■62■

Następny dzień

Rankiem Daryl poszedł do celi Lydii. Okazało się że Henry całą noc spędził z dziewczyną, a wieczorem wypuścił ją by pokazać jej osadę. Jack poczuł się dziwnie gdy dowiedział się że jego przyjaciel nie powiedział mu że bez pozwolenia wypuścił Lydie i razem z nią spędził dość dużo czasu. Ale po tym co zrobił, blondyn miał prawo nie ufać mu tak jak wcześniej.

Nastolatka w końcu wyznała prawdę. Wpływ Henry'ego oraz fakt że Wzgórze było pełne dobrych ludzi sprawiło że Lydia dostrzegła szansę na lepsze życie niż te które oferowała jej matka. Alfa, tak miała na imię matka nastolatki, przewodniczyła grupie do której dziewczyna należała. Zawsze byli w ruchu, nigdy zbyt długo nie zostają w jednym miejscu. Otaczają się sztywnymi ponieważ uważają że świat należy do trupów, a nie żyjących. Sztywni są ich strażnikami, używają skór jako masek by chodzić między umarłymi i nimi kierować. Lydia okazała się być tylko wystraszonym dzieckiem, które matka okrutnie traktowała, znęcała się nad nią twierdząc że ból sprawi że będzie silniejsza, okłamywała ją że jej ojciec był słaby i dlatego zginął, ale prawda była inna, alfa zabiła jej ojca bo był dla niej utrudnieniem. Dziewczyna wyjawiła też że jej grupa ma obóz przy moście, półtora kilometra na wschód, ale nie będą tam zbyt długo.

Lara szła razem z Daryl'em by porozmawiać z Tarą o obozie, o którym mówiła Lydia. Jeśli dziewczyna faktycznie mówiła tym razem prawdę, to mogą mieć niewiele czasu zanim grupa odejdzie, a oni nie dowiedzą się czy Luke i Alden zostali przez nich złapani albo zabici.

-Tutaj!

Oboje spojrzeli na ogrodzenie gdzie na platformie strażniczej stała Tara, a obok niej Yumiko, Magna i Kelly. Czarnowłosa machnęła do nich ręką by się pośpieszyli i przyszli do niej. Strażnicy ustawili się na wieżyczkach obronnych oraz przy bramie jakby czekali na sygnał do obrony. Coś złego wisiało w powietrzu więc szybkim truchtem pobiegli do Tary.

Gdy weszli na platformę zobaczyli, że przed osadą stoi grupka osób z skórzanymi maskami na głowach. Spośród nich wyłoniła się łysa kobieta, która jako jedyna nie miała mastki i stanęła przed grupą. Najwyraźniej była ich liderem.

-Nasza społeczność bez problemu się obroni!- wykrzyknęła Tara. Łysa kobieta spojrzała na nią i jej odpowiedziała.

-Pokazaliśmy się wam bo nie chcemy zrobić wam krzywdy. Jestem Alfa i jedyne czego chcę, to odzyskać córkę.- oznajmiła kobieta.- Wiem że ją macie.

-Odejdźcie stąd, a nikomu nie stanie się krzywda.- ostrzegł ją Daryl, ale na Alfie nie zrobiło to żadnego wrażenia, zamiast tego uniosła dłoń do góry, a zza pola gdzie mieszkańcy uprawiali kukurydzę wyszła jeszcze większa grupa osób również w maskach. Ich ilość była niepokojąca, a fakt że może być ich jeszcze więcej powodował że musieli przemyśleć żądanie Alfy. Mimo że Wzgórze miało mury, to nie byliby wstanie obronić się przed liczebną grupą. W osadzie było za mało osób zdolnych do walki.

Na nieszczęście Connie, która razem z Kelly, Magną i Yumiko były wcześniej na poszukiwaniach Alden'a i Luka, utknęła poza osadą. Nie zdążyła schronić się w osadzie ponieważ wroga grupa pojawiła się nagle przez co musiała ukryć się w polu kukurydzy.

Nie chcieli oddać Lydii, szczególnie Daryl, głównie dlatego że jej matka się nad nią znęca. Ale gdy Alfa powiedziała że nie zabili Alden'a i Luke, a później gdy Daryl poszedł z nią porozmawiać twarzą w twarz, okazało się że przetrzymują ich, decyzja o oddaniu nastolatki zmieniła się. Ludzie Alfy trzymali Alden'a i Luke przykładając im ostrza do gardeł. Nie mogli pozwolić by dwoje ich ludzi umarło z powodu jednej osoby, która jest z złowrogiej grupy.

