■54■
W piwnicy było cicho, można było usłyszeć jedynie nikły dźwięk działającej zamrażarki. Pod ścianą siedział nieprzytomny chłopak. Nastolatek miał związane ręce, które były przywiązane do rury, o którą opiera się plecami. Lina była grupa, a wiązanie na nadgarstkach mocne. Brunet miał pochyloną głowę w bok i wciąż się nie ocknął. Usta zatkane miał szmatką, która zawiązana była za jego głową.
Cora w towarzystwie Jace weszła do piwnicy. Zauważyli że Jack jeszcze się nie ocknął więc zaczęli rozmawiać.
-Co z nim zrobimy?- zapytał Jace. Teraz mieli jeszcze większe kłopoty. Mieli szansę uniknięcia odpowiedzialności za śmierć państwa Smith'ów, ale ich sekret się wydał. Nie mogli od tak po prostu zabić Jack'a, był synem członkini rady więc jego zaginięcie wywróciłoby osadę do góry nogami.
-Zabijmy go i wsadźmy do zamrażarki.- kobieta uśmiechnęła się paskudnie i ruszyła w kierunku nastolatka, ale Jace złapał ją za ramię i zatrzymał.
-To nam nie pomoże. Nie wiadomo czy ktoś wie, że włamał się tutaj. Lepiej nie narażać się.
-Więc co proponujesz? Wypuścić go nie możemy.
-Uciekajmy zanim wszystko się pogorszy.
-I niby gdzie pójdziemy? Ta osada jest idealna.
-Zmarnowaliśmy to przez ciebie. Jestem pewny że znajdziemy inne miejsce, może nawet lepsze.
-No nie wiem.
-Chyba się obudził.- Jace zauważył jak Jack porusza głową jakby odzyskiwał przytomność. Oboje podeszli w jego kierunku.
Jack powoli się ocknął. Bolała go głowa i przez chwilę przed oczami miał rozmazany obraz, ale później wszystko wróciło do normy. Poruszył rękoma, ale jego ruchy były ograniczone. Zdał sobie sprawę że jest związany oraz że ma zakneblowane usta. Spojrzał w górę i zobaczył stojących nad nim Jace i Corę. Szarpnął się chcąc się uwolnić, ale lina tylko mocniej wbiła się w jego skórę więc uspokoił się. Był w tarapatach i nikt nie miał pojęcia gdzie jest. Był skazany na samego siebie i litość porywaczy, ale w to drugie wątpił. Głęboko nabrał powietrza przez nos i je wypuścił. Zachowanie trzeźwego myślenia było jedyną rzeczą, która może go stąd wyciągnąć. Musiał coś wykombinować.
-Spójrz, nie wygląda na wystraszonego.- Cora przykucnęła przed brunetem. Kobieta przeskanowała go wzrokiem przygryzając wargę.- To coś nowego. Ludzie zwykle panikują albo są wściekli i mówią wiele wulgarnych słów.- pochyliła się ku niemu i zsunęła materiał z jego ust.- Chcesz coś powiedzieć?
-Idź smażyć się w Piekle.
-Właśnie stamtąd przyszłam skarbie.- Cora przysunęła twarz bliżej jego i wsunęła dłoń w jego włosy. Szarpnęła za jego włosy na co brunet się skrzywił.- Szkoda że poznaliśmy się w takich okolicznościach, schrupałabym cię.- ich nosy lekko się stykały. Jack czuł jej ciepły oddech na swoich ustach. Nie zrobił nic, nie odsunął się, ani nie prowokował jej. Cora zaczęła bawić się jego włosami, okręcała sobie wokół palca kosmyk jego włosów. Jej druga dłoń znalazła się na jego udzie i zaczęła sunąć w górę aż zatrzymała się przy jego kroczu.- A może jednak się zabawimy. Naszła mnie ochota na...
-Zaraz puszczę pawia.- odezwał się Jace przerywając tą nieprzyzwoitą sytuację.- Opamiętaj się.
Cora wywróciła oczami po czym odsunęła się od bruneta. Wstała i spojrzała na Jace'a.
-Nic nie poradzę, że przystojniaczek z niego.
-Nie tylko określenie psychopatka idealnie do ciebie pasuje, sadystka i pedofil również.- Jack uśmiechnął się złośliwie. Na twarzy Cory zagościł grymas niezadowolenia, ale po chwili zastąpił go protekcjonalny uśmiech.
-Mówi to włamywacz i stuknięty nastolatek, który miażdży czyjeś nosy kamieniem. Słodziaku, też mogę nazwać cię psycholem, nie jesteś normalny.
-Nie twierdzę, że jestem.
-Może pomówmy o czymś istotniejszym.- odezwał się niezadowolonym głosem Jace.- Damy ci przeżyć jeśli będziesz z nami współpracował.
-A na czym będzie to polegać?- to był niespodziewany zwrot akcji, ale nie był pewny czy to może nie jest podstęp. Czemu niby mieli by zachować go przy życiu skoro może ich wydać, a wtedy prawdopodobnie zginą?
-Wystarczy że będziesz grzeczny. Spędzisz tu przynajmniej dobę. A ja i Cora znikniemy.
