Rozdział 18

31 266 rok
Po Redukcji
Rajkaro, Kalhela

„Uspokój się!" – nakazała sobie Norin. Wzięła głęboki wdech. Nie mogła zapominać o tym, czego nauczyła ją Karsei, ani stracić panowania nad sobą.

Miała być opanowana. Trzymać emocje na wodzy. 

Zamknęła oczy, odliczyła do dziesięciu w dół, a skrytka ratusza zamieniła się w miejsce, gdzie zawsze czuła się najbezpieczniej – w jej własne mieszkanie. To była jedna z pierwszych lekcji, jakiej udzieliła jej Karsei. „Musisz udawać. Jeśli stracisz panowanie nad sobą w miejscu, gdzie nie czujesz się bezpiecznie, zamknij oczy i przenieś się tam, gdzie jesteś spokojna". 

Norin była siedmioletnią pół-sierotą, gdy trafiła do portu w Shisaki, gdzie udało jej się niezauważoną skryć w jednej ze krzynek. Uciekała przed ojcem, który ją sprzedał, przed mężczyznami, którzy ją kupili i przed państwem, gdzie niewolnicza praca dzieci była powszechnie wykorzystywana. Wsiadła na statek, nie wiedząc, gdzie dopłynie, lecz wiedząc, że na pewno w lepsze miejsce.  

Pojawiła się w Rajkarze, gdzie ukrywała się przez pierwszy miesiąc; kradła jedzenie, spała w portach, lesie, magazynach, czasami w tymczasowo pustych mieszkaniach, i po kryjomu uczyła się języku. Czytała kalhelskie gazety, różne wiadomości, z których nic nie rozumiała – próbowała w ten sposób oswoić się z literami, które wyglądały zupełnie inaczej niż w Krainie Wód Bliskostajnych. Rozmazywały jej się przed oczami. Nie potrafiła odnaleźć w nich żadnego znaczenia, choć próbowała z całych sił.

Ludzie w Rajkarze wydawali się zadziwiająco mili. Początkowo myślała, że oferują jej jedzenie albo trochę drobnych, ponieważ czegoś od niej chcą – była młoda, być może chcieli pozyskać jej zaufanie, a następnie porwać i zaprząc do pracy najgorszego sortu. W Shisaki nie przetrwałaby dziesięciu dni sama na ulicy. Ktoś dopadłby ją prędzej czy później. 

Musiał minąć cały miesiąc, aby Norin zrozumiała, że tutaj nikt nie chce jej ani zabić, ani porwać, ani wykorzystać.  Rajkarczycy oferowali jej jedzenie nie dlatego, że mieli wobec niej złe zamiary – oferowali je, ponieważ była głodna.

To spostrzeżenie całkowicie zmieniło Norin. 

Poznała Karsei. Przyjęła jej pomoc. Przyjęła również nowe imię, które Karsei jej nadała. Została nauczona języka, aż wreszcie mogła nazywać ją „mamą", mieszkać u niej i Aleksiva. Dzięki Karsei poznała prawdziwe życie, dowiedziała się, jak iść przed siebie, nie dać się zabić oraz zawsze, bez wyjątków, umieć zachować zimną krew. 

Teraz wzięła głęboki wdech powietrza przez usta. Przytrzymała je trzy sekundy, by następnie wypuścić powoli przez nos. Jej serce wybijało szybszy rytm, niż powinno, jednak ona pozostała spokojna. Aktualnie miała Karsei wiele do zarzucenia – na czele stał fakt, że ją porzuciła. Że zostawiła Aleksiva bez słowa i wyjechała. Że opuściła miasto, które zarzekała się bronić do samego końca. Norin składała się z gniewu oraz rozżalenia do matki, jednak również z szacunku. Czegokolwiek Karsei by nie zrobiła, jakkolwiek nie zraniłaby Norin, i jak bardzo Norin już nigdy nie chciałaby jej widzieć, Strzelczyni nie porzuciłaby szacunku. 

