Halloween cz.4
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Tim nerwowo chodził po pokoju. Nie potrafił cierpliwie czekać aż ktoś do nich przyjedzie. Ciągle się zamartwiał o bliskich. Może gdy tamci nieznajomi przyszli powinien był coś zrobić i pomóc wujkowi, to może nie zabrali by go.
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.- Judith uśmiechnęła się pociesznie do szatyna, który odwzajemnił gest, ale to nie sprawiło że mnie się martwił. Dziewczynka również się zamartwiała, nie miała pojęcia jak jej rodzina się czuje i czy są bezpieczni.
Chłopiec w końcu usiadł na łóżku obok swojej przyjaciółki.
-Bezsilność jest okropna.- burknął markotnie.- Wybacz że tak się zachowuje. Ty pewnie też martwisz się o swoich, a mimo to nie panikujesz jak ja.
-Dziewczyny są odważniejsze od chłopców.- stwierdziła z delikatnym i pewnym uśmiechem na ustach.
Uwagę dzieci przykuł dźwięk za oknem. Ktoś zaparkował przed domem. Judith wstała jako pierwsza i podeszła do okna. Gdy rozpoznała samochód uśmiechnęła się po czym szybkim krokiem opuściła pokój i zeszła na dół.
-Poczekaj!- zawołał Tim i ruszył za dziewczyną.
Judith bez żadnego sprawdzenia otworzyła drzwi, w których stała jej mam, Michonne z jej bratem, RJ'em. Dziewczynka była bardzo ucieszona i mocno przytuliła się do mamy.
Tim zatrzymał się w korytarzu przyglądając się im.
-Za wami!- krzyknął wystraszony gdy jakaś postać z długim nożem pojawiła się za ciemnoskórą kobietą, która stała w drzwiach razem z swoimi dziećmi. Dzięki ostrzeżeniu Tim'a, ciemnoskóra w ostatniej chwili odwróciła się i uniknęła ciosu. Judith i RJ wbiegli przerażeni do domu. Michonne zareagowała od razu. Chwyciła napastniczkę za rękę i wykręciła ją przez co nieznajoma puściła ostrze, ale nie zamierzała się poddać. Kopnęła Michonne w kolano przez co kobieta zachwiała się. Zamaskowana kobieta miała zamiar ją ponownie zaatakować, ale ciemnoskóra złapała doniczkę z kwiatem, która stała na werandzie i rozbiła ją na głowie nieznajomej. Napastniczka upadła do tyłu spadając z werandy. Michonne weszła do domu zamykając za sobą drzwi na wszystkie możliwe zamki.
-Mamo jesteś cała?- Judith podbiegła razem z RJ'em do Michonne, która przykucnęła i przytuliła dzieci.
-Jest ktoś z wami?- zapytała gdy wstała i spojrzała na Tim'a.
-Nie, ale powinni niedługo wrócić.- powiedział szatyn.
-Nie wiem kim była ta kobieta, ale raczej nie odpuści zbyt szybko więc musimy się zabarykadować.- oznajmiła ciemnoskóra.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Znaleźli stary drewniany dom, obok którego stała niewielka stodoła i inny mniejszy drewniany budynek. Po wyglądzie można było stwierdzić że nikt tu nie mieszka od paru lat. Miejsce było zapuszczone, ale nie mieli innego miejsca do schowania się.
Weszli do domu oświetlając sobie drogę telefonami. Diego znalazł w kuchni dwie świece więc podpalił je używając zapalniczki Jack'a, który mu ją dał. Niebieskooki postawił świeczki na stoliku w salonie gdzie było dużo wolnej przestrzeni i z okna mogli zobaczyć czy ktoś zbliża się do domu.
-Po co wracałeś się po te rzeczy?- Henry wskazał łom i apteczkę w rękach bruneta.- Ten facet mógł cię zabić.
-Ale nic mi nie jest, nie róbmy z tego afery.- Jack brzmiał jakby na prawdę nie przejmował się, że coś złego mogło mu się przydarzyć.
Diego usiadł po ścianą i dotknął ręką tył głowy. Tamto uderzenie na moment go przymroczyło i miał wrażenie że nie może oddychać. Ten nieznajomy był bardzo silny skoro jednym kopnięciem bez problemu powalił go na ziemię. Miał wrażenie że płuca mu pękły gdy noga mężczyzny zetknęła się z jego klatką piersiową.
-Dobrze się czujesz?- Lydia usiadła obok niebieskookiego.
