■46■

Lara siedziała na pniu obwalonego przez burzę drzewa. W dłoni trzymała zakrwawioną maczetę i przecierała ją szmatką. Czuła się już lepiej. Negatywne emocje wyrzuciła z siebie gdy zabijała sztywnych. To był dobry sposób na odreagowanie i plus był taki, że teraz mniej trupów chodzi po świecie. 

Gdzieś za nią usłyszała cichy szelest jakby ktoś się zakradał. Zerknęła przez ramię mocniej zaciskając dłoń na rękojeści maczety, ale zluźniła uścisk gdy zobaczyła kim jest nieproszony gość.

-Z własnej woli przyszedłeś czy cię namówili? - zapytała skupiając się na czyszczeniu ostrza. 

Daryl zbliżył się po czym usiadł na pniu w odstępie metra od niej. Kąciki ust ciemnowłosej uniosły się ku górze. Czy on się bał czy wstydził że nie usiadł bliżej?, pomyślała kobieta.

-Dobrowolnie przyszedłem.- wyznał szczerze. Może i Jack zaproponował mu by poszedł sprawdzić jak czuje się Lara, ale nawet bez tego chciał pójść do niej.

-Nie w taki sposób chciałam spędzić popołudnie.- powiedziała z odrobiną rozbawienia próbując ukryć fakt jak bardzo była rozczarowana. Chciała by bliscy jej sercu ludzie dogadywali się między sobą, nie muszą od razu się ubóstwiać, ale wystarczy że przestaliby dogryzać sobie nawzajem. Czy zbyt wiele od nich wymagała? 

-Ja też.

Lara zaśmiała się. Daryl spojrzał na nią, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Wyglądała pięknie gdy się uśmiechała. Lara schowała kosmyk ciemnych włosów za ucho. Na jej twarzy wciąż gościł lekki uśmiech gdy spojrzała na niego. Widział blask w jej oczach gdy ich spojrzenia się zetknęły. Normalnie odwrócił by wzrok nie czując się komfortowo przy dłuższym kontakcie wzrokowym z nią, ale tym razem nie mógł przestać się na nią patrzyć.

-Dzięki.

-Za co?

-Że jesteś. Dobrze czuję się w twoim towarzystwie.- na jej policzkach dostrzegł delikatne rumieńce, które dodały jej większego uroku. Brązowowłosy był zapatrzony w nią.

-Ja też.- mruknął, ale po chwili zdał sobie sprawę że właśnie powiedział głupotę.

-Nie ma nic złego w tym że czujesz się dobrze w swoim towarzystwie.- powiedziała drocząc się z nim, mimo że wiedziała co miał na myśli. Zmieszanie na jego twarzy było bezcennym widokiem.

- Znaczy się... miałem namyśli że w twoim towarzystwie, nie swoim.- wyjaśnił pośpiesznie. Teraz był zażenowany.

-Wiem.- uśmiechnęła się delikatnie by nie czuł się głupio. To było całkiem urocze gdy tak gubił się w słowach i odwracał wzrok gdy czuł się zawstydzony. 

Lara schowała maczetę do pochwy. Przysunęła się bliżej kusznika. Położyła dłoń na jego kolanie.  W głowie brązowowłosego zabrzmiał alarm. Spiął się nie wiedząc jak na to zareagować, ale Lara zrobiła za niego. Pocałowała go w policzek po czym zabrała rękę posyłając niewinny uśmiech, który niezgrabnie odwzajemnił. 

Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Lara się tego nie spodziewała, a Dixon chyba nie sądził że to zrobi.

Kusznik pocałował ciemnowłosą.

Chwilę później gdy wydarzył się ten nieoczekiwany moment oboje siedzieli w ciszy i nie wiedzieli co powiedzieć.

-To było... - odezwała się próbując dobrać właściwe słowa. Czuła się zaskoczona i skołowana, ale zadowolona że to się stało.

-Błędem.- dokończył za nią. Wstał gwałtownie.- Przepraszam.- mruknął i zaczął się oddalać.

-Nie.- powiedziała ostro przez co mężczyzna zatrzymał się, ale nie odwrócił się do niej przodem.- Nie możesz całować mnie tak po prostu i odejść twierdząc, że to był błąd. Odwróć się.- powiedziała stanowczym, ale delikatnym tonem by go jeszcze bardziej nie zdenerwować. Daryl był trudnym człowiekiem jeśli chodziło o uczucia czy jakąkolwiek bliskość. Był introwertyczny, nieśmiały i gburowaty, ale pod tą grubą skorupą krył się dobry i wrażliwy człowiek. Więc gdyby teraz pozwoliła mu odejść, to ich relacja, która i tak była skomplikowana, przepadnie.

Kusznik niechętnie odwrócił się i spojrzał na nią. Wyglądał jak pies, który czekał na łomot od właściciela. Ta obawa w jego oczach jakby zaraz miał usłyszeć okropne słowa łamało jej serce. Czy aż tak bardzo bał się odrzucenia, że nie chciał się zbytnio zaangażować? 