Uspokoiła się. 

„Będzie dobrze" – pomyślała. Musiała jedynie przeczekać tę sytuację. 

– Roślina zwiędła – zauważył rebeliant, ten, którego Norin nie znała.

„Roślina?" – Strzelczyni ze zdziwieniem obróciła się przez ramię. Przestrzeń skrytki, w której się ukrywała, była niewielka, mimo to niemal w całości zajęta przez duże donice z roślinami, które... 

Zwiędły. 

„Co..."

Przecież ledwo chwilę wcześniej wyglądały na całkiem niedawno zasadzone.

– Wysłałeś kogoś za nim, prawda? – zapytała Karimi.

– Spokojnie, na pewno zaraz go znajdą – odpowiedział rebeliant; opanowanie w jego głosie połączone z całkowitą pewnością siebie zaniepokoiło Norin.

– Chłopak ma zdolności. – Norin usłyszała głos Ribera, a następnie jakiś szmer i westchnięcie. – Tylko jak Vastrada tego dokonała? Co takiego wydarzyło się w Tevii, że je zdobył?

Całe opanowanie, o które Norin tak się postarała, właśnie zniknęło. „Nie mówcie, że..." – Norin ponownie zerknęła na zwiędnięte rośliny. – „on tego dokonał".

– Zamknęli ludzi w mieście niedaleko Źródła Korzeni na dwieście dziewiętnaście dni – zagaił nieznajomy rebeliant. – Głodzili ich. Mieli nadzieję, że taka sytuacja wymusi na nich nauczenie się panowania nad roślinami. Gdy zrozumieli, że ich plan zawodzi, zdecydowali się wejść do miasta i wybić wszystkich pozostałych przy życiu. Taka jest moja teoria.

Westchnięcie. Znowu jakieś szmery.

– Od dawna podejrzewaliśmy, że Harvi umie nad tym panować – odezwał się Riber. – Jednak jakoś nigdy nie potrafiłem w to uwierzyć. Ale teraz... to niesamowite. I zmienia wszystko. Jeśli chłopak nauczy się je kontrolować, będziemy w stanie zmienić losy wojny w odpowiednim momencie. 

– Z tym może być problem. – Głos rebelianta w dalszym ciągu brzmiał monotonnie. – Chłopak zupełnie nad tym nie panuje. Poza tym nie powinniśmy pozostawiać losu Kalheli w rękach niestabilnego dziecka. Powinniśmy poznać sekret jego zdolności. Przeprowadzić na nim trochę eksperymentów; dowieść przyczyny zdolności i również je zdobyć. Nie zakończylibyśmy wojny tak po prostu. Zniszczylibyśmy całą roślinność w Vastradzie, wygrywając cały konflikt i w dodatku stając się najlepszym spichlerzem  żywności dla innych i jedynym krajem posiadającym obdarzonych.

Chwila ciszy. 

Kątem oka Norin zauważyła za oknem chłopaka, tego samego, o którym właśnie rozmawiali rebelianci. Szedł szybko, nie tracąc nawet chwili, by obejrzeć się za siebie, lecz nie na tylko gwałtownie, by wzbudzać podejrzenie.

– To bardzo ambitne plany... – Głos Karimi okazał się niepewny.

– Zdobycie tych zdolności wydaje się niemożliwe... – dodał Riber.

Norin zastygła. Zgadzała się walczyć, by pokonać Vastradę, lecz nie zamierzała walczyć, by ją zniszczyć. To szaleńczy plan, który nie przyniósłby pokoju, a jedynie więcej wojen i konfliktów. 

– Tak myśli cały świat od niemal trzystu lat – odpowiedziała Karimi. – A jednak właśnie udowodniliśmy, że Harvi je posiada. 

Norin spostrzegła, iż w ślad za chłopakiem przemknęła inna osoba, ubrana na czarno od stóp do głów.

