Uśmiech, który kocham

Będąc już przy drzwiach, otworzyłam je szybko. Automatycznie poczułam chłodne, nocne powietrze.
Zobaczyłam najmniej spodziewaną osobę.

— Co tu robisz?— starałam się zebrać myśli.

— Jak zwykle miłe powitanie.— stwierdził z sarkazmem, ale wyszło to tragicznie smutno, jakby był wyprany z emocji i próbował zachowywać pozory.

Zwłaszcza gdy stał przed moim domem, nie wiedząc co ma zrobić.
Stojąc w samym białym t-shircie i szarych dresach, jakby musiał szybko uciekać z mieszkania. Tak, był bez butów.
Już wiem że coś się stało i byłam skonsternowana.

— Chodź tutaj.— wpuściłam go.

Z piętra wyżej dobiegły nas śmiechy dziewczyn, na co Johnny zaczął chrzanić:

— Słuchaj, ja. Wiem, że przyszedłem w nieodpowiedniej chwili, może już pój...—

— Nawet nie próbuj.— przerwałam.

— Sarah, ja naprawdę...

— Shh dobrze, że tu jesteś. Chodź na górę.— rozkazałam.

Prawdopodobnie mogłam zrobić milion innych, odpowiedniejszych rzeczy, ale nie myślałam.

Weszliśmy do pokoju, w którym dziewczyny znów coś rozwalały, ale gdy nas zobaczyły, uciszyły się.

— Hej Johnny. Co się stało?— spytała Bethany, która od razu spoważniała.

— To, nic takiego.— odchrząknął, mówił bez swojego zwyczajowego uśmiechu, który miał na twarzy ilekroć w pobliżu znajdowała się jakakolwiek przedstawicielka płci pięknej.

— Okej to, czy nie miałyśmy iść spać?— zapytałam sugerująco.

— Taak, właśnie to miałyśmy zrobić.— powiedziała przekonująco Beth, a reszta też dzięki temu nie protestowała.

— Poradzicie sobie beze mnie i bez dobranocki, prawda?

A ich milczenie uznałam za radosne tak.

— W takim razie chodź misiu, znajdę ci coś do spania.— powiedziałam do Johny'ego biorąc go za rękę i wychodząc przez drzwi.

Weszliśmy do pokoju mojego taty.

— Znajdę ci jakieś jego dresy, to będzie okej?— odwróciłam się, by pogrzebać w szafach mojego ojca.

— Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale byłaś jedyną osobą, o której pomyślałem.

Johnny Lawrence przeprasza.
Co tam się kurwa wydarzyło?

— Misiu. Nie przepraszaj. Bardzo dobrze, że tu jesteś i cieszę się, że mi ufasz i  postanowiłeś przyjść do mnie. Powiesz mi co się stało, bo to u ciebie w domu, tak?— spytałam, podchodząc do niego i kładąc ubrania na łóżku.

— Sid był wkurwiony. To pewnie coś z firmą. Późno przyszedłem, myślałem, że zdążę wejść oknem do swojego pokoju, tak jak zwykle. Ale było zamknięte. Wszedłem normalnie, a w salonie był nawalony Sid.

— Twoja mama?

Blondyn potrząsnął głową przecząco.

— W pracy. W każdym razie, ojczym darł się jak zawsze, zaczął mnie szarpać, ale później popchnął mnie na ścianę i zaczął mną rzucać o różne meble. Naprawdę myślałem wtedy, że mnie zabije.— zakończył urywanym głosem.

Wciąż był niespokojny, co było zrozumiałe. Wyjaśniło się jego spojrzenie, z pewnością wciąż był w szoku.

— I wybiegłeś z domu.

— Jestem beznadziejny co nie?— zapytał w stylu, jakby to była najbardziej oczywista prawda.

Zabolało. Jeśli naprawdę tak o sobie myśli... Albo ktoś mu to wmówił. A ja z pełną świadomością zagryzę tę osobę.

— Co ty mówisz?

— Tyle lat trenowania karate, atakowania innych i nie potrafiłem się obronić przed jakimś dupkiem.— zakończył, mówiąc gorzkim głosem, jakby siebie obwiniał.

— Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie.— zaczęłam, biorąc jego twarz w dłonie i patrząc mu w oczy:— Nie jesteś beznadziejny. Nigdy w ogóle nie wątp w siebie, w swoją siłę, w swoje poczynania, w swoje karate, w swój cel, rozumiesz mnie? Sid to idiota, nie może w żadnym stopniu wpływać na twoje postrzeganie siebie.
   I to nic złego, że uniknąłeś walki z nim. Czasem taki głos rozsądku jest dużo lepszy niż nierozważna walka, kończąca się własną śmiercią.

— I tak uciekłem jak tchórz. A gdzie strach, ból, porażka, które nie istnieją?!— pytał.

Dalej lecimy z obwinianiem się, tak?
Popchnęłam go tak by usiadł na łóżku, a ja znalazłam się na jego kolanach, siadając na nie okrakiem.

— Nie jesteś dobrym wojownikiem bo nie czujesz bólu, nie znasz strachu, nie odniosłeś porażki! Jesteś dobrym wojownikiem gdy mimo strachu, mimo bólu i po licznych klęskach dalej idziesz do przodu, przeciwstawiając się przeciwnościom.

— Kreese mów...— przerwałam mu:

— Kreese się myli. Uwierz mi. Droga pięści, która wniknęła w twój umysł i sprawiła, że poczułeś się silniejszy jest dobra, tylko gdy odnajdziesz równowagę, wewnętrzny spokój. Coś co będzie twoją kotwicą. Wrogu nie okazuje się litości, ale skąd masz pewność kto naprawdę jest wrogiem?

— Co mam robić?

— Użyć tego.— pokazałam na swoją skroń.

Pomyśleć kiedy okazać litość.
Pocałowałam później jego, w to samo miejsce.

— Pamiętać o tym.— położyłam dłoń na jego piersi, w miejscu serca i poczułam jak bije, przyśpieszonym tętnem.
Walczyć tylko dla obrony tego na kim ci zależy.

— Nie bać się wykonać pierwszego kroku. Wyjść zwycięsko z walki o swoje życie, rozumiesz?— zapytałam i ułożyłam jego dłoń w pięść, którą pocałowałam.

— Pamiętaj, że cię kochamy. Będziemy z ciebie dumni bez względu na wszystko. To Kreese potrzebuje figuranta i maszyny do wygrywania turniejów. To jemu musiałeś coś udowadniać i budować pozory. Ale są inni, którym na tobie zależy. Nie musisz udawać przede mną, przed chłopakami, przed mamą.

— Czym na ciebie zasłużyłem?— zapytał, a ja mogłam dostrzec łzy, które starał się odegnać.

Zaśmiałam się lekko w odpowiedzi.

— Poważnie. Tak się cieszę, że wjechałem akurat w ciebie na tej plaży.— dobrze, skoro tak chcesz, koniec smutów.

— Myhm cieszę się, że udało mi się dostać pod mur jaki wokół siebie budowałeś.

— Jesteś cudowna.

— Uczę się od swojego chłopaka.

I wreszcie uzyskałam od blondyna ten uśmiech, który tak kochałam.
Po nim zaczął mnie powoli całować. Gdy brakowało nam tlenu, zerwał pocałunek przechodząc na moją szyję i gryząc mnie w konkretnych i niestety doskonale znanych miejscach, wywoływał moje westchnięcia.
Podciągnęłam jego koszulkę by mieć dostęp do moich ulubionych partii mięśniowych, w końcu zdjęłam mu ją całkowicie. Zauważyłam siniaki, które dopiero co się pojawiały na jego ciele. Jutro będą doskonale widoczne. Poczułam jeszcze większą nienawiść do jego ojczyma.
    On chciał zdjąć ze mnie bluzkę, pod którą nie miałam już stanika.
Popchnęłam go delikatnie na łóżko by leżał i całowałam od szyi, po sam koniec brzucha. Zatrzymałam się przed krawędzią spodni.
Włożyłam palec lekko ściągając materiał, przy okazji dowiedziałam się, że nic pod nimi nie miał.