Lara stanęła przed nim w odległości pół metra. Zabawa w kota i myszkę nie była dla niej. Była za stara na przelotne romanse. Zwykle nie miała szczęścia w miłości i wolałaby nie cierpieć z tego powodu po raz kolejny, ale ten kto nie ryzykuje nic nie zyska.

Wzięła go za rękę i splotła ich palce. Uśmiech zagościł na jej twarzy gdy spojrzała w jego błękitne oczy. Przybliżyła twarz do niego. Brązowowłosy stał niczym sparaliżowany. Kobieta złożyła czuły pocałunek na jego wargach. Odsunęła się trochę, ale nie puściła jego ręki.

-Zależy mi na tobie. To nie błąd, a na pewno nie dla mnie.

-Dla mnie też nie.- odezwał się po chwili. 

-To dobrze.

□■□■□■□■□■□■□

Jack siedział w salonie i czekał. Nerwowo stukał palcami o kolano. Nie miał twórczego sposobu w jaki mógłby przeprosić swoją mamę więc zdecydował się na danie jej kwiatów. Jedna z mieszkanek Alexandrii hodowała przed domem kwiaty. Kobieta pozwoliła mu zerwać kilka gdy powiedział że to prezent dla jego mamy. Nie wyszedł poza osadę więc to powinno być dobrym posunięciem. Oczywiście że nie zamierzał całkowicie zrezygnować z wychodzenia poza mury, ale na razie ograniczy to.

Siedział już dwie godziny odkąd zebrał bukiet. Czas dłużył mu się niemiłosiernie co najwyraźniej było karą od losu. Ale w końcu jego czekanie się opłaciło. Lara w towarzystwie Daryl'a wróciła do domu. Gdy weszli do salonu byli uśmiechnięci i pochłonięci rozmową. Wyglądali na wyjątkowo zadowolonych i emanowała od nich dziwnie pozytywna energia. Cokolwiek się stało, Daryl na pewno się spisał i poprawił humor Larze.

-Mamo.- brunet wstał z kanapy i wziął z stolika bukiet. Lara oderwała wzrok od brązowowłosego i spojrzała na syna jakby dopiero teraz go zauważyła.

-Pójdę.- stwierdził kusznik i wyszedł z pomieszczenia by zostawić ich samych. 

-O co chodzi?

Jack zmarszczył brwi. Jego mama wyglądała na szczęśliwą i zachowywała się jakby zapomniała o wcześniejszej kłótni przy obiedzie i jego rozczarowującym zachowaniu. Czuł że coś jest na rzeczy, ale wolał to na razie przemilczeć.

-To dla ciebie.- nastolatek wręczył jej kwiaty.- Chciałem szczerze przeprosić za swoje zachowanie. 

-I tyle?

-Chyba tak.- nie był pewien czy jego mama czeka na jakieś dodatkowe słowa skruchy czy szczere wyznanie. Może liczyła że powie że się poprawi i nie będzie więcej wychodził bez jej wiedzy i to w nocy poza Alexandrie. Gdyby to powiedział, to by skłamał, a wolał jej nie okłamywać. Na swój dziwny sposób starał się być z nią szczery więc nie chciał składać fałszywych obietnic.

-Usiądź.- kobieta wskazała kanapę, na którą po chwili oboje usiedli.- Dziękuje za kwiaty i przeprosiny, ale to nie wiele zmienia. To czyny, a nie słowa, są najważniejsze. Uznam twoją poprawę dopiero gdy będziesz lepiej się zachowywać.

-To nie jest łatwe. Przestałem pchać się w bójki i kłótnie z innymi. To duży postęp.

-Owszem. Lepiej radzisz sobie z gniewem i nagłymi wybuchami złości. Z początku myślałam że to dzięki naszym rozmowom i terapiom z książek. Ale sądzę że to coś innego ci pomogło.- Lara przeznaczała dużo czasu by pomóc Jack'owi z jego kontrolą nad własnymi emocjami. Nie było to łatwe zadanie. Po jakimś czasie nastąpiła dość szybka zmiana. Z jakiegoś powodu stał się bardziej opanowany. Ciemnowłosa chciała wierzyć, że wspólnymi siłami osiągnęli to, ale czuła że coś innego odpowiadało za jego przemianę. Z czasem zaczęła podejrzeć co to było.

-Niby co?- obawa zaczęła w nim rosnąć. Jeżeli przez Tima wyda się jego tajemnica o paleniu, to zemści się na bracie.

-Wiem że palisz i to nie zwykłe papierosy. Nie wiem skąd albo od kogo masz marihuanę. 

-To nie tak... 

-W porządku.- przerwała mu. Chłopak zmarszczył brwi zaskoczony.- Nie jestem zła że palisz i sama się sobie dziwię. Marihuana nie jest zła, wiem to z doświadczenia. Ale najważniejsze byś nie przesadził z tym. Inaczej dowiem się skąd to masz i obiecuje ci że nigdy więcej nawet nie zobaczysz tego na oczy.- ostatnie zdanie powiedziała śmiertelnie poważnie, a Jack zrozumiał od razu że musi te słowa wziąć sobie do serca.

