□47□

Strażnicy otworzyli bramy Królestwa, a chwilę później na teren osady wjechał Jack i Henry oraz trzech mężczyzn którzy eskortowali ich. Na spotkanie wyszli mu Ezekiel oraz Carol.

Chłopcy zsiedli z koni i pozwolili by dwóch mieszkańców Królestwa zabrali zwierzęta do stajni. 

Ezekiel i Carol radośnie przywitali się z swoim synem, a później z Jack'em. Można było powiedzieć że traktowali bruneta jak syna. Jack sporo czasu spędzał w Królestwie więc relacja z rodzicami Henry'ego pogłębiła się. Tak samo było w przypadku relacji Lary z Henrym, oni również stworzyli ze sobą więź. Wszyscy byli jak jedna duża rodzina, nawet jeśli nie spędzali ze sobą każdej możliwej chwili, to nadal pozostawali w dobrych kontaktach.

-Dobrze minęła wam podróż?- zapytał Ezekiel gdy szli w kierunku budynku, w którym mieszkali. 

-Tak.- odpowiedział Henry.

-Pewnie są zmęczeni jazdą. Przygotowałam wam wczesną kolację.- powiedziała szarowłosa.- Jesteście głodni?

-Chętnie coś bym zjadł.- odezwał się Jack. 

Usiedli przy długim stole, na którym były już rozłożone talerze oraz dania. Zaczęli jeść. Na początku siedzieli w ciszy, ale została ona przerwana. 

-Jak było w Alexandrii?- zapytał Ezekiel. To było rytualne pytanie za każdym razem gdy Henry wracał do domu po odwiedzinach u Jack'a. Odpowiedź zwykle była taka sama, ale to nie sprawiło że te pytanie nie miało żadnego znaczenia. Król po prostu chciał upewnić się że jego syn dobrze spędził tam czas i nic złego się nie wydarzyło, przy okazji liczył na jakąś ciekawą nowinkę.

-Tak jak zwykle, dobrze.- odpowiedział blondyn wymieniając z Jack'em krótkie spojrzenie. Nie miał zamiaru rozwijać swojej wypowiedzi bo jeszcze przez przypadek powiedziałby coś co wolał przed nimi przemilczeć. Przecież nie powiedziałby że upił się prawie do nieprzytomności albo że wymknął się z Jack'em nocą poza Alexandrię i zostali nakryci. Dostałby kazanie i możliwe że szlaban, w najgorszym wypadku nie mógłby przez jakiś czas wyjeżdżać do Alexandrii co byłoby okropne. Nie przetrwałby odcięcia od swojego najlepszego przyjaciela.

-Więc nie rozrabialiście?- dopytała Carol. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie. Czuła że nie byli grzeczni. Znała syna i wiedziała kiedy próbuje coś ukryć.

-A co niby mogliśmy zrobić?- zapytał retorycznie Jack uśmiechając się niewinnie.- Byliśmy grzeczni.- biła od niego duża pewność siebie choć był świadomy, że Carol potrafiła wyczuć czy ktoś kłamie, ta kobieta była dobrą obserwatorką i umiała dopasować się do otoczenia. Wyglądała na sympatyczną i dobrą kobietę, której nie podejrzewało by się o nic złego, ale rzeczywistość była inna. 

-To dobrze.- szarowłosa uśmiechnęła się. Nie wypytywała dalej. Skoro chłopcy wrócili cali i nic nie wskazywało po Henrym że coś złego się stało, to nie miała czym się martwić, a przynajmniej na tą chwilę. 

□■□■□■□■□■□■□■□

Mieszkańcy Alexandrii byli zebrali w budynku głównym, który został specjalnie wybudowany by zbliżyć do siebie ludzi. To miejsce służyło czasem jako szkoła, jadalnia albo miejsce spotkań rady. 

Ludzie siedzieli i wysłuchiwali oświadczeń rady. To było zwykłe rytualne spotkanie. Mówiono o zbiorach i hodowli zwierząt, o możliwych zagrożeniach ze strony sztywnych czy obcych ludzi oraz o pomysłach na rozwój osady czy udogodnienia dla mieszkańców. Sumując charakter tych spotkań, to zwykle bywają nudne i nie wnoszą niczego nowego. Jak na razie nie było problemu z obcymi czy z trupami. W osadzie panował porządek i spokój. Społeczeństwo rozwijało się w dobrym kierunku. Było dobrze, może nawet zbyt dobrze. Ten dobrobyt przecież nie będzie trwać wiecznie dlatego spotkania odbywały się regularnie. Nikt nie chciał by ludzie zapomnieli o możliwych zagrożeniach. Wiecznie nie będzie im się powodzić dlatego trzeba wciąż być czujnym.

