Halloween cz. 2
Jack razem z Henrym i Lydią siedzieli w towarzystwie znajomych Diega. Brunet ochoczo rozmawiał, żartował czy pił z starszakami, w przeciwieństwie do Henry'ego i Lydii, którzy nie czuli się zbytnio komfortowo w towarzystwie tylu nieznajomych.
Na imprezie nad rzeką panował gwar. Niemalże wszyscy świetnie się bawili. Muzyka, alkohol i towarzystwo ludzi było idealną kompozycją do zrelaksowania się czy do szalenia na maksa. Młodzi ludzie bawili się w najlepsze nie przejmując się niczym, choć cała zabawa miała zaraz się skończyć.
-Neil, co tak długo wracałeś?- rudowłosa Kim spojrzała na blondyna, który wrócił do nich po skorzystaniu z toalety choć zajęło tu to znacznie dłużej niż się spodziewali.
-Zbieramy się już.- powiedział beznamiętnie Neil.
-Co? Czemu?- zapytała czarnowłosa dziewczyna, Cindy, która miała na sobie seksowny strój czarownicy i spojrzała na przyjaciela zdziwiona.
-Gliniarze raz tu będą.- oświadczył blondyn.
-Skąd to wiesz?- zapytał z zaciekawieniem Jack.
-Mój brat jest policjantem, dał mi cynk bym nie miał przypału i by mnie nie spisali. Chodźcie.- blondyn machnął ręką, a oni zaczęli iść za nim.
-Nie powiemy innym?- odezwał się Henry.
-Ty poważnie pytasz?- Kim spojrzała na nastolatka z politowaniem, a Cindy wywróciła oczami i spojrzała na Diego z pretensją w oczach po co on zaprosił te żałosne dzieciaki.
-Nie my urządziliśmy imprezę. Czemu mamy przejmować się innymi?- zapytał sarkastycznie Neil po czym poszedł do swojego auta ponaglając ich ruchem ręki.
Samochód Neil'a był siedmioosobowy więc nie było problemu by wszyscy się zmieścili oraz z nich wszystkich tylko on przyjechał tu samochodem więc innego wyboru nie mieli.
Wyjechali z terenu zostawiając za sobą bawiącą się młodzież, których dobry nastrój za chwilę miał się zakończyć.
-Szkoda że impreza tak szybko się skończyła. Nie ma nawet jeszcze północy.- powiedziała Cindy zerkając na wyświetlacz telefonu.
-Zabrałem z imprezy trochę alkoholu gdy brat do mnie zadzwonił więc wystarczy że znajdziemy odpowiednie miejsce i impreza może trwać nadal.- powiedział Neil.
-Może pojedźmy na farmę Washell'ów? Jest opuszczona więc nikt nam nie będzie przeszkadzać.- zaproponowała Kim.
-Tam gdzie doszło do brutalnej zbrodni kilka lat temu?- dopytał Diego. Dziewczyna skinęła głową w odpowiedzi.
-Mi się podoba.- stwierdził Neil.- Brzmi mrocznie.
-Więc jedźmy tam!- zawołała entuzjastycznie Kim.
