□3□

4 lata później

Lara stała przy oknie trzymając w dłoni kubek, który niedawno był napełniony czarną kawą. Upiła ostatni łyk jaki pozostał smakując gorzki smak ciemnej cieczy. To zawsze stawiało ją na nogi. Obserwowała przez okno jak ludzie chodzący na zewnątrz wykonują swoje obowiązki albo po prostu spędzają czas na świeżym powietrzu. Sanktuarium tętniło życiem, nie to co kiedyś gdy pierwszy raz tu trafiła.

Kobieta usłyszała ciche skrzypnięcie podłogi. Jack wyszedł z swojego pokoju i stanął w miejscu gdy zauważył ją przy oknie.

-Dzień dobry skarbie.- posłała w jego kierunku delikatny uśmiech. Chłopiec mruknął coś w stylu "wcale nie dobry" i przetarł oczy czując się wciąż jeszcze trochę zaspany.- Sarah przyjdzie za godzinę. Nie doprowadźcie jej do załamania nerwowego, proszę was. Nie mam ochoty szukać nowej opiekunki.

- Jest stara i nudna. Nie potrzebuję niańki. Sam mogę się sobą zająć.- stwierdził Jack. Lara odeszła od okna i ruszyła w jego kierunku po drodze odstawiając pusty kubek na stolik.

-Masz dopiero dziesięć lat. Pogadamy o samodzielności gdy skończysz osiemnastkę. A na razie... - schyliła się i pocałowała go w czoło na co mruknął niezadowolony. Zaśmiała się gdy poczochrała jego gęstą czuprynę brązowych włosów.- nie rozrabiaj. Zobaczymy się później. Miej oko na brata. A jeśli dobrze się spiszesz, to może dostaniesz coś.

-Co niby?- zapytał z zaciekawieniem. Resztki zaspania zniknęły nagle. Patrzył na nią piwnymi oczami, które błysnęły ciekawością.

-Dowiesz się gdy wrócę i okaże się że byłeś grzeczny.- uśmiechnęła się co tym razem brązowowłosy odwzajemnił. Lara podeszła do wieszaka przy drzwiach. Założyła kurtkę oraz pasek z bronią.- Kocham cię.- pomachała ręką po czym wyszła z mieszkania. Jack westchnął, a jego zainteresowanie zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Znowu wyszła zostawiając ich z jakąś durną babą. Często tak robiła. Miał do niej żal, ale też i ją rozumiał. Miała swoje obowiązki względem tego miejsca i swojego brata, który był tu szefem. I choć bywało że nie miała zbytnio dla nich czasu, to gdy już znalazła wolną chwilę to czas z nią spędzony zawsze był wyjątkowy.

Lara dotarła do sali gdzie odbywały się spotkania. Gdy weszła do pomieszczenia prawie wszyscy już siedzieli na swoich miejscach. Porucznicy i najważniejsi ludzie Negana czekali posłusznie. Niektórzy spojrzeli na nią gdy siadała na swoim miejscu na końcu stołu gdzie główne miejsce należało do jej brata. Nie byli zdziwieni że przyszła z lekkim opóźnieniem, to było normalką dnia codziennego. Nie musiała być punktualna bo nie martwiła się konsekwencjami.

Simon siedział z założonymi rękoma na klatce piersiowej na przeciw niej. Był prawą ręką Negana, ale nawet taki tytuł nie dawał mu największych przywilejów jakie miała Lara. Nie była tylko siostrą przywódcy Zbawców, była kimś więcej. To ona pomogła Negan'owi przejąć to miejsce i stworzyć nowe imperium, zrobiła przy tym rzeczy które pokazywały że była niebezpieczną i silną kobietą, która zasługiwała na szacunek. Była w pewnego rodzaju zastępcą Negana. Gdyby coś mu się przytrafiło, to ona przejęła by władzę nad tym miejscem i ludźmi.

-Już przyszedł?- zapytała ciemnowłosa. Simon mlasnął przekrzywiając głowę w bok.