Spotkanie dobiegło końca. Ludzie zaczęli opuszczać budynek. Jedynie skład rady pozostał na swoich miejscach.

-Lara, mogłabyś zostać na moment?- odezwał się Gabriel. 

Ciemnowłosa zatrzymała się i spojrzała w głąb pomieszczenia gdzie pod ścianą w centralnym miejscu przy długim stole siedzieli członkowie rady, która służyła do zapewnienia porządku i bezpieczeństwa w Alexandrii. W jej skład wchodzili Rick, Michonne, Gabriel, Aaron, Siddiq oraz Nora, mieszkanka oraz główna nauczycielka w osadzie. 

-Czyżbym popełniła jakieś wykroczenie najwyższy sądzie?- zażartowała kobieta i wymieniając krótkie spojrzenie z Daryl'em, który stał przy niej gdy została poproszona o zostanie zbliżyła się do przodu i ustała przed rzędem pierwszych ławek.

Rick spojrzał na kusznika i skinieniem głowy dał mu nieme pozwolenie że może zostać, co brązowowłosy przyjął bez wahania i zbliżył się do przodu stając jakiś metr od Lary jakby był jej ochroniarzem. W zasadzie od tamtego pocałunku w lesie ciągle kręcił się w jej pobliżu. Nie rozmawiali jeszcze o tym co między nimi zaszło, ale wiedzieli że w końcu będą musieli.

-Nie. Mamy propozycję.- powiedziała Michonne.

-Przydałby się nam nowy członek w radzie.- zaczął mówić Rick.- Alexandrię zamieszkało kilku dawnych mieszkańców Sanktuarium. Oczywiście wszyscy jesteśmy teraz jedną społecznością. Ale przydałby się przedstawiciel tych osób w radzie.

-Dlatego chcemy zapytać czy dołączysz do rady.- oznajmił Gabriel. 

-Wow, zaskoczyliście mnie.- stwierdziła ciemnowłosa. Dostała zaszczyt bycia w radzie. To była poważna sprawa bo od teraz będzie mogła w większym stopniu niż wcześniej decydować o losach osady. Miło było wiedzieć że tak bardzo jej ufają, to był prawdziwy dowód z ich strony że na prawdę i całkowicie jest teraz jedną z nich.

-Tutaj nie ma nad czym się zastanawiać. Wystarczy powiedzieć tak.- Siddiq uśmiechnął się zachęcająco do Lary. 

-Chyba nie ma żadnych przeciwskazań by odmówić. Zgadzam się.- oznajmiła Lara. 

Krótko porozmawiali jak będzie wyglądać jej członkostwo w radzie. Nie było to nic zbyt trudnego. Musi być na spotkaniach ogólnych lub tych tylko dotyczących członków. Może zabierać głos w różnych sprawach i mieć wpływ na decyzje rady tak jak każdy jej członek. W zasadzie jej nowa funkcja aż tak bardzo nie wpłynęła na zmianę jej trybu życia.

-Niezła niespodzianka.- odezwała się Lara gdy razem z Daryl'em opuścili budynek.

-Tak.- zerknął na nią przyglądając się jej twarzy.- Podoba ci się to?

-W sumie to tak. Wcześniej nie chciałam brać udziału w takich rzeczach, ale minęło sporo czasu i wiele się zmieniło więc czemu miałabym nie skorzystać z okazji?

Gabriel ustał przy oknie gdy zauważył jak Lara i Daryl szli razem. 

-Tylko mi się wydaje czy między nimi coś się zmieniło?- zapytał zwracając na siebie uwagę innych członków rady, którzy zostali jeszcze w budynku.

-Wydają się być inni.- powiedziała Michonne.- Może są razem?

-Wiedziałbym o tym.- odezwał się Rick.

-Bez urazy skarbie, ale to że byłeś policjantem nie oznacza że jesteś wstanie poznać każdy sekret.- Michonne uśmiechnęła się do Rick'a pobłażliwie.

-Coś istotnego na pewno się zmieniło.- powiedział Siddiq.- Ostatnio widziałem jak Lara wyszła poza Alexandrie wkurzona, Daryl poszedł za nią, a gdy wrócili zachowywali się dziwnie.

