■34■
Lara zaprowadziła konia do zagrody po czym ruszyła w kierunku swojego domu w Alexandrii. Dzień był męczący. W obozie nad rzeką doszło do kolejnego sporu, który prawie skończył się tragicznie. Ludzie skakali sobie do gardeł. Dawni Zbawcy mieli dość bycia uciskani i wykorzystywani. Głośno krzyczeli ci którzy byli dozgonnymi zwolennikami Negan'a nawet po jego upadku, reszta nie chciała brać otwartego udziału w zamieszkach.
Motocykl stał przy domu, a przed budynkiem na schodkach werandy siedział Daryl. Mężczyzna wstał gdy tylko zobaczył Lare.
-Wiesz co to jest?- odsunął się w bok i wskazał wejściowe drzwi do domu, na których był napisany czerwoną farbą tekst "Zdradziecka suka".
Lara była w nie małym szoku. Ten dzień był jeszcze gorszy niż się mogła spodziewać. Dobrze że jej synowie tego nie widzieli.
Daryl przyglądał się jej wyczekująco. Kobieta była zmieszana. Jak miała zareagować na coś takiego? To było kolejne ostrzeżenie. Co będzie dalej? Ktoś spróbuje ją skrzywdzić? Albo zrobią coś jej dzieciom?
-Jak długo to tu jest?
-Nie wiem. Niedawno wróciłem i już to było. Powiesz co jest grane.- mężczyzna skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Żądał od niej jakiś wyjaśnień. Cokolwiek ten napis oznaczał, nie było to dobre.
-Powiedziałabym ci gdybym wiedziała, ale nie wiem.- oznajmiła Lara. Nie miała pojęcia kto zostawił ten napis na drzwiach, w jakim to było celu i co to oznacza. Sama miała wiele pytań i zaczynało ją to coraz bardziej przytłaczać. Była zdana na siebie. Nawet nie wiedziała od czego zacząć by rozwiązać ten problem. Czuła się bezsilna.
-Nie wiesz? Masz z kimś jakiś problem?- drążył temat. Jej odpowiedź go nie zadowoliła. On również mieszkał w tym domu i miał prawo wiedzieć co się dzieje. Wcześniej nie zauważył by coś podejrzanego się działo, ale może to nie pierwszy raz. Po reakcji ciemnowłosej mógł śmiało wywnioskować, że już coś podobnego się stało. Może gdyby częściej bywał w domu, to zauważyłby że coś złego zaczyna się dziać. Był zaniepokojony. Czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny za nią. Ten napis sprawił że zaczął się martwić o jej życie. Możliwe że przesadzał, ale lepiej było dmuchać na zimne. Nie chciał by przydarzyło jej się coś złego.
-Nie. Nie wiem kto mógł to zrobić. Przestań mnie wypytywać.- powiedziała poddenerwowana.- Ten napis nie dotyczy ciebie więc to nie twój problem. Ogarnę to jakoś.- próbowała minąć go, ale mężczyzna zastawił jej drogę.
-Ktoś ci groził?
Lara odwróciła wzrok unikając odpowiedzi.
-Zostaw mnie w spokoju.- szybkim krokiem minęła go po czym weszła do domu. Poszła na górę i od razu schowała się w swoim pokoju. Zamknęła drzwi po czym podeszła do łóżka i wyciągnęła spod niego pudełko gdzie trzymała kamień, którym ktoś wybił okno w jej pokoju. Na nim również był napis namalowany czerwoną farbą, taką jak na drzwiach domu. Ktokolwiek to zrobił miał konkretny cel.
Usłyszała pukanie w drzwi. Na szybko schowała kamień do pudełka i wsunęła je pod łóżko. W chwili gdy Daryl otworzył drzwi wstała z podłogi. Nerwowo przesunęła się w bok by nie zwrócił uwagi na to co przed chwilą robiła przy łóżku.
-Jeśli masz jakiś problem... - zaczął mówić. Nagle poczuł się niezręcznie. Nawet nie przemyślał przyjścia tu. Po prostu gdy weszła do domu bez zawahania poszedł za nią, zrobił to instynktownie. - Nie musisz być z tym sama. Możemy ci pomóc. Porozmawiam z Rick'em i...
-Nie.- przerwała mu nagle.- Nie potrzebuje niczyjej pomocy. Jestem wystarczająco silna. Odejdź.- powiedziała gniewnie.