-Przeżyję.- stwierdził z lekkim uśmiechem, na który dziewczyna odpowiedziała tym samym.- Henry to twój chłopak?- w odpowiedzi szatynka skinęła głową.- Nie mieliśmy okazji zbytnio się poznać. I pewnie nie masz o mnie najlepszego zdania po tym co zrobili moi znajomi.
-Nie jesteś taki jak oni, inaczej nie byłoby cię tu.- Lydia przygryzła wargę gdy zauważyła jak Diego przyglądał się Jack'owi, który stał pod oknem i rozmawiał z Henrym. Może nie powinna wtrącać się w czyjeś sprawy, ale była ciekawa jednej rzeczy.- Lubisz Jack'a?
-Przecież zaprosiłem go i was na imprezę. Gdybym go nie lubił nie zrobiłbym tego.
-Miałam na myśli inny rodzaj lubienia... - dodała chcąc nakierować go na prawdziwy sens jej pytania. Diego mruknął ciche "Oh" jakby dopiero teraz zrozumiał o co jej chodzi. Chłopak podrapał się lekko po skroni czując się odrobinę zmieszany, ale nie miał problemu z otwartym mówieniu o jego orientacji.
-Podoba mi się, ale nie wiem czy z wzajemnością. Jak myślisz?
-Szczerze, to nie mam pojęcia. Jest specyficznym człowiekiem. Lubi dziewczyny czy chłopców, ciężko stwierdzić. Nie wiem co siedzi mu w głowie i wolałabym nie wiedzieć. Ale wiem jedno, zależało mu na imprezie i tak bardzo chciał na nią pójść, że zmył się z domu. Nie zrobiłby tego dla każdego więc myślę, że na prawdę cię polubił.
-Dzięki.
-Nie ma sprawy. Potrafi być dupkiem, ale dba o tych na których mu zależy.
-Po co wziąłeś apteczkę?- zapytał Henry gdy Jack przykucnął i wyjął jakieś fiolki oraz strzykawkę z małej torby.
-Są w niej leki uspokajające. Mama zawsze je wozi, wraże gdybym miał niekontrolowany atak.- powiedział brunet. Chłopak wziął jedną fiolkę i wyjmując strzykawkę z opakowania napełnił ją całkowicie płynem.- Ta dawka może nawet zabić.- pokazał blondynowi strzykawkę z płynem w środku.- Koleś jest duży więc tyle na pewno starczy by go uśpić. Weź.- brunet dał przyjacielowi strzykawkę po czym wziął drugą i również napełnił ją cieczką z fiolki.
-Gdy zaatakuje mamy się tym bronić?
-To lepsze niż nic. Koleś jest duży i siły ma pewnie tyle ile cała nasza czwórka. Nie pokonamy go w walce.- chłopak wstał z ziemi. Zabezpieczył strzykawkę po czym schował ją za pasek spodni i przykrył koszulą.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Nie wjechali na teren farmy. Zaparkowali samochód dalej by nikt ich nie zauważył. Weszli w sad skąd mogli przyjrzeć się stodole, w której świeci się światło.
-Teraz wiemy że na pewno tam są.- stwierdził Daryl.- Jak to zrobimy?
-Musimy przypuszczać że jest ich pięcioro. Rodzeństwo Washell, Chloe i jej dorosłe dziecko.- powiedziała Lara.
-Mamy broń palną, to nam daje trochę przewagi. Ale jest nas za mało. Jeśli...
Z stodoły wyszła blondwłosa kobieta. Zdjęła maskę i mimo lat Lara poznała ją, to była Chloe jedyna prawdziwy córka Washell'ów, która zaginęła po ich śmierci. Co oznaczało że brała w tym wszystkim udział i jej dziecko pewnie też. Kobieta przeszła za stodołę wyciągając papierosa i podpaliła go. To była dobra okazja by się zbliżyć i ją zaatakować. Lara wyszła spomiędzy drzew i starając się być cicho zakradła się w kierunku stodoły. Rick i Daryl próbowali ją powstrzymać, ale z marnym skutkiem.
Lara zakradła się za stodołę po drodze rozglądając się czy nikogo nie ma. Wyłoniła się zza rogu. Chloe stała do niej tyłem i paliła papierosa. Po chwili blondynka obróciła się jakby przeczuła, że ktoś się zbliża. Ciemnowłosa zamachnęła się chcąc uderzyć kobietę kolbą strzelby w głowę, ale blondynka złapała broń obiema rękoma i pociągnęła w swoją stronę wyrywając strzelbę z rąk Lary.