-W jakim sensie dziwnie?- dopytał Gabriel.

-Uśmiechali się do siebie. Ale nie w taki zwykły sposób. Wyglądali na zakochanych.- oznajmił Siddiq.- Albo tylko mi się tak wydawało.

□■□■□■□■□■□■□■□

Jack szedł drużką. Mieszkańcy Królestwa spacerowali sobie albo byli zajęci swoimi obowiązkami. Brunet minął altankę wokół której były stoliki z krzesełkami gdzie ludzie mogli spędzać czas na świeżym powietrzu. Chłopak przechodził obok drzewa, a jego wzrok był utkwiony w budynku kilka metrów przed nim. Rzeźby i różnego rodzaju wyroby z drewna wciąż były wystawione przed wejściem i czekały aż ktoś je weźmie. 

-Boo!

Brunet upadł do tyłu gdy ktoś wyskoczył zza drzewa i stanął nagle przed nim.

-Ale miałeś minę.- niebieskooki chłopak o kręconych brązowych włosach zaśmiał się. 

Jack wywrócił oczami i wstał z ziemi otrzepując spodnie z piachu.

-Bardzo zabawne.- powiedział sarkastycznie, ale mały uśmiech zagościł na krótką chwilę na jego twarzy.- Co?- zapytał gdy przez dłuższy moment Diego nic nie mówił i jedynie mu się przyglądał.

-Gdzie zgubiłeś księcia?

-Załatwia coś nudnego więc wyszedłem się przejść.- wzruszył ramionami i schował ręce do kieszeni kurtki rozglądając się dookoła by nie spojrzeć na niebieskookiego.

-Sądziłem że nie da was się rozdzielić. Ale to dobrze. Mam okazję cię uprowadzić.- powiedział z odrobiną rozbawienia, a jego oczy błysnęły czymś tajemniczym co w pełni przykuło uwagę bruneta.- Chodź.- skinął głową by za nim poszedł, ale Jack stał w miejscu. Diego zatrzymał się i z niezrozumieniem spojrzał na nastolatka.

-Tym razem nie mogę iść.- powiedział Jack. Diego chciał go zabrać na zewnątrz. Gdy brunet był w Królestwie czasami spotykał się z Diego i jego znajomymi, najczęściej wybierali się na zewnątrz szukając dobrej zabawy. Tym razem też by tak było, ale pewna rzecz powstrzymywała Jack'a przed zrobieniem tego.

-Dlaczego?

-Obiecałem coś komuś.- powiedział ogólnikowo. Nie chciał mu wyjaśniać, że to przez jego mamę nie ma zamiaru opuścić Królestwa nawet na krótki wypad. Mógłby iść z Diego i pewnie nikt by się o tym nie dowiedział, ale wolał mieć czyste sumienie. Chociaż raz chciał zrobić tak jak chciała jego mama. 

Diego uszanował jego decyzję i nie wypytywał go. Skoro Jack nie chciał wyjść poza osadę to zabrał go do sklepiku jego dziadka. Przeszli na tył gdzie była pracownia.

-Rozgość się.- wskazał dłonią by Jack wszedł do środka, a sam gdzieś zniknął. Brunet rozglądał się po pracowni. Po paru chwilach Diego wrócił trzymając w jednej dłoni butelkę z przezroczystą cieczą, a w drugiej miał dwie puste szklanki. Postawił rzeczy na stole po czym usiadł na krzesełku. Jack poszedł w jego ślady i zajął krzesełko na przeciw niego.- Czemu tak daleko? Nie gryzę.- posłał mu zawadiacki uśmiech na co brunet wywrócił oczami

-Co to?- zapytał patrząc na szklaną butelkę, która była wypełniona przezroczystą cieczą.

-Bimber.- wyznał bez zawahania i otworzył butelkę. Nalał alkohol do obu szklanek.- Nie poznajesz?

-Poznaję. Ale nie sądzę żeby to był dobry pomysł.

-Rany. Co z tobą?- niebieskooki był zdziwiony. Jack nie odmawiał wypadów poza osadę czy alkoholu. A teraz zachowywał się jak nie on.- Nawet nie wypijesz?

-Maksymalnie jedną szklankę. Wolę zachować trzeźwą głowę.

-Może to nie moja sprawa, ale czy wszystko w porządku? Zwykle nie odmawiasz.

-A to źle?- zapytał z złością. Przecież ma prawo robić co chce, a to że może nie ma ochoty na picie nie oznacza że już coś z nim nie tak.