Farma Washell'ów była za miastem, koło lasu w podobnym miejscu gdzie znajdowała się rzeka. Do miejsca gdzie była impreza nad rzeką prowadziły dwie drogi. Jadąc jedną trzeba było przejechać koło farmy więc szybko tam dojechali. To miejsce zostało opuszczone dwadzieścia pięć lat temu po tym jak doszło tu do paskudnej zbrodni. Państwo Washell byli zgorzkniałym małżeństwem, mieli jedną córkę i mieszkali razem z nimi rodzicami pana Washell'a. Skromnie żyli i ciężko pracowali na farmie by jakoś się utrzymać. Któregoś dnia przygarnęli trójkę dzieci jako rodzina zastępcza. Zrobili to by dostać pieniądze, nie z dobroci serca, każdy w mieście to wiedział. Rodzeństwo, najstarszy Finn i o rok młodsi bliźniacy Jane i Drake. Nie byli lubiani w szkole, szczególnie Finn, który przez blizny na twarzy które zrobiła mu kiedyś jego matka, był gnębiony i wyśmiewany. Rodzeństwo miało trudne życie zarówno u rodziny Washell'ów jak i w szkole. Jedyną osobą, która była na prawdę dla nich życzliwa była rodzona córka Washell'ów, Chloe. Dziewczyna potajemnie chodziła z Finn'em. Podobno ojciec Chloe dowiedział się o tym i okazało się że dziewczyna zaszła w ciążę. Ukarał Finna, przez dwa tygodnie chłopak nie chodził do szkoły i nikt go nie widział, plotki mówiły że Pan Washell mocno go pobił i by nikt nie wezwał policji kazał chłopakowi zostać w domu dopóki nie wyzdrowieje. Po wielu złych doświadczeniach z rąk rodziny Washell'ów i rówieśników ze szkoły rodzeństwo miało dość. Któregoś dnia doszło do tragedii. W zemście rodzeństwo zabiło całą rodzinę Washell'ów, a raczej prawie wszystkich, do dzisiejszego dnia nie wiadomo było co stało się z Chloe, która zaginęła po tych wydarzeniach. Rodzina Washell'ów niczym świnie została powieszona do góry nogami w stodole gdzie zostali zamordowani. Rozpruto im brzuchy. Po tym jak policja zajęła się sprawą, wyszło że oprócz tego że zostali rozpruci jak zwierzęta, mieli na ciałach liczne rany kute i wiele siniaków co oznaczało że znęcali się nad nimi zanim zginęli. Całe miasto chciało by młodzi mordercy zapłacili za swoje zbrodnie. Nie dostali ani kary śmierci ani odsiadki w więzieniu. Sąd uznał ich za niepoczytalnych i trafili do szpitala psychiatrycznego w Merrifield.
Biały samochód zatrzymał się przy wiejskim domu. Młodzi ludzie wysiedli z pojazdu.
-Od razu czuć grozę.- odezwała się Kim gdy rozejrzała się po okolicy.
Farma była spowita w ciemnościach. Budynki były pozarastane mchem i pnączami. Atmosfera była wręcz grobowa. Aura tego miejsca była nieprzyjemna.
-Wejdźmy do domu.- zaproponował Neil, on i Diego wzięli alkohol z bagażnika i oświetlając sobie drogę latarkami jako pierwsi skierowali się do domu. Za nimi poszły Kim i Cindy.
-To nie przesada?- zapytała Lydia, ona i Henry nie palili się zbytnio do wejścia do dawnego domu Washell'ów.
-Nic złego się nie zdarzy. Morderstwo było wiele lat temu. Tamte świry nadal tkwią w psychiatryku.- powiedział Jack i obejmując Henry'ego i Lydię ramionami poprowadził ich do budynku.
W środku było duszno, wszędzie był kusz, na podłodze walały się śmieci. Wybrali salon. W szafkach znaleźli kilka świec więc zapalili je i rozstawili w pomieszczeniu by je rozświetlić.
Neil postawił browary na stoliku przed zakurzoną kanapą w salonie. Otworzył jedną puszkę i napił się.
-Tylko nie szalej, jesteś przecież naszym kierowcą.- odezwał się Diego.
-Spokojnie stary. Wypije tylko jedno.- powiedział blondyn. Pozostali również wzięli po browaru i otworzyli je.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Impreza nad rzeką zakończyła się gdy przyjechała policja. Młodzież została rozesłana do domów.
-Jedziesz Rick?- zapytał zastępca szeryfa, Billy, gdy wsiadał do swojego radiowozu, ale zatrzymał się zauważając że szeryf nie ma zamiaru odjechać. Spojrzał na Grimes'a, który stał zamyślony rozglądając się po okolicy jakby wyszukiwał jakiegoś niebezpieczeństwa. Każdy kto nie powinien być na tym terenie został odesłany więc nikogo innego nie powinno tu być.
