□57□

Kilka tygodni później

Słońce wysoko świeciło na niebie. Mieszkańcy Alexandrii chodzili po osadzie, każdy zajmował się czymś, niektórzy pracowali, strzegli bram, inni pilnowali dzieci, które bawiły się. Dzień był spokojny, a to ostatnio było bardzo częste. Tak spokojnego czasu od dawna tu nie było. Można powiedzieć że ten beztroski okres w końcu się skończy bo ile może potrwać zanim pojawią się jakieś problemy?

Lara wkładała warzywa do skrzynek, które podawała dalej i inna osoba zanosiła to do spiżarni. Plony były obfite, aż oko cieszyło widok zaginających się krzewów pod ciężarem dojrzałych warzyw. Dlatego więcej osób pracowało przy zbieraniu plonów. 

Ciemnowłosa z oddali mogła dostrzec swojego starszego syna, który spędzał czas z znajomymi. Uśmiechał się i wyglądał na beztroskiego, miało się wrażenie że to co wydarzyło się kilka tygodni temu nie odbiło na nim żadnego piętna, a może jednak odbiło tylko dobrze umiał to ukryć. 

Jakiś jeszcze czas Lara pracowała przy zajmowaniu się ogrodnictwem, później skończyła się jej zmiana i mogła wrócić do domu. 

Gdy kobieta szła w kierunku domu jej uwagę przykuł harmider przy bramie wjazdowej. Do osady wjechał wóz z grupą, która sprawdzała okolice osady, ale nie byli sami. W wozie było jeszcze sześć dodatkowych obcych osób. Oznaczało to tylko jedno, kolejne nowe osoby. Po ostatnim razie gdy przyjęli obcych nie byli już zbytnio chętni do przyjmowania nieznajomych, szczególnie że mieszkańców w Alexandrii zrobiło się wystarczająco dużo i nie potrzebowali kolejnych osób.

Lara dołączyła do Rick'a, który rozmawiał z Michonne oraz Aaronem, który razem z swoją grupą przywiózł nowych. Szybko pojawił się również Siddiq ponieważ jedna z nowych była poważnie ranna w głowę więc zabrali ją bezpośrednio do lecznicy, ale reszta musiała zostać przy bramie. 

-Gdzie ich znaleźliście?- zapytał Grimes. Mężczyzna skanował nowych próbując w ten sposób odgadnąć jakimi są ludźmi, ale nawet jeśli wyglądali na zwykłych ludzi, to niekoniecznie tacy muszą być.

-W lesie. Byli otoczeni przez sztywnych. Nie mogliśmy przejść obok tego obojętnie.- wyjaśnił Aaron.

-Zaprowadźcie ich do głównego budynku i dajcie im wody oraz jedzenie.- oznajmiła Michonne. Aaron skinął głową po czym razem z Rositą zabrali nowych.

-Trzeba zwołać radę.- powiedział Rick.

Cała rada zebrała się w budynku oraz część mieszkańców którzy chcieli uczestniczyć w przesłuchaniu nowych. 

Nieznajomych było sześcioro, z czego jedna z nich leżała nieprzytomna w lecznicy. Zabrano im wszelką broń w razie gdyby chcieli coś kombinować. Przesłuchanie jak zawsze polegało na tym by przedstawili się i opowiedzieli po krótce o ich losach. 

Pierwszą osobą, która była wyjątkowo chętna do opowiedzenia o sobie był Luke. Nie zawysoki mężczyzna przy tuszy. Zachowywał się przyjaźnie i uśmiechał. Z pasją opowiedział że był nauczycielem muzyki i że kocha muzykę oraz instrumenty. Kolejna była Kelly, ciemnoskóra nastolatka z krótko ściętymi włosami, również wydawała się przyjaźnie nastawiona. Jej starsza siostra Connie, była kiedyś dziennikarką, jest głucho niema dlatego Kelly musiał tłumaczyć im co jej siostra próbuje przekazać. Później była Jade, nastolatka o włosach w odcieniu karmelu. Nie była chętna do mówienia czegokolwiek o sobie. Na końcu była Magna. Kobieta z długimi lekko kręconymi włosami, zachowywała się jakby denerwowało ją to że tu jest i musi komuś obcemu o sobie mówić. Była jeszcze Yumiko, kobieta azjatyckiego pochodzenia, która była ranna. 