-Kurwa.
Teraz Chloe trzymała strzelbę i celowała nią w Larę.
-Sądziłam że mój syn cię wykończy, ale cieszę się że ten zaszczyt przypadnie mi.- paskudnie się uśmiechnęła przez co po plecach ciemnowłosej przebiegły nieprzyjemne ciarki. Chloe nacisnęła spust, ale magazynek okazał się być pusty.
-Nie naładowałam jej suko.- rzuciła się do przodu łapiąc za broń. Obie kobiety zaczęły się ciągać.
Przy szamotaninie Chloe udało się uderzyć Larę, a ta poleciała do tyłu. Ciemnowłosa oparła się o ścianę stodoły oszołomiona po ciosie. Blondynka rzuciła broń na ziemie skoro była nieprzydatna po czym zwinnym krokiem zbliżyła się do Lary. Złapała ją za szyję, a następnie wepchnęła jej głowę do beczki obok, która była pełna wody.
Ciemnowłosa próbowała wyrwać się z jej uścisku gdy ta topiła ją w beczce. Lara machając rękoma szukała czegokolwiek co by jej pomogło dzięki czemu złapała jakiś cienki i blaszany pręt, który leżał przy beczce. Zamachnęła się do tyłu ręką by zranić jakoś blondynkę przez co wbiła pręt w jej udo. Chloe puściła ją dzięki czemu uwolniła się. Lara upadła na ziemię wypluwając wodę i łapiąc powietrze.
Chloe stanęła przed nią wściekle się na nią patrzyć gdy powoli wyciągnęła pręt z nogi. Chciała coś powiedzieć, ale wtedy bełt przebił jej gardło na wylot. Zaczęła dławić się własną krwią, a chwilę później upadła na ziemię umierając.
-Jesteś cała?- obok ciemnowłosej pojawił się Daryl, mężczyzna pomógł jej wstać.
Rick rozejrzał się dookoła trzymając w pogotowi naładowanego colta, ale gdy nikogo nie zauważył opuścił broń choć nadal był czujny.
-Powinnaś była zaczekać.- oznajmił niezadowolony Rick. Był zły że od tak po prostu zaryzykowała życiem, ale dobrze że nic jej się nie stało. Chloe Washell próbowała ją zabić więc jej śmierć była spowodowana samoobroną, nawet jeśli to Daryl ją zabił. Grimes sam by mógł to zrobić, ale dźwięk wystrzałów mógłby powiadomić innych, a wtedy stracili by szansę na atak z zaskoczenia.
Przeraźliwy krzyk rozniósł się po okolicy. Ktokolwiek to był musiał przeżywać w tej chwili istne katusze.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Okazało się że zamaskowaną kobietą była Jane Washell. Po tym jak Michonne znokautowała ją doniczką kobieta przez długi czas się nie ocknęła. Dzięki temu ciemnoskóra miała czas by ją związać i przypiąć do werandy. W końcu Jane się ocknęła. Michonne miała okazję wypytać ją o kilka rzeczy, które okazały się być okropne. Chloe i jej syn Isaak pomogli im uciec z psychiatryka i zaplanować wszystko. Atak na festynie miał być tylko odwróceniem uwagi od prawdziwego celu, którym byli czterej nieszczęśni mężczyźni. Przy okazji byli zadowoleni że mieszkańcy pocierpią tak jak oni musieli cierpieć. To było koszmarne że tak bardzo cieszyła ich krzywda innych choć sami sprowadzili na siebie taki los.
Michonne pilnowała Jane aż do momentu gdy jeden z policjantów powiadomiony przez nią przyjechał i zabrał Jane do aresztu. Ale nawet gdy funkcjonariusz pakował ją do radiowozu kobieta miała na twarzy uśmiech, który niczego dobrego nie zwiastował.
-Reszta nadal jest wolna. Ktoś dziś umrze. Może będzie to ktoś ci bliski?- zapytała, a w jej ochach widać było obłęd.
Michonne szybko wróciła do domu. Wyjęła komórkę i próbowała dodzwonić się do Rick'a, ale był poza sygnałem. Kobieta była spanikowana. Czworo szaleńców nadal chodziło na wolności. Nie wiedziała dlaczego Jane przyszła tu, kogo chciała zabić? Była to jakaś konkretna osoba? Jednak wiedziała że pozostali są na farmie i prawdopodobnie potrzebują pomocy.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Ciche skrzypnięcie drewna za frontowymi drzwiami sprawiło, że ich oddechy się zatrzymały. Spojrzeli na drzwi, których klamka zaczęła się przekręcać. Zamknęli drzwi na klucz, ale to raczej nie powstrzyma zbyt długo napastnika.