-Zajadę jeszcze na farmę Washell'ów.- odpowiedział po chwili namysłu Rick. Miał dziwne przeczucie.- Możesz już jechać na festyn.
-Dobrze szefie.- powiedział mężczyzna po czym wsiadł do radiowozu i odjechał.
Rick stał jeszcze chwilę obserwując spowity w mroku las po czym wsiadł do swojego radiowozu i odjechał.
Ciemna postać wyłoniła się zza drzew obserwując jak szeryf odjechał po czym ponownie skryła się w mroku lasu.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Tegoroczny festyn jak co roku był świetny. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Pełno było tu różnych atrakcji jak na przykład labirynt z belek słomy, dom strachów, gabinet luster, karuzela wenecka, zjeżdżalnia i kilka mniejszych atrakcji. Mieszkańcy gromadzili się tu całymi rodzinami. Wszędzie chodzili ludzie w różnych strojach. Śmiechów i zabaw nie było końca.
Gdy Lara z Daryl'em dotarli na miejsce bezpośrednio zaczęli szukać Jack'a, Tima i pozostałych. Przy strzelnicy gdzie można było wygrać nagrodę znaleźli Negan'a w towarzystwie Tima i Judith.
-Nareszcie was znalazłam.- Lara uśmiechnęła się widząc swoich bliskich, ale była zaniepokojona bo nie było z nimi Jack'a.
-Spoko kostiumy.- odezwał się Negan gdy przyjrzał się ich strojom.- Nie miałeś pomysłu na kostium i założyłeś swoje stare ciuchy?- zapytał z rozbawieniem czarnowłosy i posłał zadziorny uśmiech w kierunku Daryl'a.
-Znowu zaczynasz?- zapytała z złością Lara patrząc na brata karcącym spojrzeniem.- Lepiej się przymknij i bądź grzeczny bo Finn po ciebie przyjdzie.- powiedziała złowieszczym tonem i się krótko zaśmiała. Czarnowłosy zmarszczył brwi i spoważniał gdy powiedziała te imię.
-Bardzo śmieszne. Finn krowia blizna siedzi w wariatkowie.- powiedział drwiąco z jej próby wystraszenia go.
Lara uśmiechnęła się złośliwie. Miała zamiar porządnie nastraszyć brata. Daryl wyczuł jej zamiary i uprzedził ją zanim się odezwała.
-Lepiej nie.- powiedział ściszonym głosem by tylko ona go usłyszała. Kobieta mruknęła niezadowolona bo miała ochotę podrwić z brata, ale przypomniało jej się że Rick nie chciał by ta informacja się rozeszła więc lepiej było się nie odzywać bo znając czarnowłosego to rozpowiedział by innym i jeszcze doszło by do masowej paniki.
-A gdzie Jack i Henry?- zapytała ciemnowłosa zmieniając temat.
-Gdzieś poszli.- odezwał się Tim.- Przyprowadzili nas na festyn zaraz po skończeniu zbierania cukierków. Spotkaliśmy tu wujka. Postanowili że wolą z kimś innym spędzać czas niż z nami więc gdzieś sobie poszli.- wyjaśnił szatyn. Chłopiec miał nadzieje że jego mama w to uwierzy. Lara przymrużyła oczy, ale wydawało się Tim'owi że kupiła to kłamstwo.
-To w stylu Jack'a. Podrzucił brata komuś innemu i poszedł gdzieś się szlajać. Jak zwykle.- kobieta westchnęła rozczarowana zachowaniem najstarszego syna co było dowodem, że kłamstwo Tim'a zadziałało.- Chodźmy porobić coś ciekawego. Niedługo będą puszczać fajerwerki.
Tim i Judith razem z Negan'em poszli do domu strachów. Za to Lara i Daryl wybrali się do labiryntu zrobionego z słomianych bel. Tutaj było cicho i można było normalnie porozmawiać, a nie przekrzykiwać się przez grającą muzykę i gwar rozmów innych ludzi.