-Macie zamiar uciec?
-Tak, chyba że wolisz skończyć jak pani Smith?
-Raczej podziękuje.
-W takim razie dogadaliśmy się?
-Tak.
Na twarzy Jace i Cory malowało się zadowolenie.
Jack skłamał, ale oni nie musieli tego wiedzieć. Nie był głupi by zaufać tym ludziom. Skąd miał mieć pewność, że dotrzymają słowa? Lepiej nie ryzykować i spróbować uwolnić się na własną rękę.
□■□■□■□■□■□■□■□■□■□
Na dworze robiło się coraz ciemniej, słońce chowało się za horyzontem. Tim siedział przy stole w kuchni i kończył jeść jajecznicę, którą sam sobie przyrządził. Dom był pogrążony w ciszy i mroku, z wyjątkiem kuchni w której przebywał.
Był całkiem sam. Od rana nie widział brata, mamy od wczesnego południa, a wujek był czymś ciągle zajęty. Mógłby pójść do swojego taty, ale dziś i tak sporo czasu z nim spędził. I niestety im więcej z nim rozmawiał tym bardziej nie czuł się przy nim swobodnie. Dostrzegał w nim wady, które odpychały go od niego. Stopniowo zaczął rozumieć zachowanie Jack'a. Gdy zaproponował tacie grę w szachy ten go wyśmiał, choć nie dosłownie, zażartował że to gra dla nieudaczników i nudziarzy, po czym namówił go na zagranie w koszykówkę. Tim'owi kiepsko szła gra, nie był zbyt wysoki i nie przepadał za tą grą. John to zauważył i stwierdził, że skoro ta gra mu nie pasuje to zagrają w inną. Wtedy Tim nie chcąc przeżywać kolejnej męczącej gry sprytnie wymigał się tłumacząc się, że musi zrobić coś ważnego. Niby ta sytuacja nie była zła, ale Tim nie chciał być zmuszany do czegoś czego nie lubi, chciał by ojciec zaakceptował go takim jakim jest, jego mama to zrobiła, wujek a nawet jego brat również. Czemu John nie mógł również tego zrobić? Tim hamował się przy nim. Nie mówił mu o tym, że pisze pamiętnik albo kolekcjonuje książki. John nie wziąłby tego na poważnie więc chłopiec nie chwalił się tym co uwielbia najbardziej. Nie chciał też zawieść swojego taty, nie był wymarzonym synem, ale Jack był. John po tym jak zauważył, że Tim nie jest typowym chłopcem, zaczął wypytywać o Jack'a. Tim widział dumę na twarzy John'a gdy opowiadał o swoim bracie, jak mówił że Jack to buntownik i rozrabiaka, albo że imprezuje, umawia się z dziewczynami i nie raz wdawał się w bójki. Najwyraźniej dla John'a, to właśnie Jack był synem idealnym. W zasadzie Jack był idealny dla wielu ludzi, podobał się dziewczynom, miał wielu kumpli, ludzie go podziwiali i zachwycali się tym jaki jest odważny czy buntowniczy. Nawet ich mama bardziej zwracała uwagę na Jack'a. Ich wujek w towarzystwie Jack'a zawsze wydaje się jakby lepiej spędzał czas z nim niż z Tim'em. Jedyną bliską osobą, która wiedziała o nim znacznie więcej niż inni była Judith. Z nią mógł porozmawiać o wszystkim, była jego jedyną przyjaciółką. Dlatego gdy okazało się że John żyje i jest w Alexandrii, Tim bardzo się ucieszył. Miał nadzieje że ojciec da mu to czego mu brakowało, że chociaż dla niego to on będzie faworytem, a nie Jack. Niestety tak się nie stało.
Tim wstał od stołu i wziął talerzyk oraz sztućce. Położył brudne naczynia przy zlewie po czym odkręcił wodę i zaczął je myć. Po skończonej czynności wyszedł z kuchni i poszedł na górę. Gdy szedł do swojego pokoju przystanął przy drzwiach brata. Zapukał w nie i odczekał chwilę po czym otworzył drzwi. W pokoju było ciemno więc zapalił światło. Nikogo nie było w pomieszczeniu. Pościel na łóżku była w nieładzie, Jack nie był fanem słania łóżka po wstaniu. Gdzieniegdzie po podłodze walały się skarpetki lub inne części garderoby. Kolejna wada Jack'a, brak jakiegokolwiek porządku, ale brudasem nie był. Po prostu nie lubił mieć rzeczy ułożonych w porządku, wolał nieład. Był przeciwieństwem Tim'a. Byli jak dwie siły, równowaga i chaos. Ale mimo wielu różnic, wiele też ich łączyło. Kochali swoją rodzinę choć na różne sposoby to okazywali. W rzeczywistości byli zamknięci w sobie i mieli tylko po jednym prawdziwym przyjacielu. Czasami udają kogoś kim nie są by innych zadowolić albo by dali im spokój. Mieli też pasje, nie takie same, ale były podobne, oboje lubili coś tworzyć. Jack wykonywał rzeźby w drewnie, Tim oprócz czytania uwielbiał też pisać dlatego zaczął prowadzić pamiętnik i próbuje tworzyć własne wiersze. W końcu byli braćmi i mimo różnic między sobą, kłótni i sporów zależy im obojgu na sobie.