-Rozumiem. Ale skąd się dowiedziałaś?- odczuł ulgę że jednak nie zabroni mu palić, ale chciał wiedzieć jak poznała prawdę.

-Znalazłam w twoim pokoju ukryte jonty gdy zbierałam twoje brudne ciuchy.

Chłopak skinął głową, czyli to nie brat go sprzedał choć też zastanawiał się skąd on wiedział. Pozytywnie zaskoczyła go postawa jego mamy. Spodziewał się czegoś innego, ale sama wyznała że z doświadczenia wie że marihuana nie jest zła, a to oznaczało że ona również zażywała to kiedyś.

-Jeśli będziesz kiedyś chciała zapalić czy coś... - zaczął mówić z zawadiackim uśmieszkiem na ustach. Lara spojrzała na niego znacząco przez co chłopak nie dokończył.

-Nie przeginaj. 

□■□■□■□■□■□■□

Tim siedział w altance przy stawie i czytał książkę. Szatyn był tak wciągnięty w lekturę, że nie usłyszał jak ktoś do niego podchodzi. Z transu wyrwał go szorstki i drwiący głos.

-Co tam czytasz lamusie?- przed Timem stanął chłopak, miał jasne brązowe włosy związane w kucyk. Ryan, dupek który lubi marnować czas na dokuczanie mu. Chłopak wyrwał mu książkę i przekartkował ją gubiąc przy tym stronę na której skończył czytać Tim.- Co to za badziewie?

-Oddaj to.- szatyn wstał i wyciągnął rękę by odebrać swoją własność, ale Ryan uniósł książkę najwyżej jak tylko mógł przez co Tim nie miał szans by dosięgnąć. Ryan był od niego starszy o parę lat i znacznie wyższy więc wyglądał przy nim jak krasnal.

-Oddaj mu to.

Oboje spojrzeli w bok. Judith zjawiła się przy altance i gniewnie spojrzała na Ryan'a. Długowłosy zaśmiał się, dla niego było to zabawne że dwa dzieciaki myślą że z nim wygrają, ale nie był przecież skończonym skurwielem, lubił się tylko trochę podroczyć z Tim'em. Brat Tima chodził z jego siostrą Sharon co niezbyt mu odpowiadało bo uważał Jack'a za dupka i palanta. Nie podobało mu się w jaki sposób ze sobą zerwali choć to jego siostra była winna, ale to nie zmieniło faktu że nadal nie trawił Jack'a i jego brata. 

Ryan puścił książkę, która upadła na ziemię. Złośliwie poczochrał włosy Tim'a po czym wyszedł z altanki.

-Na razie lamusie.

Tim podniósł książkę i otrzepał ją z brudów.

-W porządku?- zapytała z troską Judith. 

-Tak.- mruknął Tim. Odkąd Jack zaczął chodzić z Sharon, Ryan się do niego przyczepił i nawet gdy zerwali ze sobą najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić. Nie to że Ryan wyzywał go czy poniżał. Właściwie nic zbyt złego nie robił mu. Czasami w drwiący sposób zagadywał go czy szturchał albo jak tym razem zabrał mu książkę. Ale nawet te małe rzeczy nie sprawiały radości Tim'owi. Nie lubił Ryan'a i był zły na brata, że przez jego wybory jemu również się dostaje.

-Na pewno? Powiedział ci coś złego?- dziewczynie było przykro, że ktoś czepiał się do Tim'a. Był jej najlepszym przyjacielem i chciała dla niego jak najlepiej. Nie raz mówiła mu by powiedział komuś o tym co robi Ryan, ale Tim twierdził że sam sobie z tym poradzi. Jej zdaniem to Jack powinien załatwić tą sprawę bo gdyby nie on, to Tim nie miałby problemu z Ryan'em. 

-Nazwał mnie lamusem, ale mógł wybrać gorsze określenie więc nie narzekam.- szatyn przetarł okładkę książki, na której widniał obraz latających ptaków na bezchmurnym niebie. To był tom wierszy. W słoneczne dni przychodził do altanki i czytał. Miał tutaj spokój i mógł zrelaksować się na świeżym powietrzu. Nie był jak inni chłopcy. Zamiast grać w piłkę wolał czytać lub obserwować naturę. Od pewnego czasu zaczął prowadzić pamiętnik. Ryan powiedziałby że tak zachowują się dziewczyny i wyśmiałby że jest jedną z nich, ale co miał poradzić że właśnie taki jest. Nie umiał na siłę się zmienić ani nie miał zamiaru zrobić tego bo komuś to się nie podobało. Miał swój honor i nie będzie ukrywać prawdziwego siebie przed innymi nawet jeśli nie będą go akceptować. 

-To tomik poezji?- zapytała Judith chcąc zmienić temat by rozluźnić atmosferę. Tim skinął głową. Oboje usiedli na ławeczce.

-Chcesz poczytać ze mną?- zaproponował szatyn licząc że dziewczyna się zgodzi.

-Chętnie.- Judith uśmiechnęła się, na co Tim odpowiedział tym samym. Szatyn otworzył książkę na losowej stronie i przysunął ją bliżej Judith by ona również mogła czytać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top