-Przepraszam cię za brata.- odezwała się Lara gdy trzymając się za ręce szli ścieżką między wysokimi słomianymi ścianami. Było jej głupio, że Negan ciągle zaczepia go i to w taki wredny sposób. Miała wrażenie że robi to bo jest o niego zazdrosny. W końcu po rozwodzie z swoim mężem Lara sporo czasu poświęcała bratu, a gdy poznała Daryl'a ten czas został bardzo ograniczony więc Negan mógł być niezadowolony, że ktoś zajął jego miejsce.
-Nie twoja wina że twój brat to palant.- stwierdził brązowowłosy wzruszając ramionami.
-W dzieciństwie upadł na głowę.
-To wiele wyjaśnia.- dodał mężczyzna przez co oboje się zaśmiali.
Gdy przechodzili przez skrzyżowanie ścieżek kątem oka Lara dostrzegła coś. Obejrzała się w bok i miała wrażenie że coś przebiegło w innej części labiryntu za nimi.
-Widziałeś to?
-Co?
-Nie ważne.- możliwe że coś jej się przewidziało. Byli tutaj raczej sami choć teraz czuła się nieswojo.
Gdy szli dalej znowu zauważyła jak coś ciemnego przebiegło gdzieś w oddali między korytarzami. Była pewna że jej się to nie przewidziało. Mocniej ścisnęła dłoń Daryl'a.
-Znowu.- mruknęła czując nieprzyjemne napięcie.
-To pewnie jakieś dzieciaki.- wyjaśnił brązowowłosy. On również to widział.
-Chodźmy już, przestało mi się to podobać.
Ruszyli dalej tym razem szukając wyjścia, a nie po prostu spacerując po labiryncie.
-Uważaj!- wykrzyknął Daryl gdy jedna z ścian zaczęła się zawalać. Brązowowłosy odepchnął mocno Lare do przodu przez co kobieta upadła, ale uniknęła przyciśnięcia przez belki.
-Daryl!- zawołała podnosząc się z ziemi. Korytarz był zawalony przez co nie wiedziała czy mężczyzna był po drugiej stronie cały i zdrowy czy został przyciśnięty do ziemi przez belki.
-Nic mi nie jest!
Kobieta odczuła ulgę gdy usłyszała go po drugiej stronie zawalonych belek słomy.
-Idź szukać wyjścia!
-Dobrze!
Ciemnowłosa ruszyła dalej chcąc jak najszybciej znaleźć wyjście. Ponownie jakaś ciemna postać przeleciała na końcu korytarza, którym szła. Zdenerwowała się. Jeżeli to jakieś dzieciaki chciały się z nich ponabijać, to miała zamiar dać im popalić.
-Wracajcie tu gnojki!- zawołała ruszając za postacią biegiem.
Nie zwracała uwagi dokąd biegnie, ale chciała dogonić tych smarkaczów. Nagle znalazła się na zewnątrz labiryntu. Za kimkolwiek goniła, to te osoby wyprowadziły ją z labiryntu, ale nikogo w pobliżu nie było. To było dziwne. Przecież powinna zauważyć jak ktoś ucieka, ale była tu sama.
-Wszystko gra?- nagle obok pojawił się Daryl przez co ciemnowłosa się wzdrygnęła.
-Jak wyszedłeś?
-Cofnąłem się do wejścia. To były dzieciaki?
-Nie wiem. Biegłam za kimś, ale nikogo nie spotkałam.