-Musimy się ukryć.- szepnął Jack i spojrzał na pozostałych, którzy się z nim zgodzili.
W szybkim tempie rozeszli się szukając dla siebie kryjówki. Henry i Lydia poszli do kuchni gdzie schowali się w małym składziku. Jack ukrył się za szafą, która stała przy oknie gdzie były zawieszone długie ciemne zasłony więc przykrył się nimi. Diego wybrał małe pomieszczenie pod schodami, gdzie było pełno pudeł. Czekali teraz aż napastnik wejdzie do domu.
Mężczyzna wyważył drzwi i beztrosko wszedł do środka trzymając w dłoni siekierę. Jego kroki wyraźnie było słychać ponieważ to było jedne źródło jakiegokolwiek dźwięku w domu.
Jack w tamtej chwili był święcie przekonany, że za moment stanie twarzą w twarz z psychopatą gdy ten najpierw wszedł do salonu gdzie się ukrył. W pomieszczeniu nie było zbyt wiele miejsc do schowania się. Słyszał jak kroki zbliżają się w jego kierunku. Trzymał w ręku strzykawkę i był gotowy wbić ją gdy tylko napastnik go znajdzie. Ale kroki przestały się zbliżać. Mężczyzna wyszedł z salonu najwyraźniej zwabiony jakimś dźwiękiem. Na tę chwilę był bezpieczny, ale przez myśl przeszło mu że to może ktoś z pozostałych wydał dźwięk i teraz idzie ich dopaść.
Wtedy usłyszał szamot i jak ktoś siłą coś ciągnie. Ktoś ciągał się z nim i wyzywał go od skończonych psycholi. Brunetowi aż serce boleśnie się ścisnęło gdy rozpoznał głos. Ten człowiek złapał Diego.
-Pierdol się skurwielu.
Mężczyzna boleśnie uderzył niebieskookiego w twarz, a ten z hukiem upadł na ziemię. Chłopak splunął krwią na podłogę.
-Szukam twojego kolegi.- odezwał się chropowatym głosem Isaak. Przycisnął butem klatkę piersiową niebieskookiego, który jeszcze bardziej się szamotał, ale po chwili przestał gdy ból był coraz większy i trudniej było oddychać.
Jack nie wiedział o kogo chodzi temu mężczyźnie, ale z nich wszystkich tylko on mógł mieć cokolwiek związanego z tym facetem. Może chodziło mu o to że był spokrewniony z Negan'em, który zaszedł za skórę Washell'om?
-Nie muszę cię zabijać, ale zrobię to z przyjemnością jeśli będziesz się stawiać.- powiedział Isaak.
-Idź do diabła!
Mężczyzna odłożył siekierę na stół, który stał obok i mocniej nacisnął na klatkę piersiową niebieskookiego. Chłopakowi zaczęły niekontrolowanie lecieć łzy, a jego twarz zrobiła się czerwona. Wtedy Jack wyszedł z ukrycia. Zamachnął się łomem chcąc zaatakować od tyłu mężczyznę, ale ten o dziwo był szybszy. Zszedł z Diego i zrobił unik gdy brunet próbował zadać mu cios. Wyrwał mu narzędzie i odrzucił na bok. Jack wyciągnął strzykawkę i ruszył ponowne na nieznajomego. Chłopak nie miał szczęścia. Isaak złapał jego prawe przedramię i mocno wykręcił przez co pękła kość. Jack krzyknął z bólu i upuścił strzykawkę. Mężczyzna puścił jego przedramię, ale później złapał go za szyję i boleśnie przygwoździł do ściany. Isaak był wysoki i bardzo silny więc bez większego wysiłku uniósł bruneta mocniej dociskając go do ściany.
Jack nie miał czym oddychać, przedramię promieniowało bólem, który ledwo znosił. Przed oczami zrobiło mu się ciemno. Każdy ruch sprawiał że opadał sił. Widział jedynie białą maskę i brązowe oczy napastnika choć i to z każdą chwilą rozmywało się znikając w ciemnościach.