Luke chętnie odpowiadał na wszelkie pytania. Opowiedział o tym że wcześniej było ich więcej, ale niektórzy nie przeżyli, że w zasadzie byli obcymi ludźmi którzy przypadkowo spotkali się i razem stworzyli rodzinę. 

Rozmowa szła w dobrym kierunku, ale do czasu gdy Michonne podchodząc do Magny nie ujawniła że kobieta nie była z nimi szczera. Magna ukrywała więzienny tatuaż oraz w pasku od jej spodni ukryte było ostrze. To nie wyszło na korzyść nowych i w zasadzie to spisało ich na straty. Rada jednogłośnie stwierdziła że nie zostaną tutaj, ale zapewnili ich że następnego dnia mogą zabrać ich do innej osady gdzie możliwe że znajdą schronienie. 

□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□

Nastał już wieczór. 

-Choler, szkoda że ich nie przyjęli.- mruknął żałośnie Mark.- Fajnie byłoby poznać nowe osoby.

-Raczej chciałeś powiedzieć, że któraś ci wpadła w oko.- dodał złośliwie Scott. 

Nastolatkowie siedzieli sobie na werandzie domu Lissy skąd mieli widok na dom, w którym tymczasowo zamieszkali nowi. 

-Tylko jedno wam w głowach.- stwierdziła Jane wywracając przy tym oczami. 

-Tak tylko gadamy.- powiedział Scott i otoczył ramieniem Jane. Od niedawna ta dwójka zaczęła się z sobą spotykać.

-A ty Jacki? Która ładniejsza, ta ciemniejsza czy szatyna?- zapytał Mark. Chłopak był podjarany i miał ochotę pociągnąć temat dalej.

-Zapomniałeś.- odezwała się Lisa.- Przecież ma już swoją księżniczkę w Królestwie.

-Przestańcie gderać.- mruknął podirytowany. Nie mieli pojęcia że ta jego księżniczka, to tak naprawdę uroczy chłopak z pięknymi błękitnymi oczami i burzą kręconych ciemnych włosów. Na samą myśl o nim nastolatek uśmiechnął się pod nosem, a naszyjnik który dostał od Diego i spoczywał na jego szyi stykając się z jego skórą sprawił że przebiegł po jego ciele dreszcz.- Ktoś zapali?- brunet zapytał zmieniając temat ich rozmów i licząc że nikt z nich nie zauważył jego chwilowego zamyślenia się. 

-W zasadzie to my się już zbieramy.- powiedział Scott. On oraz Jane wstali i zeszli z werandy. 

-Do jutra.- oboje pożegnali się z nimi.

Mark również stwierdził że musi iść, a Lisa starając się w miły sposób przekazać Jack'owi że ona także chce już wejść do swojego domu. Brunetowi pozostało jedynie się zgodzić.

Jack nie miał ochoty jeszcze wracać do domu więc postanowił się przejść. Pospacerował trochę po osadzie po czym zatrzymał się przy głównym budynku w Alexandrii. Usiadł sobie przy jednym z stolików, które stały przy budowli. Wyciągnął z kieszeni kurtki jednego skręt i zapalił go. Położył się na ławce by poobserwować niebo, które było pozbawione chmur więc mógł popatrzeć na gwiazdy.

-Nie masz domu, że leżysz tutaj?

Jego samotność postała przerwana. Chłopak podciągnął się do siadu i zobaczył przed sobą dziewczynę. Była prawdopodobnie w jego wieku. Miała karmelowe włosy zaplątane w niedbałego warkocza. Nosiła już schodzoną skórzaną czarną kurtkę jej bluzka z czaszką oraz spodnie były tego samego koloru, jedynie trampki się wyróżniały ponieważ były krwistoczerwonego koloru. 