Po chwili oboje odeszli stąd. Skierowali się w tłum. Labirynt był na uboczu festynu, tuż przy parku gdzie rosło wiele drzew i krzewów, a wśród nich kryła się postać, która obserwowała.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Popijawa na farmie Washell'ów nie wyszła najlepiej. Gdy Neil i Kim zaproponowali zabawę w chowanego już wtedy było trzeba skończyć tą imprezkę. Cindy razem z Kim i Neil stwierdzili że fajnie będzie zrobić pozostałym psikusa. Neil przebrał się za rzeźnika i założył maskę świńskiej głowy. Blondyn miał w bagażniku kilka różnych strojów i sztuczną krew bo planował nad rzeką kogoś nastraszyć. Dziewczyny zgodziły się mu pomóc. Udawały więc że ktoś je goni. Krzyczały czym przyciągnęły uwagę pozostałych. Neil w stroju rzeźnika z sztuczną siekierą udawał że je zabij, oblał je sztuczną krwią. Lydia pierwsza je znalazła. Chłopak zaczął ją gonić przez co przewróciła się i uderzyła głową o ziemię. Miała lekką ranę na czole, ale to nie było nic wielkiego. Jednak dla Henry'ego to było poważne. Był wściekły na Neil'a i dziewczyny, chciał by przeprosili. Wynikła z tego kłótnia. Neil otwarcie obraził blondyna i jego dziewczynę za co oberwał w twarz od Jack'a. Doszło między brunetem, a Neil'em do bójki, którą rozdzielił Diego. Po tym, zdenerwowany Neil oznajmił aby Diego więcej nie zapraszał małolatów i zabrał Cindy oraz Kim, a następnie odjechali zostawiając ich na farmie.
Diego był wściekły. Stał przed domem i kopnął jakiś kosz, który akurat był w pobliżu.
Wewnątrz domu Jack siedział na kanapie, a Lydia opatrywała jego nos i policzek. Brunet mocno oberwał, ale jego rywal również.
-To był jednak zły pomysł.- odezwał się Jack przerywając nieprzyjemną ciszę. Mógł wcześniej posłuchać Henry'ego, a nie na siłę ciągnąć ich na tą durną farmę.
-Skąd mogłeś wiedzieć, że to będą tacy idioci.- powiedział Henry nie chcąc nikogo osądzać.
-Przepraszam.- westchnął brunet. Rzadko kogokolwiek przepraszał, ale tym razem wiedział że musi.- Nie chcieliście tu być albo jechać nad rzekę. Gdybym nie był takim egoistą, to teraz bylibyśmy na festynie i może dobrze byśmy się bawili.
-Zależało ci by iść na tą imprezę. Jako przyjaciel musiałem cię w tym wesprzeć.
-A ja jako przyjaciel, powinienem pomyśleć też o tym czego ty chcesz. Wystarczy.- ruchem dłoni kazał by Lydia odsunęła się więc dziewczyna posłusznie to zrobiła.
-Czemu w ogóle chciałeś jechać nad rzekę i tu?- zapytała z zaciekawieniem Lydia.
-To już nie ważne. Wszystko się schrzaniło.- brunet wstał z kanapy. Przez okno zobaczył stojącego na zewnątrz niebieskookiego, który zdenerwowany przetarł dłonią twarz.
Diego odetchnął i przymknął na moment oczy by się uspokoić. Był zły na Neil'a, Kim i Cindy. Uznawał ich za przyjaciół, ale najwyraźniej nie byli nimi. Prawdziwi przyjaciele nie zostawiają cię na opuszczonej farmie poza miastem. Prawdziwi przyjaciele obronią cię gdy ktoś cię obrazi nawet jeśli nie mają zbyt wiele szans z przeciwnikiem, tak jak zrobił to Jack gdy Neil zaczął obrażać Henry'ego. Niebieskooki poczuł się zażenowany, nie tak planował spędzić ten wieczór. Było mu głupio, że tak to się skończyło.
Nagle światła samochodowych reflektorów przykuły jego uwagę. Przez moment pomyślał, że może Neil wrócił, ale gdy pojazd zatrzymał się przy domu przed którym stał skrzywił się.
-Diego Salvatore. Nie powinno cię tu być.
-Wiem szeryfie. - powiedział smętnie chłopak. Jeszcze brakowało by miał kłopoty z policją.