-Jesteś silna, ale to nie znaczy że z wszystkim musisz mierzyć się sama. Rób jak chcesz, to w końcu twoje życie.- odwrócił się i wyszedł z jej pokoju. Nie sądził że tak gwałtownie odrzuci pomoc. Ale skoro nie chciała by mieszał się w jej sprawy, to przecież nie będzie pchał się na chama tam gdzie ktoś go nie chce. Poczuł się odrobinę urażony, chciał tylko pomóc. Nie musiała być tak oschła jakby była wrogo nastawiona.
Lara żałowała że tak wrednie się zachowała. Ten wyraz twarzy brązowowłosego gdy chwilę później wyszedł uświadomił ją, że to nie on jest jej wrogiem. Zaproponował jej pomoc, a ona jak zwykle schrzaniła sprawę. Ta cała sytuacja uderzyła w jej emocje. I pech chciał że wyżyła swój gniew na tym kto był pod ręką, padło na Daryl'a. Jak zwykle jej słaba samokontrola pogorszyła sytuacje, w której się znalazła. Ale po części faktycznie nie chciała pomocy kusznika, ale nie ze względu na własną dumę, ale dlatego że nie chciała narażać go przez własne problemy. Nie chciała nikogo obciążać tym z czym musi się zmagać. Ale może to był błąd? W pojedynkę jest trudniej przetrwać. Będzie musiała go za to przeprosić.
□■□■□■□■□■□■□■□
Henry i Jack wychylili się zza budynku. Dwoje strażników przeszło niedaleko nich, zgubili ich z pola widzenia przez co byli zaniepokojeni bo król chciał by pilnowali jego syna i gościa. Chłopcy zadowoleni schowali się za budynek.
-Jesteś pewny że to dobry pomysł?- zapytał z pewnymi wątpliwościami blondyn.
-Chyba nie tchórzysz?- zapytał z złośliwym uśmieszkiem Jack.
-Oczywiście że nie. Po prostu... ten plan jest trochę niebezpieczny.
-Niebezpieczny? I to jak cholera. Ale spokojnie, przy mnie nic ci nie będzie.
Królestwo to spokojne miejsce, nic nadzwyczajnego tu się nie dzieje. I mimo że początkowo to miejsce wywarło na Jack'u duże wrażenie, to po pewnym czasie zaczęło go nudzić, a nawet odrobinę irytować. Strażnicy mieli na nich oko, ciągle byli obserwowani. Henry był do tego przyzwyczajony i nie zwracał na to uwagi, ale Jack był czujny. Denerwowało go to że nic nie mogą zrobić w spokoju. Więc wpadł na pomysł. Skoro w Królestwie nie mają spokoju, to czas się stąd wyrwać. Zgubienie strażników było dziecinnie proste. Henry znał wszystkie zakamarki tego miejsca więc łatwo było nagle zniknąć. Będą sądzili że nadal są w Królestwie. Nie powiadomią od razu króla by nie wyjść na idiotów, którzy nie potrafią upilnować dzieci. W tym czasie Jack i Henry będą na zewnątrz, ale zanim zacznie się ściemniać wrócą by nie zaczęli ich szukać. Zdążą na kolację, a wtedy nikt się nie dowie że uciekli.
-Dokąd dokładnie pójdziemy?- Henry spojrzał się na Jack'a, który zatrzymał się w miejscu. Byli już poza Królestwem. Brunet wyciągnął z plecaka mapę i rozłożył ją.
-Proponuję... - przejrzał na szybko mapę miasta.
-Nie masz żadnego planu, prawda?
-Zawsze mam plan.- powiedział starając się zabrzmieć przekonująco, co w rzeczywistości było tylko mydleniem oczu. Nie znał tej okolicy, jedynie mapa ratowała go przed pokazaniem że wymknięcie się z Królestwa było lekkomyślne.- Pójdziemy w kierunku centrum. Tam na pewno znajdziemy coś ciekawego, może salon gier czy coś w tym stylu.
Już zanim dotarli do centrum po drodze znaleźli miejsce z szyldem, na którym pisało "Kraina zabawy". Budynek nie był nadzwyczaj duży, ale w środku był znacznie większy niż mogłoby się wydawać. Wewnątrz natknęli się na zaledwie paru sztywnych, z którymi łatwo sobie poradzili. To miejsce miało własne zapasowe generatory, które wciąż były sprawne. Dla dzieci to miejsce było spełnieniem marzeń. Było tu mnóstwo atrakcji. Od automatów do gier, mini pola golfowego aż po zjeżdżalnie, boisko do kosza czy trampoliny. Chłopcy bawili się tu w najlepsze. Ale niestety czas leciał tu nieubłaganie szybko i w końcu nadszedł moment by wracać.