-Jeszcze nie. Spóźnianie najwyraźniej jest u was rodzinne.

-Coraz większa ta twoja wiewiórka. Gdy wdychasz nie zatyka ci nosa?- zapytała drwiąc z jego pokaźnego wąska. Niektórzy z zebranych zaśmiali się cicho.

-Nie.- posłał jej sztuczny uśmiech, na który odpowiedziała tym samym. Sztuczna uprzejmość. Bez tego pewnie rzucali by się sobie wzajemnie do gardeł, ale musieli zachować profesjonalizm i zostać przy wrednych docinkach.

Spojrzenie Lary padło na koniec stołu gdzie siedział brunet o błękitnych oczach. Miał na imię Brent, był dopiero parę miesięcy w Sanktuarium, ale szybko zasłużył na wysokie stanowisko. Odważny, silny i pewny siebie, ale także człowiek o dobrym sercu. Swoje dobre cechy ukrywał pod maską oziębłego i brutalnego. Ale w rzeczywistości był inny. Kamuflował się aby móc przetrwać w świecie, który był pełen zła.

Posłał w jej kierunku delikatny ale szczery uśmiech, który odwzajemniła. Zapatrzyła się na niego. Cóż ciężko jest ukryć zauroczenie kimś. Poczuła jak Laura, która siedziała obok niej szturchnęła ją łokciem, to sprowadziło ją na ziemie.

-Lecisz na Brent'a.- szepnęła blondynka. Ciemnowłosa zerknęła na nią.

-Może.- wzruszyła ramionami choć wciąż patrzyła na mężczyznę, ale tym razem bardziej dyskretnie.

-Nie da się tego nie zauważyć.

-Pogadamy o tym później.- powiedziała ściszonym tonem. Laura skinęła jedynie głową.

Do sali wszedł w końcu Negan. Mężczyzna usiadł przy stole i rozpoczął spotkanie.

■□■□■□■□■□■

Brent stał przy barierce słuchając muzyki na swoim odtwarzaczu. Mężczyzna relaksował się, ale kątem oka zauważył że ktoś staje obok niego. Uśmiechnął się i zdjął czerwone słuchawki gdy zdał sobie sprawę że to Lara.

-Hej.

-Hej.- odpowiedziała zakładając kosmyk włosów za ucho. Przy nim czuła się jak nastolatka, która zauroczyła się w chłopaku. To było dziwne odczucie ponieważ od lat tego nie czuła. Od lat znała tylko cierpienie, ból, strach. W takim świecie w jakim przyszło im teraz żyć rzadko był czas na te dobre uczucia, które niestety miały swój jeden największy minus, przykrywały racjonalne myślenie i obiektywne patrzenie na wszystko. Przez co te uczucia schodziły na drugi plan, nie były tak ważne jak przeżycie.- Czego słuchałeś?

- Led Zeppelin, mój ulubiony wykonawca. Chcesz posłuchać?- zaproponował. Lara skinęła chętnie głową. Mężczyzna podał jej jedną słuchawkę, a drugą włożył sobie do ucha. Gdy Lara zrobiła to samo co on, włączył piosenkę.- "Stairway to Heaven" to dobry kawałek.

Choć na ścianie napis jest, ona chce pewność mieć
Wiele słów przecież ma dwa znaczenia
Nad potokiem wśród drzew niesie się ptaka śpiew
Czasem lęk nasze myśli wypełnia

To mnie zastanawia

To uczucie chwyta mnie, gdy na zachód spojrzę się
I mój duch bardzo pragnie stąd odejść
W myślach mam obraz ten: kręgi dymu pośród drzew
I głosy tych, co patrzyli w tę stronę

Oboje wsłuchiwali się w piosenkę. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Atmosfera była przyjemna, otulająca niczym ciepły koc, którego pragniesz aby rozgrzał cie w zimną noc. Nie potrafili oderwać od siebie wzroku. Powoli zaczęli przybliżać swoje twarze aż odległość między nimi zmalała do zera. Pocałunek był czuły i spokojny, nie spieszyli się, nie chcieli by ta chwila minęła zbyt szybko.