Rick wysiadł z radiowozu i podszedł do niebieskookiego.
-Dziadek wie że tu jesteś?
-Nie.
-Oczywiście że nie wie bo inaczej nie pozwoli by ci tu przyjść. Jesteś tutaj sam?- przyjrzał mu się uważnie. W zasadzie, to nie musiał zadawać tego pytania bo to było wiadome że nie jest tu sam, ale chciał sprawdzić czy będzie z nim szczery.
Diego już miał zamiar zaprzeczyć by nie wydać reszty, ale usłyszeli skrzypnięcie w domu. Szeryf spojrzał na dom i zauważył jak ktoś przed chwilą wyglądał przez okno.
-Wystarczy tego. Wychodzicie, już.- powiedział donośnym i stanowczym głosem Rick.
Z budynku wyszła trójka nastolatków, na których Grimes z dezaprobatą pokręcił głową.
-Teraz już wiem czemu nie odbierałeś telefonu.- mężczyzna skrzyżował ramiona na klatce piersiowej posyłając brunetowi nieprzychylne spojrzenie.- Jak długo Judith i Tim są sami?
-Godzinę, może dłużej.- Jack spuścił wzrok trzymając dłonie w kieszeniach spodni. Ta nocy chyba gorsza być już nie może, prawda?
-Jak mogłeś zostawić ich bez opieki? Jesteś bystrym dzieciakiem, ale brakuje ci odpowiedzialności. Nic nie powiesz na swoje usprawiedliwienie?
-Nie powiem nic bez adwokata.- powiedział z odrobiną zarozumiałości i żartu, ale gdy spojrzał na twarz szeryfa od razu odechciało mu się żartować.- Nie mam żadnego wytłumaczenia na swoje lekkomyślne zachowanie. Jestem tylko samolubnym nastolatkiem pragnącym ciągłej uwagi innych. Może pan już nas odwieść do domu?- zapytał szybko zmieniając temat.
-Pakujcie się do radiowozu.- skinął głową w stronę pojazdu.- Wszyscy.- dodał gdy Diego nie ruszał się z miejsca.
Gdy wszyscy wsiedli Grimes odpalił samochód i wyjechał z terenu farmy.
Ciemna postać stała obok stodoły obserwując jak opuszczają farmę. Nastolatkowie mieli duże szczęście, że nie postanowili zajrzeć do stodoły. Gdyby to zrobili skończyłoby się to dla nich bardzo źle.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Wybiła już północ. Ludzie na festynie zebrali się przed sceną, na której stał burmistrz miasta. Mężczyzna wypowiedział swój coroczny monolog, który niezbyt interesował mieszkańców. Wszyscy czekali aż skończy by zobaczyć pokaz fajerwerek.
-... A teraz punkt wieczoru, na który wszyscy czekaliśmy.- mówił burmistrz. Zza kotary na scenie wyszedł wysoki dobrze zbudowany mężczyzna. Na twarzy miał białą maskę. Nosił poniszczony szary kombinezon z krwawymi plamami, a w dłoni trzymał siekierę, na której również była krew. Bordowa ciecz skapywała z ostrza jakby była świeża. Burmistrz obejrzał się za siebie i zwrócił do mężczyzny.- Świetny kostium, ale proszę zejść z sceny. Za chwilę będą fajerwerki.
Mimo tego że burmistrz wyprosił go z sceny, mężczyzna ewidentnie nie miał zamiaru tego zrobić.
To były sekundy gdy nieznajomy zbliżył się do burmistrza, a chwilę później wbił siekierę w jego głowę. Wyciągnął ostrze, a krew drygnęła ochlapując tych, którzy stali najbliżej sceny. Dookoła rozniosły się krzyki i płacz, a niektórzy w popłochu zaczęli uciekać. Później nastąpił głośny wybuch. Wieża radiowa, która stała kilka metrów od festynu zaczęła upadać prosto na teren imprezy. Około pięćdziesięciometrowa stalowa konstrukcja runęła niszcząc kilka atrakcji i doprowadzając do tragicznej katastrofy. Gdy wieża upadła wydała głośny huk, a siła uderzeniowa dokonała kolejnych zniszczeń.