– Chłopak kompletnie nad tym nie panuje – zauważył rebeliant. – Chodzi do lasu, aby się nauczyć, i czyta dawne książki, aby coś zrozumieć, lecz w dalszym ciągu nie jest nawet blisko jakiejkolwiek kontroli. – Norin oglądała całą scenę przez dziurkę od klucza, aż nagle mężczyzna wskazał palcem w jej stronę. – Umieściłem tam rośliny różnego rodzaju. Sami spójrzcie, w jakim są teraz stanie.

Norin zareagowała instynktownie. Sięgnęła po kij od miotły, który znajdował się tuż obok, i zablokowała drzwi. Działała szybko; nie mogła przejmować się pozostaniem cicho, gdy rebelianci zmierzali wprost do skrytki, w której się znajdowała. 

– Co to? – zapytał ktoś z nich; Norin nie miała pojęcia kto, była zbyt zdenerwowana, a jej serce uderzało zbyt szybko.

W następnej chwili znalazła się przy oknie. Otworzyła je sprawnym ruchem, lecz w tym samym momencie ktoś z drugiej strony szarpnął za klamkę. Za pierwszym razem drzwi pozostały zamknięte, jednak miotła, którą je zablokowała, została złamana już przy następnej próbie. 

Norin nie zwlekała ani chwili. Stanęła na parapecie, rzuciła pospieszne spojrzenie na dachy budynków w dole i skończyła. Drzwi zostały otworzone, lecz Norin wisiała już wtedy w powietrzu. Rebelianci nie zdążyli jej dopaść, jednak z pewnością zdołali ją zauważyć, być może nawet rozpoznać. Jej jasne włosy wyróżniały się na tle pochmurnego, ciemnego wieczoru, tak samo, jak niebieski płaszcz, który powiewał w czasie skoku. 

Wiatr we włosach. Adrenalina. Szybka kalkulacja, której nauczyła ją Karsei. 

Norin opadła na dach budynku, a jej usta opuścił krótki, niespodziewany jęk bólu. 

Sojern!

Lewa stopa Strzelczyni przekrzywiła się podczas lądowania. Norin zacisnęła zęby. Już nieraz źle upadała – doskonale znała ten ból, wiedziała, z czym się wiąże oraz jak należy postępować, aby szybko minął. Jednak zdecydowanie nie miała czasu, aby odetchnąć i pozwolić kostce się zagoić. Musiała uciekać. Rzuciła się do biegu, nie ważąc na ból – nie mogła pozwolić, aby ją sparaliżował, albo spowolnił, ponieważ zaledwie chwilę później usłyszała za sobą donośny huk. Nie obejrzała się, by zobaczyć, kto go spowodował. Po prostu pognała przed siebie. Nie mogła marnować cennych sekund na oglądanie się wstecz. 

Zachwiała się nieznacznie, gdy w końcu doskoczyła na niższy dach sąsiedniego budynku. W dalszym ciągu bez zatrzymywania się i tracenia niezbędnego czasu biegła przed siebie. Nie wiedziała, kto ją gonił, lecz była pewna, że posiadała nad nim ogromną przewagę – znała Rajkaro niczym własną kieszeń. Wielokrotnie studiowała mapy miasta. Uczyła się skakać po dachach tych budynków już w wieku jedenastu lat. Potrafiła bezbłędnie wskazać drogę każdemu przyjezdnemu. Czasami miała wrażenie, że Rajkaro nie miało przed nią żadnych sekretów – było jej największą miłością, odkąd trafiła do niego całkiem bezbronna, głodna i przestraszona. 

Skręciła i ponownie wykonała skok. Ten był wyjątkowo ryzykowny. Rzuciła się na budynek, który znajdował się zarówno trochę dalej, jak i trochę niżej niż poprzednie. Przerzuciła znaczny ciężar ciała na zdrową stopę, co wcale nie wyszło jej na dobre, ponieważ przy upadku na nogi zachwiała się i już chwilę później przewróciła. Rebeliant, który ją gonił, okazał się niezwykle szybki. Zanim zdążyła dźwignąć się do pozycji stojącej, doskoczył do niej i z oszałamiającą siłą złapał za ramię.