- Czyli podoba ci się piosenka?

-Tak.- Lara zdjęła słuchawkę i oddała mu.- Za niedługo jadę. Może wieczorem coś porobimy? Jeśli oczywiście chcesz. Nie chce się narzucać.

-Bardzo chętnie. Zawsze chętnie z tobą spędzę czas.

-No to do wieczora?- zapytała jakby chciała się jeszcze bardziej upewnić, że zobaczą się później.

-Tak.- uśmiechnął się co Lara również odwzajemniła, po czym kobieta cofnęła się i weszła do budynku.

Słychać szepty że wnet, jeśli złączy nas pieśń
Wtedy grajek sens nam przyniesie
I nastanie nowy brzask dla tych co czekali nań
A po lesie śmiech zabrzmi echem

Gdy ujrzysz rejwach pośród krzewów, to nic takiego
Sprzątanie dla królowej maja trwa
Tak, możesz iść jedną z dwóch ścieżek, ale się nie śpiesz
Na wybór drogi wciąż masz czas

I to mnie zastanawia

Dotarła do ciężarówki stojącej przed zamkniętą bramą, za dużym pojazdem stał czarny samochód. Wokół kręciło się parę osób. Lara wśród nich zauważyła Laurę. Blondynka rozmawiała z jasnowłosym mężczyzną, to był Jim, jej młodszy kuzyn. Podeszła do nich.

-Gotowa do drogi?- zapytała blondynka.

-Oczywiście. Też z nami jedziesz?- ciemnowłosa spojrzała na Jim'a.

-Tak, chętnie wyrwę się z tej nory chociaż na trochę.- uśmiechnął się lekko.

-W takim razie ruszajmy. Odjeżdżamy!- krzyknęła by powiadomić resztę. Razem z Laurą wsiadła do czarnego samochodu, a Jim i trzech innych mężczyzn wsiedli do ciężarówki. Mieli za zadanie sprawdzić halę z magazynami. To duży obszar, ale dostali cynk od ludzi z posterunku, który jest niedaleko tej hali że warto się tam przejechać i rozejrzeć.

Brama została otwarta, a ciężarówka ruszyła jako pierwsza, a za nią ruszył czarny samochód, który prowadziła Lara. Często nim jeździła, był szybki i nie palił tak dużo paliwa jak ciężarówki, a bagażnik wcale mały to nie był.

Gdy jechały usłyszały w krótkofalówce szum. Laura, która miała ten przedmiot odpięła go od paska spodni i nacisnęła boczny przycisk by posłuchać kto się do nich dobija.

-Tu Laura, jedziemy grupą przez drogę stanową 6.- powiedziała blondynka do urządzenia. Usłyszały szum, a później męski głos.

-Posterunek na wschodzie od stanowej 6. Jeśli chcecie dotrzeć do hali magazynów, to mińcie skrzyżowanie drogi 6 i 6a. Stado tamtędy idzie. Nie przedrzecie się przez nich.

-Dzięki za informację. Przekaże reszcie. Bez odbioru.

-Bez odbioru.

Laura skontaktowała się przez krótkofalówkę z ciężarówką, która jechała przed nimi. Przez te niespodziewane utrudnienie będą musieli zrobić objazd. A to poskutkuje tym, że wrócą znacznie później niż planowali, nie wrócą do wieczora.

-Cholera.- mruknęła ciemnowłosa. Przez opóźnienie nie uda jej się zdążyć na spotkanie z Brent'em, które przecież ona zaproponowała, a teraz okazja przepadnie. Chciała bardziej zacieśnić ich relację, a jak zawsze coś musiało stanąć na przeszkodzie.

-Co jest?

-Uzgodniłam z Brentem że zobaczymy się wieczorem.