W którymś momencie pojawił się ogień, obejmował po kolei stragany i inne budowle.
Zapanował istny chaos.
Lara nie wiedziała w którym momencie straciła bliskich z oczu. Wszystko działo się tak szybko. Ktoś mocno ją popchnął przez co upadła na ziemię. W powietrzu czuć było zapach spalenizny i pyłu. Gdzieś przed nią palił się namiot. Gdy burmistrz zaczął przemawiać stali dalej od sceny by mieć lepszy widok na fajerwerki, które przecież rozbłyskiwałyby na niebie więc nie było sensu pchać się pod scenę.
Ciemnowłosa poczuła jak ktoś bierze ją pod ramię i pomaga jej wstać. Szumiało jej w głowie i czuła jak coś ciepłego spływa po jej skroni. Spojrzała w bok i zobaczyła swojego brata. Powoli odzyskiwała świadomość, a szum ucichł.
-Gdzie oni są?- tak bardzo się martwiła. Była przerażona. Co tu się właśnie wydarzyło?
-Pobiegli do samochodu. Musimy stąd uciekać.- oznajmił Negan.
Lara już o własnych siłach razem z Negan biegli w kierunku parkingu. Ludzie w popłochu odjeżdżali. Przyjechała straż pożarowa, a za nimi karetka i dwa policyjne radiowozy, choć na festynie były już dwa radiowozy.
Dotarli do parkingu.
-Pojadę swoim.- powiedział czarnowłosy, a po chwili odłączył się od niej.
-Spotkajmy się u mnie!- wykrzyknęła, ale nie była pewna czy mężczyzna ją usłyszał.
Dotarła do swojego wozu gdzie przed pojazdem czekał Daryl. Mężczyzna przytulił ją mocno, a później spojrzał na jej ranę.
-Nic mi nie będzie. Jedźmy stąd.
Oboje wsiedli, Daryl za kierownicą. Lara spojrzała na Tima i Judith, którzy siedzieli z tyłu i zapewniła ich, że wszystko będzie dobrze. Odjechali.
-Gdzie wujek?- zapytał Tim gdy jechali do domu.
-Chciał wrócić swoim autem. Później do nas przyjedzie.
Im dalej byli tym dźwięki syren i inne hałasy były słabsze, aż w końcu wszystko ucichło.
Gdy tylko dotarli na miejsce w pośpiechu weszli do domu. Lara zamknęła drzwi na zamek.
-Daryl, przynieś strzelbę i amunicję z góry.- rozkazała ciemnowłosa gdy wyglądała przez okno w salonie. Mężczyzna posłusznie poszedł na górę.
-Mamo co się dzieje? Boje się.- odezwał się tym nie rozumiejąc po co im broń.
Lara spojrzała na Tima i Judith, którzy roztrzęsieni siedzieli na kanapie. Kobieta podeszła do nich i czule ich przytuliła.
-Nie macie czego się bać. Wszystko będzie dobrze. Tutaj jesteśmy bezpieczni.
Ktoś gwałtownie zapukał w drzwi. Lara wstała i wyszła na korytarz. Zajrzała przez wizjer i odetchnęła. Otworzyła drzwi, a do środka wszedł Negan w ręku trzymając kij baseballowy. Z góry zszedł z strzelbą Daryl. Lara ponownie zamknęła drzwi po czym przeszli do salonu.
-Co się kurwa stało?- zapytał Negan. Był wstrząśnięty, podobnie jak pozostali.
-Ty lepiej mi powiedź gdzie jest Jack i Henry do jasnej cholery!- ciemnowłosa zbulwersowana spojrzała na brata.- Powiedziałeś że wszyscy są w samochodzie. Myślałam że są z tobą!