Norin nie zamierzała zgrywać głupiej – doskonale wiedziała, że nie była w stanie się teraz wybronić. 

– I co teraz? – zapytała. Twarz rebelianta nic nie wyrażała. Była skupiona, a oczy przenikliwie wpatrzone prosto w Norin.

– Widziałaś twarz chłopaka? – zapytał. Jego ton również był opanowany. Jednomierny.

– Tak.

Nie siliła się na kłamstwo. Rebeliant i tak by jej nie uwierzył.

Skinął głową. 

– Na czyje polecenie szpiegujesz?

– Niczyje. Jestem tłumaczką.

Rebeliant westchnął. Norin napięła wszystkie mięśnie, gotowa do ataku oraz ucieczki. Jego oczy mówiły „wielka szkoda" – mężczyzna jej uwierzył, a teraz żałował, że musiał pozbyć się zwyczajnej cywilki, która przypadkiem znalazła się w niewłaściwym miejscu w jeszcze bardziej niewłaściwym czasie.

– Jesteś wyjątkowo szybka, jak na zwykłą tłumaczkę.

– Pochodzę z Shisaki – odparła. – Dziewczyny z Krainy Wód Bliskostajnych szybko uczą się chodzić i biegać. Czasami jeszcze szybciej uczą się uciekać.

Rebeliant skinął głową. Norin poczuła, że uścisk na jej ramieniu zelżał. Od razu wiedziała, co to oznacza. Zanim zdążył sięgnąć za pas po broń, podniosła się i zrobiła to, co umiała robić najlepiej – uciekła. Zeskoczyła z dachu trzypiętrowego budynku prosto w przepaść, zanim nóż mężczyzny zdążył zagłębić się w jej ciele. Złapała się dłońmi za lampę uliczną. Uderzyła w nią mocno całym ciałem, napierając na drąg z całej siły; objęła go ramionami oraz nogami i zaledwie chwilę później z hukiem wylądowała na ziemi. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Nie robiła czegoś takiego wcześniej. Cudem przeżyła ten szaleńczy skok.

Jej wzrok powędrował do góry. Spodziewała się ujrzeć na krawędzi dachu rebelianta, jednak mężczyzna zdążył już zniknąć.

„Szlag!" – pojawiło się w głowie Norin. 

Gdzie miała uciekać? Czy była w stanie ukryć się przed rebelią w mieście, które zostało całkowicie przez nią opanowane? 

„SOJERN"

Co teraz? Miała się ukrywać, póki jej nie dopadną? Walczyć o życie? Uciec z miasta? Przekonać ich do siebie? Zapewnić, że nikomu nie powie i tak naprawdę okaże się przydatna? 

Ciężko oddychała. Przecież nie uwierzyliby w coś takiego! Usłyszała zbyt wiele, by mogli pozwolić jej żyć. Będą ścigać ją tak długo, aż nie upewnią się, że ich tajemnica jest bezpieczna.

„Jak mogłam wpakować się w takie bagno?!" – zarzucała sobie Norin, wybierając drogę prowadzącą do portu. Ukrycie się pośród kontenerów, statków oraz magazynów zdecydowanie było prostsze niż schowanie się na ulicy pomiędzy budynkami mieszkalnymi. W czasie biegu przestała myśleć o bólu kostki oraz zmęczeniu. Jej oddech był urywany i szybki, a nogi obolałe oraz zmęczone, ale tym również Norin nie przejmowała się w żaden sposób. 

Była prawie całkiem pewna, że rebeliant obserwował ją z góry, biegnąc za nią i przeskakując z budynku na budynek. 

Starała się wybrać taką trasę i skręcać w takie uliczki, aby nie był w stanie skutecznie i z łatwością za nią podążać. Mimo to zakładała, że znał miasto równie dobrze, jak ona, oraz że jego sprawność fizyczna była w wyśmienitej formie. Nie zamierzała zginąć przez fakt, że go nie doceni. 