-Może nie mam. A ty nie powinnaś siedzieć z swoimi?- zapytał od niechcenia. 

-Zaczęli mnie wkurzać więc wyszłam się przejść.- wzruszyła nonszalancko ramionami. 

Jack uśmiechnął się, spodobała mu się jej postawa, coś czuł że ciekawa z niej osoba. Nastolatka odwzajemniła uśmiech. Przez parę chwil patrzyli sobie w oczy, wzajemnie się analizowali.

-Paliłaś kiedyś skręta?

-Nie, ale wiem co to jest.- nastolatka usiadła na przeciw Jack'a.- A masz zwykłe papierosy?

-Dysponuję tylko tym.- wyciągnął w jej kierunku zapalonego już skręta. Dziewczyna przez chwilę zawahała się by go wziąć.- Boisz się zarazków?- zapytał drażniąc się z nią. Nastolatka dumnie uniosła podbródek po czym pewnie wzięła od niego skrętka i zaciągnęła się. Brunet był pod wrażeniem gdy dziewczyna nawet nie zakaszlała gdy brała dwa solidne zaciągnięcia. Wypuszczała dym z ust jakby palenie przychodziło jej z dużą przyjemnością.

-To jest jednak lepsze od papierosów.

-Wiadomo.- przyznał z uśmiechem. Wziął od niej z powrotem skręta.- Jestem Jack.

-Jade. No proszę, spokrewnieni pierwszą literą imienia.- stwierdziła z lekkim rozbawieniem.- Oczywiście to nie żaden podryw.- dodała posyłając złośliwy uśmiech.- Nie jesteś w moim typie.

-Auć. Prawie zraniłaś moje czarne serce.- powiedział z teatralnie udawanym smutkiem i palcem przejechał po policzku udając, że to spływająca łza. 

-Już cię lubię.

-Z wzajemnością.

-Szkoda tylko że jutro musimy się pożegnać.

-Tym się nie przejmuj. Jeśli przyjmą was na Wzgórzu, będę cię odwiedzać.- puścił jej oczko.

-Jakaż ja ci jestem wdzięczna. Uratujesz mnie od odbierającej mi dech samotności.- powiedziała z przesadzoną wdzięcznością niczym dama dziękująca swojemu wybawcy. 

Po chwili oboje się zaśmiali. Wymienili się skrętem ostatni raz po czym Jack rozgniótł niedopałek o ziemię. 

-A tak na poważnie. Jestem pewny że przyjmą was na Wzgórzu. Jezus to dobry facet.

-Mają tam własnego Jezusa?

-To tylko jego przezwisko. Ogólnie w porządku są tam ludzie.

-Dzięki za otuchę. Będę się zbierać.- Jade wstała od stołu i ruszyła w kierunku domu.

Jack obejrzał się za nią odprowadzając ją spojrzeniem aż weszła do domu. 

□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□

Lara siedziała w domu swojego brata. Na stole stała butelka z alkoholem oraz dwie szklanki. Oboje grali w karty.

Ciemnowłosa skrzywiła się gdy po wyłożeniu swojej karty Negan wyłożył mocniejszą przez co straciła punkt. 

-Jeśli ładnie poprosisz, to może pozwolę ci wygrać.- czarnowłosy uśmiechnął się zuchwale.

-Prędzej sztywni zaczną mówić, niż to zrobię.- powiedziała z pewnością po czym wyciągnęła kolejną kartę i tym razem to Lara zdobyła punkt.- No i co ty na to?

-Jeszcze gra nie skończona.

Na zmianę wykładali karty, raz wygrywał Negan, a innym razem Lara. Gra była zażarta. 

-A tak w ogóle, to kiedy twój Romeo wraca?

-Czemu cię to interesuje?

-Nie sądzisz że zasiedział się za długo u niej.

Lara spojrzała poirytowana na czarnowłosego. Daryl wyjechał na parę dni do Królestwa. Miał prawo odwiedzić Carol. Od dawna się przyjaźnią więc ciemnowłosa nie widziała w tym problemu. 