-Uspokój się...
-Pierdolić spokój!
-Mamo... - odezwał się niepewnie Tim. Kobieta odetchnęła próbując się odrobinę uspokoić, ale wszystko tak szybko się działo że nie zdała sobie sprawy że brakuje Jack'a i Henry'ego. Była przerażona. Jeśli coś im się stało nigdy sobie tego nie wybaczy.
-Tak, skarbie?- powiedziała już spokojniejszym tonem.
-Skłamałem. Jack i Henry po zbieraniu cukierków zostawili nas w domu. Była z nimi Lydia. We trójkę poszli na imprezę. Zostaliśmy sami. Postanowiłem że pójdziemy na festyn i udamy, że Jack nas tam odprowadził, ale wujek spotkał nas po drodze i nas podwiózł.
-Czyli Jack'a i Henry'ego nie była w ogóle na festynie?- zapytała zaskoczona. Tim skinął głową, a kobiecie trochę ulżyło choć nie była zadowolona że jej syn skłamał.- Zabije tego małego gnojka, ale najpierw upewnię się że on i Henry wrócą cali i zdrowi. Pojadę po nich.
-Skąd wiesz gdzie?
-Impreza starszaków. Słyszałam jak mówił o tym z Henrym. Był bardzo podekscytowany. Jest nad rzeką za miastem.
-Pojadę z tobą.- oświadczył Daryl.
-Czy wy ogłupieliście?- zapytał czarnowłosy przez co spojrzeli na niego.- Jeśli są poza miastem, to są bezpieczni. Właśnie jacyś terroryści czy chuj wie kto zaatakowali ludzi na festynie. Zabili burmistrza, tego miłego grubasa. Czy tylko ja uważam że powinniśmy zostać w domu, zabarykadować się i czekać na pomoc?
-Chyba tylko ty.- stwierdziła Lara gdy nikt nie wsparł Negan'a.- I obawiam się że to nie terroryści, tylko ktoś gorszy.
-Więc mnie oświeć.
-Rodzeństwo Washell'ów.- ciemnowłosa na szybko wyjaśniła o ucieczcie rodzeństwa z psychiatryka.
-Wujku, wyglądasz jakbyś miał mieć zaraz zawał.- powiedział Tim gdy spojrzał na czarnowłosego, który z emocji usiadł na kanapie. Mężczyzna pobladł, czuł się okropnie źle.
-Tak smakuje karma. Lepiej się módl by Finn Washell po ciebie nie przyszedł za to co mu razem z kumplami zrobiliście w liceum.
-Nie możesz zostawić mnie tu samego.- odezwał się czarnowłosy gdy otrząsnął się po tym co usłyszał.
-Jadę po syna. Gdybyś nie był okropny dla ludzi, to nie musiałbyś teraz trząść portkami ze strachu. Cholerny Finn Washell nie będzie miał dla ciebie litości więc ukryj się gdzieś.- oznajmiła Lara po czym spojrzała na swojego syna.- Weź zapasowy telefon z mojego pokoju i idź z Judith do tajnego pokoju. Wrócę jak najszybciej będę mogła.
Lara przytuliła syna po czym posyłając jemu i Judith pocieszny uśmiech wyszła z Daryl'em na zewnątrz.
-O jakim pokoju mówiła?- zapytał Negan gdy zamknął za nimi drzwi.
-Między ścianami była ukryta niewielka przestrzeń. Przerobiliśmy to na ukryty pokój. Znajduje się między moim pokojem, a Jacka. W razie gdyby coś złego się działo mamy gdzie się ukryć.
-Duże te pomieszczenie?
-Niezbyt. Ma dwa metry długości, metr szerokości i półtora metra wysokości. Jest niewielkie, ale dźwiękoszczelne i ma wzmocnione ściany więc łatwo się nie przebijesz przez nie.- wyjaśnił Tim.
-Twoja matka potrafi być pomysłowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top