Szatyn wszedł do pokoju brata. Ciężko było stwierdzić kiedy brunet ostatnio tu był. Tim wrócił do domu późnym popołudniem. Razem z Judith odrobili lekcje, trochę pograli, a później dziewczyna wróciła do swojego domu. W tym czasie Jack'a już nie było w domu więc prawie cały dzień spędził na dworze lub u znajomych. Na pewno nie wyszedł poza Alexandrię bo topór bruneta wisi zawieszony na dwóch haczykach nad komodą. Widać że broń jest świeżo po czyszczeniu i ostrzeniu. Jeśli chodziło o topór, to Jack dbał o swoją broń. Gdy wychodzi poza osadę zawsze ma przy sobie swój topór, bez niego nigdzie by nie poszedł. Jedynie w Alexandrii nie nosi go przy sobie choć czasami to robi. Dlatego Tim był w stu procentach pewny, że Jack jest gdzieś w osadzie. Ale czemu nadal nie wrócił do domu? Przeważnie przychodzi by się najeść, a później szedł do znajomych lub zostawał w domu jeśli miał leniwy dzień. Zniknięcie na cały dzień bez słowa, to było do niego nie podobne. I Tim czuł się zaniepokojony. Martwił się o brata. Może znowu zrobił coś idiotycznego i potrzebuje wsparcia? Cokolwiek go zatrzymało przed powrotem do domu, Tim wolał to sprawdzić. I tak nie ma nic innego do roboty.
Słońce zaszło za horyzont gdy Tim chodził po Alexandrii. Postanowił sprawdzić czy jest u któregoś z swoich znajomych. Gdy szedł w kierunku domu Marka zobaczył na tarasie jego oraz resztę jego znajomych z paczki. Cała czwórka, Mark, Jane, Lisa oraz Scott, siedzieli na werandzie i najwyraźniej świetnie się bawili, śmiali się z czegoś i entuzjastycznie o czymś rozmawiali. Ale pośród nich szatyn nie zobaczył swojego brata, nie było go tu.
-O! Cześć Timi!- wykrzyknął radośnie Mark gdy zauważył szatyna. Pozostali uspokoili się i zwrócili uwagę na Tim'a.
Chłopiec podszedł do werandy, ale nie wszedł na nią.
-Co cię do nas sprowadza młody?- zapytała z przyjaznym uśmiechem Jane. Rudowłosa siedziała na huśtawce razem z Lisą. Dziewczyna cierpliwie czekała na odpowiedź Tim'a nawet gdy chłopiec nie spieszył się z odpowiedzią. Cała ta czwórka, byli w porządku osobami. Byli przyjacielscy i wyluzowani więc dziwił się, że dobrowolnie chcieli zadawać się z Jack'iem.
-Szukasz brata?- odezwał się Mark gdy szatyn nadal nic nie powiedział. Nie to że miał problem z rozmawianiem z ludźmi, ale jakoś w tej chwili nie potrafił odezwać się by nie zabrzmieć jak dziwak.
-Tak.- mruknął szatyn, ale później nabrał więcej pewności siebie. Czemu miałby się obawiać nieprzyjemności z ich strony skoro nigdy źle go nie potraktowali? Wyjątkiem była Sharon i Larry, ale ich tu nie było więc nie miał czym się martwić.- Nie widziałem go prawie cały dzień, nadal nie wrócił do domu. Wiecie może gdzie jest?
-Nie, nie widziałam go dziś.- odpowiedziała Jane.
-Z Markiem gadaliśmy z nim około południa.- powiedział Scott.- Siedział przed domem i czyścił topór.- dodał po chwili.
-Mówił coś gdzie idzie lub cokolwiek?
-Nie mówił nic o swoich planach.- odezwał się Mark. Mulat zastanowił się i po chwili odezwał ponownie.- Ale wypytywał o sprawę z państwem Smith'ów oraz gdzie mieszkają nowi. Pokazaliśmy mu dom, a później się rozeszliśmy.
-Czemu o to pytał?
Scott wzruszył ramionami.
-Chyba chciał odwiedzić ojca.- dodał Mark.- No w sumie mu się nie dziwię, nie widział ojca od lat. Macie fart że go odzyskaliście. Może jest u niego.
-Nie sądzę.- mruknął, a umysł szumiał od pytań.- Dzięki za pomoc.
Tim pożegnał się z znajomymi brata po czym odszedł. Po co Jack chciał wiedzieć gdzie zamieszkali nowi? Na pewno nie chodziło o to że stęsknił się za tatą i chciał go odwiedzić. A może jednak tak? Nie, to byłoby nie logiczne. Ale jakiś powód albo cel miał, no i jeszcze czemu interesował się sprawą Smith'ów? Rzadko kiedy obchodzą go sprawy innych, chyba że ma w tym jakąś korzyść. Jack musiał coś wykombinować. Ciekawe w co tym razem się wpakował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top