-Jutro spotkamy się na Wzgórzu.- powiedziała podburzonym tonem ponieważ jego głupie podteksty zaczęły ją denerwować. Przez to źle spojrzała na karty i popełniła błąd.

-Wygrałem.

Negan wyłożył pozostałe uzbierane karty, które świadczyły o jego wygranej. Lara wetchnęła jedynie. Odchyliła się lekko na krześle biorąc szklankę, w której znajdował się alkohol i wypiła całą zawartość.

Czarnowłosy uśmiechał się jak dzieciak który dostał cukierka, ale gdy spojrzał na siostrę, która była niezadowolona, jego uśmiech zelżał.

-To tylko gra.

-Wiem.

-To skąd ta kwaśna mina?

-Z innych powodów.

-No dalej wygadaj się mi. Będę udawał że jesteśmy super psiapsiółki. Pomalujemy sobie paznokietki czy coś tam innego.- zamrugał rzęsami i zamachał dłońmi jakby chciał światu pokazać jak wspaniałe ma paznokcie. Jego głupie zachowanie sprawiło, że delikatny uśmiech zagościł na twarzy ciemnowłosej. Na co mężczyzna był zadowolony. Jeśli Lara jest sfrustrowana to to wpływa na wszystkich i może dojść to jej wybuchu więc lepiej zawczasu dać się jej wylać z siebie negatywne emocje.

-Przydałaby mi się przyjaciółka.- stwierdziła smętnie.

-Ja się nie nadaję?

-Jesteś facetem, a ja potrzebuję kobiety bo tylko kobieta może w pełni zrozumieć kobietę.

-Nie łapię tego.

-No właśnie o tym mówię. Ostatnią osobą, którą traktowałam jak przyjaciółkę była Lucille.- na wspomnienie o niej czarnowłosy spochmurniał nagle, ale szybko odgonił smutek z swojej twarzy przybierając swój typowy zarozumiały uśmiech.

-Tylko to cię trapi?

-Nie. Od śmierci Johna, między Tim'em a Jack'iem coś się zmieniło.- między jej synami zwykle nie było zbyt dobrze, ale jakoś się dogadywali. Śmierć ich ojca jeszcze bardziej ich rozdzieliła. Ledwo dawali radę wytrzymać ze sobą w jednym pomieszczeniu przez kilka minut. 

-Każdy z nich inaczej to przeszedł. Są młodzi, jeszcze będzie między nimi dobrze. Zobacz na nas. Bywało między nami paskudnie, potrafiliśmy nie odzywać się do siebie przez kilka miesięcy. Dopiero w tak późnym wieku jest między nami lepiej i jak na razie nie doszło do jakieś poważnej kłótni. Rodzeństwo tak ma.

-Jednak potrafisz powiedzieć coś mądrego.- stwierdziła z lekkim uśmiechem.

Lara w końcu opuściła dom brata. Gdy szła w kierunku domu natknęła się na Jack'a, który również wracał do domu.

-Spotkanie z znajomymi późno się skończyło?- ciemnowłosa spojrzała na syna próbując zacząć z nim jakąś rozmowę.

-Nie do końca.- zapanowała między nimi cisza, którą brunet zdecydował się przerwać.- Poznałem Jade, tą nową.

-I jaka ona jest?

-W porządku. Ma podobne poczucie humoru do mnie.

-To super. Warto mieć przyjaciół.- ponownie zapanowała między nimi cisza. Lara zerknęła na naszyjnik z wisiorek w kształcie głowy wilka, który wisiał na szyi Jack'a.- Nie wspominałeś kto nauczył cię strugać w drewnie.- Jack nie mówił kto lub co natchnęło go do wyrabiania figurek czy wisiorków z drewna. Raz jedynie powiedział że jakiś znajomy z Królestwa dał mu naszyjnik, ale nie chciał o tym nic więcej mówić. 

-Taki jeden staruszek i jego wnuk, pokazali mi jak się struga. Polubiłem to.

Lara skinęła głową. Jack nie był chętny do dalszej rozmowy więc resztę drogi do domu spędzili w ciszy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top