Isaak jęknął gdy Henry wbił mu w plecy strzykawkę wstrzykując całą zawartość. Mężczyzna puścił Jack'a, który bezwładnie upadł na ziemię i odwrócił się do blondyna. Henry zaczął się cofać, ale Isaak złapał go i niczym szmacianą lalkę rzucił na stół. Mężczyzna chwycił za siekierę i dopiero wtedy zaczęła działaś substancja, którą wstrzyknął mu blondyn. Mężczyzna upuścił ostrze, a później upadł na ziemię. Nie stracił przytomności, ale nie mógł się ruszać. Zaczęło brakować mu powietrza, a później dostał mocnych drgawek. Piana wydostawała się z jego ust, ale była blokowana przez maskę więc zaczął się nią krztusić. To były sekundy, a może minuty gdy przestał się ruszać. Jego spojrzenie utkwione było w sufit i wydawać mogło się że tylko leży, ale był już martwy.
Lydia ostrożnie weszła do pomieszczenia. Chłopacy leżeli i nie ruszali się jakby byli martwi tak jak ten psychopata. Dziewczyna nie wiedziała do którego podejść najpierw, ale wtedy Henry jęknął i powoli podniósł się. Blondyn szybkim krokiem nawet nie zwracając uwagi na zawroty głowy podszedł do przyjaciela i przykucnął przy nim.
-Nie bądź martwy, proszę.- blondyn sprawdził mu puls. Przez chwilę wydawało mu się że nic nie wyczuwa. Spanikowany przyłożył ucho do ust bruneta sprawdzić czy oddycha.
-Gacie pełne?- zapytał chropowatym głosem Jack żartując i odkaszlnął. Henry odsunął się od niego i nerwowo się zaśmiał. Brunet ostrożnie podniósł się do siadu. Skrzywił się gdy oparł się plecami o ścianę. Będzie miał mnóstwo siniaków nie mówiąc już o gipsie.- Dzięki za ratunek.
Henry skinął jedynie głową.
-Co z nim?- brunet spojrzał na Lydię, która klęczała przy Diego.
-Żyje, ale jest nieprzytomny. Lepiej by się nie ruszał, może mieć połamane żebra.
-Musimy wezwać pomoc.- oznajmił Henry.
-Zostanę z Diego. Psychol nie żyje.- powiedział Jack.- Idźcie ściągnąć pomoc.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Przeraźliwy krzyk mężczyzny ucichł. Nie mogli czekać aż dojdzie do kolejnego więc zaczęli iść do wejścia do stodoły. Tym razem Lara naładowała broń.
Pierwszy był Rick. Mężczyzna wszedł do środka trzymając przed sobą colta. Za nim był Daryl, a później Lara. Widok jaki zastali wewnątrz był drastyczny. Jeden z mężczyzn został przecięty na pół, a drugi był zmasakrowany cześć jego organów była na wierzchu. Trzeci mężczyzna miał wydłubane oczy, ale jeszcze żył. Ostatni był Negan. Czarnowłosy wisiał jak pozostali, ale miał zamknięte oczy choć nie było na nim widać żadnych obrażeń. Gdy weszli w głąb nie widzieli nikogo z Washell'ów, było tylko czterech wiszących mężczyzn.
Gdy teren wydawał się być czysty Lara podbiegła do brata.
-Hej, ocknij się.- lekko potrząsnęła go. Czarnowłosy otworzył powoli oczy.- Jestem tu.- uśmiechnęła się. Widząc go całego bardzo jej ulżyło. Żal jej było że nie zdążyli uratować pozostałych, ale nie mogła przecież winić się za ich śmierć.
-Lara... - wychrypiał słabym głosem Negan. Wyglądało jakby chciał coś powiedzieć, ale nie miał sił.
-Pomóżcie mi go odczepić.
Daryl i Rick podeszli do liny, która utrzymywała Negan'a nad ziemią. Mężczyźni odwiązali linę i powoli zaczęli spuszczać czarnowłosego. Lara pomogła uwolnić mu się z lin gdy opuścili go na ziemię. Jednak czarnowłosy nadal był niemrawy, ale to nie było dziwne skoro sporo czasu spędził wisząc do góry nogami.
-Coś mi tu nie pasuje.- odezwał się Rick. Grimes czuł coś nieprzyjemnego w powietrzu. Zbliżył się do stołu z różnymi narzędziami gdzie znalazł kanistry po benzynie, a najgorsze było to że były puste.
-To... pułapka... - mruknął chicho czarnowłosy choć zaczął powoli wracać do siebie.
Rick cofnął się gwałtownie od stołu i spojrzał na Daryl'a.
Drzwi wejściowe zostały nagle zamknięte. A później nie wiadomo skąd pojawił się ogień. Płomienie pochłonęły wyjście i w szybkim tempie zaczęły rozprzestrzeniać się po podłodze oraz po ścianach jakby całe pomieszczenie było oblane czymś łatwopalnym.