— Ma tego nie być jak wrócę.— powiedziałam mrugając i zeszłam z łóżka, wychodząc później z pokoju.

Wróciłam do dziewczyn.
Zauważyłam zgaszone światła, oprócz jednej lampki na biurku.

— Wiem, że nie śpicie.— byłam pewna.

— Kryzys zażegnany?— spytała Beth, udając ziewanie.

— Myhm. Włączcie sobie głośno jakąś muzykę, albo załóżcie słuchawki każda.— powiedziałam uśmiechając się wrednie.

— Uuu.— automatycznie usłyszałam kilka głosów.

Tak wygląda spanie?

— Zabezpieczcie się!— włączyła się Suzan.

— Nastawimy wam muzykę pod bzykanko.— zaśmiała się Beth.

— Idź spać.— powiedziałam tylko, zostawiając je w spokoju.

Wróciłam do pokoju ojca.
Usłyszałam dźwięki piosenki Scorpions— "Still loving you."
Cóż, przynajmniej mają dobry gust.
Zamknęłam drzwi kluczem i powoli podeszłam do łóżka, ruszając w rytm muzyki biodrami.

— Grzecznie czekałeś misiu? Na czym, więc skończyliśmy?

Nie odpowiedział mi, zamiast tego z powrotem przyciągnął mnie na swoje kolana. Tak jak mu kazałam, był bez spodni.

— Chyba na tym.— powiedziałam, łapiąc swoją koszulkę i zdejmując ją, odsłaniając swój biust.

Potrząsnęłam włosami, by częściowo zasłoniły moje piersi i jeszcze podrażniły Johnny'ego, który wpatrywał się w moje ciało jak w najwspanialszy obrazek.
By the way, gdy twój chłopak patrzy na ciebie głodnym wzrokiem i jakby nie istniała żadna inna kobieta, to jest to zajebiste lekarstwo na kompleksy.
    Wplotłam rękę w jego włosy, a paznokciami drugiej drażniłam jego nagi bark, całując przy tym jego usta, szczękę, schodząc na szyję.

— Jesteś pewna, że tego chcesz?— zapytał chwilę później.

— A ty nie?— uśmiechnęłam się, ocierając o jego sprzęt, na co syknął cicho. A ja tryumfalnie się uśmiechnęłam.

— Pożałujesz wkrótce.— powiedział cicho.

— Czekam na to, misiu.

— Masz przyjaciółeczki w pokoju obok.— przypomniał.

— Kazałam im włączyć muzykę.— powiedziałam, gryząc go w płatek ucha.

— Wiesz, że nie dadzą ci spokoju?—zaśmiał się.

— Nie dbam o to.— odpowiedziałam mu, pewnym głosem.

On, przejąwszy inicjatywę, zsunął spodenki z moich bioder, razem z czarnymi stringami.
Kciukiem obrysował moje wejście i drażnił łechtaczkę, uśmiechając się satysfakcjonująco na mój przyśpieszony oddech.
Jednocześnie całował mój brzuch i dekolt, w końcu musiał się zlitować, bo poczułam jego język na swoim sutku. Przez kilka minut bawił się moimi piersiami i słuchał cichych jęków.
Odsunął się ode mnie i przekręcił nas tak, że zawisnął nade mną. Leżałam pod nim, patrząc się w jego śliczne oczy, które próbowały znaleźć w mojej twarzy najmniejszy znak sprzeciwu.

— Johnny. Chcę ciebie.— powiedziałam, ocierając swoim udem o jego kutasa.

— Nie mam kon...—

— Biorę tabletki.— przerwałam mu, a że znudziło mi się czekanie, mocno popchnęłam go na materac, znów zamieniając nas miejscami.

— Woow, petarda kochanie.

—Nawet nie wiesz jak.

Znów całowałam jego szyję, zostawiając tam malinki i całując wystające obojczyki.
Kołysałam biodrami ocierając się o jego wrażliwego penisa.

— Skończyłaś się bawić?— spytał, niskim głosem.