-To miejsce jest świetne.- stwierdził Henry gdy skończył grę na automacie.
-Możemy tu jeszcze przyjść. Trzeba wracać, niebawem zacznie się ściemniać.
-Już wracamy? Zostańmy.
-Twój tata zauważy że zniknęliśmy.
-Czemu nagle zacząłeś się przejmować? To był twój pomysł by się wymknąć. Możemy robić co chcemy. Nie wymiękaj.
-Nie możemy. Obiecałem że nie będę pchać się w kłopoty i nie chcę by przeze mnie coś tobie się stało. Było fajnie, ale czas ogarnąć się i nie ryzykować jeszcze bardziej.- Jack lubił łamać zasady i ryzykować, ale nie był skończonym idiotą. Znał granice i trzymał się nich, mimo że był typem buntownika.
-No dobra.- powiedział blondyn z lekkim rozczarowaniem, że fajny czas się skończył. Ale wiedział że jego przyjaciel ma rację. Samo wyjście poza Królestwo bez ochrony było ryzykowne, a nie chciał by jego rodzice się martwili.
Oboje ruszyli ku wyjściu.
-Ryzykujesz, ale potrafisz się opamiętać. To chyba nie łatwe?- Henry spojrzał na Jack'a, który skinął głową.
-Nie zawsze umiem się opamiętać. Dowodem jest ta blizna.- uniósł do góry prawą dłoń pokazując nie dużą bliznę po poparzeniu. Dzień gdy podpalił tamtego mężczyznę pozostał na zawsze w jego głowie, ale nie dlatego że czuł wyrzuty sumienia, ale dlatego że to był pierwszy raz gdy zabił człowieka.
-Współczuje. Kontrolowanie gniewu nie jest łatwe.
Oczywiście że opowiedział Henry'emu o tym co zrobił. Nikomu innemu aż tak nie ufał jak jemu, a blondyn jak do tej pory ani razu go nie zawiódł. Zamiast pogardy czy obrzydzenia doznał u niego wyrozumiałość i akceptację.
-Ty jesteś idiotycznie odważny. Rycerz w złotej zbroi, który chce pokonać smoka. Nigdy nie pomyślałeś że twoja odwaga może kosztować cię życie?
-Na prawdę według ciebie jest zbyt odważny?
Jack skinął głową.
-Czyli rodzice mają rację. Za bardzo się narażam.- przyznał z żalem. Nie sądził że bycie za bardzo odważnym może być głupotą. Rodzice ostrzegali go, a on nie chciał słuchać, przynajmniej Jack otworzył mu oczy.- Dzięki, chyba właśnie ocaliłeś mnie przed samym sobą.
-Od tego są przyjaciele.
Nagle za oknem brunet zauważył kogoś. Pociągnął Henry'ego za ramię i oboje schowali się za plastikową konstrukcją.
-Bądź cicho.- szepnął.
Przez główne wejście weszło trzech dorosłych mężczyzn. Najwyraźniej światła, które palą się w tym budynku zwróciły ich uwagę. Nie wyglądali na kogoś z Królestwa czy innej osady. Byli bardziej zaniedbani i tym bardziej nie wyglądali na przyjaznych.
-Załatwimy ich.- oznajmił blondyn i już chciał wyjść z kryjówki, ale Jack pociągnął go z powrotem do tyłu.
-Jeszcze chwilę temu gadaliśmy o twojej idiotycznej odwadze. Zapomniałeś? Mylisz że zabijesz ich tym swoim kijem? Spadamy stąd. Nie wiadomo ilu ich jest i kim są.
Wycofali się tyłem. Na szczęście drzwi od zaplecza były otwarte więc wymknęli się tamtędy. Ci mężczyźni nie zauważyli ich gdy uciekali co było dla nich bardzo korzystne. Tym razem mieli farta.
Dosłownie na ostatni moment wrócili do Królestwa. Gdy byli na terenie osady pokazali się strażnikom by nie powiadomili Ezekiel'a, że zniknęli. Król na ich korzyść nie był świadomy tego co robili cały dzień. Przy kolacji zachowywali się normalnie jakby wcale niczego nie przeskrobali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top