-Musimy uciekać!
-Tam jest wyjście!- wskazał Rick. Mężczyzna chciał ruszyć ku wyjściu, ale wtedy ktoś go zaatakował. Grimes stracił pistolet, który upadł pod ścianę i zniknął w płomieniach.
Zamaskowany mężczyzna złapał go od tyłu i zaczął ciągnąć w stronę płomieni by go tam wepchnąć. Daryl chciał zabić napastnika z kuszy, ale nie miał czystego strzału więc ruszył Rick'owi na pomoc.
-Zabierz brata i uciekaj!- Dixon wykrzyknął do Lary gdy ta pomagała wstać Negan'owi.- Poradzimy sobie!
Ogień był coraz większy. Robiło się gorąco. Krzyki wiszącego mężczyzny, który był pozbawiony oczu rozniosły się po pomieszczeniu. Płomienie pochłonęły go. Ciemnowłosa nie chciała ich zostawiać, ale widziała że dobrze sobie radzili z napastnikiem więc zdecydowała się że wyprowadzi stąd brata. Gdzieś po drodze zdała sobie że zgubiła broń. Ale wszystko działo się tak szybko że jedyne o czym myślała to jak najszybciej stąd uciec. Wyjęła belkę, która blokowała drzwi od środa po czym wyszła z bratem na zewnątrz.
Z Negan'em było lepiej więc był wstanie stać o własnych siłach.
-Powinniśmy wrócić... - Lara spojrzała na stodołę, którą pochłaniały płomienie. Chciała wejść tam, ale brat ją zatrzymał.
-Poradzą sobie.
To była chwila, zaledwie parę sekund gdy mężczyzna w białej masce, Finn pojawił się za czarnowłosym jakby wyskoczył spod ziemi. W świetle księżyca widać było odblask długiego noża, który miał w ręku. Czarnowłosy trzymał ją za ramiona nie zdając sobie sprawy kto za nim jest. Sekundy, instynkt dał o sobie znać i wtedy Lara nie zastanawiając się po prostu odepchnęła brata na bok ściągając go z drogi psychopaty, który zamachnął się by go zabić. Lara poczuła przeszywający ból gdy ostrze wbiło się w jej ciało. Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy i widziała w nich chorą satysfakcje.
-Nie!
Negan rzucił się na Finna czym odciągnął go od ciemnowłosej. Lara upadła na ziemię wciąż mając w swoim ciele nóż. Kobieta ciężko oddychała, a adrenalina w jej żyłach nie dopuszczała do niej faktu co właśnie się działo. Miała wrażenie że to tylko koszmar, a za chwilę się z niego obudzi.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Henry i Lydia wrócili na drogę zostawiając Diego i Jack'a w starym domu. Do miasta był jeszcze kawał drogi, ale byli zdeterminowani by jak najszybciej tam dotrzeć. Wtedy na drodze zobaczyli światła. Zeszli na pobocze by pojazdy, które jechały nie potrąciły ich. Jeden z radiowozów i karetka zatrzymali się blisko nich. Dwa inne radiowozy, straż oraz karetka pojechali dalej, w kierunku farmy Washell'ów.
-Hej dzieciaki, co tu robicie?- zapytała policjantka. Kobieta zmarszczyła brwi gdy zauważyła krew na koszulce Henry'ego.
-Nasi przyjaciele potrzebują pomocy.- odezwał się blondyn.
Funkcjonariuszka oraz dwaj medycy poszli za nimi do starego domu. Medycy zabrali Diego na noszach do karetki. W karetce nie było zbyt dużo miejsca więc mógł jechać tylko wciąż nieprzytomny Diego oraz Jack. Policjantka zabrała ze sobą Lydie i Henry'ego po czym pojechali za karetką, która włączyła sygnał do szpitala.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Finn bez problemu powalił Negan'a na ziemię. Czarnowłosy splunął krwią po kilku mocnych ciosach od Finna. Napastnik złapał Negan'a za szyję i podniósł go tak że klęczał na kolanach i kazał spojrzeć mu na Larę, która leżała w rosnącej kałuży własnej krwi.
