcze następne ozdobiono freskami. Historyczne okoliczności, w których Kalhela została państwem ponad dwieście lat temu, miały na to bezpośredni wpływ, jednak w dalszym ciągu były dla Norin śmiesznym fenomenem. Już jako dziecko, które po raz pierwszy trafiło do Rajkara w wieku pięciu lat, odnalazła w tych budynkach coś fascynującego i hipnotyzującego.
Nie chciała walczyć, ale całkowicie rozumiała wszystkich, którzy zginęli sześć lat temu w obronie tych dziwnych, brzydkich budowli.
Dom Norin znajdował się na przedmieściach, do których dojście zajęło jej okrągłe pół godziny. Schody, jakimi zmierzała na trzecie piętro, skrzypiały, a drzwi, do których zapukała, już od kilku lat były spróchniałe.
Minęła zaledwie chwila, po której Alarik przekręcił klucz w zamku i wpuścił Norin do środka.
– Hej – przywitał się, odsuwając na bok tak, aby zrobić Norin przejście.
– Cześć – odpowiedziała, po czym rzuciła płaszcz na szafkę.
Od razu przeszła do salonu, gdzie rozłożyła się wygodnie na kanapie i głośno westchnęła. Alarik zajął fotel znajdujący się naprzeciw i przetarł twarz dłonią. Sprawiał wrażenie zmęczonego. Jego ciemne włosy znajdowały się w nieładzie, a oczy wyglądały na podkrążone.
– Wszystko w porządku? – zapytała.
Jego stopa zaczęła raz po raz uderzać o podłogę, a palce jak zwykle szurały po przetartych spodniach.
– Tak – odpadł mechanicznie. – Nie. Tak jak zwykle. A u ciebie?
– To samo – przyznała, a następnie rozejrzała się po pomieszczeniu. – Nie ma Mikela?
Alarik ułożył tył głowy na oparciu fotela i przymknął powieki.
– Jest we wspólnej sali.
– Kiedy wróci?
Alarik wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. Garen Virat uczy go grać w stekkera – odpadł. – Czy coś się stało?
– Rozmawiałam z mamą.
– Oh.
Mimo że Alarik należał do Strzelców Wschodu wraz z Norin i Mikelem już przeszło trzy lata, w dalszym ciągu reagował niechęcią na każdą wzmiankę o akcjach, które przeprowadzali.
– Widzę, że humor ci dopisuje – zauważyła Norin zgryźliwie.
– Jak zawsze. – Mimo że uśmiech Alarika był kwaśny oraz nieszczery, i tak stanowił ogromną rzadkość.
– To nic wielkiego, zapewniam – powiedziała Norin i otworzyła przed nosem kartkę otrzymaną od mamy. – Poprosiła nas jedynie o upewnienie się w obliczeniach innych grup Lawirantów. Mają za kilka dni przeprowadzić akcję wysadzenia towarów dostarczanych Vastradzie. Musimy udać się pojutrze pod trzeci sektor magazynów. O dwudziestej piętnaście wyruszy znad portu taka sama kolej dostawcza jak w dniu misji tych grup.
– Obliczenia wykonywane do takiej akcji z pewnością zostały rozpatrzone już przez inne osoby, wiesz o tym, prawda? Jestem pewien, że zostały potwierdzone już wielokrotnie.
Norin jęknęła głośno. Jej nastawienie do Strzelców było całkiem podobne do nastawienia Alarika, jednak w przeciwieństwie do niego starała się być realistką, nie pesymistką.
– To nie zajmie nam długo.
Alarik spuścił głowę i zaczął skubać podniszczone oparcie fotela.
– Wiesz, że nie o to mi chodzi.
– Więc o co?
– Karsei zaczyna popadać w coraz głębszą paranoję.
– Ma do niej prawo – spostrzegła, mimo że sama była momentami przerażona brakiem zaufania mamy do czegokolwiek. – Czasy się zmieniają, Alarik. Musimy się do nich przystosować, zanim będzie za późno.
– Czasy zawsze będą się zmieniać. Ileż można się do nich przystosowywać?
Norin posmutniała. Alarik nie zawsze taki był. Nie dołączył do Strzelców z własnej woli, tylko żeby odwodzić lekkomyślnego brata od trudnych misji, mimo to początkowo miał odrobinę więcej motywacji. Nigdy nie był zbyt optymistyczną osobą, jednak z każdym dniem zdawał się tracić cząstkę siebie. Coraz rzadziej się uśmiechał.
– Nie musisz iść, jeśli nie chcesz.
Na twarzy Alarika odmalowało się rozdarcie. Zaczął krążyć wzrokiem po salonie. Przygryzł policzek od środka i podrapał się po karku.
– Ja... – wydukał.
– To nie jest oficjalna misja. Nie musisz iść.
– Wiem. – Szept Alarika poniósł się po pomieszczeniu. Nie musiał mówić na głos, że w dalszym ciągu chciał odwdzięczyć się Karsei za wszystko, co zrobiła dla niego oraz Mikela w przeszłości, aby Norin domyśliła się, co było źródłem jego niezdecydowania. – Nie pójdę.
Norin rozłożyła się wygodniej.
Pomyślała, że od początku było wiadomo, iż to właśnie Alarik jako pierwszy zatraci sens w przynależeniu do Strzelców.
– Jasne. Jak było w pracy? – zapytała, aby nie zastanawiać się kto będzie następny. Mikel, Soren, Kirsten czy może ona – Strzelczyni, której robiło się słabo, ilekroć myślała o dalszej walce?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top