-U randka. W końcu ruszyliście o kolejny krok. Tyle że nie pojawisz się bo pewnie wrócimy nad ranem. Parszywe umarlaki, same z nimi problemy.

-Jak zawsze muszą być jakieś utrudnienia.- stwierdziła smętnie.

-Nie martw się, przecież to nie twoja wina. Wyjaśnisz mu dlaczego nie pojawiłaś się, zrozumie. Jestem tego pewna.- powiedziała pociesznie blondynka. Lara skinęła jedynie głową patrząc na drogę.

I gdy nas kręta droga wiedzie
Wyższe od dusz są nasze cienie
Znajoma pani też tam jest
I biało świecąc dowieść chce
Że wszystko w złoto zmienia się
Lecz gdy się wsłuchasz z całych sił
Melodia już nie umknie ci
I w jedno złączy nas by być
Skałą której nie ruszy nic

A ona wciąż kupuje schody do nieba...

■□■□■□■□■□■

Jack stał w progu drzwi do pokoju, który dzielił z bratem. Mały już spał, w sumie tak jak zawsze. To było dziwne dla Jacka, ale przynajmniej nie uprzykrzał mu życia płaczem i jojczeniem że coś chce. Spojrzał na brata, który tulił się do pluszowego misia, a później spojrzał na Sarah, która spała w fotelu. Starsza kobieta była wykończona opieką nad nimi, a raczej głównie nad Jack'em, który lubił jej dokuczać. Więc nic dziwnego że kobieta była zmęczona i zasnęła choć nie było jeszcze wieczora.

-Stary piernik.- mruknął chłopiec przemykając się obok śpiącej Sarah. Wyjął z szafki przy drzwiach wyjściowych pochwę z nożem, którą jego matka chowała tam. Zabrał to i przypiął do spodni. Założył jeszcze kurtkę i buty, zerknął jeszcze raz na Sarah i gdy upewnił się że śpi, wyszedł z pomieszczenia. Szybkim krokiem szedł przez korytarz, wolał nie natknąć się na wujka czy Simona, którzy od razu kazaliby mu wrócić do pokoju. Za bardzo obawiali się Lary by pozwolić Jack'owi na pałętanie się po Sanktuarium bez opieki. Jeśli chodziło o jej synów, to była wstanie zrobić dla nich dosłownie wszystko więc lepiej było jej nie denerwować.

Szatyn wymknął się z budynku i starając się nie pozostać zauważonym przemknął w kierunku bramy. Schował się za skrzynkami gdy zauważył strażników. Trupy przyczepione do płota niczym tarcza i odstraszacz charczały i wiły się gdy ktoś zbliżał się do ogrodzenia. Widok truposzów oraz ich zapach nie był zbyt przyjemny, ale to nie powstrzymało Jacka. Miał ochotę porobić coś interesującego, a nie siedzieć w zamknięciu z jakąś staruchą i braciszkiem, z którym nie było możliwości porobić coś ciekawego.

Chłopiec zauważył jak do bramy podjeżdżają dwie ciężarówki i stają. Wokół nich kręcili się ludzie, wśród których zauważył Simona oraz Brenta. Wsiedli do pojazdów. Miał tylko kilka sekund zanim ruszą. Tył jednej z ciężarówek był pusty. Rozejrzał się i gdy nikt nie patrzył przemknął się do pojazdu i schował się na tył. Brama została otwarta, a pojazdy ruszyły. Poczuł lekkie szarpnięcie, a później ciężarówka jechała równo. Usiadł sobie i oparł się plecami o metalową ścianę. Jeśli ktoś go przyłapie albo nie zdąży wrócić przed powrotem mamy, to będzie kiepsko, ale jakoś się tym nie przejmował. W końcu wydostał się na zewnątrz. Był świadomy że może być tu niebezpiecznie, ale nie rozumiał wszystkiego. Był tylko dziesięciolatkiem, który nie lubił się nikogo słuchać. I co mogłoby pójść nie tak?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top