-Spójrz jak się wykrwawia. Jakie to uczucie wiedząc, że to przez ciebie umrze?- zapytał szyderczo po czym pchnął czarnowłosego na ziemię. Ale on nie zamierzał się poddać. Czarnowłosy chciał wstać i dalej walczyć, ale Finn kopnął go w twarz przez co pociemniało mu przed oczami, słyszał trzask ognia i śmiech mężczyzny nad nim. Finn zdjął maskę i ją odrzucił. Stanął nad Negan'em niczym kat, który miał zamiar wykonać wyrok.- Ostatnie słowa?
-Pierdol się skurwielu.
Finn prychnął, a złośliwy uśmiech zagościł na jego twarzy. Patrzenie na leżącego i zakrwawionego Negan'a napawało go czystą przyjemnością. Postrzegał go jak robaka, który za chwile zostanie rozgnieciony przez but. Był szczęśliwy, jeżeli w ogóle mógł coś takiego czuć.
-Hej Finn... - usłyszał za sobą słaby kobiecy głos. Odwrócił się a wtedy zobaczył Lare. Kobieta zamachnęła się ostrzem, które wyjęła z własnego ciała i poderżnęła mu gardło.- Idź do diabła.
Mężczyzna upadł na ziemię łapiąc się z gardło, z którego prysnęła krew. Finn w szybkim tempie wykrwawił się.
Nogi Lary ugięły się pod jej ciężarem i gdyby nie Negan upadłaby boleśnie na ziemię. Czarnowłosy miło bólu jaki odczuwał po tym jak Finn go pobił pomógł siostrze ostrożnie położyć się na ziemi.
Stodoła zaczęła się zapadać. I chwilę zanim drewniana budowla całkowicie przepadła z stodoły wydostał się Daryl trzymający pod ramię Rick'a. Dixon oddalił się z Grimes'em, który był ledwo przytomny i położył go na ziemię.
W tle usłyszeli syrenę. A teren farmy rozświetliły światła policyjnych radiowozów oraz straż i karetka.
-Uratowałaś mnie.- czarnowłosy trzymał Larę próbując tamować krwotok. Ciemnowłosa była blada, stróżki potu spływały po jej czole.
-Nigdy nie wyjaśniłeś...
-Czego?- zapytał gdy ciemnowłosa zamilkała na chwilę.
-Czemu dręczyłeś Finna?- dokończyła z ledwością. Była w szoku gdy znalazła w sobie resztki sił by wstać i wyjąć z siebie nóż, a później zabić Finna. Ale gdy widziała jak Finn bił czarnowłosego wiedziała że za chwilę go zabije i musiała coś zrobić. Inaczej oboje by umarli. To pytanie dręczyło ją od kilku lat. Któregoś dnia gdy wracała z szkoły przez park zdarzyła się dziwna sytuacja. Natknęła się na Finna co było bardzo niepokojące, a później pojawił się Negan. Kazał jej jak najszybciej wracać do domu, a sam poszedł gdzieś z Finn'em. Od tamtej pory czarnowłosy i jego kumple ciągle dręczyli Washell'ów.
-Powiem ci później.
-Nie, teraz...
-Tamta sytuacja w parku, pamiętasz?- zapytał, a ona niemrawo skinęła głową.- Śledził cię i chciał cię skrzywdzić. Był chory, tak jak jego rodzeństwo, mieli to zapisane w dokumentach. Od tamtej pory pilnowałem by cię nie ruszył. Dlatego go tak bardzo nienawidziłem. Chciał zrobić ci coś złego.
-Mogłeś mi powiedzieć...
-Wiem, ale wtedy byłaś jeszcze za młoda i nie zrozumiałabyś.
Obok nich pojawili się sanitariusze z noszami. Negan pozwolił by zabrali ciemnowłosą do karetki. Strażacy gasili płomienie. Inni sanitariusze zajęli się Grimes'em oraz Daryl'em, który wymienił krótkie spojrzenie z czarnowłosym. Do Negan'a również podszedł sanitariusz by go opatrzeć.
To była ciężka noc Halloween i z pewnością na długo ją zapamiętają.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Jack stał w wejściu do sali, kryjąc się by go nie zauważono. W pomieszczeniu siedział starszy mężczyzna, był szczupły i miał gęste białe włosy. Staruszek przyglądał się swojemu wnuczkowi, który leżał na szpitalnym łóżku. Diego był podczepiony do kroplówki i na szczęście jedynie do tego. Lydia miała rację by nie ruszać go wtedy z podłogi. Isaak połamał mu trzy żebra i gdyby się ruszył mogłoby dojść do wewnętrznego krwotoku. Jednak los mu sprzyjał i był w dobrym stanie. Lekarze solidnie go naprawili.