Poczuła mocny podmuch wiatru na twarzy, gdy wybiegła zza ostatniego budynku i znalazła się pośród ogromnej, pustej przestrzeni. Od najbliższego magazynu oraz kontenerów dzieliła ją jeszcze pewna odległość. Żadnych budynków, brak miejsca, gdzie w razie czego mogłaby się schować. Musiała przyspieszyć. Próbowała szybciej przebierać nogami, jednak miała wrażenie, że dzieje się zupełnie na odwrót – że zamiast żwawiej, przemieszcza się coraz wolniej i wolniej. Nadwyrężona kostka okazała się przeszkodą nie do pokonania. Mogła być przyzwyczajona do bólu fizycznego i wiedzieć, jak go zwalczać, jednak nie potrafiła zmusić się do tego, aby biec jeszcze szybciej.

Znalazła się w labiryncie kontenerów. Skręcała, gdy tylko się dało, licząc, że w ten sposób zgubi rebelianta. Jednocześnie zmierzała w kierunku statków, tuż obok których znajdował się największy w Rajkarze magazyn. W całym mieście nie istniało lepsze miejsce, aby się przed kimś ukryć. 

„Tylko co z tego, że się schowam?" – przemknęło jej przez myśl. – „I tak wiedzą, jak wyglądam i kim jestem".

Nagle między dwoma kontenerami po prawej stronie kątem oka ujrzała przemykający cień. Przyspieszyła, lecz okazało się to z jej strony bezmyślnym posunięciem. Rebeliant skręcił. Wypadł zza kontenera po prawej stronie prosto na nią. Norin poleciała w bok. Głośny jęk opuścił jej usta, gdy uderzyła ramieniem oraz głową w twarde podłoże. 

Rebeliant nie zwlekał ani chwili. Norin pomyślała, że  atakował szybko, ponieważ obawiał się, że gdy tylko przystanie na chwilę, zda sobie sprawę z tego, co właśnie robi. Dla Strzelczyni już wcześniej stało się jasne, iż nie chciał nikogo zabijać. 

Barczysty, ogolony niemal na łyso. Wyglądał na żołnierza – wskazywały na to także jego szybkie ruchy, nadzwyczajnie dobra kondycja oraz nagłe podejmowanie decyzji. Był przyzwyczajony do ochrony cywilów oraz do walki w ich imieniu. Nikt nie nauczył go zabijać ludzi, których obiecywał bronić. 

– Obawiasz się, że opowiem o Tevii czy umiejętnościach chłopaka? – zapytała, zrobiwszy szybki unik. Może nie była żołnierką, ale odbyła niejedno szkolenie oraz niejeden trening, przez które musieli przejść wszyscy rekruci. – Bądź spokojny, jeśli martwi cię to drugie. W jego zdolności ludzie i tak nie uwierzą. Cokolwiek powiem, tajemnica pozostanie tajemnicą. 

– A gdy twoje słowa dotrą do uszu vastradzkich szpiegów? Myślisz, że oni także nie uwierzą?

Norin otworzyła usta, lecz żaden dźwięk nie chciał przez nie przemknąć. Rebeliant miał rację. Informacje, które właśnie posiadła, były zbyt niebezpieczne.

– Wyjadę – rzuciła. To jedyne, co przyszło jej na myśl. Nie widziała przed sobą innych opcji, w których mogła żyć dalej. – Wsadź mnie na którykolwiek z tych statków, a wyjadę. W innych Krainach pomyślą, że oszalałam, jeśli zacznę gadać.

Rebeliant nawet nie drgnął. Jego nogi były zgięte w kolanach, wyraz twarzy skupiony, a oczy nieprzeniknione. Ręka, w której trzymał nóż – wyćwiczona. Norin mogła przysiąc, że uczył się atakować tak długo, aż jego ruchy doszły do perfekcji, a przeciwnik nie był w stanie ich odeprzeć. 