— Sprawdź mnie.— odpowiedziałam mu, mrucząc.

Znowu wylądowałam na plecach, z nogami rozchylonymi na szerokość bioder mojego chłopaka.
Patrzyłam cały czas na niego, nieświadomie przygryzając wargę.

— Przestań.— rzucił ostro.

— Co takiego?— zdziwiłam się trochę.

— Gryziesz wargę. Zaraz dojdę od tego twojego spojrzenia.

Nie mogłam powstrzymać lekkiego śmiechu, który zamienił się w nieoczekiwany krzyk bólu.

— Myślałem, że nie jesteś dziewicą.— powiedział mocno zatroskany, zatrzymując się.

— Nie jestem. Jesteś duży to wszystko.— powiedziałam, oddychając powoli.

Johnny poruszył się dopiero gdy mu pozwoliłam.
Przez kilka minut zaciskałam zęby z bólu, aż wymieszał się z przyjemnością.

— Kurwa. Jesteś taka ciasna.— powiedział, poruszając się szybciej.

Nachylił się nade mną i pocałował moje usta, później całując łzy, które nie wiem skąd się wzięły.
Splotłam razem palce naszych dłoni.
To było coś absolutnie dobrego, nasze ciała tak idealnie do siebie dopasowane i oddechy mieszające się w jeden.
Coraz głośniej jęczałam, gdy czułam, że zbliżam się do końca.
Pewnie przez przypadek zrobiłam mu kilka zadrapań na plecach. Ups.

— Oh baby. Tak.

Niedługo potem mój chłopak doszedł we mnie, z seksownym jękiem, który chciał stłumić ręką.

— Hej, hej. Nie gryź tej ręki.

— Przestań proszę. Jaki facet krzyczy w łóżku?

— To jest seksowne! Zresztą chcę wiedzieć, że jest ci dobrze okej?

Bez przekonania, ale zgodził się ze mną. Spokojnie misiu, będziemy jeszcze naprawiać twój pogląd, który zmienił ci poryty sensei.
   Leżeliśmy obok siebie przytuleni.

— I jak było?— spytał z uśmiechem.

— Wspaniale.— powiedziałam mu.

— Bolało cię na początku.

— To nie twoja wina. Dawno tego nie robiłam.

— Tak? Po tym co tu miało miejsce byłem przekonany, że byłaś w tym dobra od urodzenia.— rzucił z uśmieszkiem.

— Jesteś okropny.— powiedziałam ze śmiechem.

— A ty cudowna.— stwierdził, patrząc na moje usta.

Dalszy dialog, albo inne rzeczy, przerwało nam pukanie do drzwi.
Zamierzałam wstać, ale zatrzymał mnie Johnny. Ubrał szybko dresy i podszedł do drzwi, odkluczając je.
   Weszła przez nie uśmiechająca się ruda małpa, znana potocznie jako Tiffany.

— Chciałam ci tylko powiedzieć, że pakujemy swoje rzeczy powoli.— obróciła się z zamiarem wyjścia z pokoju, ale odwróciła głowę mówiąc: — Aha, zapomniałabym, jest 7:30 i twój ojciec właśnie podjechał pod bramę.— zakończyła z uśmiechem, po czym wyszła.

— O ja pierdole.— powiedziałam z załamaniem nerwowym.

A co zrobił mój chłopak?
Śmiał się.
Właśnie.
Śmiał się do momentu, aż nie rzuciłam w niego ubraniami ojca.

— Zamknij się. Zaraz będziesz właził do szafy, więc się ubieraj.

To wspaniale, że będziesz miał dresy mojego ojca, gdy ten się dowie co tak wcześnie robi tu mój chłopak.

— W tak kreatywny sposób jeszcze żadna laska mnie nie wykopała z łóżka, wiesz?— podszedł do mnie z uśmiechem.

— Johnny, naprawdę wróżę kłopoty.— byłam trochę zestresowana, przyznaję.

— Spokojnie, kochanie. Wszystko będzie dobrze.— mówił, masując moje ramiona i barki.

A ja znów mu uwierzyłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top