-Nie. Bez alkoholu też można miło spędzić czas.- uśmiechnął się ciepło. Zauważył jak brunet rozluźnił się po jego słowach, a złość z jego twarzy znika. Diego przygryzł dolną wargę gdy zapanowała napięta cisza. Jego wzrok spoczął na szyi bruneta.- Wciąż go masz?

Jack zerknął w dół i wyciągnął spod koszuli naszyjnik z drewnianym wisiorkiem w kształcie głowy wilka. Dostał go dawno temu od niebieskookiego gdy się poznali.

-Niby czemu miałbym go przestać nosić?

Diego wzruszył ramionami jakby odpowiedzenie brunetowi na pytanie peszyło go. Usta Jack'a wykrzywiły się w zawadiacki uśmieszek. Trzymał w palcach wisiorek i zaczął się nim bawić przez co wzrok niebieskookiego utkwił na drewnianym przedmiocie. 

-Wypijemy?- Jack puścił wisiorek i sięgnął po szklankę. Diego otrząsnął się i również wziął szklankę. Oboje napili się w tym samym czasie. 

-Więc... - Diego oblizał wargę próbując dobrać odpowiednie słowa.- Skąd u ciebie takie zmiany?

-To raczej chwilowe. Powiedzmy że coś się wydarzyło i na razie muszę przystopować z swoimi szaleństwami.

-Coś poważnego?

-Nie dla mnie.- odpowiedział zdawkowo.

-Nie chcesz o tym gadać, co nie?

-Po co psuć nastrój? 

-No dobra, a mogę zapytać cię o coś innego?- Diego spojrzał na bruneta, który skinął głową.- Masz kogoś? No wiesz czy jesteś w związku?

-Już nie. Rozstałem się z dziewczyną, ale nie gadajmy o tym.- Jack był wpatrzony w swoją szklankę więc nie zauważył dziwnego wyrazu twarzy niebieskookiego gdy wspomniał o rozstaniu z dziewczyną. Diego napił się alkoholu opróżniając szklankę na co brunet wydał z siebie zdumione mruknięcie.- Czemu cię to ciekawi? Chcesz mnie z kimś wyswatać?- nastolatek wyszczerzył się i z ciekawością spojrzał na Diego, który miał obojętny wyraz twarzy przez co Jack odrobinę spoważniał. 

-Pytałem z ciekawości. Myślałem że przez dziewczynę nie możesz pić... no wiesz.- powiedział spokojnym tonem, ale nie brzmiał jakby był chętny do rozmowy o tym.

-Nic z tych rzeczy. Nie dałbym się uwiązać jakiejś lasce jak piec na smyczy. A ty? Masz kogoś?

-Nie i pewnie tak zostanie aż umrę.- stwierdził smętnie. Jack zmarszczył brwi, takiego pesymistycznego podejścia jeszcze nie widział u niebieskookiego.

-Bez przesady.- nie był zbyt dobry w pocieszaniu, a widok kogoś kto jest smutny sprawiał że czuł się nie swojo, ale musiał spróbować go jakoś pocieszyć. Jego przygaszony wyraz twarzy sprawiał, że chciał by uśmiech znów zawitał na jego twarzy.- Może i przez sztywnych nie ma zbyt dużego wyboru, ale znajdziesz kogoś. Jestem tego pewny.

-Niczego nie rozumiesz.

-Więc mi wyjaśnij.

Diego bił się z myślami. Jack czekał aż w końcu on się odezwie. Obserwował go, wyglądał jakby toczył wewnętrzny spór. 

-Lepiej nie.- odezwał się Diego.

Brunet był rozczarowany, ale nie pokazał tego po sobie. Liczył że niebieskooki zwierzy mu się co byłoby czymś w rodzaju zbliżenia się do niego, ale najwyraźniej nie zasługiwał na to.

-Zapomniałem że muszę coś załatwić. Więc... - powiedział Diego dając do zrozumienia, że lepiej by Jack już poszedł.

-Jasne.- mruknął i wstał.- Na razie.

Diego odprowadził spojrzeniem Jack'a do drzwi, za którymi brunet zniknął. Przez chwilę żałował, że zbył go od tak po prostu, choć sam go do siebie zaprosił. Ale czy warto było zaryzykować wyjawienie mu prawdy i liczenie że to zrozumie? Najwyraźniej woli dziewczyny więc po co psuć tą znajomość? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top