– Przykro mi. – Jego głos rozbrzmiał cicho. – Nie możemy ryzykować. 

Zaatakował. Norin czekała do ostatniej chwili, aby sięgnąć po własne ostrze. Rebeliant zamachnął się i w tym czasie Norin – zamiast zrobić unik do tyłu, uciekać – również się zamachnęła, licząc, że w choć minimalnym stopniu wytrąci mężczyznę z równowagi. Jego refleks był nienaganny. Odskoczył do tyłu w samą porę – ostrze Norin nie miało żadnych szans. Strzelczyni się nie poddawała; zasypała rebelianta serią krótkich pchnięć. Mężczyzna wykonywał szybkie uniki; był nadzwyczajnie wytrenowany, jednak Norin jeszcze nigdy nie musiała zacieklej walczyć o swoje życie. Zdeterminowana atakowała mocno, aż jej ostrze musnęło ramię rebelianta. Biały rękaw mężczyzny szybko zabarwił się krwią. Norin zszokowana zwlekała o chwilę za długo. Rebeliant wykorzystał tę sekundę – jego zaciśnięta pięść spotkała się z twarzą Norin.

Dziewczyna poleciała do tyłu, lecz niemal natychmiast złapała równowagę. Ruszyła przed siebie, szybko nabierając prędkości. Wybiegła rebeliantowi na spotkanie i zainicjowała kolejną serię pchnięć. 

Jej przeciwnik bez trudu uniknął każdego z nich, po czym sam przeszedł do ofensywy. Skrócił dystans i ciął zamaszyście. Reakcja Norin nie była dostatecznie szybka. Popełniła błąd, który kosztował ją rozległą ranę ciągnącą się od lewego obojczyka do mostku. 

Adrenalina oraz desperacja przyćmiły ból. Norin nie traciła czasu, aby wyprowadzić błyskawiczne pchnięcie. Prawą ręką zaatakowała tak, jak poprzednio. Lewa zamierzała ukradkiem sięgnąć do kieszeni po niewielki scyzoryk, z którym Strzelczyni nigdy się nie rozstawała. Był jedyną rzeczą, którą przywiozła zza morza w wieku siedmiu lat. Lubiła myśleć, że należał do jej biologicznej mamy, choć tak naprawdę nie wiedziała, jaką była osobą. Na rękojeści wygrawerowano nazwisko, jakie od niej otrzymała. Nienawidziła go, lecz lubiła trzymać je blisko siebie, niewidoczne. Przypominało jej, że z każdej sytuacji istniało jakieś wyjście. 

I właśnie to ostrze pomogło jej odnaleźć zwycięskie wyjście z walki, która zdawała się stracona. Krótki, niepozorny scyzoryk z drewnianą rączką, na której wygrawerowano dawno porzucone przez nią, znienawidzone nazwisko, zatopił się w lewym boku rebelianta. Ból przyćmił jego oczy ledwo zauważalnie. Jej przeciwnik umiał radzić sobie z wszelkimi niedogodnościami. Nauczył się znosić ból, wychodzić mu naprzeciw. Nie zwlekał z odpowiedzią. Jego pięść spotkała się z brzuchem Norin, która po silnym ciosie odskoczyła do tyłu.

Mężczyzna złapał się za brzuch, z którego wystawał scyzoryk. Krew zabarwiła połowę jego koszuli; powoli skapywała na ziemię. Rebeliant wytarł ją o spodnie i stanął w pozycji do walki. 

Norin również się przygotowała.

Szybki wdech.

Natarcie. Rebeliant odparł jej atak. Mimo poważnej rany i utraty sporej ilości krwi w dalszym ciągu poruszał się sprawnie. Trzymał się prosto. Walczył, jak człowiek, którego już niejednokrotnie postawiono do bitwy o własne życie. 