Gdy chcieli oddać dziewczynę, okazało się że ona i Henry zniknęli. Mieszkańcy przeszukiwali osadę, ale to niczego nie dało. Jack w końcu odezwał się że wie dokąd Henry mógł zabrać Lydie. Razem z Jade poszedł ukrytym przejściem, które prowadzi poza osadę poszukać blondyna i przemówić mu do rozsądku że Lydia powinna wrócić do swoich.

W tym czasie Daryl razem z Larą, Kelly Earl'em i Tammy opuścili Wzgórze unikając wrogiej grupy by pomóc Connie, która uratowała dziecko. Jedna z ludzi Alfy miała dziecko z sobą, a gdy ono zaczęło głośno płakać ściągając na siebie uwagę sztywnych, zostawiła je na ziemi na pastwę losu. To było okrutne i pokazało prawdziwe oblicze tych ludzi.

□■□■□■□■□■□■□■□■□■□

Jack razem z Jade doszli do domku, do którego nastolatkowie z Wzgórza wymykają się by trochę się rozerwać. Brunet był pewny że tu znajdzie przyjaciela ponieważ to było jedyne bezpieczne miejsce poza osadą, które Henry znał a nie traciłby czasu na szukanie nowego.

-Henry!

-Jesteś pewny że tu jest?- zapytała Jade. Brunet posłał jej krótkie spojrzenie oznaczające że jest pewny swoich przypuszczań więc dziewczyna nic więcej nie powiedziała.

Po paru chwilach z drewnianej chatki wyszedł Henry. Na ich widok chłopak od razu odezwał się by odeszli, ale oni nie mogli odpuścić.

-Proszę. Ona nie może tam wrócić. Matka ją bije.- blondyn prosił ich by odpuścili. Jack'owi było żal dziewczyny, a szczególnie przyjaciela który z litością patrzył na niego.

-Wiem że to nie sprawiedliwe. Ale Alfa ma Luke i Alden'a. Zagroziła że ich zabije jeśli nie odzyska córki.

-Nie. Musi być inne wyjście.

-Nie ma. Przykro mi. Gdybym mógł ci pomóc, to zrobiłbym to.

-Wcale że nie. Oszukałeś mnie, a teraz zmuszasz mnie bym ją oddał.- nastolatek trzymał przed sobą swój kij. Mocno zacisnął na nim dłonie i był gotowy do obrony. Jack nie chciał z nim walczyć, ale jeśli dobrowolnie się nie zgodzi to będzie zmuszony użyć siły.

Jade wyczuła rosnące napięcie między Jack'em i Henrym. Sytuacja zmierzała ku użyciu przemocy, szczególnie że na to że blondyn wyciągnął przed siebie kij Jack zareagował sięgając dłonią za plecy gdzie przez ramię miał zawieszony swój topór. Dziewczyna wiedziała że musi jakoś złagodzić sytuację by nastolatkowie nie rzucili się na siebie. Trzeba było uderzyć w sumienie Henry'ego.

-Nie obchodzi cię życie Alden'a i Luke? Luke jest mi bliski, chcesz pozwolić mu umrzeć?- odezwała się Jade. Karmelowłosa spojrzała na Henry'ego z smutkiem. Rozumiała że to co chcą zrobić jest nie właściwe, ale nie pozwoli by to kosztowało śmiercią aż dwóch osób.

Słowa dziewczyny sprawiły że blondyn zmienił swoją postawę. Opuścił kij choć nadal go trzymał jakby w każdej chwili mógł zmienić zdanie. Nie chciał by ktokolwiek ginął, miał teraz mętlik w głowie.

-W porządku Henry.- z chatki wyszła Lydia. Wszyscy na nią spojrzeli.- Pójdę. Muszę.

-Nie, możemy... - blondyn podszedł do niej i chciał ją zatrzymać.

-Chciałabym. Ale to moja matka. To moja grupa. Tęsknię za nimi. Za tobą też będę. Poradzę sobie.- uśmiechnęła się delikatnie chcąc dodać otuchy blondynowi, ale to wcale nie pomagało w rozstaniu się.

Lydia pocałowała Henry'ego, musieli się rozstać.

To nie było w porządku. Każdy z nich to wiedział, ale lepszego wyjścia nie było.

Gdy nastolatkowie wrócili na Wzgórze nadszedł czas na wymianę. Daryl wyprowadził Lydie przed bramę po czym Alfa wypuściła Alden'a i Luke, oni wrócili do osady, a dziewczyna do swojej matki. Musieli patrzeć jak Alfa spoliczkowała własną córkę po czym ją przytuliła. Ta kobieta była potworem. Później grupa odeszła, ale po spotkaniu z nimi pozostał niesmak, nieprzyjemna atmosfera oraz obawa że mogą wrócić.