Brunet zapatrzył się na niebieskookiego, który spał i nie zauważył że starszy mężczyzna wstał i podszedł do niego.
-Możesz wejść i tak miałem iść po coś do picia.- odezwał się przez co nastolatek drgnął nerwowo.- Przyda mu się twoje towarzystwo.- posłał mu ciepły uśmiech po czym wyszedł.
Jack niepewnie wszedł do środka. Chciał przesunąć fotel do łóżka by móc wygodnie usiąść, ale z tylko jedną sprawną ręką i to lewą było mu ciężko. Fotel zaczął hałasować gdy ciągnął po podłodze przez co obudził się Diego.
-Może jeszcze włączysz muze na full.- odezwał się niebieskooki. Jack uśmiechnął się do niego przepraszająco i usiadł na fotelu.
-Z jedną ręką jest ciężko.
-Przynajmniej możesz chodzić. Ja muszę leżeć i ograniczać ruch.
-Przykro mi.
-W porządku. Nadal żyje i ty też.- niebieskooki uśmiechnął się, brunet z lekkim oporem odwzajemnił gest.
-Więc nie chcesz zakończyć naszej znajomości?- zapytał z obawą. Po tak szalonymi kiepskim wieczorze brunet stwierdził, że Diego będzie wolał trzymać się od niego z daleka.
-Twoje towarzystwo funduje brak nudy choć wolałbym by żaden psychopata na nas więcej nie polował.- przyznał z uśmiechem, ale bez drwiny.
-Ja też.
Lara leżała na szpitalnym łóżku i rozmawiała z Daryl'em oraz Tim'em. Po sporej ilości leków przeciwbólowych czuła się już lepiej chociaż nadal musiała się ograniczać i nie przemęczać by rana mogła dobrze się zrosnąć.
-Może przejdziemy się do automatu?- zapytał brązowowłosy zwracając się do Tim'a.
-Najlepiej pojedzcie zjeść coś dobrego.- powiedziała Lara.- Wyglądacie gorzej niż ja.- zażartowała na co oboje się uśmiechnęli.
-Dobrze, ale niedługo wrócimy.- stwierdził Tim. Pomachał mamie na pożegnanie po czym wyszedł.
-Kupić ci coś?
-Zjadłabym skrzydełka kurczaka.
-Da się załatwić.- brązowowłosy pochylił się nad Larą i czule ją pocałował po czym opuścił pomieszczenie.
Lara zbyt długo nie była sama. W wejściu pojawił się Negan z bukietem konwalii. Uśmiechał się i patrzył na nią jak zbity szczeniak co wyglądało komicznie. Ciemnowłosa uśmiechnęła się i skinęła głową by wszedł.
-A już bałem się że mnie wyrzucisz.- powiedział wchodząc pewnym siebie krokiem choć chwilę temu wcale nie był zbyt pewny siebie.
-Dzięki za kwiaty.
-A wziąłem byle jakie.- zażartował i wzruszył ramionami. Lara jedynie pokręciła głową, ale uśmiech gościł na jej twarzy.- Dziękuje siostrzyczko.- powiedział już poważniejszym tonem.- Uratowałaś mi tyłek z trzy razy w ciągu jednej nocy.
-Następnym razem ty mi uratujesz tyłek.
-Jestem wdzięczny że mam taką siostrę jak ty choć nie zawsze byłem dobrym bratem i miałaś prawo wypiąć się na mnie.
-Wiem, ale bez ciebie byłoby gorzej.- ciemnowłosa wzięła go za dłoń i lekko ścisnęła.
Czarnowłosy uśmiechnął się czule co robił rzadko. Miał dobrą stronę, ale nie pokazywał tego zbyt często. A to co wydarzyło się w Halloween nie było jego winą. Rodzeństwo Washell'ów było złe zanim pojawili się w mieście. Negan chciał ją tylko chronić, a jako młody nastolatek uznał że dręczenie Finna będzie dobrym sposobem. Był młody i głupi, skąd miał wiedzieć jak to wszystko się potoczy.
Tamta noc była ciężka dla każdego. Ale mimo tragedii trzeba było stanąć po tym na nogi i żyć dalej. Zagrożenie minęło, byli już bezpieczni.
Ale czy na pewno?
□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□
I jak wam się podobał ten one-shot?
Wiem że nie wyszedł zbyt dobrze jak na straszną historię przystało, ale mam nadzieje że nie nudziliście się aż tak bardzo czytając to i choć odrobinę poczuliście jakiś niepokój czy dreszcz.
Udanego Halloween :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top