Norin zachowała czujność. Była skupiona, jak nigdy dotąd. Rebeliant ciął mocno i szybko. Norin zasłoniła się lewym ramieniem, które przeszyła fala bólu. Strzelczyni nawet nie spojrzała na ranę. Odpierała ataki z szybkością, o którą nigdy by się nie posądziła, aż mężczyzna ewidentnie zaczął tracić siły. 

Niespodziewanie zaczęła wygrywać. Cięła, przypuszczała kolejne ataki, nacierała, kopała, a na ciele rebelianta pojawiały się nowe rany. Myślała tylko o tym, aby przeżyć. Strach popychał ją do coraz większej brutalności. Zatraciła się w walce. Cięła, cięła i cięła, aż rebeliant przestał się bronić. Stracił równowagę i nieprzytomny poleciał na ziemię. 

Norin zesztywniała. Na widok krwawej kałuży i nieruchomego ciała, jej ręce pokryła gęsia skórka. 

Naprawdę to zrobiła?

„Uciekaj" – rozbrzmiał głos w jej głowie.

„Spróbuj mu pomóc" – odpowiedział drugi.

„Dobij go" – powiedział kolejny, najgorszy z nich wszystkich i najbardziej natarczywy. 

Byłaby do tego zdolna? Dotychczas nikogo nie zabiła. Nigdy nie chciała tego robić. Jej młodociane serce było przesiąknięte brutalnością, od której pragnęła stronić. Pomogła Kirsten w odnalezieniu mordercy Reiki, jednak to nie jej ręce go zabiły. Jej ręce były jeszcze czyste, nieprzesiąknięte krwią.

Uklęknęła przy rebeliancie, ostrożnie, obawiając się, że tylko udaje nieprzytomnego.

Ciężki oddech. Ledwo poruszająca się klatka piersiowa. Nie udawał. Znajdował się na skraju śmierci. Norin zeskanowała mężczyznę wzrokiem. Jej spojrzenie zatrzymało się na scyzoryku. 

Strzelczyni wzięła głęboki wdech. Co powinna uczynić?

Rebelia się myliła – zniszczenie Vastrady nie było rozwiązaniem problemu. Owszem, zmierzało do zakończenia wojny, lecz nie zapoczątkowałoby długoterminowego pokoju. Vastradę należało uzdrowić, nie zniszczyć.

Norin rozejrzała się wokół. Od morza dzieliło ją raptem kilkanaście metrów. Rozwiązała sznurek, który przytrzymywał jej spodnie i oplotła nim dłonie mężczyzny. Ważył sporo, a ona była ranna i słaniała się na nogach. Straciła sporo krwi – widok przed oczami odrobinę jej się rozmazywał, mimo to zaciekle kierowała się prosto przed siebie, ciągnąć rebelianta za sobą.

Ciężko oddychała, gdy dotarła do portu. Morze było wyjątkowo wzburzone; niedługo miała rozpętać się poważna burza. 

To dobrze, może deszcz rozmyje plamy krwi.

– Przepraszam – wyszeptała. Ostatni raz obdarzyła rebelianta swoim spojrzeniem.

Ten człowiek miał władzę i zamierzał zniszczyć Vastradę, rozpętać jeszcze gorszą wojnę, w której tysiące ludzi zmarłoby z głodu.

Nie zastanawiała się już dłużej. Jednym ruchem wyjęła z brzucha mężczyzny scyzoryk. Krew nie zdążyła się polać, ponieważ natychmiast pchnęła jego ciało w przepaść.

Usłyszała głośny chlust. Rebeliant zaczął opadać na dno. Norin zacisnęła zęby. Dźwignęła się na nogi. Jej ciało było obolałe, pocięte, a kostka spuchnięta.

Mimo to najbardziej bolało serce.

Nie. Nie mogła się tym zadręczać. Pokręciła głową. To nie był dobry człowiek. Gdyby go nie zabiła, on wciąż dążyłby do zagłady Vastrady. 

Wzięła głęboki wdech chłodnej bryzy. Ostatni raz spojrzała na wzburzone falami morze, zanim zdecydowała się uciec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top