□■□■□■□■□■□■□■□■□■□

Był późny wieczór. Jack siedział na dworze i palił skręta, ale to nie dawało mu żadnego ukojenia, nawet na chwilę nie mógł zapomnieć o tym co dziś zrobili. Nie widział się z Henrym od tamtego momentu. Blondyn zamknął się w swojej przyczepie i z nikim nie rozmawiał.

Jade wyszła z swojej przyczepy. Była szczęśliwa że Luke wrócił cały i zdrowy, razem z swoimi spędziła wieczór na rozmowach i śmiechach. Ale gdy stanęła przy przyczepie by zapalić papierosa, w oddali zobaczyła bruneta i jej radość zniknęła. Jack siedział na ławce i wyglądał jak zbity pies, to przypomniało dziewczynie że nie każdy dzisiejszego dnia mógł się cieszyć. Karmelowłosa ruszyła w jego kierunku.

-Mogę się przysiąść?

Brunet skinął lekko głową obdarzając dziewczynę krótkim spojrzeniem. Jade usiadła na blacie stolika i postawiła nogi na ławce obok Jack'a.

-Ciężko żyć z czymś takim.- odezwała się karmelowłosa.- Gdy miałam trzy lata wypadłam przez okno... - brunet zerknął ukradkiem na nią zdziwiony że mówi o czymś takim, ale nie odezwał się. Milczał więc Jade kontynuowała.- Mieszkałam z matką i dziadkiem w bloku na drugim piętrze. Pod oknami były gęste krzaki więc zamortyzowały mój upadek, miałam jedynie kilka zadrapań. Było wtedy lato, wczesne popołudnie. Siedziałam w salonie i oglądałam telewizję, a moja matka leżała na kanapie i piła. Było jej gorąco więc otworzyła okno po czym wróciła na kanapę i piła dalej. Usłyszałam za oknem śpiew ptaków, byłam ciekawskim dzieckiem więc wspięłam się na parytet i wyjrzałam przez okno. Wtedy do domu wrócił dziadek. To były zaledwie sekundy. Widział z korytarza jak pochylam się by złapać ptaki, które latały na zewnątrz. Matka nawet nie drgnęła choć widziała co się dzieje i była znacznie bliżej okna niż dziadek. Pozwoliła mi spaść.

Zapadła niezręczna cisza, ale Jade ją przerwała. Zaśmiała się jakby to co powiedziała było żartem.

-Popieprzone co nie? Byłam dla matki balastem. Wpadką, którą chciała wyskrobać, ale dziadek jej nie pozwolił.

-Przykro mi.- odezwał się niezręcznie Jack. Dziewczyna wzruszyła ramionami jakby się tym nie przejmowała.

-To przeszłość. Zabiły ją trupy. Żałuje jedynie że dziadek też umarł. Wychowywał mnie i dał tyle miłości ile tylko mógł. Nie mówię tego ci bez powodu. Wiem co Lydia czuje, nasze matki to potwory. Nie powinniśmy jej byli oddawać.

-Czasu nie cofniemy.

-Jesteś pewny? Jeśli Henry'emu na niej zależało, to myślisz że nic nie zrobi i będzie płakać w poduszkę? Co ty byś zrobił na jego miejscu?

-Poszedłbym jej szukać.- powiedział Jack po czym nagle wstał z ławki jakby coś go olśniło. Rzucił niedopałek skręta i przygniótł go butem. Szybko ruszył w kierunku przyczepy Henry'ego.

-A ty dokąd?!- zawołała, ale chłopak nie odpowiedział więc nastolatka pobiegła za nim.

Jack wszedł bez pukania do przyczepy Henry'ego. Pomieszczenie było puste. Chłopak zauważył na łóżku kartkę, wziął ją i przeczytał. Okazało się że Henry uciekł i poszedł szukać Lydii bo nie mógł żyć z tym na co ją skazał.

-Czyli to zrobił.- karmelowłosa pojawiła się obok Jack'a i zerknęła na kartkę.- I co teraz?

-Muszę ratować tego kretyna. Jestem mu to winien.

-Nie zrobisz tego sam, idę z tobą.- oznajmiła z pewnością Jade.

-Sami nie pójdziemy.

-Kto z nami jeszcze pójdzie?

-Dwoje najlepszych tropicieli jakich znam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top